Momentami był Pan bardzo naiwny panie Pratchett:

Niemal jednocześnie, co „Psychologię Wojny” skończyłem czytać też i „Nację” Terrego Pratchetta.

I o ile uważam twórczośc tego pisarza za jedną z najlepszych rzeczy, które przydarzyły się fantastyce, znacząco wykraczającą ponad średnią innych pisarzy.

Niemniej jednak akurat z przesłaniem tej książki nie potrafię się zgodzić. Książka jest nadmiernie idealistyczna i trochę jednak zabrakło w niej cynizmu i życiowego doświadczenia.

Streszczenie fabuły:

Akcja utworu rozgrywa się na alternatywnej wersji Ziemi, w XVIII czy XIX wieku, regionie tak zwanego Wielkiego Oceanu Pelagialnego (odpowiednik naszego Pacyfiku), na tytułowej wyspie zwanej Nacją. W wyniku straszliwej katastrofy większość mieszkańców regionu ginie. Na wyspę, największą w okolicy, zaczynają ściągać ocaleńcy, zarówno autochtoni, jak i biali, którzy próbują odbudować społeczeństwo. To zaczyna na powrót funkcjonować.

Jego spokojną egzystencję przerywa przybycie misji ratowniczej, z którą biali postanawiają odpłynąć. Autochtoni natomiast, którzy nauczyli się już dość dużo o kulturze przybyszów oraz potędze ich narzędzi obawiają się napaści. Idą jednak z białymi na układ: wymieniają dostęp do odsłoniętych przez katastrofę ruin przodków, będących cudem świata, na europejskie zdobycze: narzędzia, wiedzę i edukację. Biali obiecują im zbudować na wyspie obserwatorium astronomiczne, biblioteki i szkoły.

Następnie akcja przenosi się do współczesności. Obserwatorium faktycznie powstało, tubylcy wykształcili się i stworzyli funkcjonujące, relatywnie zamożne państwo, które, przynajmniej na płaszczyźnie naukowej, współpracuje z innymi krajami. Tradycja, dzięki przekształceniom przetrwała, a dzięki wysiłkowi dobrych i mądrych ludzi z obydwu stron współpraca okazała się owocna.

Pewnie nie słyszeliście nigdy o ludzie Xhosa?

Właściwie byłaby to ładna bajka, gdyby nie dwie rzeczy. Po pierwsze, opowiada ją spadkobierca imperium kolonialnego, które niejeden lud w ten sposób ubogaciło. Po drugie: to nieprawda, o czym historia może zaświadczyć. Ja nie mówię, że Pratchett powinien bić się w pierś i przepraszać za kolonializm, tym bardziej, że grzechy ojców nie przechodzą na synów (a i ojciec Pratchetta żadnym kolonialistą nie był). Ja mówię, że napisał bzdurę. Każdemu może się zdarzyć, ważne, żeby nie przeszło to w nawyk, jak kilku innym pisarzom fantastyki, zwłaszcza tym z polskiego podwórka.

Ale wracając…

Lud Xhosa zamieszkuje wschodnie RPA i należy do grupy Bantu lub przynajmniej posługującej się językiem z grupy Bantu. Xhosa weszli dość późno w kontakty z Europejczykami, ale historia ich gospodarki pod wieloma względami bardzo przypomina tą z reszty Afryki. Pod innymi bardzo poważnie się od niej różni.

Afryka Południowa okazała się bardzo interesującym dla Białych regionem, gdyż panujące tam warunki przypominają te w Europie, klimat jest przyjazny dla naszego typu rolnictwa, a nie sprzyja rozwojowi chorobotwórczych mikrobów, które skutecznie uniemożliwiały kolonizacje innych obszarów Afryki. Dlatego też europejskie miasta istniały tam już w XVII wieku. Osadnictwo szczególnie wzrosło w XIX wieku. W tym też okresie na południe zaczęły przeć ludy Bantu, szukające kontaktu z białymi kupcami.

Do pierwszych, wzmożonych kontaktów między białymi, a Xhosa doszło około roku 1920. W ich wyniku przyswoili sobie sporo elementów naszej kultury: koncepcję własności ziemi, pieniądza i pracy zarobkowej oraz rolnictwo w typie Europejskim. Jako, że byli głównie hodowcami bydła szybko też docenili jego europejskie odmiany.

Afrykanie „pracą swych rąk zabiegali o pieniądze, za nie zaś kupowali ubrania, łopaty, pługi, wozy i inne użyteczne artykułu” (cytaty pochodzą z książki D. Acemoglu, J. A. Robinson „Dlaczego narody przegrywają?”), jak pisał pewien, nieznany mi z imienia, czeski misjonarz. Akurat Xhosa nie mieli problemu ze znalezieniem pracy: ich lud tradycyjnie zajmował się bowiem hodowlą bydła, chętnie więc byli zatrudniani jako pasterze. Plemię znane było też z dobrych kowali i brązowników, na których pracę było jeszcze większe wzięcie.

W ciągu zaledwie dwóch pokoleń Xhosa praktycznie przyjęli europejski styl życia. Jak pisał brytyjski urzędnik John Hemming w 1876 roku:

Gdziekolwiek skierowałem kroki, widziałem bardzo porządne chaty, a także siedziby z cegły i kamienia. W licznych miejscach wzniesiono z cegły solidne domostwa (…) sadzono drzewa owocowe, a jeśli tylko znajdował się w rozsądnym zasięgu strumień, zaraz bieg jego odmieniano, aby ziemię nawadniał i użyźniał. Dokądkolwiek mógł dostać się pług, na stokach pagórków – a bywało, że nawet i na ich szczytach – orano ziemię. W podziw mnie wprawiła taka ilość uprawnych gruntów, czegoś takiego nie widziałem od lat.

W roku 1879 Xhosa posiadali łącznie 15,2 tysiąca hektarów ziemi. W roku 1882, w zaledwie trzy lata zwiększyli areał do 36 tysięcy hektarów.

Około roku 1900 większość Xhosa była piśmienna, wielu ukończyło szkoły techniczne, niektórzy studiowali w Europie. Nawet ci, którzy byli mało zamożni i wykonywali gorsze prace, jak robotnicy rolni posiadali konta bankowe.

Ba! Xhosa zbierali nawet fundusze na składkę pomocy dla robotników przemysłu włókienniczego w Lancastershire.

Upadek:

Niestety dobrobyt ludu Xhosa został gwałtownie i celowo zniszczony w przededniu I wojny światowej. Powodem były: konkurencja z białymi farmerami oraz rozwój górnictwa w regionie.

W pierwszym aspekcie Afrykanie padli ofiarą swojego własnego sukcesu: ich sprawność spowodowała, że ceny zboża spadły. W efekcie biali koloniści nie mogli zarabiać tak dużo, jakby chcieli. To jednak nie byłoby problemem (władzom kolonialnym zależało na taniej żywności, a nie dobrobycie farmerów, dlatego same wspierały rozwój lokalnego rolnictwa). Jednak odkrycie diamentów i innych kopalin w regionie spowodowało też, że rząd centralny zaczął gwałtownie szukać taniej siły roboczej. Uznano więc, że zubożenie Xhosa i innych, lokalnych ludów ma swój cel, pozwoli bowiem zatrudniać ich za bezcen w kopalniach.

W efekcie w roku 1913 ziemie nabyte przez Xhosa skonfiskowano, a im samym i innym, czarnym mieszkańcom regionu zabroniono nabywać ją na własność.

I tak skończył się dobrobyt.

Każdemu można się pomylić:

Historia Xhosa w zasadzie jedynie szczegółami różni się od historii innych ludów afrykańskich, które korzystały na handlu z białymi, aczkolwiek akurat te szczegóły sprawiają, że można ją opowiedzieć jako bajkę z morałem (większość innych bogaciło się na handlu niewolnikami, a po tym, jak ten został zakazany: na eksploatacji niewolników u siebie, celem pozyskania dóbr, które można było sprzedać białym…). Niestety jest jednym ze smutniejszych, choć nie wyjątkowych.

Podobne były losy Pięciu Cywilizowanych Narodów w Ameryce Północnej (przejęli styl życia białych i dorobili się majątków budując plantacje bawełny, które potem skonfiskowali, a następnie rozparcelowali wśród lokalnych posiadaczy ziemskich gubernatorzy Florydy, Georgii i Missisipi).

Strategia podjęta przez wyspiarzy w Nacji niestety ma jeden błąd: są oni całkowicie zależni od dobrej woli białych. Nie mają własnego przedstawicielstwa we władzy i nie mogą stanowić prawa, ani nadzorować procesu jego wykonywania. Są więc w całości zależni od dobrej woli silniejszego bytu państwowego. W rezultacie mogą mieć tylko nadzieję, że temu będzie wygodniej dotrzymywać zawartych z nimi umów.

Niemniej wyspiarze z Nacji mają pewną przewagę nad swoimi kolegami z prawdziwego świata: ich kraj leży w miejscu, gdzie nie ma niczego wartościowego. Wyspy Pacyfiku / Oceanu Pelagialnego nie mają żadnych zasobów mineralnych (jedyny wyjątek stanowi guano czyli ptasia kupa), nie mają żyznych ziem, na większości nie ma nawet słodkiej wody, a z racji na geograficzną izolację nie rozwija się tam też turystyka (w zasadzie jest to dobre miejsce, by uciekać przed skutkami wojny atomowej… choć słabe na ucieczkę przed globalnym ociepleniem). Krajowcy żyją z rybołówstwa i drobnego rolnictwa. Mało prawdopodobne, by kolonizatorzy chcieli ich prześladować.

Po prostu by się to im nie opłacało.

Na to też są precedensy, więc może faktycznie skończyłoby się to dobrze.

Ten wpis został opublikowany w kategorii fantastyka, Książki i oznaczony tagami , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

9 odpowiedzi na „Momentami był Pan bardzo naiwny panie Pratchett:

  1. pontifex maximus pisze:

    Domyślam się, że ona miała być taka. Czy oskarżenie o nadmierny i naiwny idealizm się liczy, jeśli ten nadmierny i naiwny idealizm był celowy i zamierzony? (Podobna rzecz ma się co do utyskiwań na „Królów Dary”, tam też chyba doszło do świadomej stylizacji powieści na starochińskie podanie.)

    • Naiwny idealizm to po prostu naiwny. Nie jest dobrze być naiwnym. Królowie Dary mieli natomiast znacznie więcej problemów, niż tylko stylizację na chińską baśń, poczynając od strasznej niekonsekwencji w postępowaniu bohatera, po zakamuflowane pochwały dla chińskiego rządu.

  2. Skate pisze:

    Niestety z Pratchetem mam ten problem, że w tych jego książkach, które czytałem, 2/3 do 3/4 treści to nudne zapychacze, a fajnych pomysłów jest trochę mało.

  3. PK_AZ pisze:

    W sumie zastanawiam się nad tym od pewnego czasu: czy pisarz ma moralne prawo napisać powieść o jakimś, dajmy na to, magicznym królestwie, które pływa po świecie, zakłada miasta na obcych kontynentach, handluje z odmiennymi ludami, wchodzi z nimi w sojusze, unie i mariaże – a przy tym nie traktuje wspomnianych ludów jak śmieci?
    Czy to jednak zbyt trąci pochwałą kolonializmu?

Dodaj komentarz