Dlaczego, (niezależnie jak dużo książek motywacyjnych przeczytasz) nigdy nie będziesz bogaty?

0150_a9b4Piszę ten tekst z zemsty, ponieważ jeden ze znajomych trenerów osobistych zaczął wrzucać na Facebooku pseudonaukę.

Dlatego postanowiłem powiedzieć kilka słów, których Trenerzy Osobiści wam nie mówią i których nie da się wyczytać w u rożnych Najmłodszych Milionerów Świata czy innych Kiosakich.

Wynika to z prostego faktu, że ludzie mają prawo wiedzieć, na co się decydują. Więcej nawet: powinni mieć pełny obraz rzeczywistości, bowiem tylko on pozwala im podejmować prawidłowe decyzje.

Porady trenerów osobistych i książki motywacyjne nie zawsze go udzielają. Powody są różne. Pomijając cyniczne podejście niektórych hochsztaplerów i korzystających z ich usług pracodawców, którym zależy bardziej na mięsie armatnim i wykorzystaniu naiwniaków oraz hochsztaplerów, których niestety jest w tym zawodzie dość dużo wynika to z samej natury zarówno trenerów osobistych jak i książek motywacyjnych.

Jak sama nazwa ich głównym zadaniem jest człowieka zmotywować i popchać do działania. Siłą rzeczy nie podają one danych, które mogłyby go skłonić do owych działań zaniechania.

0766_6b25_500Możliwe scenariusze kontrataku:

Tekst ten może budzić sprzeciw. Jeśli go czytasz, to całkiem prawdopodobnym jest, że temat Cię interesuje, czytałeś już jakieś książki motywacyjne i z dużym prawdopodobieństwem wywarły one na Tobie silne wrażenie. To bardzo charyzmatyczne lektury, które faktycznie zmieniają życie i niejednokrotnie wpływają na swoich czytelników. Przytoczone tu argumenty mogą poważnie kolidować z Twoimi wyobrażeniami o życiu i postawami, w efekcie czego budzić będą opór.

Możliwe jest też, że sam jesteś trenerem osobistym i uważasz, że robię Ci krecią robotę.

Prawdopodobny kontratak przybierze zapewne formę jednej z czterech głównych broni Trenerów Osobistych wytaczanych przeciwko sceptykom. Przybierze on zapewne postać jednego z poniższych chwytów erystycznych:

– Autorowi brakuje pozytywnej motywacji: manewr ten jest erystyczną sztuczką określaną jako „przyklejanie etykietki”. Jego celem jest zmiana przedmiotu dyskusji i jej możliwie największe uogólnienie. Umożliwia on (jak wszystkie erystyczne sztuczki) pokonanie przeciwnika nawet w sytuacji, gdy nie ma się racji i argumentów poprzez zwykłe zniechęcenie do niego publiczności. Metoda ta działa, gdyż ludzie zwyczajnie wolą wierzyć, że zdobycie pieniędzy jest łatwe, proste i przyjemne. I że fakt, że ludzie tego celu nie osiągają wynika jedynie z ich złego nastawienia, tchórzostwa i innych, łatwych do pokonania wad. Tak nie jest.

Ogólnie rzecz biorąc jedynym sensownym podejściem jest myślenie amerykańskie: „Spodziewaj się najlepszego, szykuj się na najgorsze”. Każdy inny sposób to pewna droga do klęski.

To takie polskie!: ewentualnie „autor jest frustratem” lub „wylewającym jad małym człowieczkiem”. Jest to typowa technika łamania obiekcji, polegająca nie na obalaniu argumentów przeciwnika, ale raczej na przedstawieniu go w złym świetle.

Wiadomo: nikt nie lubi marud.

– Do odważnych świat należy!: Metodę tę Schopehauer określił jako Sposób 12. Polega ona na ogłoszeniu zwycięstwa, w nadziei, że słuchacz nie śledzi wystarczająco uważnie dyskusji lub brak mu odpowiednich kompetencji, by ją ocenić. W takim wypadku wykrzyknięcie „właśnie coś wygrałem” lub posłużenie się innym, efektownym sloganem może zakończyć się tym, że nam przyklaśnie.

Powiem uczciwie: wszystkie błędy, których najbardziej żałuję to zaniechania. Niemniej jednak: świat należy do odważnych, a nie nierozsądnych. Sun Tsu pisał, że, by odnieść zwycięstwo trzeba znać zarówno wroga jak i siebie. Ty, po odbytych szkoleniach, przeczytanych książkach ekonomicznych i być może studiach znasz jedynie swojego przeciwnika (a i to słabo). Nie masz natomiast pojęcia, jak sam będziesz zachowywał się w sytuacjach stresowych.

Po drugie: stwierdzenie „do odważnych świat należy” nie do końca sprawdza się w interesach. Przykro mi to mówić, ale ludzie w ich trakcie nie tylko zarabiają pieniądze, ale też je tracą (statystycznie 90 procent inwestorów ma w pierwszym roku swojej działalności straty, co druga firma upada w ciągu pierwszych pięciu lat działalności, a tylko jednej na cztery udaje się przetrwać 10 lat). Jeśli je stracisz, to już bezpowrotnie i efekt będzie gorszy niż gdybyś je przepił. Cała trudność w robieniu interesów polega właśnie na określaniu ryzyka i jego minimalizowaniu.

Odwaga też nie zawsze okazuje się dobrym doradcom. Przeciwnie: gdy zaczyna się panika, to błogosławieni Ci, którzy uciekali pierwsi, albowiem oni wyszli z małymi stratami (a często i na plusie). Głupotą jest natomiast wianie w środku stawki, albo w momencie, gdy dołek osiągnie dno. Wtedy trzeba trzymać nerwy na wodzy i modlić się, by to, co się dzieje było tylko korektą, a nie trwałą zmianą wyceny.

14569228890055– „Cudowny lek”: to czwarty scenariusz kontrataku. Polega on na tym, że Trener prosi o to, by pokazać mu, jaka sytuacja sprawiła Ci trudność i jak ją rozwiązałeś, a następnie naprędce znajduje dla niej jakieś cudowne rozwiązanie. Przykładem takiego rozwiązania może być „trzeba było zainwestować w inne akcje” albo „sprzedać szybciej”.

Jest to dokładnie ten sam sposób, co poprzednio, a argumenty jego użytkowników są nic niewarte. Przykro mi, ale analiza wsteczna zawsze skuteczna, po fakcie łatwo być mądrym. Łatwo też wymyślać sposoby na wyjście z sytuacji, gdy zna się ją tylko z pobieżnego opisu. Nie jest to jednak grzeczne. Możemy też świadomie założyć, że nasz rozmówca już ich użył i że nie zadziałały lub działał pod wpływem przesłanek, które (z czasem) okazały się fałszywe.

Niestety w życiu nierzadko napotyka się sytuację bez wyjścia. Napotyka się też złych ludzi, którzy chcą nas skrzywdzić. Przyjdzie nam też operować w sytuacji, gdy nie dysponujemy wystarczającymi danymi lub gdy popełnimy pomyłki z powodu braku umiejętności. Może też okazać się, że będziemy zmuszeni polegać na ludziach, którzy z czasem okażą się mniej godni zaufania, niż początkowo zakładaliśmy.

Piątego scenariusza zapewne nie będzie. Trenerzy osobiści rzadko kiedy czerpią swoją wiedzę z doświadczenia (jeśli bowiem faktycznie byliby tacy bogaci, to cieszyliby się życiem gdzieś, gdzie jest ciepło, zamiast organizować kursy dla korpo), a ich wypowiedzi zwykle są dość stereotypowe.

Przejdźmy jednak do przyczyn, z których nigdy nie dojdziesz do bogactwa:

23f11007660_klasa_srednia_zastapila_slowo_tresura_slowem_rozwoj_osobisty1) Bo jesteś naiwny:

Jeśli wybrałeś nową drogę życia pod wpływem książki motywacyjnej, albo krótkiego szkolenia, podczas którego wszyscy tańczyliście w kółeczku i wykrzykiwaliście „Jestem super!” to może oznaczać to albo, że podsunęła ci nowe idee, albo, że jesteś osobą zewnątrz-sterowną i podatną na wpływy.

To ostatnie może niestety bardzo szybko odwrócić się przeciwko tobie. Upominając różnego rodzaju oszustów i manipulatorów, którzy zwyczajnie żerują na takich ludziach jak Ty musisz zdać sobie sprawę z faktu, że niestety inwestycje rzadko kiedy są krótkoterminowe. Owszem, zdarzają się sytuację, w których wkłada się w coś pieniądze i kilku tygodniach wyjmuje z osiemset procentowym zyskiem (patrz casus 11 Bit Studio, jesień 2014, wzrost wyceny z 9 do 74 złotych), ale to są tak zwane „cuda giełdy”, które trafiają się raz na 10 lat. Najczęściej pieniądze inwestuje się na okres nierzadko kilku lat.

Przykłady, którymi się posługuję dotyczą giełdy bowiem a) to moje pole b) trudno mi sobie wyobrazić, w jaki inny sposób statystyczny Polak (czyli osoba posiadająca około 24 tysiące złotych oszczędności, co jest sporym przekłamaniem jeśli spojrzeć na ogół społeczeństwa) mógłby wzbogacić się na innym polu. Firmy za takie pieniądze przecież nie założy.

Przez ten czas będziesz otrzymywał sprzeczne sygnały, raz straszony, a raz zachęcany. Prędzej czy później ulegniesz atmosferze chwili i pod jej wpływem popełnisz jakąś, bardzo kosztowną pomyłkę.

2) I głupi

Po drugie: niezależnie jak dużo Kiosakich przeczytałeś: pamiętać musisz, że to są książki motywacyjne, a nie poradniki inwestycyjne. Niezależnie jak dużo poradników inwestycyjnych przeczytałeś: nie posiadasz doświadczenia i wyczucia. Tak naprawdę nawet ukończone studia z ekonomii, rachunkowości czy bankowości takowej ci nie dają. Daje ci je dopiero życie. Dopóki się z nim nie zmierzysz, nie będziesz nic wiedział.

Nie zmienia to faktu, że osoby o książkowym przygotowaniu bardzo często widuje się np. na giełdzie. Są tam nawet bardzo chętnie witane, niezależnie od tego, jak bardzo zarozumiale się zachowują. Mają nawet własne, pieszczotliwe określenie. Brzmi ono „dawcy kapitału”.

Typowy „dawca” potrafi na sto różnych sposobów wyjaśnić Ci, że należy kupować na dołku i sprzedawać na górce. Niektórzy nawet potrafią te dołki i górki wyliczać (ostrzeżenie starszego kolegi: to nie działa, choćby dlatego, że znaczną część obrotów generują instytucje finansowe, które poprostu mają dużo lepszych analityków, którzy wiedzą co najmniej to samo, co Ty). W zasadzie chyba każdy „dawca kapitału” zaczyna swoją karierę od znalezienia spółki o niezłych fundametach, której kurs powoli sobie spada. Czeka, aż ten zacznie się odbijać i kupuje akcje. Wówczas dzieją się dwie rzeczy:

  • a) Domniemany wzrost okazuje się tylko korektą wzrostową. Nasz inwestor odkrywa, że to dopiero początek spadków, a on nie jest nawet w połowie stoku (no niestety, dołki lubią się pogłębiać).
  • b) Zaczyna się kurs boczny, w trakcie którego akcje nie zmieniają cen, skacząc to w jedną, to w drugą stronę o 2-3 procent przez wiele miesięcy.

Jedno i drugie pociąga za sobą liczne niebezpieczeństwa. Zajmijmy się na początku tym drugim problemem.

Tak tym, co sprawi Ci największą trudność jest jednak nie fakt, że nie znasz się na giełdzie, a to, że nie znasz swoich emocji. Giełda (czy raczej: ogólnie rzecz biorąc inwestycje) są nimi przeładowane. I w tym polega problem. Znalezienie fajnej, rokującej duży zysk firmy nie jest trudne. Trudne jest trzymanie się podjętego planu oraz (co równie ważne) określenie, w którym momencie należy z niego zrezygnować, bo okazał się porażką.

Niestety podatność na wpływy jest bardzo negatywną cechą u inwestora. Fora i serwisy giełdowe pełne są różnego rodzaju cwaniaczków, naganiczy, płatnych trolli i emocjonalnych wampirów, które generują ogromne ilości błędnych komunikatów. Zwłaszcza ta ostatnia kategoria ciągnie doń jak muchy do lepa.

0657_6139Oraz narwany

W momencie, gdy kurs wpadnie w trend boczny masz dwie możliwości: czekać albo zająć się tzw. kolarstwem czyli kupować w chwili, gdy jest trochę niżej i sprzedawać gdy jest trochę wyżej. Obie wersje są niebezpieczne. Długa stagnacja grozi korektą, a nawet trwałym spadkiem wartości akcji, „kolarstwo” przy twoich doświadczeniu oraz zasobach finansowych jest natomiast niezwykle niebezpieczne. Zresztą zyski z niego będą zapewne tak niskie, że zeżrą je prowizje.

Co więcej cały czas będą cię kusiły inne spółki. Znalezienie spółki o dobrych fundamentach, która akurat wydaje się „odpalać silniki” jest więcej niż proste. Tak więc po kilku tygodniach siedzenia na tyłku, w trakcie których uda ci się zarobić (powiedzmy) 0,01 procent najpewniej zechcesz przeskoczyć na jakąś inną, zachwalaną właśnie przez kogoś, niesamowicie zyskowną firmę, która właśnie wczoraj urosła 5 procent.

Każda taka przesiadka to zwiększona szansa na to, że wpakujesz się prosto w dołek.

Być może szczęścia nie ma

Jednak istnienie chaosu deterministycznego jest naukowym faktem. Twój plan może okazać się błędny na skutek działania sił na które nie masz wpływu. Osobiście jestem w trakcie dość ryzykownej inwestycji, która w ciągu najbliższych 12 miesięcy może zwrócić mi się po wielokroć lub też okazać się bardzo kosztowną pomyłką. Najbardziej dla mnie stresującym elementem tej zabawy jest fakt, że nie mam na to wpływu.

I ty także nie będziesz miał wpływu na wiele aspektów swojej inwestycji. Będziesz musiał polegać na dostawcach, prezesach, funduszach, partnerach oraz ich umiejętnościach i liczyć na to, że ich ocena sytuacji jest dobra, zamiary uczciwe i da im się niczego nie zepsuć.

Niestety ma to duże wady. Przykładowo: swego czasu w moim mieście słynny był przypadek pana, który nazywał się (dajmy na to) Nowak. Pan Nowak to lokalny nabab, ma kilka sklepów, wiele nieruchomości i najpewniej jest jednym z najbogatszych ludzi w mieście. Jedną z jego inwestycji była kamienica zakupiona pod wynajem. Wynajmował w niej mieszkania czynszowe. Jednymi z jego klientów była pewna para staruszków, bardzo kulturalna i uczynna, która jednak miała pewną wadę: nie miała ochoty płacić czynszu, choć miała z czego. Eksmitować się ich nie dało, bo pan Nowak dał im meldunek. Straszyć się nie dało. Odłączyć mediów się nie powiodło, bo staruszek był elektrykiem i zwyczajnie kradł prąd. Jego żona zaś podkładała ogień w mieszkaniu, by udowodnić, że Nowak chce ich z domu wykurzyć…

I to zdarzyło się doświadczonemu inwestorowi.

Po świecie chodzą tłumy ludzi, którzy czekają tylko, żeby dorwać się do takiego żółtodzioba jak Ty.

14357385197966Bo jesteś biedny:

Kolejny twój problem polega na fakcie, że zwyczajnie nie masz pieniędzy. Problem ten ma dwa oblicza. Po pierwsze: cel, który sobie stawiasz jest bardzo ambitny. Ogólnie rzecz biorąc za granicę bogactwa w większości badań statystycznych uznaje się majątek o wielkości przekraczającej 1 milion dolarów. Na zgromadzenie go zarabiający średnią krajową Polak, który odkładałby całe swoje dochody musiałby pracować niemal sto lat. Teraz policz jaką sumą Ty dysponujesz i ile czasu zajęłoby ci jej uzbieranie przy (skrajnie nierealistycznym) założeniu, że co roku udaje ci się uzyskać 30 procentowy zysk?

Mimo, że w inwestycję możesz włożyć obiektywnie niewielką kwotę, to jednak subiektywnie stanowi ona znaczną część twoich oszczędności. Co więcej na każdą tą złotówkę zapracowałeś samodzielnie, a znaczną część z nich odłożyłeś niejednokrotnie odbierając sobie od ust. To, że w ogóle masz co inwestować zawdzięczasz faktowi, że masz mniejsze mieszkanie, gorszy samochód i mniej gadżetów, niż byś mógł.

Innymi słowy: nie chcesz tego stracić. Kiedy zaczniesz ponosić straty każdą zjedzoną przez giełdę stówkę poczujesz potrójnie.

No niestety zupełnie inaczej człowiek czuje się, gdy tracisz pieniądze zarobione na inwestycjach, a zupełnie inaczej, niż w momencie, gdy te zjadają twoje własne oszczędności. Szkoda ci wówczas nie tylko kasy, ale też całego tego potencjalu, który w ten sposób przepada.

I nie masz czego dzielić:

Istnieją metod unikania ryzyka na giełdzie. Najprostsza polega na dywersyfikowaniu swoich inwestycji. Zwyczajnie zamiast inwestować w jedną spółkę nabywa się portfel akcji dwudziestu albo trzydziestu firm. Zamiast kupować akcje ciurkiem kupuje się je niewielkimi porcjami, co jakiś czas. Dzięki temu niebezpieczeństwo się rozkłada. Wówczas trafiasz powiedzmy 3 spółki, które okazują się błędami, 15 które tkwią w stagnacji zarabiając symbolicznie i 2 które zarabiają na tyle dużo, by pokryć twoje straty i zapewnić Ci zysk.

Druga metoda sprawia natomiast, że nabywasz akcje w różnych punktach stoku i niebezpieczeństwo się rozkłada.

Niestety biorąc pod uwagi sumy, jakimi dysponuje typowy, drobny ciułacz obydwie te taktyki nie zadziałają. Powód jest prosty: kupując tak małe pakiety będziecie musieli zapłacić bankowi większe prowizje, niż wasze prawdopodobne zyski.

e651ad8c0c554d8f2ee412161a63ded3Do tego jesteś niedokładny

Typowe myślenie początkującego inwestora: „Co tam pięć złotych strat, jak mam jeszcze kilka tysięcy” jest rzeczą, której należy się bardzo szybko oduczyć, bowiem to właśnie na nim można ponieść największe straty. Stosując popularne techniki dywersyfikacji przy kapitale – powiedzmy – 10.000 złotych nie jest trudno wyrobić obrót rzędu miliona złotych rocznie. Jeśli na każdej transakcji będziemy tracić po 5 złotych (choćby prowizji bankowej), to nasze oszczędności wyparują błyskawicznym tempie.

A poza tym skąpy:

Jeśli czytasz te słowa pieniądze prawdopodobnie są dla Ciebie czymś ważnym. Sam fakt, że w ogóle interesujesz się inwestycjami dowodzi, że oszczędność i zarabianie są ważnymi elementami twojej osobowości (albo jesteś podatny na wpływy) i liczą się dla ciebie. Niestety inwestycje nie gwarantują zwrotu, ani tym bardziej zysków. Nawet na najlepszych spółkach zdarzają się okresy spadków, często poprzedzone długotrwałą stagnacją. Dla ludzi o takiej konstrukcji umysłu jak twoja będą one bardzo przykre.

Niestety bardzo ważnym elementem inwestowania na giełdzie jest ponoszenie strat i „wiszenie na hakach” czyli czekanie, aż pieniądze zaczną odrastać. Nawet w trakcie wzrostów zdarzają się, często bardzo głębokie korekty. Przykładowo kupiłem kiedyś za 16,4 złotych akcje spółki, które pół roku później sprzedałem za 22 złote. Niestety nim to miało miejsce kurs spadł do 13,8 złotych.

Przez kwartał siedziałem jak na szpilkach, a moje pieniądze codziennie zmniejszały się o wartość równą oprocentowaniu półrocznej lokaty.

Pytanie brzmi po jak długim czasie puszczą Ci nerwy? Bo puszczą. Wszystkim w końcu puszczają.

Jesteś też chciwy:

Powiedziałbym raczej: twarda wiedza, doświadczenie, roztropność i opanowanie. Z konsekwencją i cierpliwością się zgodzę. Systematyczność to natomiast synonim do konsekwencji.

Powiedziałbym raczej: twarda wiedza, doświadczenie, roztropność i opanowanie. Z konsekwencją i cierpliwością się zgodzę. Systematyczność to natomiast synonim do konsekwencji.

Ostatnim powodem, dla którego nigdy się nie wzbogacisz jest fakt, że jesteś nie tylko skąpy, ale do tego też chciwy. Gdybyś nie był, to trzymałbyś pieniądze w skarpecie, zamiast ryzykować je w trakcie inwestycji.

Niestety problem z którym się spotkasz polega na tym, że nietrudno jest znaleźć dobrze rokujące na przyszłość spółki z solidnymi fundamentami. Kiedy więc utkniesz w okresie stagnacji lub w trakcie korekty odnosił będziesz wrażenie, że dookoła ciebie wszystko rośnie. Będziesz też czuć pokusę, by zrezygnować ze swojej, kiepskiej inwestycji i przenieść się na coś pewniejszego. Pokusa ta będzie tym silniejsza, że będzie Ci się wydawało, że wystarczy kilka dni, by odbić sobie straty.

Będziesz to sobie powtarzał, aż sam sobie uwierzysz.

W efekcie sprzedasz w dołku, kupisz na górce i znowu sprzedasz w dołku, by jeszcze raz kupić na górce, za mniejsze już teraz pieniądze… Przy każdym powtórzeniu twoje oszczędności będą się kurczyć i tak skończy się twoja, inwestorska kariera.

A wszystko to dlatego, że naczytałeś się / ktoś ci nagadał głupot o tym, że wystarczy tylko zachować pozytywną motywację, a sukces sam przyjdzie.

Nie przyjdzie.

Za sukces płaci się krwią, potem i łzami.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Offtopic, Wredni ludzie. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

3 odpowiedzi na „Dlaczego, (niezależnie jak dużo książek motywacyjnych przeczytasz) nigdy nie będziesz bogaty?

  1. Kasztelan pisze:

    Nie bardzo rozumiem krytykę książek motywacyjnych na początku artykułu żeby zupełnie porzucić ten wątek i ostrzec przed pułapkami grania na giełdzie, które poznałem z czytania innych książek na temat inwestycji. Chyba że rzeczywiście istnieją aż tak złe książki których cała zawartość polega na „no dawaj graj na giełdzie, uda Ci się” zupełnie bez tłumaczenia czym ona jest, że istnieje ryzyko i jakie są jej zasady oraz jak ważne jest nie ulegać panice

    PS. Pomimo Twoich własnych uwag rozumiem że wciąż grasz na giełdzie więc jednak przyznajesz że jest to jakaś forma powiększenia majątku tylko nie tak różowa jak przedstawiają krytykowane książki.

    PSS. Może to zbyt prywatne pytanie, ale jak Ty zacząłeś grać na giełdzie i kto/co przygotował Cie na pułapki przed którymi teraz sam ostrzegasz?

    • Kasztelan: ależ właśnie zdefiniowałeś książkę motywacyjną. To są właśnie pozycje typu „no dawaj graj na giełdzie (dokładniej: Rób biznes, byle jaki biznes, uda ci się, jak ci się nie uda to próbuj jeszcze raz, tylko mocniej! Do chcącego świat należy!) uda ci się”. I co gorsza są one bardzo, ale to bardzo popularne. Sztandarową pozycją jest „Biedny ojciec, bogaty ojciec” Roberta Kiosakiego. Kiosaki bardzo popularna postać, podająca się za biznesmana, który dorobił się na handlu nieruchomościami. Faktycznie, jak doszli dziennikarze śledczy zrobił fortunę, ale na pisaniu książek motywacyjnych właśnie. Przed opublikowaniem „Bogatego ojca” wziął udział w tylko jednej transakcji na rynku nieruchomości (z żoną dom kupili). Jego książka zawiera wiele, bardzo pomocnych rad z których te lepsze należą gatunku „do odważnych świat należy”. Gorsze to na przykład szereg sposobów na uniknięcie podatków, które w myśl amerykańskiego prawa stanowiły przestępstwo gospodarcze.

      A i to nie jest najgorsze. Przykładowo w poprzedniej pracy dostałem w prezencie pozycję której tytułu i autora nie pomnę. Było to coś w rodzaju autobiografii pewnego świętego biznesu, który pokazywał ile można dokonać samym tylko pozytywnym myśleniem. W pamięć zapadła mi w szczególności jedna scena: wskrzeszenia. W prawdzie tylko kotka, ale zawsze. Otóż: nasz biznesmen pewnego dnia wracał z pracy, kiedy przy drodze zobaczył potrąconego kotka. Zrobiło mu się żal, więc zabrał go do weterynarza. Niestety:
      – Kotek jest za bardzo rozjechany – powiedział Weterynarz. – Uleczyć się go nie da.
      – Panu brakuje pozytywnego myślenia – napomniał go Biznesmen.
      Weterynarz się zawstydził, wziął się do roboty i kotek wyzdrowiał.

      Niestety kilka tygodni później naszemu biznesmenowi zabrakło pozytywnego myślenia. I kotek, mimo, że już się czół dobrze umarł.

      PS. Tak. I ten rok jest bardzo niezły. Nie będę mówił jak, żeby nie zapeszyć, ale jest fajnie.

      Nie zmienia to faktu, że nikogo nie zachęcałbym do tej formy inwestycji. To jest ryzykowna, pełna pułapek i trudna kwestia, do której trzeba samemu dojrzeć. Zachęcanie ludzi na zasadzie „kokodżambo i do przodu” uważam za szczyt nieodpowiedzialności.

      PSS. To zależy. Przygotować się można na dwa sposoby: merytorycznie i emocjonalnie. Emocjonalnie IMHO się nie da, pewne rzeczy trzeba poprostu samemu przeżyć. Jeśli natomiast chodzi o przygotowanie merytoryczne, to jest cała masa fachowej literatury ekonomicznej i biznesowej. Przy czym niestety ta ostatnia pełna jest matematyki, wzorów, paragrafów… Trudno to zrozumieć, jeszcze trudniej przeczytać i zapamiętać…

      Stąd też popularność literatury motywacyjnej, która wbija ci do głowy, że wystarczy wiara, że wszystko będzie dobrze, a faktycznie wszystko będzie dobrze. Oraz trenerzy organizujący takie szkolenia.

      Innym przykładem takiego para-biznesu mogą być tak zwane „świece japońskie”. Swiece japońskie to metoda analizy kursu, opracowana rzekomo przez XVIII wiecznych, japońskich buddystów, polegająca na tym, że patrzy się w jakie wzorki układa się wykres. Wzorków tych jest około setki i mają takie fajne, melodramatyczne nazwy, jak „ważka wzrostów” lub „wisielec zguby”.

  2. Lurker pisze:

    Piszesz na początku, że ten tekst powstał w twojego pragnienia zemsty na jakimś znajomym / jakichś znajomych trenerach osobistych.
    Jednak pod koniec, i w komentarzu powyżej, okazuje się, że tobie idzie dobrze.

    Więc o co chodzi z tą zemstą?

    Czy inwestujesz na tej giełdzie razem z jakimiś samozwańczymi trenerami, którzy odważyli się sami zaryzykować, i ciągle ci tam cwaniakują, jacy to oni brawurowi, i się z ciebie śmieją, że jaj nie masz, że tak nic nie zarobisz, a oni tacy wirtuozi inwestycji i takie gwiazdy giełdy? I że teraz skończyło się tak, że oni się przejechali, a ty jesteś na takim plusie? No bo tak zrozumiałem ostatecznie tą twoją zemstę – że im się teraz pragniesz tak złośliwie odgryźć i wyśmiać, jak to ich z-ownowałeś.

Dodaj komentarz