O tym, dlaczego ludzie nie czytają książek, już kiedyś na tym blogu pisałem. O piractwie jeszcze chyba nie było okazji, ale jest to temat na tyle nośny i często wracający, że na pewno jeszcze się zdarzy okazja.
Dziś spróbujemy spojrzeć na niego z nieco innej strony.
Uważam, że jednym z powodów zarówno niskiego czytelnictwa, jak i wysokiego poziomu piractwa w Polsce jest bieda.
Oczywiście wskazywać można też i inne powody: przyzwyczajenie Polaków do cwaniactwa przez poprzedni ustrój, wysoki stopień pochwały zachowań kombinatorskich czy też wreszcie brak kultury czytelnictwa, o którym pisałem poprzednio, jak również fakt, że Polacy, przynajmniej w pierwszej fazie rozwoju komputerów w Polsce, jeszcze przed wprowadzeniem ustawy o prawie autorskim w roku 1994, zwyczajnie przywykli do tego, że gry i programy się bezczelnie przegrywa z dyskietki na dyskietkę.
Niemniej jednak, roli biedy nie da się wykluczyć. Jeśli spojrzeć na dane Głównego Urzędu Statystycznego widać w nich, że:
-
37 procent gospodarstw domowych nie stać na 1 tydzień wakacji z rodziną
-
30,7 procent gospodarstw domowych nie ma pieniędzy na rozrywkę
-
30 procent nie ma pieniędzy, żeby utrzymać temperaturę 18 stopni w mieszkaniu
-
23,7 procent nie ma pieniędzy na wymianę mebli
-
24,7 procent mieszka w zbyt małym mieszkaniu (członkowie rodzin nie mają własnych pokojów, miejsca do pracy lub odpoczynku)
-
21,8 procent nie stać na wizytę u dentysty lub lekarza
-
16,4 procent mieszka w środowisku hałaśliwym lub w inny sposób skażonym
-
9,2 procent nie ma środków na zakup ubrań, butów lub pościeli
-
6,3 procent nie stać na internet
-
1,4 procent nie ma jednego, podstawowego posiłku
-
0,8 procent nie stać na telefon
-
0,2 procent nie stać na lodówkę
Część czytelników pewnie uderzy się w głowę i wykrzyknie: „Co to za bieda, skoro nie stać ich na jeden tydzień wakacji z rodziną! Za moich czasów myśmy mieli tylko dwa kartofle do podziału między sześciu braci! Zupełnie mi ich nie żal!”. Inni będą argumentować, że przecież sytuacja w kraju znacząco się poprawiła, bezrobocie spadło, wszyscy mają kolorowe telewizory, samochody, mieszkania na kredyt etc.
Jedni i drudzy nie mają racji. W socjologii biedę dzieli się na trzy poziomy. Są to:
-
Nędza: jest to stan, w którym dana osoba ma na tyle wysokie dochody, by zaspokoić w pełni swoje potrzeby biologiczne, jednak zbyt niskie, by uczestniczyć w kulturze. Osobnika takiego stać na to, żeby kupić dziecku ubranie, podręczniki do szkoły, ogrzać mieszkanie, wyżywić się, napoić i zagrzać, ale nie stać go jednak na nic więcej. Jak widać w powyższym zestawieniu, stan taki dotyka jakichś 16 procent społeczeństwa.
-
Bieda: to stan, w którym człowieka nie stać na pokrycie niektórych swoich biologicznych potrzeb. Najbardziej charakterystyczne może być niedojadanie, czyli jedzenie mniejszej ilości posiłków, o nie wystarczającej ilości kalorii. W polskich warunkach najczęściej wyglądało to tak, że po prostu w pewnym momencie kończyły się pieniądze i jakoś trzeba było dotrwać do pierwszego. Były więc rodziny, gdzie dwa, trzy dni w miesiącu nie jedzono obiadu, albo przez kilka dni nie było śniadań i kolacji. Mówię były, bo obecnie sytuacja na tyle się poprawiła, że proces ten zanikł. Nie zmienia to faktu, że nadal są rodziny, które na przykład nie ogrzewają swojego mieszkania w bloku, w których ludzie pracują tak długo, że nie śpią 8 godzin, mieszkają w skrajnie uciążliwych warunkach, czy po prostu nie stać ich na wykupienie leków przypisanych przez lekarza albo nowe ubrania. Jak widać, sytuacja taka dotyka w Polsce około 20 procent społeczeństwa.
-
Ubóstwo absolutne: to stan, w którym człowiek nie ma zupełnie niczego.
A więc tak, społeczeństwo polskie jest ubogie. W szczególności w stosunku do zarobków bardzo wysokie są ceny mieszkań, remontów oraz usługi specjalistów. Efekt jest taki, że sam znam osoby dobrze (jak na polskie warunki) zarabiające, wykonujące prestiżowe, zdawałoby się, zawody (lekarze, stomatolodzy, programiści, managerowie), którzy zamieszkują w stanowczo zbyt małych mieszkaniach. I zwyczajnie nie mają gdzie wstawić książek. Znam nawet przypadek rodziny, która musiała pozbyć się z domu ich sporej kolekcji, by zrobić miejsce na pokój dla dziecka, tak byli ograniczeni przestrzenią.
Biblioteki są za darmo:
Oczywiście da się zbić tate argumenty tą prostą obserwacją. I tak, jest to prawda. Biblioteki są bezpłatne (prawie, zwykle przy zapisie bowiem trzeba wnieść jakąś, niedużą opłatę administracyjną). Jednak należy zauważyć, że ludzie – jeśli ktoś nie jest ubogi z wyboru – najczęściej starają się jakoś swoje dochody łatać. Tak więc wyjeżdżają, pracują na dwa etaty, wykonują jakieś fuchy tu i tam… Efekt jest taki, że jeśli ktoś jest zaradny, to zwyczajnie nie ma czasu czytać.
Jeśli ktoś nie jest, to często żyje w jednym domu z rodzicami i dziećmi, w efekcie czego nie ma zwyczajnie gdzie się z książką rozłożyć.
Jeśli tacy biedni, to skąd stać ich na komputery?
Pytanie to zadają głównie przedstawiciele starszego pokolenia oraz część niezbyt rozgarniętych przedstawicieli mojej grupy wiekowej.
Komputery są tanie. Software można mieć za darmo (wystarczy spiracić, ale to właśnie między innymi o piratach piszemy), hardware spiracić się nie da, ale też nie jest drogie. Czasy, gdy komputer po kilku miesiącach nadawał się tylko do wyrzucenia i trzeba go było koniecznie zastąpić nowym, dawno już minęły.
Sam mam w mieszkaniu czternastolatka, który od biedy nadaje się, żeby wykonywać na nim jakieś bazowe funkcje. Można na nim grać w całkiem niezłe, ciągle dość popularne gry, w rodzaju Heroes of Might and Magic III, Diablo II czy Warcraft III (to są bardzo popularne tytuły wśród „graczy niecodziennych”). Można na nim oglądać filmy i słuchać muzyki. Nadaje się do przeglądania stron WWW, choć to już nieco trąci biedą, a poza tym to ciągle dobra maszyna do pisania. Miałem jeszcze sześciolatka, który w tych podstawowych funkcjach oczywiście sprawdzał się znacznie lepiej (acz oczywiście nie nadawał się do grania), jednak oddałem go koledze. W ten sposób nie musiałem płacić za utylizację.
Myślę, że wiele osób w ten lub podobny sposób zdobywa sprzęt. Po prostu siedzą na używkach, które albo kupili sto lat temu na raty, albo dostali od kogoś, kto wymieniał sprzęt na lepszy. I zwyczajnie kradną soft, bo z jednej strony zawsze to jakaś rozrywka, a z drugiej nie trzeba za to płacić.
Czy bieda wyjaśnia wszystko?
Problem z biedą i dwoma patologicznymi stanami kultury w Polsce: wysokim piractwem oraz niskim czytelnictwem polega na tym, że nie tłumaczy ona wszystkiego, choć jest bliska wyjaśnienia. W Polsce książkę w zeszłym roku przeczytało tylko 37 procent społeczeństwa. Dokładnie tyle samo w jakimś stopniu żyje w niedostatku. Pomijając przypadkową korelacje liczb oznacza to, że gubimy gdzieś te 26 procent populacji, które jest do jakiegoś stopnia zamożne, a nie czyta. Z dużym prawdopodobieństwem gubimy też sporą część społeczeństwa, która jest zamożna, ale piraci.
Nie tłumaczy to też, dlaczego jednymi z większych piratów w Polsce są agencje marketingowe, biura architektoniczne i geodezyjne czy firmy z branży IT i elektroniki czyli branże tradycyjnie kojarzone z niskimi zarobkami (jakby ktoś nie złapał to była ironia), gdzie często działają cwaniaczki o myśleniu „Hej! Czemu mam płacić cztery tysiące za trzyletnią licencję na AutoCada, skoro mogę mieć z torrentów! A Windowsa też w ten sposób zdobędę! I Worda!”.
Wreszcie, nie wyjaśnia takich zjawisk, jak mój sąsiad, którego jedyną życiową pasją jest układanie pasjansa przez osiem godzin dziennie. Po prostu przychodzi do domu, rozkłada karty i układa, aż nie zaśnie.
Korekta i redakcja: Mateusz Stępień.
Polska to kraj w którym empatia jest towarem deficytowym. Widać to właśnie po niezrozumieniu zjawiska biedy i jego konsekwencji, jest to sporo jest hejtu w wykonaniu celebrytów, przedsiębiorców, prasy brukowej i jej dziennikarzy i nawet niektórych polityków na ludzi co robią zakupy w dyskontach, pracują za pensje minimalną (optymistycznie), jeżdżą komunikacją publiczną i ogólnie nie pasują do stylu życia z kolorowych czasopism.
I potem jest jak jest.
Polska to kraj w którym sprawiedliwość i świadomość własnego istnienia jako jednostki są towarami deficytowymi, a nie jakaś empatia.
Twój komentarz uzupełnia mój. ☺
Wydaje się że miernikiem wypadków na kulturę jest wielkość litery k zastosowanej w tym słowie. Sytuację dodatkowo komplikuje fakt że duża i mała litera k są w tym przypadku wartościami granicznymi.
Po za powyższym, wydają się niejasne kryteria oceny czytelnictwa – czy obejmuje on tylko książki „nowe” – nowo poznane, czy także książki wcześniej już czytane?
idąc tym tropem w pierwszym i drugim przypadku wyniki fałszować będą osobnicy czytający „na okrągło” posiadaną już literaturę – ot tak z czystej przyjemności