Era braku, niedoboru i nadmiaru:

mim4Czytam sobie stare numery Magii i Miecz. Szukam w nich źródeł, którymi mógłbym wesprzeć kilka swoich tez w książce. To, co w nich znajduję, to głównie zdziwienie na temat tego, jak bardzo zmienił się świat RPG w Polsce i w ogóle cała Polska. Zmieniła się, gdyż obecnie mamy dużo, dużo więcej wszystkiego, niż mieliśmy wtedy.Co mnie naszło?

Rok czy dwa lata temu kupiłem sobie „Fantasy: Ilustrowany Przewodnik” Davida Pringle, który to przewodnik uważam za dzieło debila. Autor totalnie miesza, w jednym szeregu stawiając Koran, Władcę Pierścieni i Terminatora. Lepszą książkę mógłbym napisać na kolanie. Więc, korzystając z martwego sezonu w pracy, piszę. Jak skończę wydam ją samodrukiem. Tak, wiem, że wiele osób mnie krytykowało za różne rzeczy, ale słowo daję: gorzej, jak jest nie będzie. Książka, oprócz leksykonu, ma zawierać też krótką historię fantasy, uwzględniając to, co książeczkowe szowinisty zwykle pomijają, a co jest naprawdę ważne: historię gier. Bo jak historię fantasy można pisać inaczej, kiedy równo 10% sprzedanych książek to marki własne Dungeons and Dragons?

Napisanie właśnie tej historii okazało się trudne. Czasem trzeba poświęcić 2-3 tygodnie celem napisania jednego zdania. W ten sposób utknąłem na etapie Paniki Satanistycznej. W trakcie pisania o niej zauważyłem paralele i koincydencje między zjawiskami, jakie zachodziły na Zachodzie oraz w Polsce. Zaobserwowałem też coś, co mogło wpłynąć na polską recepcję niektórych tekstów (napiszę o tym kiedyś osobny wpis), a co wynikało z trzech rzeczy:

  • istniało powszechne przekonanie, że sataniści używają gier fabularnych i literatury fantastycznej do wysyłania w świat swojej nauki w zakodowany sposób

  • faktycznie twórcy jednych i drugich podchwycili ten pomysł i używali „ukrytego przekazu” do strojenia sobie żartów (1)

  • kontekst jawnych i ukrytych żartów był w Polsce niezrozumiały i zagadkowy, w efekcie czego go nadinterpretowano.

Zacząłem więc czytać Magię i Miecz, żeby znaleźć dowody na to, iż ktoś faktycznie próbował owe kody odnajdywać.

Zamiast tego znajduje jednak coś zupełnie innego.

(1) Np. W grze Ultima VII gracz odnajduje artefakty zła, celem ich późniejszego zniszczenia. Zebrane artefakty układają się w trzy szóstki i tajemnicze znaczki, co zostało uznane za przekaz satanistyczny. Faktycznie znaczki tworzą logo Electronic Arts, wydawcy, z którym twórcy gry mieli na pieńku, a przekaz jest prosty: „EA to czyste Zło„.

Kilka słów prawdy o Magii i Miecz:

images2Współcześnie uważa się, że Magia i Miecz była pismem ultra-mrocznym, anty-kostkowym i dość nawiedzonym. Faktycznie każdy numer dzielił się na kilka działów, i w każdym pojawiał się Almanach, czyli rozdział o różnych rzeczach ala-erpegowych, zwykle stanowiący najciekawszy element. Następnie mamy dział o Warhammerze i (w posiadanych przeze mnie numerach) Zewie Chtulhu i Wampirze. Numer kończy dział humoru. W późniejszych numerach jest też dział Earthdawna i Wiedźmina. W numerach „małych” dochodzą jeszcze Deadlands, Wiedźmin oraz Gasnące Słońca. Inne systemy pojawiają się rzadziej i w zasadzie są efemerydami.

Duża reprezentacja tych gier nie powinna dziwić: Zew Chtulhu był globalnie najlepiej sprzedającym się systemem Maga. Warhammer i Earthdawn to dwa najlepiej sprzedające się lokalnie systemy (tzn. oba niemal powtórzyły sukces Chtulhu, jednak żaden z nich nie był w sprzedaży tak długo, jak Chtulhu). Wiedźmin, Gasnące Słońca i Deadlands były intensywnie promowane przez Maga, jednak nie powtórzyły sukcesów Wielkiej Trójki, podobnie jak MERP, Wilkołak czy Kryształy Czasu. Szybko też znikły. Teksty do systemów konkurencji, oprócz Wampira pojawiają się rzadko.

Teksty do Warhammera mają bardzo różny klimat, wydaje się jednak, że większość jest Hig Fantasy lub wręcz humorystyczna. Ogólnie w piśmie jest dużo humoru, każdy, kwietniowy numer jest mu poświęcony. Dla równowagi: listopadowy i często październikowy: horrorowi.

Wbrew współczesnym insynuacjom: redakcja zajmuje stanowisko zdroworozsądkowe, umiarkowanie turlackie i umiarkowanie za hig fantasy oraz fundamentalistyczne, jeśli chodzi o grę jako opowieść. Stara się też być otwarta na nowe poglądy. Fundamentalistyczne stanowiska anty-kostkowe, „RPG jako teatr”, psychodrama, pomysły na zabicie oraz pozbawienie ekwipunku Bohaterów Graczy i najgorsze odjazdy mroku pojawiają się w działach Listy, Puszka Pandory i Hyde Park, w całości złożonych z tekstów nadsyłanych przez czytelników. Stanowią one temat bardzo burzliwej polemiki, w której redakcja przyjmuje zwykle postawę umiarkowanie anty… Wydaje się, że redaktorzy są też często zdziwieni lub zszokowani tym, co ludzie nadsyłają.

W tych też miejscach pojawiają się najchorsze teksty.

Najwięcej korespondencji dotyczy sporu o to, która rasa jest fajniejsza: elfy czy krasnoludy. Na tej korespondencji nawiasem mówiąc wyrasta Ignacy Trzewiczek. Jego pierwsze teksty dotyczą interpretacji sprawy krasnoludzkiej, potem uderza w Jesienną Gawędę. Z dzisiejszego punktu widzenia uważam te teksty za miałkie: trzy felietony o niczym, dość wyraźnie stojące w sprzeczności z treścią podręcznika.

Nie rozumiem w ogóle jej fenomenu i zarówno jasnej, jak i czarnej legendy. Trzy nudne i raczej miałkie, wyzute z charyzmy felietony.

Jeśli chodzi o redakcję, to moim zdaniem najchorsze jest dziewięć tekstów: o satanizmie, o rozkładaniu się zwłok, o wywoływaniu demonów do Kryształów Czasu, o eliksirach magicznych do Warhammera (gdzie każdy eliksir ma takie składniki, jak „serce dziecka karmionego mięsem swoich rodziców”) napisany przez jakiegoś, ciężkiego zjeba oraz pięcioczęściowy cykl o łączeniu Świata Mroku z uniwersum Kultu. Ten ostatni jest jednak tłumaczeniem tekstu zagranicznego.

Ogólnie wszystkie te dziewięć tekstów moim zdaniem nie powinno być puszczonych do druku: są kiepskie, nudne, nie na temat, wnoszą do gry bardzo mało, brakuje im dobrego smaku, a autorzy wyraźnie rozkoszują się wyrywaniem muchom skrzydełek.

Niestety, wszystko oprócz dwóch ostatnich można powiedzieć o prawie każdym tekście w Magii i Mieczu.

PRL i supernakłady:

Ale przejdźmy do tych przesytów, niedosytów i całej reszty…

Na początku był PRL. Problemy z zaopatrzeniem w towary w PRL-u były bardzo głębokie i streszczenie ich do „bo komunizm” jest nadmiernym skrótem myślowym, tym bardziej, że bardzo długo cały kontynent miał niemal identyczne. Z jednej strony: jakby komunizmu nie było, to sytuacja byłaby bardzo podobna i skończyłaby się identycznie, bo Polska była krajem bardzo biednym. Z drugiej strony patologie tamtego okresu pogłębiły złą sytuację. W każdym razie, rynek późnego PRL-u był dość specyficzny. Nakładały się nań:

  • niezdolność Polski do produkcji wystarczających ilości papieru na jej potrzeby. Po prostu brakowało go nawet na zeszyty szkolne i potrzeby biur, więc nic dziwnego, że reglamentowano go na literaturę piękną.

  • używanie przydziałów papieru jako środka kontroli publikowanych treści.

  • przyjęcie dość awangardowych teorii ekonomicznych, w myśl których kryzysy wywoływane są przez nadmiar towarów na rynku. By unikać kryzysów należało wytwarzać kontrolowane niedobory.

  • obecność regulowanych cen, oraz bezpośrednia reglamentacja towarów, w wyniku który każdego było na wszystko stać, ale jednocześnie popyt nie był regulowany przez ceny.

W PRL-u wydawano dość dużo książek: około 10.000 tytułów rocznie (współcześnie: około 30.000 tytułów), przy czym literatura piękna (w tym rozrywkowa) stanowiła znacznie mniejszy odsetek, niż dzisiaj (około 1.000 tytułów, dziś jest to około 10.000). Co więcej sukces rynkowy w niewielki sposób wpływał na nakład: książek można było wydrukować tylko tak dużo, jak duży przydział papieru się dostało.

Rozbieżność między ofertą, a zapotrzebowaniem uruchamiała procesy znane z ekonomii niedoboru. Klienci, nie mogąc dostać tego, co chcieli, a dysponujący pozornym nadmiarem pieniędzy kupowali cokolwiek, żeby jakoś zadowolić swoje zapotrzebowanie, lub w nadziei wymienienia zdobyczy na inne, atrakcyjniejsze pozycje. Działa to tak: chciałbym kupić mięso, ale nie mogę, bo jest na kartki. Mam więc „zaoszczędzone” pieniądze, kupie se harlekina. Harlekiny wyszły, więc może przynajmniej nabędę tego całego Conana? Efektem było zjawisko supernakładów, które pojawiło się krótko po otwarciu rynku. Jeśli weźmiemy starsze pozycje, wydawane około roku 1990 zobaczymy nań gigantyczne nakłady, wahające się między 50.000 a 200.000 egzemplarzy. Podobnie było z grami: planszówki Encore czy Sfery sprzedawały się właśnie w takich ilościach.

Zjawisko to nie było jednak specjalnie trwałe. Do roku 1993 rynek się nasycił, a nakłady wyraźnie spadły. Wynikało to w dużej mierze ze wzrostu oferty tytułów. Już nie kupowało się np. „Conan”, żeby cokolwiek kupić, tylko można było wybrać sobie, jaką książkę się planuje.

Co ciekawe, wydawnictwa z tego okresu nie skorzystały specjalnie na tych super-nakładach. Większość klientów to byli mniej niż niedzielniacy. Książki te nie zostały nawet przeczytane, trafiły tylko na półki. Podam przykład anegdotyczny, ale niedawno umarł jeden z moich sąsiadów. Jego syn czyścił mieszkanie i wyrzucił właśnie bardzo dużą kolekcję literatury (po gościu, który był funkcjonalnym analfabetą) z tego okresu. To był taki, totalnie eklektyczny śmietnik. Facet miał na przykład w swoim domu „Koran„, dzieła Lutra i „Historię Filozofii” Tatarkiewicza w trzech tomach i pewnie nawet o tym nie wiedział. Kupował to po prostu dlatego, że uważał, że to cenne i może kiedyś braknąć.

Dziś tych książek nawet antykwariaty nie chcą brać, bo jest ich za dużo.

Kasy wydawcy też na tym nie zarobili: był to czas hiperinflacji, która zjadła zyski.

Magia i Miecz i rzeźbienie z gówna:

imagesMagia i Miecz pojawiła się już w późniejszym okresie, kiedy w Polsce zmaterializował się normalny rynek. Polska lat 90-tych była dość paskudnym i raczej biednym krajem. Dosłownie: ludzie mieli mało pieniędzy, panowała drożyzna i wysokie bezrobocie. To widać w tych tekstach do Magii i Miecza: ktoś ma swój jedyny, ukochany, zdobyty z wielkim trudem podręcznik do Wampira: Maskarady (wbrew pozorom częściej właśnie do Wampira niż do Warhammera) i codziennie czyta go do poduszki. W rezultacie z jednej strony zna go pewnie lepiej, niż autorzy, z drugiej rozbija go zdanie po zdaniu.

Bo większość z tych tekstów jest właśnie rozbijaniem tekstu na atomy.

Opis pustej umiejętności jak na przykład Chemia w Warhammerze, tematy drugo lub trzeciorzędne, jak mechanika zdobywania Krwi lub Ghule w Wampirze, Krewniacy w Wilkołaku, statystyki Tarczy i Łuku w Warhammerze

Wszystko to jest materiałem wyjściowym dla 3-4 stronicowego felietonu lub eseju. Zwykle potwornie nudnego i nie wnoszącego niczego. Prawdę mówiąc z dzisiejszej perspektywy zupełnie nie rozumiem siebie samego, że kupowałem to pismo i czytałem je z wypiekami na twarzy. Ani to nie jest ciekawe do czytania, ani nie rozwija gry, ani też nie da się jej użyć bez szkody dla niej…

Bo wiecie: ja świetnie rozumiem, dlaczego w systemie jest warta 100 punktów doświadczenia umiejętność Chemia, która daje niewiele (pozwala wytwarzać proch strzelniczy). Bo nie można oczekiwać, żeby dawała więcej, niż kosztujący dokładnie tyle samo Silny Cios lub Ogłuszanie. Tym bardziej, że posiadająca ją profesja Alchemik jest sama w sobie bardzo silna. Jest to bowiem jedyne przejście z drzewka Uczonego do Czarodzieja i z Czarodzieja do Uczonego. To, że sam Uczony jest mega słaby nie powoduje, że należy wzmacniać Chemię. To jego należało napisać inaczej.

Alchemik to natomiast prawie fajne hybrid class. Byłoby bardzo fajne, gdyby właśnie Uczony był silniejszy.

Podobnie rozumiem, dlaczego z ghuli i krewniaków zrobiono takie popychadła, zamiast dawać im jakąś mini-mechanikę lub zrzucić ciężar odgrywania ich na Mistrza Gry. Bo na jednych i drugich wydaje się punkty doświadczenia, po to, żeby mieć z nich korzyści. I móc deklarować „to mój krewniak będzie stał na straży i pilnował” albo „to my zajmiemy się śledztwem, a tym czasem wyślę krewniaków, żeby załatwili nam broń!

Dlaczego tak?

Bo Gracze chcą mieć korzyść z zainwestowanych w zdolności punktów. A jeśli pojawia się rozwiązanie, które powoduje, że Krewniak smęci „Ale panie wilkołak! Mam horom curkem” zamiast pracować, to ta korzyść znika.

Sesja też nie może trwać wiecznie i nie możemy zajmować się w nieskończoność każdym bohaterem tła. To, że podręczniki nie mogą być nieskończenie długie jakoś też tym ludziom nie przychodziło do głowy.

Listy, Hyde Park, Puszka Pandory:

magia_i_miecz_1999_04To moim zdaniem były bardzo szkodliwe elementy pisma. Jak mówiłem: redakcja miała własne, raczej niegroźne poglądy. Rozumiem, że redakcja chciała pozwolić każdemu się wypowiedzieć, podobnie, jak rozumiem, że dobierała takie listy, które wywołałyby dyskusję…

Jednak, jeśli w numerze publikujesz 2 lub 3 listy, w tym długi na 2 strony wywód zjeba rozpisującego się, jak najlepiej oddać scenę seksu wśród wnętrzności ofiary seryjnego zabójcy (autentyk), to gościa pozycjonujesz nadmiernie wysoko. I powodujesz wrażenie, że on jest ważny i ultra reprezentatywny. Że tak jest modnie teraz grać.

I właśnie to wywołało te wszystkie późniejsze odchyły.

Przez swoją nadreprezentację tacy ludzie wywołali wrażenie, że są – jeśli nie tłumionym przez redakcję mainstreamem – to przynajmniej liczącą się opcją.

Faktycznie redakcja nabijała się często z mroczniaków, publikując takie teksty, jak właśnie Kubuś Puchatek RPG albo mini-grę Foki Szatana. Jednak to też nobilitowało problem.

Niszowe hobby, czyli dzisiaj:

Legendy twierdzą, że jakość tekstów w Magii i Mieczu bardzo wyraźnie spadła po przejściu na mniejszy format. Nie umiem tego potwierdzić, choć faktycznie zmienia się nie tylko tematyka (dochodzą nowe systemy, odpada część starych), ale też zwiększono ilość przygód, kosztem tematów almanachowych. Jest też więcej wtórnych tekstów. Oraz nowych nazwisk.

Natomiast mam wrażenie, że powód takiego odbioru magazynu jest inny: Polska znormalniała, pojawił się też Internet, a ponadto zwiększyła się dostępność do podręczników, liczba materiałów i dodatków. Nawet nie w ten sposób, że wydawano więcej. Bardziej dlatego, że pojawiły się takie rzeczy, jak Allegro, albo pirackie serwery, z których ludzie mogli pobrać skany odpowiednich materiałów.

Oraz serwisy takie, jak Nowa Gildia, Poltergeist albo Paradox, gdzie często ci sami ludzie, którzy kiedyś pisali do Magii i Miecza zamieszczali takie same, albo lepsze teksty prawie codziennie.

W efekcie trudniej było stać się specjalistą od jednej książki. Znikło też zapotrzebowanie na tego typu teksty.

I to raczej trwale.

Po prostu materiału do RPG zrobiło się za dużo, żeby ktoś miał czas rozpamiętywać każde zdanie.

I wiecie co? Nie czuję nostalgii za tamtymi czasami.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Czasopisma Kultowe, fantastyka, RPG i oznaczony tagami , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

18 odpowiedzi na „Era braku, niedoboru i nadmiaru:

  1. DoktorNo pisze:

    Ad. chore tematy

    To była chyba taka ówczesna maniera w pismach o komputerach, grach wideo itp. Np. recenzja gry erotycznej ze zrzutem ekranu z modelką bez stanika w magazynie bez ograniczeń wiekowych.

    • Wiesz, Magia i Miecz potrafiła iść dalej. Na przykład jechała w ilustracje, gdzie mieliśmy gołą babę z dziurą między cyckami, rozwaloną na ołtarzu i nad nią złego kapłana z jej sercem w rękach…

      A potem dziwili się oskarżeniom o satanizm.

    • pontifex pisze:

      Było takie pismo o grach na plejaka, znajomy kupował, „PSX Extreme”. Tam to się działy takie rzeczy, że cokolwiek nie przeczytam o dawnych pismach growych czy erpegowych, to w porównaniu wydaje mi się zupełnie niewinne. Aż dziw, że nie wychodziło ze stronami fabrycznie sklejonymi, żeby czytelnik nie musiał.

  2. marchewa79 pisze:

    Umierający na składzie makulatury Tatarkiewicz to jednak smutny widok.

    • Konrad Włodarczyk pisze:

      Jeśli mowa o Historii Filozofii, to niech tam umiera. Nie dało się tego czytać i nie znam osoby, która by ten podręcznik lubiła (co, oczywista, nie jest żadnym argumentem, a czystym sofizmatem). Nudniej nie dałoby się chyba wyłożyć tego.

      • marchewa79 pisze:

        Bo to podręcznik a nie beletrystyka. Mi tam czytało się znośnie. Co prawda do „Powszechnej historii państwa i prawa” Szczanieckiego którą uważam za podręcznik doskonały to temu daleko ale nie na tyle żeby od razu na makulaturę 😦

      • Konrad Włodarczyk pisze:

        I jako podręcznik zawodzi. To jest ten rodzaj podręcznika, z którego nie dało się (na)uczyć bo nie dało się go czytać.

        A dopowiedzenie: sam bym nie wyrzucił, ale jak był zobaczył to bym nie ratował.

      • marchewa79 pisze:

        U mnie na półce stoi i ostatnio nawet coś latorośli tłumaczyłem. Jak porównasz z podręcznikami licealnymi to może docenisz 😉 .

  3. Cadab pisze:

    … domyślam się, że mam już nie szukać nic o Wampirze?

    A co do samego tekstu: mam wrażenie, że trochę jest to taki chochoł. W sensie – teza, że „Współcześnie uważa się, że Magia i Miecz była pismem ultra-mrocznym, anty-kostkowym i dość nawiedzonym.” W życiu się z taką tezą nie spotkałem. Problemów jest z nią kilka:

    • ludzie, których mogłoby to obchodzić, mają 40+ lat i ciekawsze rzeczy na głowie niż grzebanie w MiMie
    • ludzie poniżej 30stki w ogóle nie wiedzą co to MiM, bo się skończył, zanim oni nauczyli się czytać.
    • Grupa wiekowa pomiędzy jeśli już coś czytała, to Portal i/lub internety.
    • Teza w ogóle zakłada, że MiMem ktokolwiek się interesuje i go obchodzi
    • Teza brzmi jak klasyczny zarzut do Portala, który właśnie taki był

    Innymi słowy – nie to, że tekst jest zły i analiza na opak, tylko punkt wyjścia do tego wszystkiego jest naciągany. MiM głównie zbiera kurz, chyba, że akurat ktoś wywleka temat JG – i wtedy szybko i tak przechodzi to na Portal, z dość oczywistych względów.

    • Cadab pisze:

      A rozwijając swoją własną myśl: MiM był nawiedzony pod tym kątem, że stanowił tubę marketingowo-propagandową MAGa. To się nawet doczekało kiedyś obszernej, w dodatku anglojęzycznej dyskusji o metodach podaży i marketingu RPG, co wyprodukowało poniższy na temat RPG w latach 90tych

      Też jest to chochoł, ale pokazuje prawdziwą naturę problemu MiMa, zamiast tej, która przypisuje mu cechy Portala (Portalu?)

    • Nie ma już potrzeby. Znalazłem co potrzebowałem samemu.

      Natomiast kwestia MiM pojawiała się dość często na Panie I Panowie Zagrajmy W RPG na Facebooku (przynajmniej do zeszłego roku bo teraz już nie czytam tej grupy). Jednak PiPa jest dziwna. Gdyby jej wierzyć to najczęściej graną grą w Polsce byłoby Powered By Appocalypse.

  4. Cadab pisze:

    Obawiam się, że mamy raczej do czynienia z efektem echa w bańce informacyjnej. W sensie – mała, odseparowana grupa w kółko coś sobie powtarza, aż w końcu staje się to dla nich rzeczywistością. Niezależnie od tego, co się dzieje „wokół”. MiM jest serio zapomniany, z każdym rokiem zresztą coraz bardziej, w wykładniczy wręcz sposób.

    Ostatni raz jakakolwiek dyskusja wokół MiMa i grania z jego użyciem wypłynęła bodaj jak się wywalił na łokcie Pondsmithowy Witcher i zaczęła mu puchnąć errata, więc zagorzała dyskusja, że MAGowy Wiedźmin też w sumie wypuścił półelfy jako artykuł w MiMie, bo wszyscy zapomnieli o nich tak w głównym podręczniku jak i oficjalnych dodatkach (a było ich 5, często dodając bardzo analne mechaniki, więc niedopatrzenie spore). To jest dosłownie jedyny kontekst, w jakim zarejestrowałem dyskusję o MiMie przez ostatnie parę lat, a „siedzę” na prawie kompletnym archiwum, więc potem pomagam wygrzebywać rzeczy.

    Inna sprawa, że ja się nie udzielam w mediach społecznościowych, więc też mam swoją bańkę – rozmowa albo jest żywa, albo forumowa, albo chociaż w komentarzach, natomiast jeśli dzieje się na fejsbukach i innych twitterach, to po prostu mnie omija.

    .

    W środę będę się widział z grupką, która się udziela przy Lajkoniku i ich wypytam jak poszło. Podobno tegoroczna edycja miała bardzo różnorodne towarzystwo (w sensie – przyszedł ktoś więcej niż sami starzy wyjadacze), więc będzie dobry materiał przeglądowy w kategorii „czy ludzie w ogóle jeszcze wiedzą co to MiM i w jakim kontekście go przywołują”.

    • Obawiam się, że mamy raczej do czynienia z efektem echa w bańce informacyjnej. W sensie – mała, odseparowana grupa w kółko coś sobie powtarza, aż w końcu staje się to dla nich rzeczywistością.

      Możliwe.

      Z innej beczki: nie masz czasem związków z Chanowcami?

      • Cadab pisze:

        Zdefiniuj „związek z chanowcami”.

        Pogadałem sobie od serca z ludźmi od Lajkoników wczoraj i raz, że ich podejście było na zasadzie „no był sobie MiM, ale kto by sobie tym głowę zawracał”, a dwa, że szeroko rozumiane świeżaki i inne nooby, które na Lajkonika przyszły, żyją raczej światem tu i teraz, a archeologia albo w ogóle ich nie obchodzi, albo jak już, to growa, a nie około-gro-kulturowa.

      • Potrzebuję jakiegoś insidera, który by mi powiedział, czy ta cała akcja Sad Puppies z przed kilku lat to była ich robota, czy raczej coś zupełnie niezależnego.

Dodaj komentarz