Niedawno miałem okazję oglądać dość gorszącą sytuację, która wywiązała się, gdy na jednej z facebookowych grup poświęconych fantastyce. Otóż: jeden z jej użytkowników (nawiasem mówiąc czytelnik tego bloga) pochwalił się, że do biblioteki trafiła mu się książka Sandersona. Jako, że książka była duplikatem, to „ocalił ją przed utylizacją”. Potem napisał, że nie podobała mu się i że to jego ledwie druga książka tego pisarza…
I mało go za to nie zlinczowali.
I to raczej jest norma nie tylko na tej grupie, ale na każdej, na której byłem.
Ogólnie te grupy na Facebooku powodują, że momentami wstyd przyznawać się do czytania książek.
Dziwni ludzie:
Zacznijmy od tego, że grupy książkowe gromadzą dość dziwnych, mało ortodoksyjnych ludzi. Takich, jakich w życiu nie spotkałem w wolnym wybiegu. Teoretycznie jako czytelnik książek powinienem z nimi znaleźć wspólny język, albo przynajmniej jakąś płaszczyznę wspólnych interakcji. Wiecie: jak siedzę na grupach o grach fabularnych czy komputerowych, albo jak rozmawiam z ludźmi o anime albo o polityce, to mogę zgadzać się lub nie zgadzać, mieć podobne gusta, kłócić się o pierdoły, przytakiwać, uważać za idiotów, popisywać się ignorancją, lubić, nie lubić, szanować lub gardzić…
Tutaj czuję się niekompatybilny.
Tak, jakby ktoś próbował wcisnąć dysk CD do portu USB…
Przez dłuższy czas myślałem, że wywołane jest to moim wiekiem, bo młodszy się nie robię. Jednak jakiś czas temu zapisałem się do dość przypadkowej grupy o anime na Discordzie, na której praktycznie wszyscy są dwa razy odemnie młodsi…
I mimo to nadal nadajemy na zbliżonych falach. Wiele rzeczy jest bardzo różnych: moje doświadczenia zupełnie nie podobne od nich, serie, którymi oni żyją dla mnie są egzotyką, te, które dla mnie są relatywnie nowe, dla nich są klasykami, rzeczy, które klasykami są dla mnie, dla nich są całkiem anonimowe (np. o Mononoke Hime oni nawet nie słyszeli).
Jednak nadal poruszamy się w tym samym zestawie wartości i pojęć.
Co więcej ten świat grup książkowych im też wydaje się obcy. Po części dlatego, że młodzież generalnie nie czyta. Ci, co czytają obracają się jednak w świecie mniej-więcej tych samych tytułów i autorów, co ja: Sapkowski, Tolkien, King, Fabryka Słów… O Mrozie czy Sandersonie nikt tam nie słyszał.
Jeśli chodzi o „literaturę młodzieżową” to długo musiałem tłumaczyć, co rozumiem przez Young Adult. Kiedy przyszło zrozumienie… Cóż, opinia tych młodych o zjawisku nie nadaje się do powtórzenia w zasadzie w żadnym towarzystwie. Nawet tym mało kulturalnym. Mie znają też modnych terminów takich jak „Booktok” czy „Bookstagram”. To bańki informacyjne, nikt z nich nie korzysta.
Choć muszę powiedzieć, że teoria różnicy wieku jest kusząca. Na tych grupach bywają ludzie, z którymi warto rozmawiać. W większości są w wieku 35 i więcej lat. Jednak myślę, że przyczyna jest inna. Otóż: kilka dni temu musiałem poświęcić 4 godziny na dość stresującą rozmowę z naczelnym Novae Res i zeszło nam na obecny rynek. Potwierdził, to co przypuszczałem: obecnie fantastyka adresowana jest dla zupełnie innego kręgu odbiorców niż „kiedyś”. Ci 35 i więcej latkowie płci obojga, to prawdopodobnie niedobitki wcześniejszego kręgu odbiorczego. Rekrutujący się z tych samych grup, z których rekrutowali się i po dziś dzień rekrutują wszelkiego rodzaju gracze oraz miłośnicy mangi.
Sekciarstwo:
Ogólnie rzecz biorąc zachowanie wielu użytkowników takich grup i często ich moderacji przypomina mi to, co pisałem kiedyś o antyintelektualizmie, albo o katolickich badaczach Tolkiena (jednak inne i jednak bardziej zakręcone). Mianowicie zarzucałem tego typu ludziom, że są 1) dobierani według wiary, 2) cały ich proces edukacji skupiony jest na wzmacnianiu wiary 3) także poprzez odcięcie od informacji mogących budzić wątpliwości lub ich ośmieszenie.
Drugim czynnikiem jest tutaj fetyszyzacja czynności czytania oraz przekonanie, że czynność ta czyni człowieka wyjątkowym, lepszym od reszty rasy.
Tak, jakby szkolna polonistka weszła za bardzo…
Elitaryzm:
Fetyszyzm ten przechodzi w elitaryzm i poczucie wyższości. Ma on dwa rodzaje: ilościowy i jakościowy. Ilościowy elitaryzm opiera się na założeniu, że im więcej książek przeczytasz, tym wyżej masz prawo zadzierać nosa. Przeczytałeś jedną książkę? Brawo! Jesteś lepszy niż 50 procent Polaków! Przeczytałeś 2 książki? Brawo należysz do intelektualnej elity narodu! Przeczytałeś 52 książki? Jesteś super mądrym mądralom! Nie ważne, że książki te były Plastusiowym pamiętnikiem i Kubusiem Puchatkiem. Liczy się ilość i ludzie traktują to serio.
Elitaryzm jakościowy polega na stworzeniu sobie gradacji książek. Czytasz romanse? Brawo, bo mógłbyś w tym czasie oglądać telewizję, anime lub (broń Boże!) grać na komputerze! Czytasz fantastykę? Brawo! Bo przynajmniej nie romanse! Czytasz kryminały? Super! Jesteś lepszy niż jakiś tam fantasta! A jeśli czytasz książki popularnonaukowe, to jesteś królem życia!
Zwłaszcza, jeśli jest to Duchowe Życie Zwierząt, pozycja skrywająca wszystkie tajemnice wszechświata.
Smutne memy:
Do tego dochodzą te smutne memy. Te, co do których autorzy są przekonani, że stanowią one szczyt humoru i dotykają najgłębszych prawd o hobby i życiu. Takie, jak te:
Przerażające jest to, że ktoś uznał, iż to ma polot.
Inne typy użytkowników: antyfani, turyści i grieferzy
To nie jest jedyny typ użytkowników tego rodzaju grup. Innym jest antyfan. Antyfan jest trochę podobny do hejtera, a trochę do fana. Spotkałem takich głównie na grupach o fantastyce i fantasy. Są to ludzie, którzy generalnie lubią gatunek, o którym mowa, jednak nie pasują im niektóre rozwiązania. Na przykład to, że w science fiction lata się po kosmosie, albo strzela się laserami. Albo, że w fantasy jest magia, elfy i smoki, bo obciachowe. Więc będzie chodził i narzekał na kluczowy składnik gatunku.
Nazwa turysta nie jest moja, ale chyba nie jest stosowana powszechnie. To stosunkowo nowe zjawisko, związana wyraźnie z serwisami społecznościowymi. Otóż: czas jakiś temu wśród osób kończących 30 lat zrobiło się modne udawać nerda, bo wiecie: wątroba już nie ta, dzieci trzeba wychowywać… A nerdy w sumie mają fajne imprezy, kółka dyskusyjne i w ogóle. To bądźmy nerdem!
Turysta charakteryzuje się tym, że jest tylko przejazdem: bo to modne. Nie ma zamiaru wiązać się emocjonalnie z hobby, ani wchodzić w nie głęboko, jego ignorancja jest ogromna. Czytał dziecku Harrego Pottera i taki z niego fan. Jednak ma żądania. Na początek: żeby zginać się przed nim w pas. Po drugie: zachowuje się jak każdy inny, toksyczny turysta. „Jaka cudowna okolica, pełna knajpek, gdzie lokalni spotykają się po pracy! Ale byłaby cudowniejsza, gdyby zburzyć lokalnym domy i zbudować na ich miejscu basen! Wtedy więcej ludzi by tu przyjeżdżało”.
Trzeci to griefter, człowiek, który wyobraża sobie, że „tolkienistom pękają dupy” bo on czyta Abercombiego.
Ekspert w grupie:
Ale to nic w porównaniu z lokalnymi eskpertami.
„Mam 35 lat. Zabrałam się za czytanie „Hobbita” i ta książka mnie pokonała swoim trudnym językiem”.
Wiecie: ja rozumiem, że można nie lubić Tolkiena. Rozumiem, że komuś może nie podobać się Hobbit. Jednak to jest książka dla dzieci. Nawet nie dla nastolatków. Napisana bardzo ładnie, ale też bardzo prosto i nieskomplikowanie. Owszem, wielu dorosłych znajdzie w niej coś dla siebie. Jednak tam nie ma co pokonywać czytelnika…
Ale najlepsze rzeczy pokazały się, jak ten nasz czytelnik napisał tą swoją notkę o skasowaniu Sandersona.
„To biblioteki utylizują książki?” „Tylko dlatego, że się zniszczą?”, „Tylko dlatego, że nikt ich nie czyta lub mają nadmiarowe sztuki?”, „Jak to bibliotekarz nie czytał wcześniej Sandersona?” „Jak bibliotekarz może nie kojarzyć kto to jest Sanderson?”
Otóż: po to biblioteka ma katalog, żeby bibliotekarz nie musiał kojarzyć każdego pisarza po nazwisku.
Pojęcia nie mam też, jaki księgozbiór ma biblioteka naszego czytelnika. Biblioteki miejskie w niedużych miastach potrafią operować na setkach tysięcy egzemplarzy. Przecież to się można domyślić, że bibliotekarze nie mają gdzie tego trzymać, nie znają tego na pamięć, ani tym bardziej nie czytali.
Jeśli ktoś uważa się za eksperta od książek dowolnego rodzaju, to wypadałoby takie rzeczy wiedzieć.
Ja się nie uważam, a wiem.
„Bo my tu trzymamy wysoki poziom”:
Najlepsze jest to, że grupy te uważają za jaśniejące gwiazdy internetu, wyznaczniki jakości dyskusji i wysokiej kultury.
Faktycznie to już wolę siedzieć na jakimś kanale, gdzie dzieciaki papieża obrażają.
Wow, ale wódz tak na poważnie? Ależ wodzu co wódz!
Nie rozumiem przejmowania się grupami na fejsie. W żadnym aspekcie. Nie rozumiem też ataku na kogoś bo lubi Sandersona. Ale to dlatego że stary jestem i tyle. W czasach mojej młodości wychowawczyni mojej klasy opowiadała mi że w czasach jej młodości chłopak w klasie był izolowany bo słuchał zespołu „Republika”. Wtedy nas to dziwiło i śmieszyło. Przecież to nie było disco polo ani disco w ogóle. Bo myśmy to poważnego metalu słuchali. Ludzie się nie zmieniają. Tylko fetysze.
Nie, inaczej. Atak na bibliotekarza bo 1) nie lubi Sandersona 2) w jego bibliotece książki utylizują 3) i to książki Sandersona właśnie.
Właściwie przeczytałem tylko 1 książkę Sandersona. Nawet miałem ochotę na więcej po ciekawym wywiadzie jakiego udzielił kiedy zaczął pisać „Koło czasu” ale jakoś mi przeszło. Z biegiem lat mam pewnego rodzaju obrzydzenie do tych setstronnicowych cegieł fantasy. Zwłaszcza że więcej tam infodumpu upudrowanego jako worldbuilding niż fabuły. To mnie do Sandersona zniechęciło. Ale jak widać fanów ma.
Ja się wzdragam przed nazywaniem tego „fantasy”. I też raczej jestem jaroszem. Jednak to najlepiej sprzedający się pisarz obecnego pokolenia. W dużej mierze właśnie dlatego, że wyjechał na plecach Jordana.
Hmm, ale dlaczego się wzdragasz? Jak byś się wzdragał przed nazwaniem tego „dobrym fantasy” to bym zrozumiał, ale co w jego dziełach by miało być wykluczające z gatunku?
Nastrój emocjonalny. Przy czym od razu powiem, że piszę wyłącznie z perspektywy Z Mgły Zrodzonego. Wiem, że argumenty ad klimatum nie są obecnie na topie, ale skoro istnieją całe gatunki literatury oparte o nastrój emocjonalny (jak komedia, horror czy sielanka), to czemu by nie stosować tego kryterium? Tradycyjne fantasy stawiało sobie za cel odtworzenie atmosfery „realnej baśni”, względem legendy, mitu czy eposu rycerskiego. Czasem w wydaniu podniosłym, czasem komediowym, a czasem odbrązowionym. W wypadku Sandersona odnoszę raczej wrażenie, że chodzi raczej o worldbuilding i nieskrępowane tworzenie wizji obcych światów. Z ostatecznym odrzuceniem legendarno-baśniowego szafarzu.
Jestem na tej grupie, widziałam post, również nie rozumiem zamieszania…
>2012+11

>Dramaty z fejsbuka
Bardzo mnie ciekawi jakie są twoje ulubione , najlepsze książki z gatunku fantasy? Wiem, że robiłeś ranking wartościowych pozycji, ale chciałbym zobaczyć Twój personalny top.
Ulubione to coś zupełnie innego, niż najlepsze.
Najlepsze (kolejność przypadkowa): Władca Pierścieni, Wiedźmin, Czarna Kompania, Czarnoksiężnik Z Archipelagu, Szardrik, Gra o Tron, podcykle Straży i Tiffany do Świata Dysku, Zaklęty Miecz, Shadowjack i Pan Światła Zelaznego, Mroczna Wieża, Nieprzyjaciel Boga, Zapomniane Bestie z Eldu, Pieśń Oberżysty, Ostatni Jednorożec, Płaska Ziemia Tanith Lee oraz Zakon Krańca Świata. Zastanawiałbym się też nad Asystentem Czarodziejki, ale muszę go jeszcze przetrawić.
Ulubione: Arivald Z Wybrzeża, Jednym Zaklęciem, Kroniki Dragonlance, Kedrigern, Władca Pierścieni, Hobbit, Wiedźmin, Czarnoksiężnik Z Archipelagu, Czarna Kompania, Odmieniec Zelaznego, Płaska Ziemia, Na Tropach Jednorożca.
Dziękuję za odpowiedź.
O, widzę że „Był sobie raz na zawsze król” T.H.White’a wypadł z listy ulubionych.
Jezu! Nie możesz prosić o listę ulubionych książek raz na kilka lat i domagać się, żeby była spójna z poprzednią wersją. Myślisz, że pamiętam, co wtedy podawałem?