Rok 2018: podsumowanie:

Styczeń.

Obiektywnie rzecz biorąc rok 2018 nie był złym rokiem, aczkolwiek niestety spodziewałem się, że będzie dużo lepszy. Zestawie tego, jak to miało wyglądać w planach, jak przez jakiś czas działało i jak się skończyło niestety pozostawia rozczarowanie.

Cóż…

Jeszcze sporo czasu zostało mi na tym planie egzystencji, więc może się uda. Jak nie w tym roku, to za cztery lata.

Pieniądze:

Luty.

Jak nietrudno zgadnąć powodem mojego niezadowolenia są pieniądze. Jeśli ktoś śledzi uważnie ten blog i komentarze wie, że oględnie mówiąc, jeszcze niedawno byłem przekonany, że mój stosunek pracy będzie wyglądał nieco inaczej. Niestety krótko po wakacjach miała miejsce recensja na rynkach technologicznych, w rezultacie której mój rachunek maklerski wygląda dużo gorzej, niż miało to miejsce jeszcze w sierpniu.

Był tu już facet o nicku, którego nie pamiętam, a którego zbanowałem po trzecim poście, który się z tego śmiał. Aczkolwiek były to typowe śmiechy głupiego do sera.

Wyniki w punktach procentowych mam co prawda najgorsze od kiedy się giełdom zająłem. Niemniej jednak kontynuuję tradycję nie ponoszenia strat. W liczbach realnych wygląda to już dużo lepiej.

Nie da się jednak ukryć, że w sierpniu sprawy wyglądały jeszcze lepiej.

Praca:

Marzec.

Jak łatwo się domyślić w efekcie nadal muszę pracować.

Na szczęście w moim miejscu pracy doszło do sporych przetasowań. A dokładniej rzecz biorąc: odeszło z niego około 20 procent załogi. Część ludzi miała dość i po prostu poszukała sobie innej pracy. Części zwyczajnie już nie dało się tolerować i dyrekcja była zmuszona zwolnić ich dyscyplinarnie. W efekcie więc pozbyliśmy się części największych toksyków.

Problem polega na tym, że przy okazji pozbyliśmy się też części osób, które rzetelnie pracowały. Osoby, które przyszły na ich miejsce natomiast… No cóż… Nie zawsze są najlepszym materiałem. W zespole zostało natomiast całkiem sporo osób, które… Też no cóż… Mają wszystko w dupie.

Poziom do jakiego doszła ta instytucja jest naprawdę żenujący. Realnym zagrożeniem jest to, że pewnego dnia na ekspozycji nie będzie nikogo, kto potrafiłby pootwierać drzwi i okna w budynku.

Boję się, co będzie, bowiem w 2019 kilka osób przechodzi na emeryturę. I nie wiadomo, kto przyjdzie na ich miejsce.

Fotografie:

Kwiecień.

Tym natomiast, co zdecydowanie dobrze poszło był ten biznes ze zdjęciami. Jak pisałem już w zeszłym roku: było nieźle. Obecnie natomiast, po wejściu na trzeci poziom (na serwisie jest pięć poziomów, że tak powiem „doświadczenia”, zależnych od tego, ile pieniędzy się zarobiło) i zwiększeniu portfolio o 250 procent w ciągu miesiąca zarabiam tyle pieniędzy, ile w 2017 w ciągu półrocza.

A pomyśleć, że chciałem z tego mieć dwie-trzy stówki na gry komputerowe.

Na razie jest to dalekie od standardów, na których chciałbym (lub zgodził się) żyć. Niemniej jednak osiągnięcie takiego poziomu należy już do królestwa bytów realnych.

Jak na razie zwróciły mi się i to z nawiązką wszystkie zakupy aparatów, statywów i naprawy rozbitych rowerów. Obecnie zbieram pieniądze na zakup profesjonalnego sprzętu. Wiecie: korpus droższy, niż gammingowy pecet, wymienna optyka, teleobiektyw dla szpiegów, profesjonalny dron…

Jeszcze w zeszłym roku myślałem, że na taki sprzęt nigdy nie będę mógł sobie pozwolić. A tu łup! Należy już nie tylko do królestwa możliwości, ale nawet planów.

Rower:

Maj.

Tak, znowu go rozwaliłem. I znów w drobny mak.

Prócz tego plany rowerowe udało się wykonać w niemal stu procentach, aczkolwiek tylko dzięki temu, że oszukiwałem. Planowałem przejechać dwie trasy: niebieski i czerwony szlak.

Szlak niebieski przejechałem, ale w drugiej próbie. Próba pierwsza zakończyła się niepowodzeniem. Gdy byłem w jednej czwartej trasy zachmurzyło się, a gdy dotarłem do połowy lunął deszcz i to taki konkretny. Już o tym pisałem, ale ścieżki dosłownie zmieniły się w rwące potoki. Na tyle rwące, że trzy razy nurt podciął mi nogi. W efekcie nie dość, że przemokłem do suchej nitki, to jeszcze wyglądałem jak bałwanek z błota.

Dotarłem więc do jezdni i zawróciłem.

Za drugim razem nie było deszczu, a jako, że wyciągnąłem wnioski z obserwacji (np. tego, że średnio co 4 kilometry napotykam się na sklep, więc nie warto brać ze sobą żywności i wody) wyprawa poszła jak z płatka.

Czerwony szlak:

Czerwiec

Czerwonego szlaku, mimo dwóch prób, nie udało mi się pokonać. Wynika to ze spiskowych działań znakarzy.

Na oznaczenia szlaków natykałem się wcale często, czyli co 100 metrów. Szkoda tylko, że za pierwszym razem sprawiły one, że zrobiłem pętlę i wróciłem do punktu wyjścia. Za drugim razem natomiast wyprowadziły mnie kilkanaście kilometrów od celu.

Czyli będzie trzeba robić poprawkę.

Za to zrobiłem sobie kilka, nieplanowanych wycieczek po 70 kilometrów każda. Można więc uznać, że na ten 200 kilometrowy szlak, który planuje przejechać w maju jestem gotowy.

I niech tylko Bóg sprawi, by był prawidłowo oznakowany.

O mały włos nie zostałem zabity:

Lipiec.

Miało to miejsce w listopadzie, na prostej, prawie pustej drodze, przy skrzyżowaniu. Ja jechałem prosto i z przeciwka jechał jakiś dziadek w samochodzie. I kiedy byłem na środku skrzyżowania stary dureń skręcił nagle, bez sygnalizowania. Gdyby nie to, że dzień wcześniej odebrałem rower z warsztatu i miałem fabrycznie nowe, ostre jak żyletka hamulce, to wpadłbym mu pod koła. No sorki, ale nie jest łatwo wyhamować, mając na to pół metra…

Nigdy więcej Rezerwatu Przyrody:

Byłem tam dwa razy w życiu.

I dwa razy rozbiłem tam rower.

Pięknie nam rośnie barszcz sosnowskiego:

Sierpień.

W 2016 wypatrzyłem jedną roślinę przy ścieżce turystyczno-spacerowej, gdzie biega pół miasta. Reakcji służb możecie się domyśleć.

W 2017 było tam pięć krzaczków.

W 2018 rosło już ich – mówiąc kolokwialnie – od chuja. Kępy po 5, 10, 15 sztuk co 50-100 metrów wzdłuż całej rzeki.

W sumie to nie wiem, na co narzekam. Ładne, imponujące, fotogeniczne rośliny. Ich zdjęcia dobrze się sprzedają.

Miasto weszło w nowy etap umierania:

Jeśli już przy roślinach inwazyjnych jesteśmy, to przejdźmy do postapokalipsy.

Jak pisałem na wstępie: miasto weszło na nowy etap umierania. Teraz zamykają się sklepy, a dokładniej: te nieduże, rodzinne interesy, które prowadzone były z myślą o przekazaniu dzieciom. Ale młodzi wyjechali. Więc nie ma ich komu przekazać.

Właściciele idą na emeryturę i likwidują biznes. W jego miejscu natomiast najczęściej nic się nie otwiera.

Najlepszy zakup roku:

Wrzesień.

Najlepszym zakupem roku 2018 był niewątpliwie ten poleasingowy laptop za cztery stówki, który jeden z tanuków wypatrzył dla mnie na Allegro.

Dzięki niemu jakoś mojego czasu spędzanego w pracy znacząco wzrosła.

Najgorszy zakup roku:

Co ciekawe nie jestem w stanie wskazać zakupu najgorszego. W tym roku kupiłem dużo rzeczy, ale żadna z nich nie okazała się ani kosztowną, ani nawet widowiskową pomyłką.

To chyba dobrze.

Przeczytane książki i kupka wstydu:

W roku 2018 przeczytałem 59 książek. To typowy wynik. Mniej-więcej tyle czytam co roku, a ich dokładna ilość zależy tylko od tego, jak są grube i ile mają obrazków.

W tym roku sukcesy były jednak dość duże, ponieważ wreszcie udało mi się wgryźć w kupkę wstydu. Ta w prawdzie jeszcze istnieje, a walka z nią będzie długą wojną, jednak nie tylko w tym roku udało się powstrzymać ją od przyrastania, ale też poważnie zmniejszyć. Obecnie kupka wstydu spadła z 47 pozycji w grudniu 2017 na 34 w grudniu 2018.

Co więcej faktyczna liczba jest jeszcze mniejsza, bowiem część pozycji to rzeczy, które zakolejkowane są już na czytanie w przyszłości.

Wydane książki:

Październik.

Jak widzicie udało mi się wydać dwie książki. Przy czym „Nie tylko stewia” bez wątpienia jest klapą. Jej sprzedaż jest bardzo mała, zwłaszcza w stosunku do jej poprzedniczki. Ogólnie rzecz biorąc w ostatnim roku wyniki Escape Magazine dziwnie oklapły i nie wiem, z czym to jest związane.

Inaczej wygląda sytuacja z „Tym, co walczy z potworami”. Po tym, jak książka leżała w Oficynce przez cztery lata wreszcie została wydana. Od razu powiem, że nie mam pojęcia, jak sobie radzi na rynku. Właścicielka wydawnictwa twierdzi, że nieźle. Aczkolwiek nie wiem, co to znaczy. Wyniki sprzedażowe miały być 10 grudnia, potem krótko przed świętami. Koniec końców w poniedziałek zadzwonię tam jeszcze raz i poznam nową datę, na którą będę mógł czekać.

Taka sytuacja jest dla mnie strasznie niekomfortowa, bowiem dosłownie nie wiem, co robić. Pisać kontynuację? Dać sobie spokój? Realizować się artystycznie na innym polu?

Blog:

Listopad.

Kolejny rok był rokiem wzrostów na naszym blogu. Te nie są tak spektakularne jak w 2015, kiedy liczba wyświetleń wzrosła niemal sześciokrotnie w stosunku do 2014, aczkolwiek nadal jest nieźle.

W realnych liczbach też jest to mniejszy wynik. Jak widzicie z boku polubienia na Facebooku nie przyrastają też szybko (choć może powinienem zacząć płacić FB za reklamy?) niemniej jednak jeśli spojrzeć na wyniki, to jest nieźle.

W zeszłym roku wyświetleń było 450 tysięcy, w tym jest 588 tysięcy.

Najpopularniejsze teksty to:

  • W sumie to rozumiem czemu Sapkowski pije

  • Smród i gnój Sapkowskiego

  • Jak kupować na Amazon.com

  • Ragnar Lodbrok i rodzina – postacie historyczne

  • Moje top 10 anime fantasy

  • Top 10 anime lat 90-tych najważniejsze dla polskiego fandomu

  • Rick and Morty – 10 najlepszych odcinków

  • Zdzisław Beksiński

  • Odp(…) się od Tolkiena

  • Katana: miecz niedoskonały

Grudzień.

Najpopularniejsze teksty opublikowane w roku 2018 to:

  • W sumie to rozumiem czemu Sapkowski pije

  • Smród i gnój Sapkowskiego

  • Odp(…) się od Tolkiena

  • Mimo wszystko szanuję Sapkowskiego

  • Dlaczego Warhammer Battle musiał umrzeć

  • Mitomania słowiańska

  • Najczęściej zadawane pytania o uniwersum Warhammera Fantasy

  • O tarczowniczkach i czarnych rycerzach

  • Typowo lechicka historia polskich dań obiadowych

  • Dlaczego ludzie nie odnoszą nawet minimalnych sukcesów twórczych

Jak widzimy: najbardziej opłaca pisać się o celebrytach, modnych markach i flejmach.

Miałbym jeszcze sporo do opowiedzenia: o tym, z kim straszyliśmy się nawzajem wypowiedzeniem, po co musiałem się użerać z sądem, jak uratowałem życie sikorce (i jak jej wcześniej o mały włos przypadkiem nie zabiłem), młodej ziębie i nietoperzowi, jak Mocherowe Berety walczyły u nas z plakatami anty-aborcyjnymi, bo przeszkadzały im się modlić, jak pomogłem zlikwidować wnyki z lasu…

Ale to może następnym razem.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Administracyjne, Offtopic i oznaczony tagami , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

5 odpowiedzi na „Rok 2018: podsumowanie:

  1. Lurker pisze:

    No to tym następnym razem opowiedz o tym, co najciekawsze.
    Bo faktycznie – tekst wygląda tak, jakbyś najsmakowitsze kąski pominął.

    Co do tego rozjechania – uwzględniając, że droga pusta, itd. – nie jestem w takiej sytuacji pewien, czy w ogóle ostatecznie stanęłoby na uznaniu jego winy. Bo kto by o niej zaświadczył? Skończyłoby się tak, że nie tylko zginąłeś w wypadku, ale dodatkowo w wypadku, który to ty sam „spowodowałeś” – pchając się rowerem prosto pod koła pędzącego samochodu. 😦

    W roku 2018 przeczytałem 59 książek

    Wiesz, co mnie najbardziej intryguje? Jesteś dosyć zapracowanym człowiekiem, rzec można. Jeździsz po tych chaszczach całymi dniami, oglądasz mnóstwo filmów na Netflixie, grasz na komputerze, czytasz te wspomniane książki (a nawet sam piszesz w międzyczasie!) – na podstawie niektórych nawet piszesz nie tylko same raporty czytelnicze, ale wręcz całe rozprawki omawiające treść i nowe rzeczy, których się z nich dowiedziałeś (szczególnie na podstawie pozycji historycznych i popularnonaukowych).

    W każdym razie – samo czytanie książek i walka z kupką wstydu ani nie jest twoim jedynym, tudzież głównym zajęciem, ani nawet nie jest głównym tematem tego bloga. Tylko raczej jednym z pobocznych.

    A mimo to! Widziałem już u przynajmniej kilku tzw. blogerek książkowych takie same raporty czytelnicze za cały rok. I sporo z nich nie wyrobiło się nawet z tymi przysłowiowymi 52 książkami na rok. Ba! Widziałem takie, które nie dały rady nawet 2/3 z tej liczby.

    To intrygujące, zaiste.

    P.S.

    Najpopularniejsze wpisy na blogu. XD

    W sumie to rozumiem czemu Sapkowski pije

    Smród i gnój Sapkowskiego

    Mimo wszystko szanuję Sapkowskiego

    XD

    • Wiesz, co mnie najbardziej intryguje? Jesteś dosyć zapracowanym człowiekiem, rzec można. Jeździsz po tych chaszczach całymi dniami, oglądasz mnóstwo filmów na Netflixie, grasz na komputerze, czytasz te wspomniane książki (a nawet sam piszesz w międzyczasie!) – na podstawie niektórych nawet piszesz nie tylko same raporty czytelnicze, ale wręcz całe rozprawki omawiające treść i nowe rzeczy, których się z nich dowiedziałeś (szczególnie na podstawie pozycji historycznych i popularnonaukowych).

      W każdym razie – samo czytanie książek i walka z kupką wstydu ani nie jest twoim jedynym, tudzież głównym zajęciem, ani nawet nie jest głównym tematem tego bloga. Tylko raczej jednym z pobocznych.

      A mimo to! Widziałem już u przynajmniej kilku tzw. blogerek książkowych takie same raporty czytelnicze za cały rok. I sporo z nich nie wyrobiło się nawet z tymi przysłowiowymi 52 książkami na rok. Ba! Widziałem takie, które nie dały rady nawet 2/3 z tej liczby.

      To intrygujące, zaiste.

      Tacy z nich blogerzy książkowi.

  2. Tablis pisze:

    U mnie problemy ze szlakami skończyły się, gdy zacząłem korzystać z apki mapy.cz. Mają całą południową Polskę, a mapy tam zamieszczone są doskonałej jakości, co w połączeniu z dobrym GPSem w mojej komórce pozwala ogarnąć, czego oznaczający szlaki nie ogarniają. Nie wiem, jakie jest rozumowanie PTTK, na prostej drodze zdarza im się oznaczać szlak co kilkanaście metrów, ale na skrzyżowaniach najwyraźniej to nikomu niepotrzebne.

    • Wiesz, ja do niedawna należałem do klanu fanatyków tradycyjnych telefonów. Po tym, jak telefon do wbijania gwoździ rozpadł mi się w kieszeni należę obecnie do klanu „nie będę się wygłupiał”. I faktycznie smartphon pomaga.

      Co do oznaczeń, to mam nagrane kilkanaście minut tego jak wkurzam się na szlaku. I Jest dokładnie tak, jak mówisz. Na prostej drodze znaki co 100 metrów. Na skrzyżowaniach niepotrzebne, a jeśli już: to 100 metrów od rozwidlenia.

      • Lurker pisze:

        Skoro nie jest to jednostkowy przypadek, tylko dosłownie wszędzie się to powtarza, to być może nie wynika to ze złośliwości oznaczających, tudzież niekompetencji – a po prostu z jakiegoś przepisu, który, no nie wiem, zakazuje stawiać takowych oznaczeń na skrzyżowaniach?

        Cholera wie.

Dodaj komentarz