Przeczytane w styczniu 2018 – Tanith Lee i trochę historyków:

Pora na kolejny, comiesięczny raport z lektury. W minionym okresie ta była tak skromna, że nawet nie wypada się nią chwalić. Udało mi się bowiem przeczytać zaledwie trzy książki. Myślę, że bez większych problemów zdołałalbym pokonać jeszcze dwie (a na pewno jedną), gdybym nie zmagał się w tym czasie z „Czerwonym Rycerzem”, pozycją równie grubą, co nijaką. Tego udało mi się doczytać do połowy i była to ciężka walka. Również do połowy udało mi się doczytać „Rycerzy i mieszczan” których pewnie skończę w następnym tygodniu.

Przeczytane pozycje to:

Delusion’s Master:

Ocena: 9/10

Pierwsze w tym roku zwycięstwo nad Kupką Wstydu, jednak gdyby nie „Czerwony Rycerz” odnosiłbym właśnie trzecie…

Delusion’s Master należy do cyklu o płaskiej ziemi, którego dwa pierwsze tomy: „Demon ciemności” i „Demon śmierci” wydało u nas wydawnictwo Alfa we wczesnych latach 90-tych. Firma ta miała tak źle oszacowane nakłady, że po dziś dzień jej książki zalegają w antykwariatach.

„Opowieści z płaskiej ziemi” są cyklem arabesek, których akcja toczy się w świecie fantasy, zdominowanym przez liczne, nadprzyrodzone siły. Najważniejszymi z nich jest czterech władców ciemności. Tym razem książka opowiada o konflikcie, jaki toczy się miedzy Azhrarnem Pięknym, księciem demonów, a Chuz’em, księciem obłędu.

Po tym, jak intryga Chuza nadepnęła na dumę Władcy Demonów ten stał się cięty na Pana Szaleństwa i poprzysiągł pokrzyżować wszelkie jego plany. Problem polega na tym, że Chuz jest zbyt szalony, by przestraszyć się czegoś takiego, a sam Azhrarn ma liczne słabości, które czynią go łatwym celem dla zabaw swego oponenta. Na pierwszy plan wysuwają się zwłaszcza pycha Władcy Demonów oraz jego kolejne miłostki.

Drugim tematem jest religijny obłęd pewnej sekty, która przypadkowo wyrosła pod bokiem Władców Ciemności, błędnie interpretując ich czyny i małostkowe rozgrywki oraz szukając w nich dla siebie drogi do zbawienia.

Książka napisana jest świetnym, poetycznym stylem, przynoszącym na myśl Księgę Tysiąca i Jednej Nocy. Poszczególne historie mają natomiast charakter przypowieści, co nadaje im egzotyki.

Niemcy w średniowieczu:

Ocena: 8/10

Temat Niemców, mimo, że w historiografii Polski oraz świata jest bardzo ważny, to tak naprawdę jest w naszym kraju bardzo ubogi w literaturę i traktowany po macoszemu nawet w programie akademickim. Dominująca wizja przedstawia ich jako potwory, które przybywają znikąd i spawnują się na skraju mapy, co jakiś czas najeżdżając Bogu ducha winne kraje, by mordować dzieci, w sumie to nie wiadomo dlaczego.

Powoduje to, że tego typu książki są tym cenniejsze.

„Niemcy w średniowieczu” jest krótkim wywodem o historii Niemiec. Lektura jest raczej zwięzła i co za tym idzie skrótowa, zajmuje bowiem tylko 160 stron. Przedstawia dzieje Cesarstwa Niemieckiego od jego powstania, do upadku oraz główne obszary jego zaangażowania.

Tymi, jak się okazuje były głównie interwencje w południowych Włoszech, gdzie, uważający się za spadkobierców Karolingów cesarze próbowali objąć władzę nad Rzymem i co za tym idzie chrześcijaństwem, wbrew oporowi lokalnych miast. Wikłali się tym samym w ciągle identyczną, pozbawioną w dłuższej perspektywie szans na powodzenie wojnę, prowadzoną przeciwko wielu małym, ale ludnym i bardzo bogatym państewkom.

Do tego dochodzą wewnętrzne konflikty, rozbicie dzielnicowe, niemal zerowy autorytet władzy oraz ciągłe konflikty między związkami miast, a związkami wielkich posiadaczy ziemskich, które niejednokrotnie przeobrażały się w wojny.

Przedstawiane jako złowrogi monolit państwo jawi się raczej jako koalicja małych i niezdyscyplinowanych domen feudałów, biskupów i potężnych miast, ogarniętych wspólnie czymś, co współcześni nazywali furiosa teutonicka insania („obłęd skretyniałych niemiaszków”), gdzie cesarz pozbawiony jest autorytetu i tak naprawdę klepie biedę (dochód roczny cesarza: 50 tysięcy guldenów, dochód roczny księcia Mediolanu: 1,2 miliona guldenów).

Interesująca okazuje się też kwestia ustrojowa, rzutująca na pewne elementy ustroju Polski, jak stosunek do chłopstwa i do miast czy wolna elekcja. Wyjaśnia się, skąd nasi przodkowie wzięli pewne, nie zawsze dobre pomysły.

Królestwa Merowingów:

Ocena: 8/10

Merowingowie byli królami Franków, ludu, który opanował Galię po upadku Cesarstwa Rzymskiego. Mimo ukończenia studiów historycznych wiedziałem o nich niewiele: ot, że byli to „królowie gnuśni”. Książka ta zmienia mój sposób postrzegania owych monarchów.

Otrzymujemy więc wizję władców, którym udało się przejąć i na własne potrzeby zagospodarować resztki dawnego, rzymskiego systemu administracyjnego i zbudowali na jego podstawie potężne państwo. Potem śledzimy jego kryzys i rozpad na dzielnice, następnie odnowienie jego roli oraz kolejny kryzys zakończony dojściem do władzy Karolingów.

Widzimy też królestwo trzymające się starożytnych wzorców, które to wzorce z czasem stają się coraz mniej dla mieszkańców tego królestwa zrozumiale (przykładowo królowie merowińscy objeżdżali swe ziemie wozem zaprzęgniętym w woły, na wzór rzymskich gubernatorów, którzy w ten sposób chcieli zaznaczyć swą dostępność, w okresie późnych Merowingów natomiast interpretowano to jako przejaw biedy i nędzy władców, a nie dobrej woli).

Wadą książki jest obszerność materiału oraz natłok imion, przez co momentami trudno zrozumieć jej treść. Co więcej autor wyraźnie pisze do francuskiego czytelnika, biorąc udział w jakimś sporze dotyczącym historiozofii zakładając, że czytelnik ten identyfikuje przynajmniej najważniejsze imiona oraz zna ten konflikt. Jak mówiłem: w polskiej historiozofii Merowingowie zajmują bardzo mało miejsca, są jedną z wielu rodzin panujących w rozległej i obfitującej w wydarzenia epoce.

Ten wpis został opublikowany w kategorii fantastyka, Historia, Książki, Pisanina. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

2 odpowiedzi na „Przeczytane w styczniu 2018 – Tanith Lee i trochę historyków:

  1. slanngada pisze:

    Mi tam Niemcy kojarzą się z warmłotkiem, i tym groteskowym rozbiciem dzielnicowym…

    • I dokładnie tak było: groteskowo.

      nawiasem mówiąc w książce jest wspomniana panna, która ponoć była pierwowzorem Kopciuszka. Syn jakiegoś księcia ożenił się z chłopką, bo była wyjątkowo ładna. Rodzina nic złego nie powiedziała, pozwoli mu się ją nacieszyć przez jakiś tydzień, a potem, jak wyszedł z domu, to powiesili jego wybrankę na żyrandolu.

      Ot, groteska…

      Choć w tej książce o Włoszech, co ją teraz czytam lepsza akcja jest. Stronnictwa polityczne walczyły na ulicach miast. Pobudowali sobie kamienne wieże na rogatkach i obsadzili je strażnikami. Jak się okazało, że nikt po miastach nie może się swobodnie ruszać, to na szczytach ustawili katapulty i zaczęli do siebie strzelać. Było to uciążliwe do życia, więc wprowadzili prawo regulujące jakimi kamieniami można strzelać, ile razy dziennie i że nie w godzinach nocnych…

Dodaj komentarz