Endling: Extinction is Forever jest grą stawiającą sobie za cel budowanie wrażliwości ekologicznej. Wcielamy się w ostatnią lisicę żyjącą w zniszczonym przez człowieka świecie. Mamy za zadanie ocalić swoje potomstwo od śmierci, wykarmić je i ogólnie rzecz biorąc zapewnić przetrwanie gatunku.
I kurcze…
Nie przypominam sobie gry, która miałaby budować wrażliwość, a która wybrałaby sobie równie durny temat.
Lisy?
Zacznijmy od jednej rzeczy: lisom nie grozi wymarcie. I to nie tylko rudym: w tej chwili każdy z żyjących gatunków lisów należy do kategorii zagrożenia „najniższej troski”. Co więcej gatunki te są obecnie znacznie pospolitsze, niż w czasach dawniejszych. Wynika to w dużej mierze z tej przyczyny, że stworzyli im bardzo dobre warunki do życia.
Po pierwsze: pozbyli się największych reduktorów lisiej populacji. W warunkach naturalnych populacja lisów ograniczana jest przez dwa czynniki: duże drapieżniki w rodzaju wilków i niedźwiedzi oraz choroby (głównie wściekliznę). Duże drapieżniki dla lisów stanowią podwójny problem: po pierwsze dość często je zjadają. Po drugie: wywierają silną presję ekologiczną, zjadając rzeczy, które lisy mogłyby same zjeść. Widzicie: zarówno wilki, jak i niedźwiedzie są mocno oportunistyczne. Kiedy trafia im się okazja zjadają więc gryzonie, jaja ptaków i same ptaki, padlinę i całą masę innych rzeczy. Jako, że są dość duże, to zjadają tych rzeczy dużo…
Jeszcze większymi reduktorami populacji są rysie. Na Syberii w obszarach, gdzie jest dużo rysiów lisy praktycznie nie występują. Dość często znajduje się też ich szczątki w miejscach bytowania tych kotów.
Jeśli chodzi o choroby to głównym reduktorem była wścieklizna. Na szczęście dla lisów dużo bardziej przeszkadzała ona jednak ludziom. Więc ci rozrzucają szczepionki, by lisy nie miały z nią problemów.
Po drugie: ludzie postanowili zrobić lisom przysługę i dostosowali do nich środowisko. Wycięli lasy, zaorali je i zasiali zboża oraz posadzili sady. Dało to asumpt do wzrostu populacji gryzoni, małych ptaków i zającowatych. Mają też pożytek nawet drzew owocowych, bowiem lisy dość często jedzą owoce (bo czemu nie?).
Po trzecie: ostatnim reduktorem populacji lisów byli ludzie. Jednak w efekcie zmian w hodowli drobiu oraz zmian w modzie przestali nań polować. Więc ich populacja może rosnąć w dowolny sposób.
W zmienionym przez człowieka środowisku?
Lisy bardzo dobrze radzą sobie w zmienionym przez człowieka środowisku. Przykład anegdotyczny: na swojej trasie dom-praca wypatrzyłem cztery ich grupki. Są to: lisy służbowe, lisy osiedlowe, lisy ogrodowe i ostatecznie mój osobisty lis nadworny. Ten ostatni się do mnie w prawdzie nie przyznaje, ale żyje po prostu na mojej ulicy, wyjada u sąsiadów żarcie z kocich misek, reszki żywności wywalane na kompostowniki, wygrzebuje kości z ze śmietników…

Jeden z lisów ogrodowych.
Lisy ogrodowe są natomiast najmniej nawykłe do ludzi. Nazwa pochodzi od tego, że wygrzebały norę w kępie jaśminu przy jednym z domów i tam się maskują. Właściciele jaśminów nie są nawet świadomi ich istnienia. Jako jedyne są też wobec ludzi uprzedzone i na ich widok uciekają lub kryją się. Pozostałe potrafią spacerować po ulicach w biały dzień lub wylegiwać się gdzieś zupełnie ignorując ludzi (i najczęściej przez ludzi ignorowane).

Lis służbowy.
W każdym razie: lisy doskonale czują się w miastach. Żywią się różnymi rzeczami: głównie mam wrażenie kebabami. To znaczy: jedzą niedojedzone resztki z koszy na śmiecie. Oprócz tego szczury, myszy, gołębie, ptaki i ich jaja… Jak wspominałem: lisy bywają też oportunistycznie owocożerne, a miasta obfitują w nieużytkowane drzewa owocowe, jak różne ozdobne derenie, jarzębiny, rajskie jabłka. Dla ludzi są bez wartości, ale lisy i ich ofiary mogą z nich korzystać.
I niestety są częścią problemu:
Nie będę wdawał się w dyskusję na temat tego, czy lisów w Polsce jest za dużo czy za mało. Znam się na tym za słabo, żeby wydawać werdykty na życie, nawet jeśli ma to być życie zwierząt. Faktem jest jednak to, że lisy należą do jednych z najbardziej inwazyjnych gatunków i niektóre populacje należy wystrzelać. Choćby te, które zostały wprowadzone do Australii i Nowej Zelandii, gdyż introdukowano je tam sztucznie. Nawiasem mówiąc po to, żeby było na co polować… Stanowią też poważne zagrożenie dla lokalnego ekosystemu.
Tak więc uważałbym bardzo robiąc grę o tym, jak słodkich lisków nam szkoda.
Ostatnia lisica?
Mam nadzieje, że nie ma żadnych chorób genetycznych. Bo inaczej nasz trud może być próżny… Ale nie czepiajmy się. Istnieje hipoteza, że na przykład gepardy w pewnym momencie zostały zredukowane do jednej samicy, a jakoś przetrwały jako gatunek…
Choć w wypadku gepardów 50 procent potomstwa nie ginie w trakcie pierwszej zimy po opuszczeniu matki.
Ale tak naprawdę, to ktoś nie rozumie dlaczego i po co chroni się gatunki.
Otóż: chroni się gatunki, które są zagrożone działalnością człowieka i da się je uratować, a nie te, które są rzadkie. Przykładowo ochroną objęte jest bardzo dużo gatunków pospolitych, które jednak są zagrożone z uwagi pożyteczności dla człowieka. Na przykład dlatego, że są smaczne, ładne lub stanowią użyteczny surowiec zielarski, przez co grozi im nadmierny zbiór lub przesadzanie do ogrodów.
Jeśli coś jest ostatnie, to ochrona tego jest tak naprawdę bez znaczenia: prędzej czy później przecież samo zdechnie.
Ale mają takie śliczne, puchate ogonki!
Myślę, że główna przyczyna, z której wybrano akurat lisy jest prosta: wyglądają ślicznie. Po prostu nie ma wiele takich zwierząt, które miałyby takie fajne, powiewające kity, taką szlachetną, opływową linię i takie ładne kolory jednocześnie. Do tego było jeszcze relatywnie niewielkie i myziaste…
Słowem: które budziłoby takie ciepłe emocje.
Nad niczym więcej się nie zastanawiano.
Aczkolwiek znalazłbym kilka dużo mniej kontrowersyjnych słodziaków. Na początku pandę czerwoną. Albo jakiegoś lemura…
Nie tylko one zresztą są słodkie…
Bardzo niedobrą lekcją wydaje mi się też założenie, że zwierzęta należy chronić dlatego, że są słodkie. Na terenie Europy żyje bowiem co najmniej pięć gatunków (szop pracz, jenot, wiewiórka szara, norka amerykańska i papuga aleksandretta obrożna), które również są słodkie, a które najmądrzej byłoby pozabijać. Wszystkie zostały bowiem sztucznie wprowadzone do naszego środowiska i okazały się skrajnie niebezpieczne dla europejskiej przyrody.
I niestety wszystkie są słodkie i myziaste…
Brzydkie słowo „bambizm”:
Nie lubię określenia „bambizm”, bo wiadomy film Disneya zrobił dużo dobrego dla ochrony przyrody. Wyszedł bowiem w innych czasach, w okresie, gdy o ginących gatunkach myślano raczej, że „trzeba się śpieszyć, bo inni myśliwi nas ubiegną”, a nie, że trzeba je chronić (poczytajcie sobie co to była np. włoska wojna o koziorożce).
Jednak nasuwa mi się tutaj właśnie to słowo: taka bardzo naiwna, ocierająca się o szkodliwość forma ochrony przyrody, bo chronione gatunki są ładne i słodkie…
Ponieważ w mojej głowie Endling to tak naprawdę Shelter 3, jestem w stanie im wybaczyć te liski. Bo wcześniej były już rysie i borsuki, a dobór „małego” drapieżnika był umyślnym zabiegiem w każdej z tych gier. Nie z racji na słodkość, tylko fakt, że po pierwsze, to dalej drapieżniki (no dobra, borsuk po prostu zeżre wszystko), a po drugie, nie było to jakieś wielkie bydle, które w warunkach dzikich jest w zasadzie niezniszczalne (niedźwiedź czy inny wilk), więc jednak realnie jest problem się obronić. Więc mamy „ciężką lekcję”, że zwierzątka zjadają inne zwierzątka, a przy tym coś na tyle małego, że można czuć zagrożenie.
Shelter 4 będzie mieć nornice, zobaczysz
Shelter 3 istnieje i opowiada o słoniach. Wyprodukowało je studio Might and Delight, podobnie jak dwie poprzednie części. Endling wyprodukował HeroBeat. Istnieje duża różnica między obydwiema grami: Shelter jest grą edukacyjno-symulacyjną, co się chwali. Uczy bowiem o życiu zwierząt. Endling to gra propagandowa, która ma sprzedać ideę zrodzoną w głowie jakiegoś szampanowego socjalisty.
O! No to pora zagrać i sprawdzić co tam w świecie słoni. Kompletnie mi umknęła premiera.
Czwórka i tak będzie o nornicach
Wie ktoś gdzie mogę znaleźć coś o tej Wojnie o koziorożce?
W latach 30-tych na świecie zostało około 500 koziorożców alpejskich, wszystkie we Włoszech. Wojną O Koziorożce nazwano walki toczone w latach 1930 a 1970 między włoskimi leśniczymi, faszystami i partyzantką antyfaszystowską z jednej strony, a kłusownikami, pochodzącymi z arystokracji myśliwymi, Wehrmachtem, partyzantką komunistyczną i szwajcarskimi leśniczymi z drugiej strony. Gdzie jedni próbowali koziorożców bronić, a drudzy próbowali je zabijać dla mięsa, trofeów i rozrywki (Szwajcarzy próbowali je ukraść i przemycić do siebie). Jako, że wszystkie zainteresowane strony były uzbrojone po zęby, a ponadto w pewnym momencie przekształciły się w serię wendett rodowych, liczba ofiar jest nieznana. Według niektórych pochłonąć mogły życie nawet i 1.000 osób.
Dzięki.