Problem przedstawienia religii w fikcji jest bardzo trudny. Widać to choćby po tym, że poświęcam mu już trzeci tekst w raczej krótkim przedziale czasu. Do tej pory rozważałem go od strony tego, ile jest bóstw, jakie nakładają na swych wyznawców przykazania, czy te bóstwa istnieją obiektywnie, czy też może są fałszywe oraz tego, czy wierni faktycznie w nie wierzą, czy tylko tkwią przy nich siłą przyzwyczajenia.
Niedawno skończyłem czytać „Religie starożytnego Rzymu„, pracę dość fundamentalną jeśli chodzi o historię religii Rzymian i jej współczesne postrzeganie. Co więcej niektóre omawiane w niej kwestie i dające się zauważyć trendy rzucają, przynajmniej dla mnie, zupełnie nowe światło na problem.
Otóż: żadna z wyżej wymienionych kwestii nie jest ważna. Tym, co naprawdę się liczy jest obrzędowość.
Mago-religia…
Jedną z najstarszych form religii, o której w poprzednich tekstach nie pisałem, bowiem uznałem ją za mało istotną jest tak zwana mago-religia. W mago-religiach w zasadzie nie ma postaci bogów (albo są one mało istotne i nie grają pierwszego planu), za to są obrzędy. I to właśnie obrzędy są szczególnie istotne. Kapłani, dzięki wiedzy pozostawionej przez przodków, dosłownie (przynajmniej w swoim mniemaniu), sterują wszechświatem, celem zapewnienia dobrobytu swym podopiecznym.
Dzięki jego „mocy” i „wiedzy” rok podzielony zostaje na szereg okresów, wyznaczających chwile, gdy cała społeczność musi podjąć działania mające na celu owego dobrobytu wypracowanie. Tak więc najpierw należy przegonić zimę, potem zasiać ziarno, następnie cały lud musi podjąć wysiłki, by sprowadzić deszcze. Gdy źdźbła wzejdą odwrotnie: należy odczynić deszcze i rozpalić słońce. Potem dokonać zbiorów i zaprosić zimę…
Akty, które wydają się nam prozaiczne, takie jak sianie i zbieranie są również obrzędem o magicznej sile. Dla dzikich nie ma różnicy. Ziarno nie wyrasta dzięki temu, że ma takie właściwości. Skuteczność plonu spowodowana jest tym, że obrzęd orania pól i składania ziemi ofiary ze zboża poprzez sypanie go na grządki został poprawnie odprawiony.
Prócz tego każdego dnia kapłan, o właściwych porach wyprowadza słońce na niebiańskie pastwisko i zapędza je nocą do niebiańskiej obórki.
Podobnie na etapy podzielone jest życie człowieka. Tak więc człowiek rodzi się, wchodzi w wiek młodzieńczy, a potem dojrzały i koniec końców umiera. Na każdym z tych etapów życia towarzyszą mu rozmaite obrzędy: przyjęcie do społeczności, wyznaczenie na wojownika, ślub i założenie własnego domostwa, wreszcie złożenie do grobu i albo umieszczenie wśród przodków, tak by zawsze mógł pomagać swoim potomkom, albo zasianie jego grobowca tak, by jego esencja kiedyś odrodziła się, jak roślina z ziarna…
Jak mówiłem: w mago-religii nie ma bogów. Są za to obrzędy i to właśnie one mają siłę.
…i religio-magia:
Taka dygresja: dokładnie na odwrót jest w grach fabularnych. Rytuały mają moc, których wypełnianie zapewnia nam zdolność do projekcji siły za pomocą magii kapłańskiej. Czyli mamy do czynienia z dokładnym odwróceniem sytuacji z religii pradziejowych.
Idzie Wielkanoc, pomaluję se jajca, jak każdy dobry poganin:
Lektura „Religii starożytnego Rzymu” uświadamia nam w dużej mierze, jak niemożebnie stare są nasze święta i rytuały. Ogólnie rzecz biorąc chrześcijański kalendarz liturgiczny opiera się na rzymskim kalendarzu liturgicznym z IV wieku, a święta stanowią daty świąt bogów Sola oraz późniejszego, synkretycznego Sol Invictus i Heliogabala. Tak więc Borze Narodzenie przypada na 25 grudnia, kiedy to miało miejsce przesilenie zimowe (obecnie ma ono miejsce 21 grudnia, jest to wynik przesiadki z kalendarza juliańskiego na gregoriański), niedziele przypadają na dzień oddawania czci słońcu i tak dalej i tak dalej.
Symptomatyczny jest szczególnie przykład malowania pisanek na Wielkanoc. Zwyczaj ten pochodzi ze starożytnego Egiptu i źródła pisane wskazują, że jest tak stary, iż nawet ludzie żyjący kilka tysięcy lat przed naszą erą nie wiedzą, skąd się wziął. I nie ma się czemu dziwić. Znaleziska archeologiczne wskazują, że kultywowały go już ludy zamieszkujące tereny obecnej Sahary na długie stulecia przed powstaniem Egiptu.
Obrzęd, czyli sedno systemu:
Wydaje mi się, że tym, co faktycznie ma znaczenie dla życia religijnego nie jest sfera duchowa i przybudówka ideologiczna, która tłumaczy, często w sposób mętny, dlaczego oddajemy się tym czy innym zwyczajom, co sfera obrzędowo-tradycyjna. Sama nadbudowa ideologiczna najczęściej bowiem jest mętna i trudna do zrozumienia, a powiązania między nią i zwyczajami są trudne do zrozumienia, jeśli w ogóle istnieje jakiś szereg przyczynowo-skutkowy istnieje (obchodzimy pamiątkę ukrzyżowania Jezusa malując jajka w jaskrawe kolory, bowiem jajka są symbolem odrodzenia się boga-sokoła Horusa…), natomiast obrzędowość jest bardzo żywotna.
Świadczy o tym choćby przykład z jajkami.
Tradycja malowania jajek ma co najmniej 5.000 lat. Notowana była w starożytnym Sumerze i Egipcie, a przesunąć da się ją może nawet na okolice roku 60.000 przed Chrystusem, gdyż z tego okresu pochodzą znaleziska archeologiczne pierwszych, zdobionych jaj (strusich, ale to akurat bez znaczenia).
Z jakiegoś powodu zwyczaj ten okazał się bardzo żywotny. Mimo, że zmienił swoje znaczenie, przypisywana jest mu zupełnie inna ideologia, to – nie dość, że przetrwał – to jeszcze rozprzestrzenił się na zupełnie inne obszary kulturowe.
Trudno powiedzieć, czy wynika to z jego atrakcyjności, czy też z tego, że Malowacze Jajek zdołali wybić Wyrywaczy Serc i Łowców Skalpów, jak w obu amerykach…
Powyższe stwierdzenie było oczywiście żartem, ale wydaje mi się, że właśnie w nim tkwi klucz do sukcesu pisanek. Zwyczaj ich tworzenia jest pod wieloma względami atrakcyjny. Po pierwsze: na tle zwyczaju ubłagiwania boga czy bogów (pisanych z dużej lub małej litery) poprzez mordowanie wrogów, składania ofiar z jeńców lub zwierząt domowych, albo wielodniowe posty lub samookaleczenia ma masę zalet. Jest on więc na przykład tani i mało kłopotliwy, nie wymaga ryzykowania życia, pozwala spędzić czas z rodziną, a jajkami, co też jest nie bez znaczenia, można się potem najeść.
Po drugie: kultywowanie zwyczaju malowania jajek wiąże się też z akcesem lub aspiracjami do akcesu do wyższej kultury, to jest takiej, która dysponuje bronią palną, skuteczną opieką medyczną oraz bardzo dużym wachlarzem dóbr zapewniających nie tylko wysoką konsumpcję, ale też znacząco poprawiających jakość życia. Z jakiegoś powodu bowiem ludzie wolą przynależeć do zbiorowości dysponującej bronią palną i metalowymi narzędziami, niż do takiej, która ich nie ma. I jeśli akces nie jest możliwy w sposób praktyczny (tzn. poprzez zakup strzelby i szpadla), to należy to zrobić przynajmniej symbolicznie (malując jajko na cześć systemu wartości białych).
Wydaje mi się więc, że obrzędy nie są ważne dlatego, ze stanowią wyraz wiary, tylko dlatego, że stanowią wyraz przynależności do szerszej grupy wyznającej pewien, konkretny pakiet wartości, a nie pakiet konkretnych bogów.
Zauważmy, że nawet ludzie, którzy odrzucają wiarę jako taką, jak ateiści nie rezygnują z dnia wolnego w niedzielę, czy też wzmożonej konsumpcji w święta.
Podobnie ludzie z obcych kręgów kulturowych nierzadko obchodzą boże narodzenie i szereg innych świąt o chrześcijańskim pochodzeniu, mimo, że chrześcijanami nie są.
Wydaje się po prostu, że doroczne święta wzmożonej konsumpcji są dla nich korzystne.
Traditio:
Wydaje się więc, że tradycja ma tutaj większe znaczenie, niż prawa religijne i konkretne, płynące od bogów wskazówki. Te ostatnie raczej służą uzasadnieniu tradycji, niż odwrotnie, nie zawsze w spójny i logiczny sposób (jajka łatwo powiązać z bogiem-sokołem Horusem, trudno natomiast z Jezusem, barankiem bożym).
Analiza części religii wskazuje na to, że myślenie to ma sens. W antropologii istnieje cała kategoria nazywana „religiami tradycyjnymi”. Nie posiadają one świętych ksiąg, ani przykazań, a składają się z serii przekazywanych ustnie opowieści, które regulują stosunki między Ludźmi, a Bogami na podstawie mających miejsce w przeszłości precedensów, a nie podyktowanych odgórnie zasad.
Podobnie sytuacja wygląda w wielu religiach monoteistycznych. W chrześcijaństwie katolickim i prawosławiu oraz judaizmie rabinicznym istnieje święta księga podyktowana bezpośrednio przez Boga, jednak sposób jej interpretacji oparty jest na tradycji, czyli przekazie z pokolenia na pokolenie tego, co nie zostało zapisane.
Z drugiej strony protestantyzm, chasydyzm czy islam odrzucają tak pojmowaną tradycję i święte księgi traktowane są bądź to dosłownie, bądź reinterpretowane na bieżąco.
Trudno powiedzieć, czy religie z tej ostatniej grupy stanowią bunt wobec tradycji (czyli próbę dyskusji z nią), czy też radykalne z nią zerwanie i próbę zastąpienia jej czymś innym.
Religio i superstitio:
Zarzut, kierowany zarówno przez protestantów, chasydów jak i Islam przeciwko swoim przeciwnikom polega na tym, że ich działania są przesądem. Słowo, a przynajmniej znaczenie słowa „przesąd” pochodzi od łacińskiego terminu „superstitio” oznaczającego „czyn noszący pozory pobożności, ale faktycznie obrażający bogów”. Stanowiło ono opozycję wobec „religio” czyli „szacunku do świętości” lub „poczucia tego, co słuszne”.
Jako superstitio definiowano trzy elementy działalności. Po pierwsze były to działania , które obrażały bogów swą poprzez oszczerstwa, lub, co dziś nazwalibyśmy: herezje. Takimi były choćby mity o rzekomych, kazirodczych zachowaniach bogów (które zdaniem Rzymian i w odróżnieniu od Greków były całkowicie niedopuszczalne).
Po drugie: działania ostentacyjne, które raziły bóstwa swą przesadnością.
Po trzecie: te, które nie mieściły się w normalnym, rzymskim systemie etycznym i postrzegane były jako antyspołeczne (np. ofiara z ludzi).
Wydaje mi się, że kolejnym, często pomijanym, a ważnym dla religii w fikcji jej aspektem samoświadomość, choćby poprzez porównanie z innymi tego, czym religia jest, a czym nie jest lub być nie chce.
Na swoim blogu podejmujesz często bardzo poważne tematy, ale sposób ich przedstawiania jest płytki, co próbujesz maskować tanim intelektualizmem, zazwyczaj zaczerpniętym z innych prac. Na przykład, w kontekście tej notki, bardzo nieostrożnie podchodzisz do jednego z najważniejszych problemów religioznawstwa, to znaczy różnicy między magią i religią; można to nazwać zwulgaryzowaną wersją modelu ewolucji kultury Frazera. Modelu, dodajmy, dość przestarzałego.
I jeszcze jedno – w „borze” biegają jelenie. Obchodzimy za to Boże Narodzenie.
Przypomniał mi się jeden fragment z „Bohatera o Tysiącu Twarzy” Campbella.
„Plemienne obrzędy narodzin, wtajemniczenia, ślubu, pogrzebu, wprowadzenia na urząd i tak dalej, służą przełożeniu przełomowych momentów życia jednostki i jej czynów życiowych na język klasycznych, bezosobowych form. Ukazują ją one jej samej niejako tę czy inną osobowość, ale jako wojownika, pannę młodą, wdowę, kapłana, wodza, będąc jednocześnie dla reszty społeczności powtórką starej lekcji o archetypowych stadiach.
Wszyscy biorą udział w ceremonii zgodnie ze swą pozycją i funkcją. Całe społeczeństwo ukazuje się sobie jako niezniszczalna żywa jednostka. Pokolenia jednostek przemijają jak anonimowe komórki w żywym ciele, ale podtrzymująca całość bezczasowa forma pozostaje. Dzięki takiemu poszerzeniu spojrzenia, że może ono objąć tę superjednostkę, każdy widzi się teraz większym, bogatszym, potężniejszym i wie, że ma oparcie w innych. Jego rola, aczkolwiek niepozorna, okazuje się istotna dla tego pięknego, odświętnego obrazu człowieka, obrazu, który potencjalnie, choć z konieczności przyćmiony, jest w nim.”
Ruszyłeś tu wielki problem, bo to, że „magio-religie” (to jest fachowy termin? Nie spotkałem się z nim wcześniej) i magia fantasy działają odwrotnie jest w ogóle fundamentalny dla rozwoju cywilizacji. Unikając może takich uproszczeń jak frazerowska ewolucja o czym pisał Karo, mimo wszystko zarówno religia i nauka były niejako reakcją na to, że magia nie działa. Tzn. może działa w sensie społecznym, konstytuuje wspólnotę i daje jednostce poczucie sensu, ale nie działa w sensie najbardziej praktycznym. Religia tak naprawdę szukała transcendentalnej odpowiedzi na problem bezsilności człowieka wobec natury: religie Mojżeszowe oddały sprawczość w ręce Boga, późny poganizm nordycki godził się z fatalizmem egzystencji wobec którego człowiek może jedynie godnie przyjąć los, religie dharmiczne skupiały się na szukaniu harmonii w sobie itd. Natomiast nauka powstała częściowo w ramach poszukiwania magii która działa: astrologii czy alchemii, a postęp jako taki, o czym pisał Lem, zazwyczaj wynikał właśnie z próby przezwyciężenia bezsilności i ograniczeniu roli chaosu w funkcjonowaniu społeczeństwa.
Tymczasem w świecie fantasy magia działa. I to jest ogromny problem, który wywraca wszystko do ogóry nogami. Magio-religie działają, nawet jeśli nie w sensie kosmicznym, to na pewno codziennym: rytuał daje pożądany efekt. Co więc napędza powstanie religii? Nauki? Cywilizacji w ogóle? Jeśli magia ma jakieś ograniczenia – to pewnie rozwijałaby się, by zminimalizować te ograniczenia. Ale cywilizacja pracująca nad tym, żeby magowie rzucali czary lepiej i częściej to zupełnie inna cywilizacji niż ta, która np. pracuje nad utrzymaniem systemu irygacyjnego wokół wielkich rzek.
Biorąc koncepcję magii na poważnie, trzeba by zburzyć historię do zera i wymyślić ją na nowo od momentu sprzed powstania piramid, żeby dojść do tego, czego potrzebują i jak sobie tłumaczą świat ludzie mający dostęp do wyczarowywania jedzenia i picia, wywoływania deszczu, nie wspominając o telepatii, teleportacji, wskrzeszaniu zmarłych etc. Bardzo dukajowskie wyzwanie, że tak powiem. A jeśli już chcielibyśmy wrócić do standardowych zamków i rycerzy, to przynajmniej znaleźć w tym wszystkim jakąś dziurę, która by pozwoliła to obejść.
Myślę, że mimo wszystko aż tak poważne ingerencje nie są potrzebne. Na początek można podzielić magię na trzy, odrębne pojęcia:
– magia jako sposób tłumaczenia świata
– magia jako zestaw technik służących do podporządkowania sobie świata
– magia jako niewystępująca na ziemi siła, którą można używać do swoich celów.
Zajmijmy się pierwszymi dwoma. Magia w tym aspekcie wbrew pozorom „działa” także u nas. „Działa” w ten sposób, że jej wyznawcy, mimo, że posługują się fałszywymi metodami osiągają realne rezultaty. Prymitywne kultury po prostu nie wiedzą, że na wzrost roślin wpływa typ gleby, pora zasiewu etc. Uważają, że chodzi tu o rytuał zasiewu. Jeśli zostanie odprawiony właściwie: zostanie dobrze dobrane miejsce i czas, nasiona zostaną zasiane odpowiednio pieczołowicie etc. to czar się uda i będą dobre zbiory.
Trzeci typ magii to po prostu kolejna zdobycz cywilizacyjna, coś w rodzaju wymyślenia koła, lasera czy obróbki żelaza. To, że na Ziemi jej nie ma, nie oznacza, że nie daje się objąć rozumem. Tak więc z posługiwania się tą siłą można zrobić kolejny dział nauki. Można też jej obecność uzasadnić wiarą, religią lub czynnikami mistycznymi.
IMHO trudności z impelemetacją zjawiska pojawiają się tylko w jednym przypadku: gdyby faktycznie pójść w Dukaja i założyć, że to nie naukowy sposób tłumaczenia świata, a właśnie alerantywny, magiczny jest trafny,
No nie bardzo.
Po pierwsze, nawet jeśli część z tych praktyk miało praktyczne podłoże, to rytuał, jak sam zauważyłeś, ma tendencję do utrwalania wbrew ideologicznemu uzasadnieniu, ale nawet pomimo utraty realnego efektu. Niejedzenie wieprzowiny miało praktyczny sens 2 tys. lat temu, teraz nie za bardzo. To powoduje, że z czasem praktyka i rytuał zaczynają funkcjonować osobno. To skłania w pewnym momencie do kontestacji ustalonego porządku i w efekcie zmiany religijno-społecznej lub technologicznej. Taki proces nie zachodzi w świecie fantasy.
Po drugie, istnieje gigantyczne różnica między „fałszywe metody osiągają realne rezultaty”, a „realne metody osiągają realne rezultaty”. Gdyby było inaczej to nie trzeba by wymyślać pojęcia „technologia”, skoro „magia” znaczy w zasadzie to samo.
Po trzecie, skoro magia=technolgia, to tym gorzej dla cywilizacji, bo to oznacza, że nie trzeba cywilizacji, żeby zdobyć technologię. Nie trzeba mieć złożonego systemu biurokracji i procesów produkcyjnych, wystarczy pomachać rękami, powiedzieć co trzeba i viola. Ew. trzeba się najpierw urodzić wybrańcem, wtedy mamy to samo, tylko z naturalnie wyłaniającymi się elitami.
Magia jest z zasady indywidualna, dzieje się dzięki jakiejśtam wewnętrznej mocy (lub wewnętrznej zdolności kontrolowania zewnętrznej mocy) i to ją dramatycznie odróżnia od naszych metod naukowych, niezależnie czy stoi za nią po prostu siła podobna do laserów czy obróbki żelaza, czy reguły świata działają fundamentalnie inaczej.
Oczywiście, że istnieje różnica między „fałszywą metodą osiąga się prawdziwe rezultaty”, aczkolwiek moim zdaniem funkcjonowanie społeczeństwa nie zmieni się, jak długo owe rezultaty się osiąga. Niezależnie od tego, czy:
– rezultat osiągany jest metodą, której uzasadnienie jest błędne
– osiągany jest metodą, która jest poprawnie uzasadniana z naukowego punktu widzenia
– osiągany jest metodą, która jest poprawnie uzasadniania w jakiś trzeci, alternatywny sposób
jak długo efekt jest
Oczywiście metoda poprawna jest lepsza, ponieważ daje się dostosować do innych warunków i nie jest po prostu dziełem przypadku. Jednak przez tysiąclecia ludzie radzili sobie bez niej.
Jeśli chodzi o ostatnie, to myślę, że niekoniecznie. W obydwu systemach:
– gdy nauka jest nauką
– i gdy magia jest nauką
zachodzi to samo zjawisko. Mamy bazowo podział ludzi na dwie kategorie: pracowników wykwalifikowanych i pracowników niewykwalifikowanych. Tylko, że w jednym przypadku pracownikiem wykwalifikowanym jest inżynier, a w drugim mag. Reszta to już tylko szczegóły,
Moim zdaniem nie da się sensownie dyskutować o wpływie magii na społeczeństwo, jeśli nie ustali się najpierw, jaka to jest magia. Czy opiera się na woli, treningu, czy wiedzy. Czy jest dostępna masom, czy też włada nią 0.00001% społeczeństwa. Czy jest potężniejsza od technologii, czy nie. Czy rozwija się szybciej od technologii, czy nie. Krótko: to nie jest tak, że istnieje jedna odmiana działającej magii. Każdy autor/scenarzysta/twórca może sobie zrobić taką magię, jak mu jest wygodnie, i wszystkie będą równie realistyczne.
„Mamy bazowo podział ludzi na dwie kategorie: pracowników wykwalifikowanych i pracowników niewykwalifikowanych. Tylko, że w jednym przypadku pracownikiem wykwalifikowanym jest inżynier, a w drugim mag. Reszta to już tylko szczegóły,”
Nie do końca imho. Do stworzenia artefaktu nauki w stylu smartfona, potrzeba wykwalifikowanych inżynierów, pracujących w oparciu o mądrość skumulowaną przez setki pokoleń mędrców – potem jednak może go używać nawet dwulatek.
Magia natomiast (przynajmniej w wersjach, z którymi się spotykałem) jest zastrzeżona dla wybranych. Jeśli profesor fizyki wykona na smartfonie tajemny rytuał i włączy jutuba, a potem dwulatek wykona dokładnie ten sam rytuał, to uzyska taki sam efekt. Jeśli magus wykona tajemny rytuał różdżką i usmaży swojego wroga, a potem jakiś mugol wykona dokładnie ten sam rytuał, to nie uzyska żadnego efektu.
Biorąc rzecz jasna poprawkę na to, co już pisałem: dla każdego jego własna magia.
„Po trzecie, skoro magia=technolgia, to tym gorzej dla cywilizacji, bo to oznacza, że nie trzeba cywilizacji, żeby zdobyć technologię. Nie trzeba mieć złożonego systemu biurokracji i procesów produkcyjnych,”
Nie tak. BYĆ MOŻE nie potrzeba cywilizacji, aby zdobyć jedną konkretną dziedzinę technologii. Wszystkie pozostałe dziedziny działają jak wcześniej.
„wystarczy pomachać rękami, powiedzieć co trzeba i viola.”
I znowu: ale co ta konkretna magia tak naprawdę może? Czy może podbić Rosję zimą? Jeśli nie, to czy może chociaż pociągnąć linie komunikacyjne dla pół miliona oderwanych od pługa chłopów? Jeśli nie, to czy może im chociaż te linie osłonić przed mrozami? Nie widzę żadnego powodu, dla którego zawsze, w każdych okolicznościach i przy każdych założeniach wstępnych, należałoby odpowiedzieć twierdząco.
Krótko: w moim przekonaniu jest całkowicie możliwe opracowanie takiego modelu magii, w którym nie wpłynie ona znacząco na obraz świata. Model taki będzie tak samo realistyczny, jak każdy inny.
@Zegarmistrz
„Oczywiście metoda poprawna jest lepsza, ponieważ daje się dostosować do innych warunków i nie jest po prostu dziełem przypadku. Jednak przez tysiąclecia ludzie radzili sobie bez niej.”
Radzili, ale jej brak powodował, że podważali lub udoskonalali tę którą posiadali i to napędzało postęp. Skoro jednak istnieje poprawna metoda ZANIM nastanie jakakolwiek cywilizacja, to jej rozwój będzie przebiegał inaczej i w ogóle trzeba przemyśleć skąd się wziął. W takim wariancie ludzkość może znacznie więcej bez angażowania się w organizację pracy i biurokrację. A jeśli je dołożymy, to jej efekty będą znacznie lepsze (bo pomnożone przez możliwości magii).
„Mamy bazowo podział ludzi na dwie kategorie: pracowników wykwalifikowanych i pracowników niewykwalifikowanych.”
To nie jest po prostu pracownik wykwalifikowany, bo on się pojawia zanim wystąpi jakaś specjalizacja pracy, w ogóle zjawisko pracownika jako wydzielonej funkcji społecznej.
Dwa, że pracownik wykwalifikowany, żeby coś zrobić musi mieć narzędzia, sprzęt lub wiedzę teoretyczną, które pozwolą mu wykonać zamierzony efekt. Mag sam jest narzędziem.
Jeśli uważasz, że to mała zmiana to przypominam, że alienacja pracy tzn. odseparowanie prawne i organizacyjne pracownika najemnego od narzędzi i owoców jego pracy uznawane jest za jedno z głównych źródeł rewolucji kapitalistycznej. Analogicznie, scalenie pracownika i narzędzia w jedno powinno wywołać podobną rewolucję w podejściu do pracy jaką jest magia w świecie fikcyjnym. Przy czym oczywiście jeśli jest to stan pierwotny, te zmiany zaczną się już u zarania i nie pozwolą rynkowi pracy uformować się w sposób, jaki istniał u nas i to jeszcze długo przez pojawieniem się kapitalizmu.
@PZ_AK
„Krótko: w moim przekonaniu jest całkowicie możliwe opracowanie takiego modelu magii, w którym nie wpłynie ona znacząco na obraz świata. Model taki będzie tak samo realistyczny, jak każdy inny.”
Realizm jest IMO strasznie rozmytym pojęciem, ja się raczej staram mówić o wiarygodności świata albo jego koherencji. Ale jasne, że się da. Wystarczy założyć, że osoba obdarzona talentem magicznym zdarza się raz na sto lat, a wtedy i tak musi się ukrywać, bo ścigają ją demony. Albo coś w ten deseń.
Ale mi chodzi o świat w którym magia jest stosunkowo powszechna i daje możliwości, które zmieniają reguły gry jeśli chodzi o relację człowieka i natury (rozumianej w tym wypadku jako wszystko co nie jest człowiekiem), dostępu do zasobów i przetwarzania ich, metod komunikacji itp. Konkretny typ i skala tych możliwości jest drugorzędna, chodzi o sam fakt ich występowania i istotność.
W książce „1493” (na pewno kiedyś czytałeś) są podane przykłady „zapisywania się” białych do Indian w Ameryce. Społeczność indiańska była dla nich bardziej atrakcyjna, mimo braku broni palnej.