Bronioznawstwo i jego sytuacja w Polsce:

1092_fe57_450W zasadzie chciałem pisać dziś o uzbrojeniu wikingów, ale pod ostatnim postem o uzbrojeniu pozostawiłem bez odpowiedzi wiele komentarzy. Częściowo zrobiłem to dlatego, że niestety nie miałem wystarczająco dużo czasu, by się nimi zająć, ale również dlatego, że temat jest zbyt skomplikowany na dyskusję w komciach. Wszystkie one poruszały jednak temat tego, jak wygląda sytuacja bronioznawstwa w Polsce.

Moim zdaniem jest daleko od ideału.

Oczywiście ja nie jestem jakimś mega ekspertem w tej dziedzinie, ale powiedzmy sobie szczerze: nie zawsze trzeba nim być, żeby określić, że dzieje się coś złego. Wiadomo na przykład, że jeśli samochód ma pusto w baku, to nie pojedzie. Mniej więcej taka sytuacja ma miejsce w wypadku bronioznastwa. Dlaczego? Ponieważ bronioznawstwo jest nauką pomocniczą historii wojskowości, historii sztuki oraz archeologii, podlega tym samym prawidłom, co tamte nauki.

1) Problemy nauk historycznych w ogóle:

Najwiecej problemów związanych z bronioznawstwem w Polsce wynika ze specyfiki nauki, jaką jest historia. Trzy najważniejsze aspekty to:

Brak i nadmiar źródeł:

Historia w swej naturze opiera się na analizie źródeł. Tak naprawdę na tym polega 99 procent pracy historyka. Ze źródłami wiąże się niestety kilka problemów.

Zachowało się bardzo mało informacji pisemnych o broni i sztuce wojennej. Wynika to z licznych przyczyn: przepaści czasowej, kosztów zapisu, trywialności kwestii związanych z bronią etc., przez co często tych rzeczy nie zapisywano. W efekcie, o ile posiadamy pewne informacje z epoki zarówno z okresu starożytności (choć nie całej, np. nie ma ani jednego rzetelnego opisu bitwy z okresu 50-350 r. n.e.), jak i z czasów nowożytnych, tak między V, a XIV wiekiem, kiedy to pojawiają się pierwsze traktaty szermiercze, mamy bardzo niewiele informacji o sztuce fechtunku pochodzących z epoki. Ludzi tamtych czasów temat ten nie zaprzątał.

Co gorsza, ilość jakichkolwiek źródeł pisanych pochodzących z okresu między drugą połową V wieku, a pierwszą połową X wieku jest zwyczajnie bardzo mała. Oczywiście źródła pisane nie są jedynymi. Istnieje cały szereg innych: znaleziska archeologiczne, źródła ikonograficzne (obrazki i inne dzieła sztuki). Część danych można odtworzyć analizując archiwa sądowe, księgi parafialne etc. Problem polega na tym, że niestety jest ich bardzo dużo.

Dla przykładu, zachowanych mieczy z okresu wikingów jest, o ile mnie pamięć nie myli, 20-30 tysięcy. Znajdują się one w dziesięciu, dwudziestu państwach, rozrzucone między 5 czy 6 tysięcy muzeów, uczelni i prywatnych kolekcji. Znając życie, o każdym z nich powstały 3-4 artykuły naukowe, pisane w dziesięciu czy piętnastu językach narodowych. Samo wyśledzenie tego, gdzie co leży, jest poważnym problemem.

0288_db1d_500Kwestie ideologiczne:

Drugim problemem związanym z ze wszystkimi naukami historycznymi jest ideologia. Nie da się ukryć, że historia jest nauką dość mocno upolitycznioną, którą różne ugrupowania starają się za wszelką cenę rozegrać na własną korzyść. Najpierw szlachta brzydziła się, że ma wspólnych przodków z chłopstwem i za wszelką cenę starała się wykazać, że jeśli nie pochodzi od Sarmatów to przynajmniej od Wikingów. Potem różni tacy próbowali nas zgermanizować lub zrusyfikować, a myśmy usiłowali wykazać, że od zawsze byliśmy odrębni, a poza tym, to zajmujemy te tereny od stworzenia świata. Po odzyskaniu niepodległości ludzie przestali nas germanizować i rusyfikować, za to my dostaliśmy dwa razy większego parcia na odrębność i odwieczność. Potem przyszła druga wojna światowa, a po niej Polska Ludowa, w której naczelnym celem historii okazało się udowodnienie, że Pomorze i Śląsk są odwiecznymi i nierozerwalnymi elementami Rzeczpospolitej. Po PRL-u było dziesięć lat spokoju zakończonych powstaniem IPN-u, instytucji, która niedługo zrobi żołnierza wyklętego z Wampira z Bytomia, bo powieszono go na komunistycznym sznurze. Za trzydzieści lat historię będziemy de-ipeenizować.

Weź teraz w takich warunkach napisz, że większość, jeśli nie wszystkie słowiańskie miecze z X wieku importowano z Nadrenii. Albo przetłumacz Petera von Danzinga. Bo jak to? Niemiec? W prasłowiańskim, polskim mieście Gdańsk?

Eurocentryzm”:

Po trzecie, znaczna część publikacji dostępnych w Polsce pochodzi z krajów anglojęzycznych i cierpi na coś, co na zachodzie nazywają „europocentryzmem”, a co de facto jest „anglosasocentryzmem”. Skupione są one tylko na historii Anglii z niewielkim dodatkiem Francji i  paru innych wydarzeń, które były zbyt znaczne, by je pominąć.

Problem dotyczy w szczególności średniowiecza. Otrzymujemy więc książki, które aspirują do historii powszechnej a ich treść to: wędrówki ludów, powstanie państwa Karolingów, najazdy Wikingów, podbój Anglii przez Wilhelma Zdobywcę, ujarzmianie Walii i Szkocji, krucjaty, wojna stuletnia. Nie wszystkie z tych wydarzeń dla rozwoju uzbrojenia są szczególnie ważne. Taka Wojna Stuletnia miała prawdopodobnie mniejszy wpływ na historię kontynentu, niż obydwie bitwy na Kosowym Polu albo wojny prowadzone przez Hiszpanię z Maurami, a jedyny powód, dla którego jest tak wyeksponowana w historiografii wynika z tego, że zaangażowane w nią były dwa obecnie bogate i wpływowe mocarstwa. Podbój Szkocji i Walii natomiast w ogóle był mało istotny, bo dwa peryferyjne podówczas kraje zostały napadnięte przez trzeci.

2) Miejsce bronioznastwa wśród innych nauk:

Drugim problemem bronioznastwa jest jego miejsce wśród innych nauk historycznych. Jak pisałem jest ono nauką pomocniczą kilku dziedzin. Tak więc:

Historia klasyczna:

Klasyczna historia jest głównie historią polityczną, w dużej mierze zajmującą się przemianami ustroju, życia ludzi etc. Wojny i bitwy są niestety tylko jednym z wielu czynników kształtujących przebieg dziejów i dlatego dość mocno schodzą na tło wydarzeń. Sam przebieg bitew i zastosowane w nich taktyki oraz rodzaje uzbrojenia często niewiele interesują historyków, tym bardziej, że dzieje pełne są epizodów bez znaczenia, wojen, które niczego nie zmieniły i pyrrusowych, niewykorzystanych zwycięstw. Najczęściej więc interesują one badaczy tylko, gdy niosły za sobą przełomowe skutki.

Powoduje to niestety sytuację, w której uzbrojenie historyczne oraz sposoby jego wykorzystania dla klasycznych historyków są mało znaczącym szczegółem, o którym mówi się niewiele, najczęściej w kontekście dużych, znaczących reform. Oczywiście istnieje dział historii, który skupia się właśnie na konfliktach zbrojnych. Tym jest historia wojskowości.

2462_272eHistoria wojskowości:

Historia wojskowości, mimo zainteresowania, jakim cieszy się wśród czytelników, jest niestety biedną sierotką.

Historia, jako nauka o współczesnym znaczeniu ,powstała w XVIII wieku. Podczas gdy historia powszechna i sztuki były domeną uczelni cywilnych, tak wojskowa stała się domeną uczelni wojskowych. Tam natomiast traktowano ją jako drugorzędny przedmiot o znaczeniu wychowawczym i to taki, którym zajmowanie się (w odróżnieniu od jazdy konnej i gry w krykieta) nie do końca było godne oficera. Jeśli dodać, że poziom kształcenia szkół wojskowych generalnie odbiegał od poziomu kształcenia szkół cywilnych, nie należy dziwić się, że dziedzina ta bardzo długo pozostawała w tyle za innymi dziedzinami.

Impulsem do zmian na Zachodzie były dopiero porażki w kolejnych wojnach: w Niemczech w I Wojnie Światowej, w reszcie Europy w II Wojnie Światowej (pierwszą tamtejszym adeptom szkół wojskowych udało się wygrać, uznali więc, że są geniuszami i osiedli na laurach), w Stanach Zjednoczonych w wojnie wietnamskiej. W efekcie czego do badań dopuszczono cywilnych specjalistów, z których opinią wreszcie zaczęto się liczyć.

W Europie Wschodniej temat zaczął zmieniać się powoli po upadku muru berlińskiego. Wcześniej bowiem nasze szkoły oficerskie były pod silnym wpływem uczonych radzieckich, którzy z jednej strony reprezentowali radziecki poziom (którego przykładem może być równie monumentalna, co bezwartościowa „Historia sztuki wojennej” E. Razina), a z drugiej strony nie do końca chcieli, żeby oficerowie państw sojuszniczych za dużo samodzielnie myśleli (bo mogliby wtedy domyślić się, kto ma, w razie konfliktu, ściągnąć na siebie uderzenie arsenału atomowego NATO).

Obecnie powoli to się zmienia, aczkolwiek, sądząc po opowieściach kolegów, którzy mieli bliżej do czynienia z wojskiem, nadal na wyższych stanowiskach pozostaje wiele starego betonu. W ciągu ostatnich 20-30 lat dokonał się jednak bardzo duży krok do przodu, choć nadal równie dużo pozostało jeszcze do zrobienia.

2936_dcb9_500Historia sztuki:

Drugim kierunkiem, dla wielu zapewne nieoczekiwanym, jest historia sztuki. Bronioznawstwo w Polsce (i poza jej granicami) było w znaczącej mierze rozwijane właśnie jako jej dziedzina. Przy czym niestety nauka ta postrzega broń głównie jako przedmiot piękna.

Efekty tego widać, gdy do rąk weźmie się choćby prace jednego z polskich klasyków, Zdzisława Żygulskiego Juniora. Z jednej strony jest to gigant z drugiej zaś, w swoich publikacjach więcej miejsca poświęca poszczególnym stylom zdobień popularnych na przestrzeni wieków, kolorowi materiałów etc., niż temu, do czego uzbrojenie zasadniczo służyło.

Archeologia klasyczna:

Bronią interesuje się też archeologia. Problem polega na tym, że archeologia w dzisiejszym tego słowa rozumieniu: z naciskiem na stratygrafię, sprawdzalność hipotez oraz konkretny cel badań, narodziła się dopiero po II wojnie światowej. Archeologia postprocesualna, czyli kładąca nacisk na kontekst danego znaleziska (tzn. na to, w jakich warunkach dany przedmiot znaleziono, a nie na samo pozyskanie artefaktów), próbująca na bazie tego kontekstu odtwarzać przeszłość, to dopiero zdobycz lat 90-tych.

Nie da się ukryć, że archeologia jest też tą nauką społeczną, która najwięcej zyskała na postępie techniki. Zdjęcia satelitarne, wykrywacze metalu, różne typy geosond, badania genetyczne etc. Odcisnęły na niej swoje piętno, jak na żadnej innej dziedzinie. Odkryć pojawia się tyle, że archeolodzy nie nadążają z kopaniem dziur.

Ja nie chcę tutaj krytykować polskich archeologów, wręcz przeciwnie, wiele wskazuje bowiem na to, że posiadamy jednych z najlepszych specjalistów na świecie. Należy jednak zauważyć, że nauki społeczne nie rozwijają się tak szybko, jak np. biologia molekularna. U nas przełom nie zdarza się co dwa tygodnie. Wręcz przeciwnie, bywa tak, że prace sprzed stu lat uchodzą za równie wartościowe, co współczesne.

Znaczna część wysiłku archeologów skoncentrowana jest obecnie na poziomie monografii (czyli publikacji wyczerpujących dany temat szczegółowo, np. opisujących dokładnie jakieś znalezisko), które powstają z nadzieją, że w przyszłości zostaną użyte do napisania pracy zbiorczej. Myślę, że w ciągu 20-30 powstanie w tym temacie coś, co rzuci nas na kolana.

Na razie jednak taka nie powstała, bowiem większość osób, które mogłyby ją napisać albo dopiero zaczyna karierę, albo gromadzi dane. Archeologia rozwija się jednak dość prężnie i istnieje poważne ryzyko, że taka praca mogłaby się dezaktualizować jeszcze zanim zostałaby ukończona.

12072624_1687866558166198_543795732252535094_nArcheologia eksperymentalna:

Jak fachowo nazywa się rekonstrukcjonizm. Z rekonstruktorami jest kilka problemów. Po pierwsze: reprezentują bardzo różny poziom. W szeregach ruchu tego znaleźć można zarówno prawdziwych tytanów, którzy posiadają niesamowitą wiedzę, jak i chłopców, którzy chcą tylko napierniczać się prostownikami oraz dziewczęta, które przyszły przebierać się w fajne stroje. Proporcja jednych i drugich bynajmniej nie jest wyrównana.

Wielu rekonstruktorów ma poważne braki w wiedzy, lekturze lub też żywi poglądy sprzeczne ze stanem badań nauk historycznych. Rozmawiając z nimi usłyszeć można np. o słowiańskich mieczach z okresu Mieszka I ( w tym okresie wszystkie miecze na ziemiach Słowian sprowadzano z Nadrenii, Skandynawii lub z Bizancjum; własne zaczęliśmy kuć dopiero w czasach Krzywoustego lub w tej okolicy), o tym, że miecz był symbolem statusu i używali go tylko królowie (rzeczywiście był symbolem statusu, w Skandynawii na przykład – statusu wolnego chłopa), że w epoce Wikingów topór był podstawową bronią, bo miecz lub włócznia nie mogły zrobić krzywdy człowiekowi w pełnej zbroi płytowej (faktycznie między epoką wikingów, a epoką pełnych zbroi płytowych była mniej więcej taka przepaść czasowa, jak między epoką tych drugich, a naszymi czasami). I tak dalej, i tak dalej.

Po drugie, istnieje poważny problem w ustaleniu, czy to, co robią rekonstruktorzy, faktycznie jest rekonstruowaniem przeszłości, czy też raczej tworzeniem czegoś nowego, podobnego, a czasem nawet niepodobnego. Sztandarowym przykładem jest Thor Heyerdahl, który dopłynął do Ameryki na statku zbudowanym z papirusu technikami, którymi posługiwali się Egipcjanie, udowadniając, że było to możliwe. Sęk w tym, że nie ma dowodu, ani nawet poszlaki, która wskazywałaby, że Egipcjanie kiedykolwiek próbę takiej wyprawy podjęli.

W naszej dziedzinie przykładem mogą być włócznie. Dziś przypuszcza się, że wczesnośredniowieczna włócznia miała drzewce o długości 1,5-2,5 m, walczyło się nią natomiast trzymają mniej więcej w dwóch trzecich długości drzewca. Wiemy to ze źródeł ikonograficznych: jeśli gdzieś jest rysowana, to właśnie w ten sposób. Oparcie się na źródłach ikonograficznych jest konieczne, gdyż drzewce robiono z drewna. A drewno ma to do siebie, że z upływem czasu zmienia się w próchno.

Problem z ikonografią niestety polega na tym, że często odpowiadali za nią mnisi, kobiety lub niewolnicy, czyli osoby słabo znające się na wojaczce. Co więcej, nierzadko powstawała całe lata po wydarzeniach lub wręcz dotyczyła wydarzeń fikcyjnych (znaczna część ikonografii to żywota świętych, opowieści o królu Arturze oraz innych legendarnych postaciach). Zwykle uznaje się, że oddaje ona czasy jej powstania, jednak może być zupełnie wyssana z palca. Możliwe (choć IMHO mało prawdopodobne, podaję to tylko jako przykład) jest to, że odtwarza się walkę bronią, która nigdy nie istniała. Czy robi się to dobrze, nie sposób orzec.

2368_3259_450Ponadto niektóre rzeczy wykraczają poza możliwości nauk eksperymentalnych. Jedną z nich, moim zdaniem, jest ustalenie skuteczności technik walki. Bo widzicie, to co robią odtwórcy, to nie jest walka, ale albo sport, albo inscenizacja. Powód jest prosty: oni nie usiłują się pozabijać. W warunkach sportowych czy testowych starcie odbywa się na zupełnie innych zasadach, niż w warunkach prawdziwego pola walki. Nie liczy się obrona własnego życia, ale zdobywanie punktów. Można pozwolić sobie na większe ryzyko, na wymianę punkt za punkt etc. Na prawdziwym polu walki natomiast kluczowe jest, by owych punktów nie tracić w ogóle, bo w momencie, gdy przeciwnikowi uda się odpowiedzieć, to najczęściej kończy się to śmiercią lub trwałym kalectwem.

Mam wrażenie, że większość testów uzbrojenia nie bierze pod uwagę faktu, że broń biała ma relatywnie małą siłę obalającą i od otrzymania nawet śmiertelnych obrażeń do zgonu może minąć bardzo wiele czasu. W pewnych warunkach uszkodzenie serca może spowodować zgon dopiero po 30 minutach, w trakcie których ofiara będzie zdolna do zupełnie normalnego funkcjonowania i może zwyczajnie odciąć przeciwnikowi głowę. Obrażenia wewnętrzne spowodowane uderzeniem przez tępę narzędzie mogą okazać się śmiertelne po dwóch dobach. Facet z mieczem w brzuchu też ma jeszcze całkiem sporo czasu na oddanie ciosu i uśmiercenie swojego zabójcy.

Trzeci problem to rozpowszechnienie wiedzy dziś i w czasach dawnych. Weźmy takie HEMA. Nie zdziwiłbym się wcale, gdyby dziś techniki HEMA były lepiej znane i powszechniejsze, niż w czasach, gdy je faktycznie uprawiano. Po prostu wszyscy jesteśmy piśmienni, są szybkie środki transportu, Internet. Kiedyś takich rzeczy nie było. W średniowieczu większość wojowników mogła nawet nie zdawać sobie sprawy, że gdzieś tam żyją mistrzowie, którzy nauczają sztuk walki i walczyli zupełnie inaczej. Mogło być też tak, że ci sami mistrzowie faktycznie zebrali i spisali ludową wiedzę na temat sztuk walki, która była przekazywana przez lata z pokolenia na pokolenie. Albo stworzyli zupełnie nowe, unikalne systemy walki, które przekazywano tylko tym, którzy za to słono zapłacili.

Ale żeby nie było, że czepiam się HEMA, które faktycznie jest dobrze udokumentowane i ma mocne zakotwiczenie w źródłach, to są goście, którzy zajmują się odtwarzaniem sztuki walki np. wikingów lub innych krzyżowców. Tu zakotwiczenie jest już tylko w materiale literackim, ikonografii i znaleziskach archeologicznych. Nie do udowodnienia jest, czy oni robią to dobrze, czy źle.

Ostatnim problemem jest to, że rekonstrukcja archeologiczna jest młodą nauką. Tak naprawdę koncepcja pojawiła się i zdobyła popularność w latach 50. i 60., by potem zdechnąć. Na szczęście wróciła z ogromną siłą w latach dziewięćdziesiątych. Jak mówiłem, część zaangażowanych w tę dziedzinę naukowców to prawdziwi tytani. Niestety problem w tym, że większość z nich obecnie dopiero rozpoczyna karierę. W efekcie dziedzina ta nie ma (jeszcze) zbyt dużego dorobku. Ogromna część zgromadzonej wiedzy rozproszona jest więc albo w formie artykułów i monografii, albo znajduje się wręcz w głowach badaczy.

Do odkrycia i opracowania jest jeszcze tyle, że dziś chyba nikt nie ośmieli się jeszcze na wydanie pracy, która zbierałaby wnioski wszystkich badaczy, bo ludzie zdają sobie sprawę z tego, że praca taka musiałaby być przestarzała już w momencie jej publikacji.

Pozytywne podsumowanie:

3790_9fbf_500Żeby nie było: bronioznawstwo cały czas się rozwija i idzie ku lepszemu. Dziś jest znacznie lepiej, niż jeszcze dziesięć lat temu, a to, co było dziesięć lat temu, dzieli przepaść wobec tego, co było dwadzieścia lat temu.

Dziś też już nikt nie pisze na poważnie, że zbroja rycerska była tak ciężka, że gdy jej właściciel wywrócił się na ziemię, nie był w stanie samodzielnie wstać, co zdarzało się jeszcze w pracach naukowych z lat 80.

Korekta i redakcja: Mateusz Stępień.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Historia i oznaczony tagami , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

3 odpowiedzi na „Bronioznawstwo i jego sytuacja w Polsce:

  1. Grisznak pisze:

    Bardzo ciekawy wpis.
    Z własnego doświadczenia potwierdzić mogę część – zaczynałem studia w epoce pre-ipn i na średniowieczu ze zdziwieniem słuchałem o wpływie Niemiec średniowiecznych na ziemie polskie we wszystkich aspektach. Pamiętam, jakiego WTFa zabił nam profesor, który opowiadał o tym, że z Krzyżakami, owszem, biliśmy się, ale równie często kumplowaliśmy i o jakiejś tam nienawiści można mówić tylko w przypadku mieszkańców ziem pogranicznych. Inny, z kolei od historii wojskowości, wyjaśniał, że spora część prac historycznych na temat wojny polsko-bolszewickiej to narodowo-patriotyczne bzdury, które trzeba czytać z olbrzymią dozą krytycyzmu, bo wali z nich triumfalizm i polonocentryzm, zaś za cholerę nie da się wyczytać, jakim cudem bolszewicy doszli tak daleko, bo autorzy sugerują, że ruscy przecież cały czas przegrywali 🙂

    Źródła to istotnie ból – gdy się bierze książki sprzed 1989 (zwłaszcza te sprzed lat 80) to bibliografie, nierzadko obfite, składają się głównie z pozycji ruskich i niemieckich, czasami francuskich i relatywnie rzadko anglojęzycznych, bo nasza profesura zwykle znała angielski słabo albo wcale. Teraz odwróciło się to w drugą stronę np.- nasi piszą o wschodzie, opierając się o materiały publikowane na zachodzie. Inna sprawa, że ruska historiografia to ruletka, gdzie nacjololo jest tak mocne, że naprawdę trzeba wiedzieć, czego i gdzie szukać. Zresztą, na zachodzie nie jest lepiej – mam np. książkę „Rosyjskie wojny 1460-1730” C. Stevensa, gdzie w bibliografii, skądinąd obfitej, nie ma ani jednego tytułu po rosyjsku, wszystkie po angielsku.

    I odnośnie mieczy – w głupim, jakby nie patrzeć, „Królestwie Niebieskim” tata rycerz uczy synka, który nagle dowiedział, że jest synem rycerza, walki mieczem. Wygląda to tak, że pokazuje mu, jak podnieść miecz i walnąć nim wroga z całej siły. Żadnej finezji, szermierki, zwodów itd. Po prostu walnąć najmocniej jak się da, licząc, że rozwalisz mu gardę, łeb albo obalisz na ziemię i będziesz mógł dobić.

  2. Strategiusz pisze:

    Historia to dziedzina nauki, która ma małe praktyczne zastosowanie, a co za tym idzie nie sprzedaje się dobrze. Przynajmniej dotąd tak było, może decentralizacja źródeł informacji jaką dał internet to zmieni. Dotąd byliśmy skazani na nauczanie historii przez państwo, które serwowało nam tak naprawdę historię państw, ruchów politycznych i nurtów w sztuce. Pomijało się historię techniki,

Dodaj komentarz