Jak starzeją się książki na przykładzie „Psychouczestnika” Zelaznego:

„Psychouczestnik” to opowiadanie science-fiction napisane przez Rogera Zelaznego w roku 1964, nagrodzone nagrodą Nebula dwa lata później. W swojej epoce tekst mógł być uważany za wybitny. Dziś trudno oprzeć się wrażeniu, że poważnie się zestarzał. Do tego stopnia, że radość z niego czerpać może chyba tylko absolwent historii literatury lub student amerykanistyki…

Przyjrzymy się dziś symptomom tej starości.

1) Tekst jest potwornie sterylny:

Zelazny w swoim dziele unika jakichkolwiek nawiązań do tematów, które mogłyby wzbudzić negatywne emocje u czytelnika. Nie ma w nim więc scen przemocy, mocniejszego języka, jakichkolwiek nawiązań do seksu czy polityki. Wszystko jest bardzo grzeczne i czyste, aż do granic sztuczności.

2) Wszyscy ludzie na świecie są WASP-ami

W opowiadaniu, prócz jednego Szwajcara nie występują inni ludzie, niż biali, anglosascy protestanci i to pomimo tego, że postaci jest bez liku, a autorem jest potomek polskiego emigranta i Irlandki. Bohaterowie innych narodowości nie występują, mimo że prezentowany jest pełen przekrój społeczny: od senatora nieokreślonego senatu, po kelnera i dozorcę domu.

Utwór po prostu pomija jakiekolwiek inne grupy etniczne, prócz czystej krwi Amerykanów (i Szwajcara). Nie ma ich. Wyparowali. Nie istnieją. Zupełnie tak, jakby Zelazny wstydził się o nich wspominać.

To nie jest tak, że utwór zawiera jakieś rasistowskie sugestie lub insynuacje, albo wspomina o prześladowaniach z przeszłości. Po prostu obecność jakichkolwiek innych narodowości nie jest notowana. Świat jest czysty. Istnieje bez nich.

Tak, jakby medycyna rozwinęła się w przyszłości do tego stopnia, że wynaleziono lek, który pozwolił wszystkich nie-waspów: Czarnych, Azjatów, Indian, Irlandczyków, makaroniarzy, a nawet Polaczków z ich nieszczęśliwej kondycji uzdrowić. Zostawiono kilku Szwajcarów, którzy jako protestanci też zaliczają się do nadludzi…

3) Miejsce kobiety jest w kuchni

Jak masz młodą, piękną i niewidomą panią psychiatrę, to możesz jej wyjechać z hasłem „dziwię się, że komuś chciało się marnować środki, by panią uczyć”. I nikt nawet się na te słowa nie skrzywi.

Wszystkie występujące w utworze kobiety (prócz jednej, która jest wyraźnym rarogiem) są albo żonami, albo kochankami, albo wdowami. Poświęcają się trzem, głównym aktywnościom: utrzymywaniu domu pod nieobecność męża, zarządzaniem majątkiem zmarłego małżonka, lub pełnieniu roli ekscentrycznej ozdoby-zabawki, jak panna De Vile, kochanka, a w zasadzie utrzymanka głównego bohatera.

De Vile jest w zasadzie bezwolna, robi wszystko, co jej kochanek każe. Nie buntuje się nawet mimo tego, że jej chłop traktuje ją w sposób obcesowy i autorytarny, musi mieć ostatnie zdanie w każdej sprawie, odnosi się z jawną pogardą do jej pasji, znajomych, przekonań i po prostu ją poniża… Każdym swym czynem pokazuje, że uważa ją za małe, raczej głupie dziecko, o którym z góry wiadomo, że niczego się nie nauczy.

Sama De Vile interesuje się dawną architekturą, ale tak naprawdę to zainteresowanie nie wynika z głodu wiedzy, estetycznych wrażeń czy przygotowania do zawodu. Jeździ po świecie, żeby na coś kasę wydać. Jej kochanek jej na to pozwala, bo im droższa utrzymanka, tym większy prestiż z jej posiadania.

Jest też kobieta wyjątkowa, Eileen Shalot, czyli wspomniana już wcześniej niewidoma, bogata, piękna pani psychiatra. Shalot nie jest traktowana przez otoczenie i autora jako równorzędna z bohaterem (mimo, że wykonują ten sam zawód). Nikt nie patrzy też na to, jakie przeszkody musiała pokonać, by zdobyć tytuł. Przeciwnie: podkreśla się, że jest bogata, co zdaniem bohaterów wszystko tłumaczy (w tej kwestii autor pozostaje już neutralny). Po prostu wykształcenie było fanaberią, za którą zamożny tatuś zapłacił.

W pewnym momencie pada sugestia, że Shalot jest znacznie silniejszą i bardziej utalentowaną osobą, niż chciałoby to widzieć pogrążone w uprzedzeniach otoczenie, jednak i to nie powoduje dla niej podziwu. Przeciwnie, traktowana jest ona jako groźna harpia.

4) Kobieta, która skończyła 30 lat i nie ma męża zawiodła jako człowiek

De Vile ma 29 lat i zbliża się do magicznej granicy. Jest to jej główne zmartwienie… I w sumie trudno jej się dziwić. Facet jej raczej nie kocha, co gorsza znalazł sobie młodszą i ładniejszą, a jakie ma inne opcje? Kariery raczej nie zrobi, a jeśli nawet, to i tak zawsze będzie traktowana jako droga utrzymanka genialnego pana lekarza, który sfinansował jej studia z fanaberii… A żeby zostać bogatą wdową trzeba natomiast najpierw wyjść za mąż.

A zegar tyka…

5) Papieros symbolem wyzwolenia

Ludzie w tym opowiadaniu palą szlugi, jakby to była flota Stannisa… Co więcej kurzą też, a może przede wszystkim kobiety. Zwłaszcza w sytuacjach, kiedy kontekst wskazuje na to, że próbują być pociągające. Praktycznie nie ma strony, żeby ktoś nie palił i nikomu to nie przeszkadza. Jeśli akurat nikt nie kurzy papierosów lub cygarów, to na pewno pali fajkę.

Zupełnie to niedzisiejsze.

6) Jest technologia, ale tylko dla inżynierów…

Technologię w zasadzie można podzielić w „Psychouczestniku” na trzy typy: dla mas, dla bogaczy i dla inżynierów.

Dla mas są w zasadzie tylko autonomiczne samochody. Nawiasem mówiąc konstrukcje dość dziwne z naszego punktu widzenia: bez zabezpieczeń, poduszek powietrznych i pasów, za to z rozkładanym stolikiem i barkiem, wokół którego siedzą ludzie, by prowadzić dystyngowane pogaduszki. Nie brzmi to bezpiecznie. A spożycie używek w tym świecie jest zaskakująco wysokie.

Ale nieważne…

Po drugie: jest też sprzęt dla bogatych, jak różnego rodzaju roboty czy inteligentne, mówiące psy. Te są bardzo kosztowne i mało kto może sobie na takie pozwolić. Tak naprawdę, ani jedna, ani druga grupa nie zmieniają specjalnie życia zwykłych ludzi. Nawiasem mówiąc w większości opowiadań ze zbioru „Ostatni obrońca Kamelotu” (oraz „Wariant jednorożca”), z którego pochodzi omawiany utwór zachodzi to samo zjawisko. Mamy więc w nich cyberwszczepy, roboty, superinteligentne komputery, loty kosmiczne, zdalnie sterowane drony… A połowę dialogów stanowią objaśnienia, w trakcie których nawszczepiani kosmiczni piloci tłumaczą prostym ludziom, jakich cudów dokonała technika. Prócz tego wszystko pozostaje po staremu: nawet na obcych planetach ludzie jeżdżą samochodami i piszą na maszynach, jak w danych czasach.

Po trzecie: jest technologia dla inżynierów. Bardziej skomplikowane rozwiązania techniczne przeznaczone są dla wąskiej grupy techników z bardzo specjalistycznym wykształceniem. Podejście do techniki jest następujące: „aby korzystać z komputera musisz mieć magistra z windowsologii”. Do tego przydałaby ci się podyplomówka z Word-a i druga z przeglądarki internetowej. Warto też poświęcić trochę czasu na kurs specjalistyczny z Google.

Specjaliści mogą korzystać z pomocy techników z wykształceniem średnim, biegłych w naciskaniu przycisku reset i zmienianiu dyskietek, którzy wyręczają ich w prostszych czynnościach.

Przykładem tego podejścia jest sam główny bohater, który ukończył medycynę, potem zrobił specjalizację z psychiatrii oraz koniec końców został psychouczestnikiem, co pozwala mu na dostęp do sprzętu służącego do tworzenia terapeutycznych snów umożliwiających pełne uczestnictwo. Owszem, potrzeba selekcji terapeutów jest dla mnie w pełni zrozumiała, jednak powiedzmy sobie szczerze: nie wierzę, by możliwość kształtowania snów nie znalazła zastosowania choćby w salonach gier.

To, że w przyszłości komputery o najpewniej przekraczających wyobraźnię ludzi epoki Zelaznego możliwościach obliczeniowych zostaną użyte, by ludzie mogli przesyłać sobie zdjęcia kotków nie mieści mu się w głowie.

7) Elita specjalistów:

Grupą, która naprawdę rozdaje karty jest elita specjalistów pracujących w dobrze płatnych, wolnych zawodach. Ludzie ci są na tyle poszukiwani, że mogą przebierać w zleceniach wybierając tylko najciekawsze i najlepiej płatne. Oraz odrzucając te, które mogłyby im kolidować np. z grą w golfa, czy codzienną wizytą w restauracji. „Dzwonił pan prezydent? Powiedzcie mu, że nie mam dla niego czasu!

Dziś widzielibyśmy ich zapewne w monstrualnym biurze projektowym, realizującym dziesięć projektów z przekroczonym deadline na wczoraj. Zyski z nich spijaliby oczywiście udziałowcy i właściciele firmy.

Pod tym względem Zelazny jest wbrew pozorom wiele bardziej przenikliwy, niż mogłoby się wydawać.

Otóż: utwór ten został napisany w roku 1964 i opisuje społeczeństwo typowe dla swojej epoki (oraz dla współczesnych krajów Ameryki Południowej). Z dzisiejszego punktu widzenia był to świat w przededniu zmian, które nadeszły wraz z rozwojem wielkich korporacji. Jednak wtedy jeszcze tego nie było widać: telewizja zaczynała swój lawinowy wzrost, McDonalds powstał kilka lat wcześniej, podobnie jak Walmart. Słowo „dolina krzemowa” miało po raz pierwszy paść za siedem lat.

To jeszcze nie był świat wielkich korporacji, korposzczurów i japiszonów. Był to okres szczytów potęgi klasy średniej.

8) Inżynier może rozwiązać wszystkie problemy:

Jeśli jakiś się pojawi, to pójdziesz do jaśniepana, zapłacisz mu, a on z wysokości swojego biurka podyktuje Ci autorytarne rozwiązanie. Oczywiście, jeśli problem wzbudzi jego ciekawość. I będziesz z tego rozwiązania zadowolony, bo on wie lepiej, co dla Ciebie dobre. W efekcie więc wszyscy będą wiedli spokojne, uregulowane przez wszechwiedzących mędrców żywota.

Zelazny dostrzega pewne cienie i blaski tej sytuacji, ale są różne od tego, co my byśmy wskazali. Otóż: ludzie są w tym świecie tak uszczęśliwieni, że z powodu nudy wywołanej przez nadmiernie uregulowane, stateczne żywota popadają w obłęd lub popełniają samobójstwa.

To, jak owo, nieco naiwnie optymistyczne przekonanie ma się do rzeczywistości może pokazać nam choćby tak trywialny przykład, jak aktualizacje Windows 10. Ktoś na górze też uznał, że inżynierowie są mądrzejsi od nas i wiedzą lepiej od nas, jak powinniśmy żyć.

Ten wpis został opublikowany w kategorii fantastyka, Książki, science fiction i oznaczony tagami , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

9 odpowiedzi na „Jak starzeją się książki na przykładzie „Psychouczestnika” Zelaznego:

  1. slanngada pisze:

    Wiesz, ten artykuł po prostu potwierdza, jak bardzo opóźniona była „Dobra” fantastyka względem normalnej literatury, vide polscy pozytywiści…

  2. Grisznak pisze:

    Ja tam lubię czytać takie rzeczy, bo fajnie się patrzy na te wizje tworzone dekady temu. Względem zaś podejścia do bohaterów – to po prostu pokazuje, do kogo kierowana była ksiażka. SF do dzisiaj jest gatunkiem „męskim”, a dodatkowo rzeczą dla ludzi bardziej wykształconych. Nic dziwnego zatem, że Zelazny obsadzał tam taką epikę, która by pasowała jego czytelnikom i nie burzyła ich wyobrażeń o świecie.

    Jest ciekawe w sumie, jak długo pisarze SF nie mogli przewidzieć miniaturyzacji i umasowienia komputerów (choć taki Tesla pisał o tym już w latach 20). W jednej z moich ukochanych powieści SF, „Wydziedziczonych” Le Guin, bohater przybywa na bogatą i kwitnącą planetę, gdzie miejscowy uniwersytet maj JEDEN komputer, do którego, co ciekawe, nawet nie ma kilometrowych kolejek, bo obsługa jest trudna. Pamiętam, jak to czytałem, to akurat zaczynałem studia i widziałem te rzadki stareńkich już wtedy komputerów w bibliotece do wyszukiwania książek. Cudowny dysonans. A to była przecież końcówka lat 90…

    • U Zelaznego postępowało to zgodnie ze zmianami na rynku. W latach 80-tych jeden z jego bohaterów był więc sprzedawcą komputerów osobistych.

      Ale, co ciekawe: im starszy był, tym bardziej ewoluował w stronę fantasy.

    • VAT23 pisze:

      Lem jest pod tym względem zawsze ciekawy, bo stanowi idealne połączenie trzech elementów – genialnej prognostyki, prognoz kompletnie nietrafionych oraz umyślnego trzymania się starych technologii, często zdezaktualizowanych zanim jeszcze usiadł do pisania.

  3. Grisznak pisze:

    A co do Zelaznego jeszcze – nie czytałem go znowu aż tak wiele jak Ty, ale patrząc przez pryzmat jego opus magnum, czyli Amberu, on w sumie za kobietami aktywnymi jako bohaterkami nie przepadał chyba. Niby w Amberze mamy liczną obsadę kobiecą, ale:
    A) Florimel – typowe blondi, zainteresowane swoją chatą i kochankami.
    B) Fiona – aktywna, zatem knujna sucz, od początku wiadomo, że to złe i jak podchodzić, to z kijem.
    c) Llwella – siedzi w Rembie i jest smutna.
    d) Coral – materac dla Merlina, a potem przyczyna angstu
    e) Dara – ubersucz
    f) Deirdre – chyba jedyna, która się wyłamuje i aktywnie działa – i dlatego dostaje najmniej czasu antenowego, a w finale zostaje zabita.
    Żony Oberona są ledwie wymieniane z imion (i to nie wszystkie) i tyle o nich wiemy…

    • Próbuję znaleźć w myślach jakąś postać, ale to prawda. Kobiety u Zelaznego to wyłącznie postacie drugoplanowe. Ważne, ale nie ma wśród nich bohaterek i osób aktywnych. Jest kilka harpii, kilka pomocnic, osób, które chcą coś zmienić mediacją, parę kochanek i zazdrośnic oraz jedno czy dwie femme fatale, ale kogoś, kto działałby równie aktywnie, jak bohater męski nie ma.

  4. VAT23 pisze:

    A czy to nie jest trochę tak, że z Zelaznego nawet nie to, że „WASPizm” wychodzi, co szeroko pojęty amerykański kult jednostki? Z jego super-niezależnymi, super-samowystarczalnymi, super-specjalistycznymi i w ogóle supermenami, którzy w zasadzie do niczego społeczeństwa nie potrzebują i są ponad nim, bo są super-indywidualistami, kobiety im służą (bo są supermenami), ale ich nie potrzebują, a prosty człowiek to dla nich nieistotna mrówka, a na wszystkim znają się NAJlepiej? No i oczywiście ci supermenowie są samcami alfa, bo wiadomo, że nie kobieta samcem alfa być nie może, a tylko by odciągała supermana od dążenia do bycia super-niezależnym i usidliła go jakąś tam rodziną albo innymi dziećmi.

  5. VAT23 pisze:

    Co do starzenia się, to osobiście polecam kombo Neuromancera i Prawdziwych Imion. TO się dopiero zestarzało i to w sposób wręcz niesamowity, choć oba teksty mają raptem trzydzieści parę lat.

Dodaj komentarz