Zdzisław Beksiński

beksinki8Urodzony w 1929 roku Zdzisław Beksiński był jednym z największych, a na pewno najbardziej rozpoznawalnych, polskich malarzy drugiej połowy XX wieku. Przyszedł na świat w Sanoku, w rodzinie bardzo mocno związanej z miastem. Jego pradziadek, Mateusz był powstańcem styczniowym, który z przyjacielem Lipińskim zbiegł do Galicji z Zaboru Rosyjskiego. Razem założyli wytwórnię kotłów, która przekształciła się z czasem w fabrykę wagonów, a ta dała początek Autosanowi, firmie z której miasto żyło przez lata (obecnie w stanie upadłości). Dziadek Władysław był architektem miejskim. Ojciec, imieniem Stanisław, tylko architektem, odpowiedzialnym jednak za wzniesienie kilku najważniejszych dla miasta budynków.

Początki kariery:

Jedna z wczesnych prac fotograficznych Beksińskiego.

Jedna z wczesnych prac fotograficznych Beksińskiego.

Sam Zdzisław wymarzył dla siebie zupełnie inną drogę życia. Od początku pragnął zostać artystą. Udało mu się nawet zdać do Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie, jednak nigdy nie podjął tam studiów. Na przeszkodzie tym planom stanął bowiem jego ojciec, wychodzący z dość prozaicznego założenia, że celem studiów jest zdobycie dobrze płatnego zawodu. Jego zdaniem Akademia Sztuk Pięknych tego ostatniego nie gwarantowała. Obaj mężczyźni kłócili się o to długo, by koniec końców pójść na gentelmeńską umowę: Zdzisław zgadzał się zdawać na architekturę i ukończyć te studia, w zamian za co jego ojciec obiecywał mu pokryć koszt dowolnych innych studiów. Z umowy tej nawiasem mówiąc nigdy się nie wywiązano, choć nie ze złej woli.

beksinski1Zwyczajnie, w czasach o których mowa istniał obowiązek pracy i każdy absolwent musiał „odpracować swój dług wobec społeczeństwa socjalistycznego”. Beksiński kierowany jest więc najpierw do Krakowa, a potem do Rzeszowa, gdzie zajmuje się nadzorem trójek murarskich (czyli patrzy, czy trzech chłopów równo kładzie cegłę), więc dalsze studia są niemożliwe. Nie ma zresztą do nich głowy, bowiem niedawno się ożenił. W tym samym czasie jego ojciec rozchorowuje się i umiera.

Sławę po raz pierwszy zdobywa właśnie w trakcie studiów, kiedy hobbystycznie zajmuje się fotografią. Dziś zdjęcia Beksińskiego nie robią specjalnego wrażenia, bo powiedzmy sobie szczerze: pierwszy z brzegu grafik komputerowy robi coś takiego w ciągu 15 minut. W tamtych czasach grafików komputerowych oczywiście nie było, a wykonanie każdej tego typu fotografii wymagało godzin pracy. Artysta musiał przygotować scenografie, angażować statystów, często całymi dniami czekać na odpowiednie światło, by wykonać pojedyncze zdjęcie, które od razu musiało być perfekcyjne. Specyfika techniki lat 50-tych i realiów rynku sprawiała, że nie było nawet mowy o jakichkolwiek poprawkach czy korektach. Taśma fotograficzna była trudno dostępna i kosztowała krocie, kupować ją trzeba było za dolary, których samo posiadanie było nielegalne. Skrupulatność i cierpliwość Beksińskiego robiły więc wrażenie, tak wiec koledzy zorganizowali mu wystawę, szybko został też zauważony i doceniony. Stał się też członkiem Związku Fotografików Polskich, w którym członkostwo dla wielu fotografów jest zwieńczeniem kariery. On osiąga ten zaszczyt w wieku dwudziestu kilku lat.

beksinski15Po ukończeniu studiów zrywa jednak z tym kierunkiem twórczości. Powody ponownie są bardzo prozaiczne: mieszka w hotelu robotniczym, w którym nie ma miejsca na ciemnię. By dać upust rozpierającej go pasji twórczej zaczyna rysować. Początkowo robi to dla zabawy, potem dodaje kolorów, eksperymentuje z nowymi technikami, trochę bawi się rzeźbą, potem zaczyna malować.

Pierwsze obrazy Beksińskiego są bardzo trudne w odbiorze. To niemalże puste, czarne plansze, pokryte warstwami farby i gipsu. Artysta twierdził, że przedstawiają one rozpad i zniszczenie. Jego zamiarem było, by czas sprawił, iż kolejne płaty barwników, odpadające od obrazów utworzyły prawdziwe dzieło. Po latach stwierdza jednak, że malując takie obrazy był bardzo naiwny, większość z nich kupiły bowiem galeria i muzea, gdzie cały czas znajdują się pod opieką konserwatorów i nic nie ma prawa od nich odpaść…

beksinski7Obrazy te nie cieszyły się zainteresowaniem zwykłych odbiorców, zostały jednak docenione przez krytyków. Beksińskiemu proponowane jest nawet sześciomiesięczne stypendium w Nowym Jorku. Działo się to w czasach, gdy wyjazd do USA miał wiele wyższą rangę, niż współcześnie. Był to skok cywilizacyjny. Profesorowie, dyrektorzy fabryk, ludzie wykształceni wyjeżdżali tam, by dosłownie myć kible i wykonywać najgorsze prace. Jeśli komuś proponowany jest wyjazd i zajęcie się tym, co robi de facto z pasji za pieniądze, to jest to jak chwycić Boga za nogi! Tylko głupiec by zrezygnował!

Beksiński rezygnuje.

Okres fantastyczny:

beksinski19Przyczyną jest fakt, że propozycja ta przychodzi o kilka lat za późno, w chwili, gdy od dłuższego czasu nie zajmuje się już omawianą wyżej twórczością. Przeciwnie: ponownie znalazł nowy temat i nowy styl i to taki, który przyniósł mu największą sławę. Maluje więc wielkoformatowe i bardzo dopracowane obrazy, łączące w sobie realizm z atmosferą rodem ze snu lub majaków. Przedstawiają one fantastyczne widoki, zdeformowane i często okaleczone aż do potworności sylwetki ludzkie, tragedie, katastrofy budowlane jak słynny obraz przedstawiający owego kamiennego olbrzyma walącego się na maleńkiego, niemal niewidocznego ludzika…

beksinski16Dzieła takie wywoływały i po dziś dzień wywołują kontrowersje. W zasadzie po dziś dzień zdarza się, że ludzie wychodzą z wystaw Beksińskiego, twierdząc, że boją się jego twórczości, inni wierzą, że w obrazach tych (dosłownie) mieszkają demony. Wielu krytyków zarzuca im oderwanie od rzeczywistości, malarską niedojrzałość, wykorzystanie połączeń kolorów, które w rzeczywistości nie istnieją… Twierdzą, że to, co tworzył nie jest sztuką, a zwykłym kiczem.

Ogólnie rzecz biorąc twórczość Beksińskiego nie jest popularna w polskich kręgach artystycznych. Nie powinno to budzić zresztą żadnego zdziwienia: środowisko to jest dość specyficzne i rządzi się własnymi prawami, wśród których nepotyzm jest jednym z ważniejszych. Fakt, że człowiek, który nawet nie ukończył Akademii Sztuk Pięknych odnosi światowe sukcesy musi kłuć w oczy…

beksinski13Bardzo szybko znaleźli się jednak ludzie, którzy docenili twórczość Beksińskiego. Z jego wystaw owszem, wychodziła połowa odwiedzających, ale jednocześnie połowa jego prac sprzedawała się. Jego zwolennicy argumentowali, że przecież w sztuce nie chodzi o to, by wiernie odwzorowywać rzeczywistość. Że w pierwszej kolejności ma poruszać, a skrajne reakcje świadczą o tym, że jego twórczość faktycznie. Owszem, wywołuje lęk, ale lęk także jest jakiegoś rodzaju emocja. Artysta zaczął więc żyć ze swoich dzieł, co jest sztuką udającą się bardzo nielicznym malarzom. W zasadzie każda galeria na świecie za punkt honoru stawiała sobie posiadanie co najmniej jednego jego obrazu.

Późny okres:

beksinski10Osiągnięcia artystyczne nie do końca przekładają się na sukcesy w życiu osobistym, pod koniec lat 70-tych Beksiński jest zmuszony opuścić Sanok. Przyczyny tej decyzji nie są do końca znane, z całą pewnością jednak wyjazd nie przebiegał w sposób do końca pokojowy. Sam Beksiński twierdził później, że w mieście tym zwyczajnie się dusił. Sanok po dziś dzień nie jest metropolią, panuje w nim raczej plotkarska atmosfera, a „utrzymujący się z majątku przodków artysta-bumelant malujący trupy” musiał znajdować się na świeczniku. Innym problemem jest kiepskie zaopatrzenie miasta (które nawiasem mówiąc niewiele się poprawiło) i brak możliwości nabycia najbardziej potrzebnych mu narzędzi oraz konieczność transportu obrazów, które musi przewozić aż do Warszawy.

Po drugie: władze miasta niechętnie patrzą na fakt, że potomek dawnego fabrykanta, wiodący za pieniądze ze sprzedane na zachód obrazy wiedzie życie niczym na kapitalista w pałacyku znajdującym się przy głównej drodze dojazdowej do Autosanu, modelowego, gierkowskiego przedsiębiorstwa.

beksinski11Po trzecie: fakt, że mieszka na prowincji sprawia, że zaczyna być postrzegany jako postać ekscentryczna. Do jego domu przybywa coraz więcej dziwnych gości: nawiedzeńcy, neopoganie, hipisi i narkomani ciągną doń uważając go za jakiegoś rodzaju „czarnoksiężnika z Bieszczad”. Beksiński w tym towarzystwie się nie odnajduje, przeszkadzają mu bowiem pracować.

Czwarty powód jest taki, że ówczesne Województwo Krośnieńskie w owym okresie nawiedzane jest przez urbanistę, który wyburza zabytki i stawia na ich miejscu socrealistyczne bloki. Pewnego dnia los taki spotyka i Beksińskiego. Zostaje wywłaszczony, jego dom zostaje zburzony, a na jego miejscu stanąć ma blok. Artyście obiecywane jest w nim mieszkanie, zadowala się jednak odszkodowaniem (z perspektywy czasu widać, że robi lepszy interes, wzmiankowanego bloku po dziś dzień bowiem nie postawiono). Za tak zdobyte pieniądze kupił mieszkanie w Warszawie, gdzie się przeprowadza.

beksinksi14Mieszkanie to było bardzo małe. Składało się z czterech pokojów, z których największy przekształcił w pracownię, drugim był pokój dzienny, trzeci oddał matce i teściowej, a w czwartym mieszkał razem z żoną. Po jej śmierci w zasadzie ze swojego mieszkania nie wychodził, nawet odżywiał się prawie wyłącznie fastfoodami, których ulotkami obwiesił ścianę. Zamiast tego pracował. Wstawał wcześnie rano, zaczynał malować, co pochłaniało mu 8, 10, 12 lub więcej godzin, po czym wyczerpany kładł się spać, by następny dzień spędzić w ten sam sposób. Jeśli chciał odpocząć od malowania siadał przy komputerze, na którym również tworzył, modyfikując zdjęcia.

W ten sposób żył i w ten sposób umarł. Umarł śmiercią co najmniej tragiczną i zupełnie bezsensowną.

beksinski20

Ostatni obraz artysty ukończony w dniu jego śmierci.

Beksiński miał w Warszawie zaprzyjaźnioną rodzinę. Głowa tego rodu była złotą rączką, która wykonywała dla Beksińskiego różne drobne prace, między innymi oprawiła część z jego obrazów. Żona tego człowieka była z zawodu sprzątaczką, którą artysta również czasem wynajmował do prac domowych. Mieli kilkoro dzieci, w tym 19 letniego syna, który porusza się w dość szemranym towarzystwie. 21 lutego 2005 roku, na tydzień przed 76 urodzinami artysty ów młodzieniec przyszedł do jego mieszkania z zamiarem wyłudzenia pieniędzy, które rzekomo chciał pożyczyć jego ojciec. Beksiński nie dał się nabrać, przeciwnie, zagroził telefonem do owego ojca. Wówczas jego gość zdenerwował się, wyjął nóż i zadał mu kilkanaście ciosów. Beksiński umarł, jego zabójca zawoła natomiast czekającego na korytarzu kuzyna. Razem wciągnęli zwłoki do mieszkania i ukradli dwa aparaty fotograficzne oraz tyle pieniędzy, ile miał w kieszeni. Policja zatrzymała ich 48 godzin później. Główny sprawca skazany zostaje na 25 lat pozbawienia wolności, jego pomocnik: na 5.

W ten, zupełnie bezsensowny sposób odchodzi jeden z największych polskich malarzy XX wieku.

Interpretacja prac:

beksinski5Interpretacja obrazów Beksińskiego jest bardzo trudna, w dużej mierze dlatego, że sam artysta nie życzył sobie, by to robiono. Przeciwnie, twierdził, że każdy ma prawo doszukiwać się się na nich tego, co sam ujrzy. Bardzo nie lubił też pytań o treść swych dzieł, a gdy mu takie zadawano opowiadał albo bzdury (np. że „szuka Boga w pornografii”) mające na celu zniechęcić pytającego albo też odsyłał rozmówcę do psychiatry (bo „on nie wie, czemu go takie wizje nachodzą, ale specjalista to na pewno potrafiłby to wyjaśnić”). Za wyjątkiem najstarszych prac nie tytułował ich, albowiem uważał, że tytuły nadmiernie określają dzieło i ludzie, zamiast patrzyć na obraz skupiają się na tym, co jest pod nim napisane. On natomiast chciał zasłynąć jako najlepszy malarz, a nie jako twórca najbardziej chwytliwych haseł reklamowych.

beksinski3Niektórzy doszukują się drugiego dna w celowo mylących numerach, którymi opatrywał swoje prace i faktycznie takie się tam znajduje. „Kod Beksińskiego” jest jednak zdumiewająco prozaiczny: jedynym celem jego istnienia było zmylenie Skarbówki. W czasach, w których artysta tworzył sprzedaż obrazów za granice musiała odbywać się przez państwową agencję, która pobierała od niej wysoką prowizję. Co gorsza zdarzało się, że obrazy po drodze ginęły lub docierały ze znaczącym opóźnieniem. Beksiński handlował nimi początkowo na własną rękę, czy raczej: korzystał z pewnej furki prawnej, „obdarowując” nimi swoich „przyjaciół” w zamian za co sam również dostawał „prezenty”. By się zabezpieczyć i by nikt nigdy nie wykrył, ile obrazów faktycznie znalazło kupców stworzył specjalny system kodowy. Po upadku PRL-u jego stosowanie przestało być potrzebne, a sam kod stał się tylko ciekawostką.

beksinski2Innym tropem może być motyw krzyża, który pojawia się na większości obrazów. I faktycznie jest to dość dobry trop, mimo, że sam Beksiński nie był człowiekiem wierzącym. Przeciwnie, twierdził, że widoczne na jego obrazach krzyże mają charakter jedynie ozdobny, są „uniwersalnym symbolem, który wrył mu się w świadomość, albowiem mieszka w Polsce, a w Polsce nie da się przejść 100 metrów, by na jakiś krzyż nie natrafić”. Z drugiej strony nie był też ateistą. Jego stosunek do religii najlepiej opisać odwołując się do słów świętego Augustyna. Otóż święty Augustyn uważał, że wiara jest łaską, udzielaną nam przez Boga, byśmy łatwiej mogli do niego trafić.

Beksiński ewidentnie tej łaski nie doznawał, mimo, że całe życie jej poszukiwał. Wielokrotnie przeczytał biblię i potrafił ją cytować, doskonale znał też prace najwybitniejszych myślicieli chrześcijańskich.

beksinki8Z drugiej strony nie doznawał też łaski niewiary (o ile oczywiście niewiara może być łaską). Jego obrazy nie są więc dziełami ani wierzącego, ani ateisty, tylko człowieka zagubionego między tymi dwoma opcjami. Artysta niejednokrotnie powtarzał, że wielkie wrażenie wywarł na nim jeden z psalmów biblijnych: „Gdybym szedł mroczną doliną zła się nie ulęknę, albowiem Pan jest przy mnie”. Niektóre z jego obrazów są wręcz ilustracjami do tego psalmu, przy czym krocząca na nich postać zawsze jest samotna i ma powody by bać się zła, albowiem żaden bóg jej nie towarzyszy.

Wierzący nigdy by czegoś takiego nie namalował.

Podobnie zresztą ateista. Jeden i drugi wie bowiem, co jest po drugiej stronie. Pierwszy pewien jest boskiej opieki. Drugi: jej braku. Wie też, że po śmierci niczego nie ma, człowiek rozpływa się w niebycie i znika, nie czeka go też żadne piekło.

Tak naprawdę jedynym obrazem Beksińskiego, którego interpretacja jest w miarę pewna jest ten przedstawiający dwa wilki i balon z napisem „Nevermore”. Obraz ten malarz namalował dla syna Tomasza po jego pierwszej próbie samobójczej. Tomasz Beksiński, podobnie jak ojciec był osobą bardzo utalentowaną. Był tłumaczem i dziennikarzem radiowym, przełożył między innymi „Drakulę” Coppoli, większość Bondów czy cały „Latający Cyrk Monty Pythona” prowadził też bardzo znany program w radiowej trójce, który de facto ukształtował muzycznie całe ówczesne pokolenie.

beksinski18Jednocześnie był osobą skrajnie nadwrażliwą, potrafił, gdy ktoś np. źle się na niego spojrzał rozpamiętywać to całymi tygodniami. Z drugiej strony był bardzo trudny do współżycia. Jednego dnia wydzierał się w południe na sąsiadów z okna, wściekły, że jeżdżą pod blokiem samochodami, gdy on chce spać. Drugiego puszczał na cały regulator muzykę o trzeciej w nocy i dziwił się, że ludzie wzywają policję, zamiast słuchać tak wspaniałego kawałka…

Życia nienawidził całym sercem i gorąco pragnął je sobie odebrać. W końcu w wieku 41 lat udało mu się spełnić ten zamiar.

Wzmiankowany obraz miał go od tych myśli odwieść. Przedstawia on lodowe pustkowie, na którym znajdują się dwa wilki oraz unoszący się nad nimi balon z napisem „Nevermore”. Napis ten jest cytatem z wiersza „Kruk” Edgara Alana Poe i przetłumaczyć go można jako „Nigdy już”. Utwór ten, opowiada o młodzieńcu, który spotyka na swojej drodze widmo lub demona pod postacią tytułowego kruka. Przez jakiś czas ze sobą konwersują, co jakiś czas pada zwrot „Nigdy już”, aż w końcu demoniczne ptaszysko znika, by nie pojawić się nigdy już…

Zdzisław Beksiński chciał, by ten obraz przypominał synowi, że na świecie można żyć. Owszem, jest w nim pełno zła, strachu i nieprzyjemnych zdarzeń, ale można się od nich odizolować, jeśli nie fizycznie to przynajmniej mentalnie: zdystansować się, iść swoją drogą nie myśleć o tym…

Tomasz odczytywał go jednak zupełnie odwrotnie. Dla niego głównymi bohaterami były właśnie te dwa wilki, które, na tej śnieżnej pustyni polowały na ludzi, mordowały ich i rozszarpywały. Ostatni z ludzi zdołali jednak uciec do tego balonu i teraz odlatują… Wilki natomiast orientują się, że przyjdzie im zdechnąć z głodu na tym pustkowiu…

Jak widać obrazy Beksińskiego interpretować można dwojako. Jedni znajdą w nich nich śmierć, nieszczęście, lęk i zło, a inni dostrzegą światło dosłownie bijące wręcz z każdego z nich.

A światło, jak wiadomo jest symbolem nadziei.

Bibiliografia:

  • W. Banach, „Beksiński”, Sanok 2012
  • W. Banach, „Beksiński: Malarstwo”, Sanok 1999
  • W. Banach, J. Barycki, „Zdzisław Beksiński, malarstwo – okres fantastyczny”, Rzeszów 2013
  • M. Grzebałkowska, „Beksińscy: Portret podwójny”, Kraków 2014
Ten wpis został opublikowany w kategorii Sztuka i oznaczony tagami . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

10 odpowiedzi na „Zdzisław Beksiński

  1. Nevermore pisze:

    A nie powinno być raczej „nigdy więcej”?
    Nie tylko tłumacząc dosłownie, ale z z opisu całego kontekstu i książki i reszty, też zdecydowanie bardziej pasować będzie „nigdy więcej”, a nie „nigdy już”.

  2. Można i tak i tak, choć większość tłumaczy używa zwrotu „Nigdy już”. Sam Tomasz Beksiński w swojej audycji stosował taki przekład:

    „Niech to będzie pożegnanie – krzyknę – ptaku czy szatanie!
    Precz na burzę, na plutońskie brzegi czarnych nocy mórz!
    Niech mi żadne czarne pióro nie przypomni, jak ponuro
    Mroczysz wszystko kłamstwa chmurą! Ruszże się z popiersia, rusz!
    Wyjmij dziób z mojego serca – i rusz się z nade drzwi, rusz!
    Kruk mi odrzekł: „Nigdy już!”

    I kruk wcale nie odlata, jakby myślał siedzieć lata
    Na Pallady biuście przy drzwiach, pośród dwóch kamiennych kruż,
    Krwawo lśni mu wzrok ponury, jak u diabła spod rzęs chmury
    Światło lampy rzuca z góry jego cień na pokój wzdłuż,
    A ma dusza z tego cienia, co komnatę zaległ wzdłuż,
    Nie powstanie – Nigdy Już!”

    Cień samotnego człowieka, „Z tego cienia na podłodze duszy mej już żadne ręce
    Nie podniosą – Nigdy Więcej”.

    • Nevermore pisze:

      Czyli, jak akurat mu się rymowało.
      Przekład podobno dzieli się na „piękny” i „wierny”. On wybrał ten pierwszy.
      Jednak mówimy o zupełnie innej sytuacji. W przekładzie z innego języka zupełnie inne słowa będą się rymowały, niż w oryginale. Domyślam się, że więcej tu musiał się nagimnastykować z doborem tych słów, a „już” i „więcej” użył już tak, jak podpasowało.
      Jednak poza tekstem rymowanym, kiedy tłumaczy się pojedynczy zwrot, to wydaje mi się, że jednak powinno być „więcej”. A te większość tłumaczy, to jak rozumiem, owej książki? Więc też to nie do końca miarodajne, bo oni również tłumaczą po prostu tak, jak się rymuje.
      Poza tym wszystkie słowniki wujka Google również stawiają na „więcej”. 😛

      No, jedne zapodał takie tłumaczenie:
      „[już] nigdy więcej”
      I mi również właśnie taka wersja wydaje się prawidłowa.

      Ale dobra, już kończę, bo pomyślisz sobie, że co to za lamer się nudzi i czepia pierdół. XD

      • Kiedy tłumaczenie ogólnie rzecz biorąc jest bardzo ciekawą dziedziną (na której nawiasem mówiąc w ogóle się nie znam).

        Ogólnie rzecz biorąc przekłady tego wiersza są różne. Tak więc Jolanta Kozak zostawia „nevermore” w oryginalnej wersji, Władysław Jerzy Kasiński stosuje wersję „nic więcej / nigdy więcej”. Barbara Beaupre zamiennie używa „cóż, któż?” oraz „nigdy już” Zenon Przesmycki „nic więcej już” i „nigdy już”.

      • Maciej Przybyła pisze:

        Mam wrażenie, że trochę to szukanie dziury w całym. Czy Sława Przybylska śpiewając „już nigdy/ nie usłyszę kochanych twych słów” nie mówiła „nigdy więcej”? A od „już nigdy” do „nigdy już” w polszczyźnie jest pół ćwierci kroku.
        A obrazy piękne.
        Pozdrawiam
        Maciej Przybyła

  3. Ambrose pisze:

    Bardzo interesująca notka biograficzna. Beksiński to niewątpliwie wielki artysta, którego twórczość wymyka się przy próbie pochwycenia jej w klamry definicji i regułek. Co interesujące, bardzo podobny los (niezrozumienie, odrzucenie, swoiste napiętnowanie) spotkał innego malarza Hurtle’a Duffielda – sprawa jest o tyle ciekawa, że postać Duffielda jest fikcyjna, bowiem jest to główny bohater monumentalnej powieści „Wiwisekcja” autorstwa australijskiego noblisty Patricka White’a.

  4. marktheartist pisze:

    Pięknie napisane. Na pewno na lepszym poziomie niż wiele treści z Onetu. Zapraszam na mój blog.

  5. marktheartist pisze:

    Reblogged this on Mark the Artist.

  6. gulado pisze:

    Żeby nazywać Beksińskiego jednym z największych malarzy XX wieku to trzeba nie mieć bladego pojęcia o malarstwie. Nawet ciężko go nazwać malarzem, bo dłubanie zeróweczką na pilśni, które on uprawiał to było raczej działanie rysunkowe.

    A co do wykształcenia, nie jest ono konieczne, żeby zaistnieć w kręgach artystycznych. Vlaminck był kolarzem, a mimo to został jednym z najwybitniejszych fowistów.

  7. Karoluch pisze:

    Świetnie malował. Postać nietuzinkowa, ale co tam będę truizmy pisał.

    Najbardziej mnie zaciekawił ten fragment: ” Sanok po dziś dzień nie jest metropolią, panuje w nim raczej plotkarska atmosfera, a „utrzymujący się z majątku przodków artysta-bumelant malujący trupy” musiał znajdować się na świeczniku.” – Ten opis jego życia w Sanoku, to musiało być coś. Ten kontrast między nim, a tą taką beznadzieję miasteczka.

Dodaj komentarz