Hobbici to jednak były hardcory…

421126_WencelWladcapierscieni_83.jpgWładca Pierścieni to specyficzna książka: bohaterowie w niej tylko idą i idą… Najdłuższy, jednorazowo przemierzony odcinek wyprawy jednocześnie przypada na jeden z najwcześniejszych okresów podróży: to przeprawa z Bree do Rivendell, która wymagała pokonania w linii prostej 480 kilometrów. I jest to dystans robiący wrażenie. Co więcej: zdołali przebyć go w październiku. Nie brzmi to jakoś szczególnie odważnie, jednak ma to znaczenie. Tak duże, że zaryzykuję, iż zabiłaby większość, bardziej „męskich” czy „realistycznych” postaci współczesnej literatury.

Skupmy się na pierwszym etapie podróży:

Ten składa się z dwóch etapów: z Bag End do Bree (około 190 kilometrów) i z Bree do Rivendell (480 kilometrów). Już same cyfry mogą robić wrażenie. Zacznijmy od wyprawy z Bag End do Bree. Wędrówka ta należy do wyzwań na poziomie „przygoda życia” albo raczej „kilka przygód życia”. Tak więc odcinek jest bardzo długi, jednak realistyczny: pokonać go mógłby go przy odpowiednim przygotowaniu praktycznie każdy człowiek. Odbywa się przez teren, który należy nazwać „dość trudnym”. Są to więc bezdroża Shire, następnie Stary Las oraz później obrzeża Bree. Hobbici tylko kilka razy muszą nocować pod gołym niebem, praktycznie za każdym razem udaje im się znaleźć u kogoś gościnę. Sytuację komplikują ścigający drużynę Czarni Jeźdźcy oraz kilkakrotne konfrontacje z potworami: Starą Wierzbą oraz Upiorem Kurhanów.

Zabawne jest, że współcześni miłośnicy „realizmu” nie widzą, jak niebezpieczna jest ta podróż.

Jak mówiłem: przy odpowiednim przygotowaniu taki dystans mógłby pokonać właściwie każdy. Niemniej bywa, że ludzie nie wracają z takich wycieczek. I to bez ataków potworów.

hobbit_01

Mapka z Joe Monstera.

Czynnikiem decydującym w tych warunkach są pogoda, wytrzymałość, drobne urazy i kalorie. Ta pierwsza na szczęście Hobbitom dopisuje. Dystans, jaki przemierzają jest jeszcze zbyt mały, by poważnie naruszyć ich wytrzymałość. Kilka razy w życiu zdarzyło mi się pokonać podobne odległości, jak Hobbici, aczkolwiek przy odmiennych warunkach pogodowych (w lecie), w odmiennym terenie (góry) i odmiennymi środkami lokomocji (rower). I mimo że nie jestem okazem zdrowia stanowię jasny dowód, że się da.

Jednak każdorazowo po takim wysiłku należy odpocząć kilka dni. Po zakończeniu mojej pierwszej przygody tego typu byłem tak zmęczony, że nie potrafiłem przeczytać ulotki w restauracji. Następnego dnia po powrocie do domu wybrałem się do sklepu. Powstrzymało mnie 4 metrowe wzniesienie, pod które nie dałem rady wjechać.

W tym wypadku sprawę komplikuje też konieczność nocowania pod gołym niebem. Ogólnie rzecz biorąc moje wspomnienia z tego typu nocowań są dość ambiwalentne. Powiedziałbym, że w lesie śpi się zdecydowanie lepiej niż w wielu tanich hostelach. Z drugiej strony dla mnie problemem była panująca w nim cisza: jako człowiek wychowany w okolicach podmiejskich, gdzie zawsze jeżdżą samochody i pociągli, latają samoloty, szczekają psy i ujadają ptaki byłem bardzo zaniepokojony totalną ciszą, jaka panowała w lesie.

Niemniej jednak to nadal są warunki, które pokonać może każdy.

Mniej ludzi zmaga się z potworami czy nawet hołotą.

Dystans z Bree do Rivendell: Przeprawa, która zabija

hobbit_03

Mapka z Joe Monstera

Podróż z Bree do Rivendell to najdłuższy, jednorazowy odcinek wyprawy pokonany przez Drużynę Pierścienia bez użycia żadnych środków transportu (podróż z Lorien do Amon Hen była odrobinę dłuższa, jednak wówczas użyto łodzi). Hobbici pokonali dystans około 500 kilometrów, co więcej przez teren bardzo trudny, bowiem zupełnie bezludny, dźwigając na własnych plecach (i kucykach) prowiant. Co więcej podróż odbyła się po terenie pozbawionym dróg, częściowo przez bagna i wzgórza, głównie jednak jak się zdaje przez jakąś formę lasostepu. Robili to na przełomie września i października, czyli przy pogodzie dość niesprzyjającej: chłodnej i deszczowej.

Podróż tego typu należy do wyjątkowo trudnych. Tak trudnych, że można śmiało zaryzykować, iż nikt w dziejach świata tak nie podróżował. Wyjątek stanowić mogą jakieś wyprawy pionierów, poszukiwaczy skarbów, konkwistadorów i tym podobnych.

Powód jest prosty: tak naprawdę bardzo rzadko zdarzają się tak rozległe, niezamieszkane tereny. W Polsce (może poza Tatrami Wysokimi) chyba nie ma ani jednego miejsca, z którego nie dałoby się w ciągu 24 godzin dotrzeć w jakieś, zasiedlone miejsce. Co więcej: nawet w czasach historycznych i prehistorycznych było ich bardzo niewiele. Praktycznie były to jedynie obszary puszczańskie, wysokogórskie i bagienne. Oraz niestety wrzosowiska. Tak poza tym, to ludzie zwykle mieszkali tam, gdzie współcześnie, choć w mniejszych ilościach. Tak więc podróż bez natknięcia się na kogokolwiek była równie niemożliwa, jak współcześnie. Wędrowano też po dobrze znanych, utartych ścieżkach: społeczności te handlowały ze sobą i dokonywały wymiany, ludzie odwiedzali się…

Raczej natomiast unikano wypraw w nieznane. Jak wspominałem: tego typu rzeczy zabijają. Czynniki są takie same, jak w wypadku krótszych wypraw: wytrzymałość, przypadki losowe, zimno i kalorie.

Zacznijmy od wytrzymałości: organizm po prostu się zużywa. Idąc lub wykonując jakikolwiek inny wysiłek powodujemy mikrouszkodzenia naszych mięśni. Oczywiście naturalne procesy lecznicze naszego organizmu powodują, że te uszkodzenia zdrowieją, a miejsca te stają się odporniejsze. Problem w tym, że pochłania to trochę czasu, więc w trakcie długiej wędrówki człowiek każdy dzień kończy z ujemnym bilansem.

Po drugie: drobne urazy. Jeśli skręcisz w takich warunkach kostkę, twoje towarzystwo musi cię nieść.

1280px-Lüneburger_Heide_109

Wrzosowisko. Zdjęcie z Wikipedii.

Po trzecie: zimno. Człowiek może dostać hipotermii już przy 15 stopniach celsjusza. Przy 10 w deszczu nie przeżyje się nocy. Co więcej zdecydowanie gorsze warunki panują w temperaturach rzędu 0-10 lub nawet 0-15 stopni, niż przy trwałym mrozie rzędu -5 stopni. Woda ma wyższą temperaturę właściwą, niż powietrze, przez co przy dużej wilgotności tracimy więcej ciepła na ogrzanie się, niż przy mrozie, gdy powietrze jest suche. O tym, że wtedy nie grozi nam przemoczenie ubrania nie warto nawet wspominać.

Kalorie to osobny problem. Po prostu ogrzanie ludzkiego ciała wymaga sporo energii. Jeszcze więcej wymaga jej wysiłek, do tego trzeba dodać jeszcze samo funkcjonowanie człowieka. A żywność trzeba też dźwigać. O proteinach celem odbudowy mięśni też nie można zapomnieć.

Co gorsza: nie ma ich skąd wziąć. O polowaniu w marszu nie warto nawet wspominać: to bujda. Owszem, istnieli myśliwi-zbieracze, którzy podążali za stadami polując nań. Przy czym oni siedzieli na sawannach i na stepie mamutowym. Nie w ubogich formacjach klimatu umiarkowanego. Ci, którzy siedzieli w klimacie umiarkowanym trzymali się rzek i jezior, głównie zajmując się rybołówstwem. Kiedy tylko było to możliwe przerzucili się na rolnictwo.

Żywność trzeba pozyskać od ludzi. Czego nie da się zrobić na tak totalnym odludziu.

Problemem jest też to, że znaczna część terenu, po którym maszerowali stanowiły wrzosowiska. Wrzosowiska to dość nietypowe siedlisko roślin. Powstaje ono wskutek wykarczowania lasów, a następnie erozji gleby. Jest ono bardzo ubogie: rośnie tam niewiele rośli, żyje niewiele zwierząt, pozyskanie pokarmu z otoczenia jest bardzo trudne, bo poza drobnymi ptakami i gryzoniami nie ma tam zwierząt. Nie ma też jagód, drzew o jadalnych nasionach, dzikich traw, roślin z korzeniami spichrzowymi. Nie ma też zarośli, które dawałaby osłonę przed wiatrem oraz niczego, co mogłoby posłużyć za opał.

Kurcze, dobrze, że im żaden nie umarł…

Reklama
Ten wpis został opublikowany w kategorii fantastyka, Fantasy, Książki, tolkien i oznaczony tagami , , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

7 odpowiedzi na „Hobbici to jednak były hardcory…

  1. polonusx pisze:

    Plot armor zawsze w cenie, nawet klasyka się bez tego nie obejdzie.

  2. marchewa79 pisze:

    „W Polsce (może poza Tatrami Wysokimi) chyba nie ma ani jednego miejsca, z którego nie dałoby się w ciągu 24 godzin dotrzeć w jakieś, zasiedlone miejsce. ”
    Przypomina misie kiedyś kiedy oglądałem Beara Grillsa z przetrwaniem w warunkach miejskich post apo i otoczenie wydawało mi się dziwnie znajome. Coś zadzwoniło na dobre kiedy na ścianie „opuszczonej” hali zobaczyłam napis „Palenie Wzbronione”. Po czym okazało się że akcja toczy się z tego co pamiętam w Gdyni a kamerzysta musiał się nieźle napracować żeby nie uchwycić okolicznego Tesco. A biedny Bear jadł gołębie jaja kiedy obok był barszczyk Winiary 😉

    • barnaba pisze:

      A i te Tatry są dość wątpliwe- pełno schronisk. Może warunki spełni jakiś poligon na Pomorzu? Zimą? Przy metrowych zaspach?

  3. Dibbler pisze:

    Pochodzący z Argentyny 19-latek, który odwiedził Gdańsk, przeżył prawdziwą przygodę. Młody mężczyzna zgubił się na Wyspie Sobieszewskiej i przez dobrych kilka godzin, machając białą flagą, próbował wezwać pomoc.
    https://podroze.onet.pl/polska/pomorskie/argentynczyk-zgubil-sie-na-gdanskiej-wyspie-zrobil-biala-flage-i-wzywal-pomocy/yebmt

    Żeby było jasne… obchodząc zbiorniki wodne od przystanku autobusowego do granic Ptasiego Raju jest jakieś 4km

    • C.Serafin pisze:

      W sumie super, że poruszyłeś kwestię o jakiej Zegarmistrz zapomniał – czyli zgubienie się w terenie. Dla Aragorna podróżowanie przez bezludzia nie było niczym nowym i przesadnie trudnym, ale on dołącza do drużyny dopiero po 200 km. Do tego czasu czwórka hobbitów musi sobie radzić sama. Co gorsza, jedynie Sam i Frodo byli przygotowani do podróży, a Merry i Pippin dosłownie nawinęli się po drodze. Równie dobrze trylogia mogła się skończyć w tym momencie na pomyleniu drogi, co byłoby najbardziej rozczarowującym alternatywnym zakończeniem jakie byłbym w stanie wymyślić. Chrzanić realizm!

      • W książce zarówno Pipin, jak i Merry byli dość nawykli w podróżach pod Shire i dobrze znali te tereny. Obydwaj też od początku zakładali, że idą razem z Frodem, gdzie ten nie pójdzie.

        I żeby nie było: ja nie narzekam na brak realizmu. Przeciwnie: moim zdaniem Tolkien opisał tą podróż nawet bardzo realistycznie. U niego trudy podróży polegają głównie na tym, że się idzie, popada w zwątpienie, walczy z głodem i złą pogodą. Bez przesady i bez popadanie w sporty ekstremalne i popisowość. Jestem też zdania, że podróż ta zabiłaby większość super męskich, super twardych bohaterów.

  4. Grzdyl pisze:

    Wchodzę na bloga codziennie dla takich artykułów. Pozdrawiam.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s