Co by było, gdyby Tolkiena nie było…

j-r-r-tolkien-smoking-pipe-outdoorsTemat znów wziąłem od Gryzipiura, a dokładniej od zacytowanej przez nią wypowiedzi Brandona Sandersona, który jakoby stwierdził, że „publikacja Władcy Pierścieni to najgorsza rzecz, która przydarzyła się gatunkowi fantasy”.

Zachęciło mnie to do zastanowienia się, co by się stało, gdyby Tolkien nigdy się nie pojawił.

Konsekwencje dla świata literackiego:

Pierwszym i najbardziej odczuwalnym efektem nie pojawienia się Tolkiena byłoby zniknięcie jego wpływu na literaturę fantasy. Wbrew obiegowej opinii pisarz ten nie stworzył omawianego gatunku, ani też go nie ukształtował. Ten narodził się przed nim i rozwijał równolegle do twórczości Tolkiena. Nie da się jednak ukryć, że tolkienowskie tematy i motywy trwale wpłynęły na fantasy.

Tak więc to by powstało.

First_Single_Volume_Edition_of_The_Lord_of_the_RingsProblem polega na tym, że byłoby to zupełnie inne fantasy, niż znamy obecnie, a schemat historii byłby zupełnie inny. Po pierwsze: znikłby motyw wyprawy dzielnej drużyny lub herosa w dalekie strony, gdyż czerpany jest on właśnie od Tolkiena (choć możliwe jest, że narodziłby się on ponownie, w latach 70-tych pod wpływem Dungeons and Dragons), podobnie nie byłoby motywu Mrocznego Władcy lub Złego Boga, którego należy pokonać wrzucając pierścień do wulkanu.

Prawdopodobnie zastąpiłby go motyw howardowskiego Szalonego Króla, którego należy zniszczyć siłą ramion barbarzyńskiego osiłka. Ten natomiast zapewne byłby dominującym bohaterem gatunku.

Na kształt gatunku przemożny wpływ miałby natomiast fakt, że, co oczywiste nie pojawiliby się naśladowcy Tolkiena. Tak więc:

  • znikłby Guy Gavreil Kay, który swą karierę zaczynał od na wskroś tolkienowskiego „Fionnowarskiego Gobelinu”.

  • podobnie Tad Williams, który sławę zdobył na „Pamięć, Smutek, Cierń”

  • jako, że Martin wymienia Williamsa jako główną inspirację dla „Pieśni Lodu i Ognia” mogłoby okazać się, że cykl ten nie ukazałby się. Osobiście jednak sądzę, że powstałby niezależnie, w nieco tylko innej formie.

  • z całą pewnością nie byłoby jednak Stephena Donaldsona i jego „Jadu Lorda Foula”

  • ani Terrego Brooksa i „Shannary”

  • podobnie jak Eddingsa i jego twórczości

  • oraz Raymonda E. Feista i jego „Riftwar”

  • Ursula le Guin byłaby aktywną pisarką science fiction, ale nigdy nie stworzyłaby „Czarnoksiężnika z Archipelagu”, bowiem powieść ta jest „kobiecą odpowiedzią na Władcę Pierścieni”.

  • Robert Jordan by prawdopodobnie zaistniał, jednak nie napisałby „Koła Czasu”, które (przynajmniej w pierwszych tomach) pełnymi garściami czerpało od Tolkiena. Zamiast tego albo pozostałby przy Conanie od którego zaczynał swoją karierę, albo napisałby inny cykl (zapewne też mocno Conanowski).

  • żeby było śmieszniej odbiłoby się to też na samym Sandersonie, bowiem w rezultacie nie miałby okazji dokończyć „Koła Czasu”.

  • nigdy pisarstwem nie zająłby się Lewis, więc nie powstałaby „Narnia”.

  • tak więc Pullman nie miałby na co odpowiadać, więc nie stworzyłby „Mrocznych Materii”.

  • jako, że King twierdzi, że główną inspiracją dla „Mrocznej Wieży” był właśnie „Władca”, to jej zapewne też by nie było.

Kto z klasyków by został?

Z całą pewnością Howard i jego naśladowcy jak Jordan, Anderson, De Camp, Wagner, Gemmel, Moorcock i inni. Przy braku Tolkiena ten nurt byłby zapewne głównym kierunkiem rozwoju męskiej twórczości fantasy. Konsekwencje tego faktu byłyby dla fanów dość przykre z prostej przyczyny: podgatunek ten wymarł na początku lat 90-tych. Efektem byłaby więc wielka smuta, która zapewne trwałaby do dnia dzisiejszego.

Po drugie z całą pewnością przetrwałby nurt amerykańskiej, kobiecej powieści fantasy, który oddzielił się w pewnym momencie od fantasy barbarzyńskiego. Reprezentujące go pisarki: Andre Norton, Marion Zimmer Bradley, C. J. Cherry czy Mercedess Lackey nie inspirowały się za bardzo Tolkienem i w dużej mierze pozostawały niezależne od jego wpływu. Po upadku nurtu barbarzyńskiego fantasy niewątpliwie stałaby się bardzo dziewczyńska.

Z ważnych autorów z całą pewnością przetrwaliby jeszcze Jack Vance, Terry Pratchett (inspirował się głównie Moorcockiem), Glen Cook, z dużym prawdopodobieństwem Ericson, Rowling i Martin.

Konsekwencje dla świata gier:

Chainmail-1st-thumbPrzynajmniej od lat 70-tych fantasy rozwija się w dużej mierze w cieniu lub pod inspiracją gier, początkowo wojennych i fabularnych, potem też komputerowych i TCG. Te są moim zdaniem kluczowe dla popularyzacji gatunku, w nich też najmocniej rozwijano najbardziej stereotypowe odmiany twórczości jak elfy, smoki, krasnoludy i magiczne miecze. W zasadzie wśród czytelników i pisarzy możemy mówić o pokoleniu Advanced Dungeons and Dragons, (umownie) Eye of the Beholder i Baldurs Gate.

Przemysł gier wpłynął na powstanie takich, literackich uniwersów jak Dragonlance, Forgotten Realms (co oczywiste), ale też Record of Lodoss War, Chronicle de la Lune Noire, Wiedźminland, świat Malazu, Midkemii… Byłymi graczami są też Chima Mevile, George R. R. Martin, Raymond E. Feist czy Jacek Piekara.

Bardzo wielu czytelników gatunku zaczynało właśnie od gier, dowiadując się z czasem, że istnieją tacy ludzie, jak Sapkowski, Tolkiem, Martin czy Howard i w ten sposób zaczynając lekturę. Proces ten trwa do dzisiaj. Niedawno pożyczałem Władcę Pierścieni licealiście, który w ten sposób właśnie zaczął.

Najbardziej kluczowym tytułem dla gier fantasy jest chyba Chainmail: Rules for medieval miniatures wydawana w latach 1971-1985, a dokładniej dodatek do niego The Fantasy Supplement. Gygax, jeden z autorów podawał dwa tytuły: Conana i Tolkiena. Z Tolkiena wzięto przede wszystkim występujące w grze istoty: balrogi, hobbitów, giganty i trolle. Do tego dodano pochodzący od Poula Andersona i Michaela Moorcocka system charakterów Prawo-Chaos, magiczne miecze, smoki i czarodziejów rzucających osiem czarów.

Wikipedia podaje, że premiera gry zbiegła się z modą na Tolkiena, dzięki czemu ta stała się sukcesem sprzedażowym.

Bez Tolkiena historia mogła rozwijać się w następujących wariantach:

  1. Chainmail powstaje, ale nie ma The Fantasy Suplement i okazuje się klapą

  2. Chainmail powstaje, ale nie ma The Fantasy Suplement, staje się znany w środowisku War Gammerów i nigdzie poza nim

  3. Chainmail powstaje, ale nie ma The Fantasy Suplement, mimo to odnosi sukces

  4. Chainmail powstaje, ma The Fantasy Suplement, który jest sensu stricte Conanowski, jednak okazuje się klapą

  5. Chainmail powstaje, ma The Fantasy Suplement, który jest sensu stricte Conanowski, staje się znany w środowisku Wag Gammerów i nigdzie poza nim

  6. Chainmail powstaje, ma The Fantasy Suplement, który jest sensu stricte Conanowski i odnosi sukces.

Jeśli Chainmail okazałby się klapą, to niestety, moim zdaniem doszłoby do katastrofy. Jego autorzy rozeszliby się w swoje strony, nikt by w to nie grał. W konsekwencji nie powstałoby inspirowane nim Dungeons and Dragons, w rezultacie czego nie byłoby gier fabularnych. Nikt nie próbowałby ich adaptować na komputery, tak więc nie powstałyby gry cRPG, podobnie jak nie narodziłby się też Warcraft, Heroes of Might and Magic, Diablo, WoW i wiele innych. Podobnie nie narodziłyby się gry TCG oraz bitewne. Świat masowej rozrywki byłby zupełnie inny.

Bez Dungeons and Dragons zabrakłoby literackiej fali fantasy dedekopodobnego z lat 80-tych i 90-tych oraz inspirowanych nim pisarzy. W efekcie, wraz z biologiczną śmiercią klasyków Nowej Fali Fantastyki oraz fantasy barbarzyńskiego gatunek zapewne by ledwie się tlił. Zostałyby tylko uczennice Andre Norton, które współcześnie właśnie przechodziłyby na emeryturę.

W wypadku zajścia opcji numer trzy Dungeons and Dragons powstałoby, jednak nazywałoby się najpewniej Bows and Banits, Knights and Cammelot lub jakoś podobnie. The Fantasy Supplement w końcu by się ukazał, jednak byłby zapewne dodatkiem do pierwszej edycji AB&B. Rozpocząłby on podobne procesy, jakie miały miejsce historycznie, jednak wszystko opóźniłoby się o jakieś dziesięć lat.

Najmniejsze konsekwencje miałaby opcja 6. Ukazałoby się Dungeons and Dragons. Jego autorzy oparliby się na tym samym zestawie inspiracji, co faktycznie, tylko z pominięciem Tolkiena. Tak więc wykorzystano by elementy prac następujących autorów: Howarda, Burroughs-a, Merritt-a, Leiber-a, Lovercrafta, de Camp-a, Pratt-a, Zelaznego, Moorcocka, Andersona i Vance.

W efekcie w grze zaszłyby spore zmiany. Prawie na pewno nie byłoby w niej orków, niziołków, entów i balorów, podobnie jak orków i półelfów. Z dużym prawdopodobieństem zostałyby krasnoludy, gnomy i elfy, gdyż posługiwał się nimi też Anderson, niezależnie od Tolkiena. Obydwaj bowiem czerpali z tego samego źródła, czyli z mitologii nordyckiej i „Pierścienia Nibelungów” Wagnera.

Prócz tego historia gier w tym wariancie potoczyłaby się mniej-więcej podobnie jak obecnie.

RingstrilogyposterBrak ekranizacji Władcy Pierścieni:

Na obecną popularność fantasy zebrały się trzy elementy. Są to:

  • rozwój gatunku w postaci literackiej

  • rozwój gatunku w postaci gier

  • kinowe sukcesy (kolejno) Conana Barbarzyńcy, Władcy Pierścieni, Harrego Pottera, Hobbita i Gry o tron.

Niestety należy obawiać się, że bez Tolkiena istniałyby tylko dwa, czysto literackie nurty fantasy. Byłyby to: nurt post-Conanowski i post-Nortonowski. Pierwszy prawdopodobnie wymarłby jak jego historyczny odpowiednik, czyli na poczatku lat 90-tych. Drugi przetrwałby do czasów współczesnych.

Na początku lat 80-tych wsparłby go też nurt nowelizacji gier, na początku fabularnych. Prawdopodobnie jednak nie zaczęłoby się od na wskroś tolkienowskiego Dragonlance, które stało się bestsellerem w 1984 roku, tylko od innego tytułu, którego los byłby niepewny. Książka ta mogłaby się okazać zarówno sukcesem jak i porażką. Uważam jednak, że napisaliby ją Tracy Hickman i Margaret Weis.

W efekcie obawiam się gatunek po dziś dzień pozostałby znany głównie różnego rodzaju graczom oraz miłośnikom fantastyki, pozostając w niszy jak w latach 90-tych. Bez wsparcia twórców korzystających z Tolkiena jak Kay czy Donaldson raczej nie zdobyłby wielkiej popularności, bowiem większość pozostałych to (niezależnie od tego, co o sobie myśli Moorcock) niestety autorzy kiepscy i umiarkowanie dobrzy, w najlepszym razie porządni rzemieślnicy jak Anderson czy Zelazny. Poprostu nie wystarczyłoby im talentu, by ciągnąć dalej gatunek.

W efekcie obecnie skazani bylibyśmy na dzieła pokroju Ilidana.

Trzy wyjątki:

potterWyjątek stanowiłoby troje, bardzo ważnych pisarzy: Marrion Zimmer Bradley, George R. R. Martin oraz Rowling. Bez Tolkiena ich prace prawdopodobnie i tak by powstałyby i osiągnęły literacki sukces, choć mogłyby się w niektórych szczegółach różnić. Przykładowo dementorzy zapewne nie wyglądałyby ani trochę podobnie do Nazguli. Myślę, że trudniej byłoby je jednak zekranizować, gdyż marketingowy sukces kinowego Władcy Pierścieni i zarobione przez niego miliony dolarów nie byłyby już zachętą. Tak więc obecnie, zamiast „Gry o tron” oglądalibyśmy zapewne serializacje Harrego Pottera.

Rowling zapewne zostałaby okrzyknięta zbawczynią gatunku, bowiem zapoczątkowana przez nią fala Young Adult oraz równoległa fala Urban Fantasy zapewne również by powstały.

Konsekwencje marketingowe:

468px-Lego-lord-of-the-rings-naBrak Władcy Pierścieni miałby jeszcze jedną konsekwencję dla gatunku. Temu byłoby dużo trudniej się przebić. Po pierwsze: Tolkien był pierwszym, bardzo dobrym pisarzem fantasy. Niestety, co by nie mówić o pierwszych autorach gatunku, Howard, Burroughs, Merritt, Leiber, de Camp, Pratt, Zelazny, Moorcock i Anderson byli w najlepszym przypadku sprawnymi rzemieślnikami. W prawdzie Moorcock lubi nazywać Władcę Pierscieni „epickim Puchatkiem” i na 50 lat przed Sandersonem uważać go za katastrofę, jednak prawda jest taka, że żaden z nich nie stworzyłby czegoś, co miałoby szanse trafić do kanonu.

W szczególności nie zrobiłby tego Moorcock, mimo, że twierdzi inaczej.

Co więcej tytuły takie, jak „Władca Pierścieni” rozszerzają rynek. Pokazują ludziom, że są ciekawe książki i warto je czytać. Nie tyle konkurują z innymi tytułami o uwagę czytelnika, co raczej przyciągają ją do innych przedstawicieli gatunku.

Bez amerykańskiego i później światowego sukcesu Władcy Pierścieni w latach 60-tych promocja książek należących do gatunku byłaby bardzo utrudniona. Myślę, że ich autorzy nadal odnosiliby sukcesy, ale te mogłyby być znacznie mniejsze. Tak więc o ile cykle w rodzaju Pieśni Lodu i Ognia czy Amberu sprzedały się w nakładach rzędu 15 milionów egzemplarzy, tak można pewnie przyjąć, że w omawianej, alternatywnej linii historycznej ich nakłady rozeszłyby się w – powiedzmy – 1,5 miliona egzemplarzy.

Jednak, biorąc pod uwagę fakt, że Władca Pierścieni należy (obok Biblii, Czerwonej Książeczki, Harrego Pottera i Alchemika) do grupy pięciu najbardziej poczytnych książek świata, to konsekwencje jego braku mogłyby okazać się katastrofalne nie tylko dla gatunku fantasy, ale całego, światowego rynku książki.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Fantasy, Książki, tolkien i oznaczony tagami , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

6 odpowiedzi na „Co by było, gdyby Tolkiena nie było…

  1. Paweł Mi pisze:

    Jeśli chodzi o konsekwencje literackie, to się nie zgodzę z tym:
    1. Bez Tolkiena nie byłoby motywu drużyny – ale on był przed Tolkienem, od wyprawy po Złote Runo poczynając. A rycerze króla Artura? A paladyni Karola Wielkiego?
    2. Motyw howardowski zastąpiłby tolkienowski. Nie do końca. Przede wszystkim tak jak istnieje różnica między komiksem amerykańskim i europejskim, tak też istnieje różnica w motywach fantasy. Amerykański to ten samotny kowboj czy superbohater likwidujący zło. Europejski, to drużyna.

    Nasz – polski ogląd sytuacji fantasy przez 30 lat po Tolkienie (i 30 lat przed) jest wypaczony, bo za komuny fantasy niemal nie wydawano i nigdy nie poznaliśmy wielu ważnych dla gatunku pozycji. A przecież nurt „opozycyjny” wobec Tolkiena (również wobec Conanów) istniał cały czas, cały czas pisano w stylu weird fiction, co w końcu wypączkowalo jako new weird.

    I na koniec: Tolkien owszem, rzucił cień na fantasy, ale przecież tuż po nim zupełnie inaczej pisali: Ursula LeGuin, Michael Moorkock czy Andre Norton. A i poza światem anglosaskim fantasy nieźle sobie radziła. Własnie dziś robiłem notkę o Dino Buzzatim – mamy drużynę, mamy smoka, a jakie to różne od Tolkiena.
    https://seczytam.blogspot.com/2016/07/dino-buzzati-o-smoku-i-psie.html

  2. Karoluch pisze:

    „Bardzo wielu czytelników gatunku zaczynało właśnie od gier, dowiadując się z czasem, że istnieją tacy ludzie, jak Sapkowski, Tolkiem, Martin czy Howard i w ten sposób zaczynając lekturę. Proces ten trwa do dzisiaj. Niedawno pożyczałem Władcę Pierścieni licealiście, który w ten sposób właśnie zaczął.” – Harry stał się kulturowym fenomenem dwa czy trzy lata przed ekranizacją Władcy. Czyli wtedy już grube tuzy w Hollywoodzie zaczęli myśleć o ekranizacji.

    W sumie dobry tekst. Co do fantasy post-nortonowskiego, pewnie by tych feministycznych wypocin nikt nie czytał 🙂

    „Bardzo wielu czytelników gatunku zaczynało właśnie od gier, dowiadując się z czasem, że istnieją tacy ludzie, jak Sapkowski, Tolkiem, Martin czy Howard i w ten sposób zaczynając lekturę. Proces ten trwa do dzisiaj. Niedawno pożyczałem Władcę Pierścieni licealiście, który w ten sposób właśnie zaczął.” – Tu widzę pewien problem. Bardzo wielu czytelników gatunku, czyli ilu? Dużo więcej ludzi czyta fantasy niż gra w gry rpg (chyba, mówimy o grach komputerowych). Ja zacząłem czytać, bo lubiłem książki, a fantasy dlatego, że brat mi kilka książek z tego gatunku dał do przeczytania.

  3. Wiron pisze:

    Nie byłoby wielu książek Sandersona, bo on lubi Tolkiena, tylko żartobliwie stwierdził że był zbyt genialny w porównaniu do reszty autorów fantasy. Z mgły zrodzony mocno bawi się motywem wyprawy i wielkiego złego. „Rozjemca” jest odpowiedzią na Z mgły zrodzonego. Archiwum Burzowego Światła to High Fantasy. Sanderson jako taki by pewnie pisał ale mieszał by w motywach barbarzyńskich (przede wszystkim w sposobie przedstawiania magów).

    Nie jestem pewien zniknięcia Koła Czasu. Jordan wspominał że początek jest wzorowany na Władcy tylko dlatego żeby zacząć od czegoś znajomego dla czytelnika.

    Nie byłoby pewnie też Czarnej Kompanii, bo moralna dwuznaczność nie byłaby niczym niezwykłym.

  4. Karoluch pisze:

    Taka mała uwaga co do Tolkiena.

    Otóż on w przeciwieństwie do pewnych autorów „militarnego” fantasy czy science fiction widział wojnę. Oczywiście nie wojnę na miecze i topory jaką się opisuje w fantasy, ale ogólnie, że widział wojnę. I to nie byle jaką, ale I Światową w czasie bitwy nad Sommą.

  5. Iselor pisze:

    1. Karoluch – wojnę, innego rodzaju ale jednak, widział też Glen Cook, autor Czarnej Kompanii. To czy bez Tolkiena CK by powstała to trudne do przewidzenia.
    2. Nazywanie Zelaznego tylko sprawnym rzemieślnikiem jest krzywdzące. Facet jest jednym z prekursorów nurtu science-fantasy, a jego Amber i Pan Światła to dzieła wybitne i wyjątkowe.
    3. Odczepcie się od Norton – pierwsze 5 czy 6 tomów Świata Czarownic jest ok, bardzo lubię ten cykl.
    4. To że bez Tolkiena nie powstałoby parę rzeczy to racja, jednak myślę, że w kocu ktoś wpadłby na podobny pomysł i mielibyśmy drużynę vs Wielkie Zło. Najgorsze byłoby to że pewnie bez Tolkiena RPG wyglądałoby zupełnie inaczej (o ile by zaistniało), prawdopodobnie bez Tolkiena nie byłoby D&D i mojego ukochanego Icewind Dale’a. Więc dobrze że Tolkien jest nawet jeśli dzisiaj „cuchnie naftaliną”.

Dodaj komentarz