Przeczytane: Luty 2019: Ringo, Lee, Wegner i Łuczaj

Luty nie imponował pod względem osiągnięć czytelniczych: udało mi się bowiem przeczytać zaledwie cztery książki, a i to nie była to zbyt ciężka lektura. Za wyjątkiem jednej były to wyłącznie książki fantastyczne. W prawdzie kupiłem dwie książki naukowe lub przynajmniej popularnonaukowe („Samolubny gen” oraz „Bóg urojony„), jednakże trafiły one od razu na kupkę wstydu. Nawet w normalnych okolicznościach nie odważyłbym się ich czytać w pracy, a po Wojnie Z Herezją Harrego Pottera już na pewno nie podejmę takiego ryzyka.

Przeczytane książki to:

Nas niewielu:

Ocena: 7/10

Książę Roger wraca z Marduka na Ziemię tylko po to, by odkryć, że podczas jego nieobecności miał miejsce zamach stanu, on jest ściganym przestępcą, a jego matkę spiskowcy uwiezili w pałacu. Niemniej jednak przymusowe wakacje na obcej planecie nauczyły go nie tylko, jak być mężczyzną, ale też organizować zamachy stanu.

W mojej subiektywnej ocenie książka jest lepsza niż trzy poprzednie. Tym razem przynajmniej walki są równiejsze. Dochodzi więc do starcia małej, acz zdeterminowanej grupki z dużą, dobrze uzbrojoną, ale pozbawioną morale organizacją. A nie, jak wcześniej: starć wielotysięcznych hord dzikusów z oddziałem dysponującym bronią energertyczną, który to oddział musi wyłącznie stać i strzelać…

Wadą książki jest natomiast duża liczba bardzo szczęśliwych zbiegów okoliczności. Bohaterowie podejrzani są o każdą możliwą zbrodnie? Ale cóż to! Nagle okazuje się, że w tym wszechświecie prócz ludzi i Mardukan żyją też kosmici będący telepatami i empatami, którzy potrafią wyczuwać kłamstwo… I tak dalej i tak dalej…

Jeśli mam być szczery, to zarówno Ringo jak i Weberowi zdarzało się pisać lepsze książki.

Delirium’s Mistress:

Ocena: 9/10

Czwarta, przedostatnia książka z cyklu o Płaskiej Ziemi, w zasadzie kończąca opowieść. Po wydarzeniach z poprzedniego tomu władcy demonów Azhrarnowi rodzi się córka. Pogrążony w waśni z Panem Szaleństwa początkowo ją ignoruje. Dziewczyna jednak dorasta i udaje się w świat.

Książka łączy w sobie wątki z poprzednich tomów. Wraca więc część postaci, jak Król Śmierci czy mag Zhirek o wymienionych już wcześniej nie wspominając.

Twórczość Tanith Lee jest trudna do streszczenia. Autorka pisze w sposób, który można nazwać by wręcz poetycki, kolejne rozdziały pisane są w dziwnym stylu, nieco pośrednim między Biblią, a Opowieściami Tysiąca I Jednej Nocy. Wydarzenia opowiadają o córce Azhrarna, będącej tytułową Panią Zauroczenia. Jest ona owocem niespełnionej i tragicznej miłości, sama nie jest ani demonem, ani człowiekiem. Ojciec próbuje uczynić ją ziemską boginią, jednak kończy się to interwencją prawdziwych bogów…

Trochę przypomina to też odwrócony Silmarilion, bowiem opowieść dociera do tego samego etapu, co twórczość Tolkiena. Wielkie Moce, rozczarowane światem koniec końców odwracają się do niego. W zasadzie zamyka to wszystkie wątki wcześniej poruszone w cyklu.

Każde martwe marzenie:

Ocena: 7/10

Prawdę mówiąc umiarkowanie rusza mnie cykl Wegnera. Czytam te książki, nawet mi się podobają, ale gdybym musiał, to z pożaru ratowałbym inne. Tom piąty jest natomiast moim zdaniem strasznie nierówny. Przez pierwsze 200 stron Wegner bardzo przynudza. Widzimy bowiem scenę spotkania cesarza ze szpiegami, w trakcie którego to spotkania dochodzi do rekapitulacji wszystkich wcześniejszych wydarzeń. Większość przedstawionych tam danych powinniśmy pamiętać z poprzednich tomów, więc jak łatwo zgadnąć przyjemność i wartość lektury są tu żadne.

Potem akcja rusza i robi się ciekawie. Co więcej dochodzi do kilku takich zwrotów, których się nie spodziewałem. Mamy więc opowieść o ponurych żołnierzach, będącą czymś pośrednim między twórczością Glena Cooka, jesiennym Warhammerem, a książkami nieco już zapomnianego autora, jakim jest Feliks Kress. Aczkolwiek moim zdaniem Wegner pisze lepiej od Kressa i jest strawniejszy od Cooka.

Niestety popada w te same tarapaty, które były udziałem Kressa. Moim zdaniem jednak powinien nieco oszczędniej szafować opisami przemocy i wszelkich możliwych okropności, bowiem nadużywa ich na tyle, że w zasadzie przestają one na czytelnika działać. Czytając cykl zwyczajnie zobojętniałem na kolejne tragiczne i przejmujące wydarzenia. Krwawe bitwy? A czego się spodziewali? Kanibalizm, ludobójstwo? O panie! Ze szwagrem po pijaku nie takie rzeczy robilim! Praca niewolnicza dzieci? Co narzekacie? Przecież mogli was zeżreć niewdzięczne bachory!

Ogólnie rzecz biorąc dobra pozycja, ale moim zdaniem do wybitności sporo jej brakuje.

Dzika kuchnia:

Ocena: 9/10

Łukasz Łuczaj jest, przynajmniej w pewnych kręgach, postacią kultową. Stanowi też połączenie zaangażowania i (jeśli wierzyć krążącym o nim legendom) poważnie przekraczającego normę społeczną entuzjazmu z (co w owych kręgach nieczęste) faktyczną wiedzą o świecie przyrody (czemu nie trudno się dziwić, bo gość ma doktorat z biologii). Ta książka natomiast stanowi przewodnik po jadalnych roślinach dziko żyjących spotykanych w naszym kraju.

Książka składa się z trzech elementów. Pierwszym jest opis poszczególnych roślin, wraz z fotografiami, sposobami wykorzystania, potencjalną możliwością pomyłki, krótkim opisem historii użycia i statusem prawnym zbioru. Opis ten uzupełniają barwne fotografie.

Po drugie: co jakieś pięćdziesiąt stron Łuczaj opowiada jakąś anegdotkę lub dzieli się z nami jakimiś przemyśleniami. Anegdotki te nie są może jakoś szczególnie porywające, ale tworzą obraz autentycznego, aczkolwiek raczej nieszkodliwego wariata.

Po trzecie: każda z roślin otrzymuje dwa lub trzy przepisy poświęcone sobie. Powiem krótko: po wojnie atomowej będzie się jadło… Ogólnie rzecz biorąc te przepisy często są najmniej atrakcyjnym elementem. Część z nich jest niestety mało fantazyjna typu „zrób jajecznicę i posyp ją jakimś chwastem”, albo „chiński stir-fry i dodaj jakiegoś innego badziewia”. Co zaś do pozostałych, to faktycznie musiałyby najpierw wybuchnąć bomby, żeby zachęcić mnie do włożenia tego do garnka.

Niemniej jednak pozycja jako taka była bardzo interesująca. Jedyne, co w jej lekturze żałuję, to tego, że książka leżała na mojej kupce wstydu tyle lat…

Ten wpis został opublikowany w kategorii fantastyka, Fantasy, Karcianki, Przeczytane i oznaczony tagami , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Jedna odpowiedź na „Przeczytane: Luty 2019: Ringo, Lee, Wegner i Łuczaj

  1. slanngada pisze:

    „Niestety popada w te same tarapaty, które były udziałem Kressa. Moim zdaniem jednak powinien nieco oszczędniej szafować opisami przemocy i wszelkich możliwych okropności, bowiem nadużywa ich na tyle, że w zasadzie przestają one na czytelnika działać. Czytając cykl zwyczajnie zobojętniałem na kolejne tragiczne i przejmujące wydarzenia. Krwawe bitwy? A czego się spodziewali? Kanibalizm, ludobójstwo? O panie! Ze szwagrem po pijaku nie takie rzeczy robilim! Praca niewolnicza dzieci? Co narzekacie? Przecież mogli was zeżreć niewdzięczne bachory!”

    Hihi, czytam pierwszy tom i już to zauważam. Syndrom Malowanego Ptaka lub Quo Vadis.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s