Odczepcie się od Martina:

SliderOd pewnego czasu modne robi się krytykowanie twórczości George R. R. Martina. Pisarza, który wcześniej uznawany był przez wielu za postać nieskalaną i doskonałą, największe osiągnięcie literatury fantastycznej.

Zjawisko to nie jest niczym dziwnym. Wręcz przeciwnie, w światku fantastyki da obserwować się tendencję, by zdobycie popularności traktować jako najgorszą zbrodnię, a w światku ogólnie pojętej „kultury” istnienie tej tendencji jest niewątpliwym faktem. Wszak wiadomo, że kultura dzieli się na masową i wysoką, a wszystko, co przyciąga więcej, niż pięćdziesiąt osób jest masowe, więc z definicji musi być bezwartościowe.

Jak zwykle w takich przypadkach duża część krytyki jaka spada na jego głowę jest nieuzasadniona, a wiele argumentów jest co najmniej od czapy. Zajmiemy się nimi w tym tekście.

Kilka oskarżeń uzasadnionych:

mem008Zanim jednak przejdziemy do zarzutów durnych, należy zauważyć jedno: mimo, ze Martin już dawno temu został ogłoszony Mesjaszem Literatury Fantasy jego twórczości można faktycznie zarzucić liczne wady. Część z nich jest natury obiektywnej, część dotyczy kwestii nazwijmy to estetycznych. Do pierwszej grupy należy zaliczyć dwa argumenty. Po pierwsze: Martin jeszcze Pieśni Lodu i Ognia nie ukończył. Nie wiadomo, jakie będą przyszłe losy książki, a zdarzyć się mogą różne rzeczy: że popadnie w megalomanię, jak Musierewiczowa, że schrzani zakończenie tak, jak zrobił to Andrzej Sapkowski w „Sadze o Wiedźminie”, że umrze jak Robert Jordan, a książkę będzie kończył, ktoś talentu raczej Briana Herberta niż Brandona Sanderssona, że zapadnie na alzheimera jak Pratchett…

Po drugie istnieje możliwość, że Martin zwyczajnie nie kontroluje swojej opowieści o czym może świadczyć ciągły przyrost postaci i wątków. Tych jest tak wiele, że ostatecznie może okazać się, że autor zwyczajnie nie zdoła ich dopiąć, lub książka będzie kontynuowana w nieskończoność, aż do porzygu. Tego nie dowiemy się jednak, dopuki jej zwyczajnie nie skończy.

Do grona zarzutów estetycznych należy zaliczyć natomiast ciężką atmosferę powieści, która w prawdzie wśród ortodoksyjnych fantastów postrzegana jest za zaletę, jednak wcale nie musi być taką dla wszystkich. Są osoby, którym opisywana przez Martina przemoc, liczne zwyrodnienia i perwersje zwyczajnie nie leży, którym trudno utożsamiać się lub polubić tego typu postacie, które zwyczajnie czują do nich obrzydzenie lub są zniesmaczone lekturą. Prawdę mówiąc trudno się tym osobą dziwić. Nie każdy ma taką samą wrażliwość.

To samo można powiedzieć też o (przynajmniej pozornym) moralnym nihilizmie powieści, preferowanym przezeń, realistycznym, makiawelicznym spojrzeniu na świat. Ponownie nie wszystkim musi to pasować, przy czym jest to raczej kwestia wyznawanego przez czytelników światopoglądu, niż faktyczna wada lub zaleta książki. Kwestią otwartą jest też sprawa tego, czy Pieśń Lodu i Ognia faktycznie okaże się tak moralnie nihilistyczna i pozbawiona morału, jak mogłoby się z początku wydawać.

Pewne tropy wskazują moim zdaniem, że nie.

Jeśli natomiast jesteśmy przy nihilizmie to należy zauważyć jeszcze jedną, potencjalną, subiektywną wadę książki, czyli rozbieżność oczekiwań z rzeczywistością. Wielu, zwłaszcza ortodoksyjnych fantastów oczekuje książki bardzo mrocznej, makiawelicznej i jak już wspominałem: nihilistycznej. Tymczasem z tomu na tom widać, że George Martin jest znacznie bliżej tolkienowskiego ducha, niż to się z początku mogło wydawać. Osobiście jestem przekonany, że zakończenie może nie okazać się nawet w połowie tak mroczne, beznadziejne i ponure, jak oczekują niektórzy.

Przejdźmy jednak do zarzutów nieuprawnionych.

Zacznijmy od prawdziwej bomby:

Wykreowany przez serial, nieznany wcześniej pisarz

mem007Lol.

Zarzut taki postawić mogłaby chyba tylko osoba, która ostatnie trzydzieści lat spędziła na stacji polarnej. Zarzut, że George R. R. Martin wyrósł na serialu nie sposób nazwać inaczej, niż głupim.

Oczywiście, nie da się ukryć, że dla każdego pisarza ekranizacja jego prac przez HBO musiała być prezentem i darem od losu. Na pewno też ekranizacja znacząco podniosła popularność twórczości Martina, jednak zarzucić mu, że zaistniał tylko dzięki niemu może chyba wyłącznie osoba, która literaturą w ogóle się nie interesuje. Fakt, że zarzut taki słyszałem nie tylko na Facebookowych grupach literackich (co nie byłoby niczym dziwnym, nie od dziś wiadomo bowiem, że „literatura wysoka” traktuje fantastykę z lekceważeniem), ale też wyspecjalizowanych w fantastyce jest szokujący.

Przyjrzyjmy się więc dorobkowi tego „człowieka znikąd” wypracowanemu przed premierą serialu w roku 2011. Tak więc:

  • 1975 nagroda Hugo za Song of Lya
  • 1979 Nebula za Piaseczniki
  • 1980 Hugo za Piaseczniki
  • Hugo za The Way of Cross and Dragon
  • 1985 Nebula za „Portraits of His Children”
  • 1988 World Fantasy Award za „The Skin Trade”
  • nominacja do nagrody Emmy za Beauty and the Beast
  • 1989 druga nominacja do Emmy za Beauty and the Beast
  • 1997 Hugo za „Blood of the Dragon”
  • nominacja do Nebuli za Grę o Tron
  • 1999 nominacja do Nebuli za Starcie Królów
  • 2001 nominacja do Nebuli za nawałnicę mieczy
  • oraz do Hugo
  • 2003 Locus za „Nawałnicę mieczy”
  • 2006 nominacja do Hugo za „Ucztę dla wron”
  • oraz do British Fantasy Award

Jak widzimy jest to prawdziwy człowiek z dżungli.

indeksKażda z tych nagród w swojej dziedzinie ma status równy oscarowi. Pisarz, który otrzyma którąś choć raz w życiu może uważać, że wspiął się na zawodowe szczyty.

Należy spojrzeć prawdzie w oczy: Martin uważany był za gwiazdę fantastyki już po „Piasecznikach”.

Tylko seks i przemoc

Kolejnym argumentem przeciwko Martinowi jest zarzut, jakoby jego twórczość polegała wyłącznie na epatowaniu seksem, przemocą i różnego rodzaju zwyrodnieniami. W prawdzie nie da się ukryć, że Martin raczej nie oszczędza ani swoich bohaterów, ani czytelników, jednak podejrzewam, że argument ten częściowo oparty jest na tezie czwartej. Serial bowiem, mimo, że wiele sytuacji złagodził wymowę książki, to jednocześnie na pewnym etapie usiłował podnosić oglądalność przypadkowymi scenami erotycznymi.

Drugim źródłem tego poglądu są zapewne niezbyt mądre wypowiedzi fanów, którzy zachwycają się Pieśnią Lodu i Ognia, bo to taka mroczna, nieprzewidywalna powieść.

Jak jest w rzeczywistości? Czy „Gra o tron” to faktycznie tylko seks i przemoc?

mem002Moim zdaniem nie. Główne tematy „Pieśni lodu i ognia” są wbrew pozorom bardzo tolkienowskie. Martin bierze więc na warsztat takie rzeczy, jak władza, odpowiedzialność, pokusa czy odwaga. Wynika to z faktu, że twórczość obydwu pisarzy ma wspólne źródło. Tym jest epos rycerski, na którym obydwaj bardzo mocno się wzorowali. Przy czym o ile twórczość Tolkiena umieszczona jest w warunkach, gdzie faktycznie rządzi magia i duchowe moce, tak więc obowiązuje pewien moralny uniwersalizm, który zwyczajnie się sprawdza, tak Martin jest etycznym realistą.

Pod wieloma względami „Gra o tron” opowiada o tym samym problemie, co Pieśń o Rolandzie. Otóż: w interpretacji Franco Cardiniego (która moim zdaniem ma wiele więcej sensu, niż interpretacja Boya Żeleńskiego, jakiej uczyliśmy się w szkole) utwór ten analizuje dwie cnoty, przypadające rycerzowi, które znajdują uosobienie w postaciach Rolanda, Galeona oraz Karola Wielkiego.

Cnotami tymi jest odwaga oraz przebiegłość. Odwaga, uosabiana przez Rolanda jest cnotą piękną i prowadzącą do zbawienia (stąd pobitego Rolanda do nieba biorą anieli) jednak sama w sobie jest niebezpieczna, prowadzi do brawury i postaw straceńczych, a w konsekwencji do tragedii o jakiej czytać mogliśmy w utworze.

Przebiegłość (uosabiana przez zdrajcę Galeona) pozwala takich sytuacji unikać, jednak jeśli nie jest poparta odwagą to prowadzi do podłości i pogardy wśród ludzi.

Dopiero połączenie tych obydwu cech (co czyni Karol Wielki) tak, by się równoważyły jest kluczem do sukcesu.

I w tym momencie w zasadzie otrzymujemy klucz do George Martina. Nadmierna odwaga (prawość) w wydaniu Neda Starka, Stanisa i kilku innych postaci doprowadza do katastrofy i upadku jego rodu oraz rodu Barathionów. Wydaje się, że brak kręgosłupów moralnych, reprezentowany przez rody Freyów, Lannisterów i Boltonów jest lepszym gwarantem sukcesu, szybko jednak okazuje się, że swym prowadzeniem i niecnymi uczynkami zrażają wobec siebie całe królestwo. Naprzeciw im występują John Snow oraz Dannersy Targeryn, którzy potrafią obydwie te cnoty zrównoważyć…

Wtórny

mem010Oczywiście „Pieśń lodu i ognia” nie jest wtórna, tylko cierpi na zaawansowaną Tolkienozę.

Tolkienoza jest jednostką chorobową, która po raz pierwszy odkryto w latach 90-tych. Powódczas na rynku było sporo rożnego rodzaju Lodossów, Smoczych Lancy, Shanar, Fionnowarskich gobelinów, Thomasów Niedowiarków, Pamięci, Smutków i Cierni. Wszystkie one w mniejszym lub większym stopniu korzystały z tolkienowskich rozwiązań i uosabiały „fantasy drużynowe”. W efekcie te opatrzyły się do tego stopnia, że gdy koniec końców miłośnik fantastyki brał się za Tolkiena, to uznawał, że ma do czynienia z dziełem wtórnym, bo zawierającym elementy, jakie widział już milion razy wcześniej.

Tak samo jest z George Martinem.

Pisarz ten niewątpliwie zrewolucjonizował kulturę popularną i literaturę fantasy. Problem w tym, że od roku 1996, w którym ukazała się „Gra o tron” minęło już równo dwadzieścia lat. Rozwiązania martinowskie są obecnie niemal tak samo często kopiowane, jak ongiś rozwiązania tolkienowskie. W szczególności bazuje na nich „serial nowej generacji”. Nic więc dziwnego, że osoby opatrzone z takimi tytułami, jak Penny Dreadfull, The Vikings czy Black Sails, które masowo kopiują Martinowskie rozwiązania gubią się w tym wszystkim.

Widziałem serial, to wiem wszystko:

Jeśli widziałeś tylko serial, to jesteś jak John Snow: nic nie wiesz.

Serial w zasadzie od pierwszego sezonu bardzo poważnie różni się fabułą, zawierając dziesiątki nowych postaci i obciętych wątków, pomijając natomiast wiele istotnych bohaterów i wątków. Znika między innymi osoba Symona Srebrnego Języka, nie ma informacji o karierze Bronna, jego synu czy fakcie, że został on Lordem Protektorem Stokeworth, całkowicie zmieniono wątek Żelaznych Wysp, pominięto ogromne ilości wydarzeń z Uczty dla Wron i Tańca ze smokami, uciętego nosa Tyriona i jego związku z Tyshą, Wron i setki innych.

W to miejsce dodano trochę przypadkowego seksu.

Ogólnie na ekranie widzimy może dwie trzecie materiału.

Tak więc: nic nie wiesz.

Ten wpis został opublikowany w kategorii fantastyka, Fantasy, Książki, Seriale i oznaczony tagami , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

16 odpowiedzi na „Odczepcie się od Martina:

  1. Enc pisze:

    Zabrakło jednego argumentu przeciw książkom (książkom, bo chyba mylisz trochę krytykę Pieśni… z krytyką Martina): jest jak Bilbo, rozsmarowana na zbyt dużej kromce chleba. Przyrost objętości wiązał się ze spowolnieniem akcji powieści. Martin nie ma porywajacego stylu (albo jego tłumacze nie mają) – dlatego przy piątej części dałem sobie spokój i sprzedałem całość.

    • Shockwave pisze:

      Myślę, że ten argument podchodzi doskonale pod zarzut braku kontroli Martina nad PLiO. Też skłaniam się ku temu, że ten gość się po prostu zgubił i cała sytuacja go przerasta – bo nie jest aż tak dobrym pisarzem i twórcą, żeby to spokojnie ogarnąć i zacząć kontrolować na nowo.

      • Enc pisze:

        W sumie tak, można pod to podciągnąć – zwłaszcza, że pierwsze tomy były okej, dopiero potem zaczyna się rycie po dnie.

  2. sm00k pisze:

    Spodziewam się zakończenia w stylu Tufa – serializacja w trakcie będzie mniej lub bardziej mroczna, koniec zostawi nas z mieszanymi uczuciami, w zależności od opcji polityczno-socjalnej.
    Brakuje mi tylko superkotów tutaj. Wywerny nie są zamiennikiem.

  3. wszstk pisze:

    Liczne, wręcz dziecinne błędy sprawiają, że lektura tekstu jest nieprzyjemna.

  4. Karoluch pisze:

    Też mi się wydaje, że Martin stracił kontrolę nad materiałem i zwyczajnie mnoży wątki, spowalnia akcję. To mi się wydaje dosyć często dla wielotomowych sag.

    Ja do Martina mam kilka zastrzeżeń, ale z rodzaju tych, które określiłeś jako „estetyczne”. Nie podoba mi się zbytnio jego styl taki zbyt rozwlekły. Worldbuilding także nie jest zbytnio w moich gustach. Mym zdaniem nie trzyma się zbytnio kupy, jak na opowieść o zwykłych ludziach i ich małych wojenkach. Gdyby to było tylko o Murze i tamtych stworach, to jeszcze jakoś dałoby się uratować.

    Martin na Zachodzie jest ze swoją książką pewnie objawieniem, bo pierwszy taki popularny z mHrocznym, moralnie zgniło-nihilistycznym, pełnym burdeli i cynicznych bohaterów światem fantasy. Na mnie to wrażenia nie robi, bo czytałem wcześniej „Sagę o Wiedźminie”, którą zwyczajnie uznaję za lepszą w pokazywaniu takiego typu świata.

  5. Karoluch pisze:

    Chciałbym się jeszcze spytać. Kim jest to dziecko z mema o tym, że jakby miała trzy smoki to by była Mary Sue?

  6. slanngada pisze:

    + 1 zegarmistrzu, świetny attykuł
    Tak, Martib jest mocno tolkienowski czy też raczej arturiański . W gruncie to powieść antymakiawelistyczna. Sapkowski to jednak dość tani nihilizm i go nie za bardzo lubię.

  7. Grisznak pisze:

    Ja tam jestem na dziada zły, bo nie wyrobił się z kolejnym tomem.

  8. Madmartigan pisze:

    Mi się wydawało zawsze że Martin stworzył piękny,brutalny świat i multum ciekawych postaci.Problem w tym że jego opus operandi w prowadzeniu fabułu polegało na sukcesywnym,planowym,mordowaniu głównych postaci.Nie jestem władny by silić się na pouczanie kogoś takiego jak Martin jak pisze się ksiażki ale z prostej logiki wynika że skoro w 4-6 tomach morduje się 70-80 % gównych postaci,do kórych czytelnik się przyzwyczaił i polubił, nic dobrego z tego nie wyniknie.Często ciekawi mnie czy sam Martin w pewnym momencie nie doszedł do wnosku że poszedł za daleko z anichilacją było nie było wlasnej sagi.A może i nie.Można czasami spotkać się z opiniami że Martin niepotrafi na dłużej poprowadzić postaci w książce.I do dlatego je morduje na epicką wręcz skalę.Patrząc na to co zrobił z Tarionem Lannisterem,co mnie osobiście skolniło do zerwania znajmości z dziełem Martina(to i zupełnie bezmyślne zabicie Roba Starka.Jego respawn zupełnie do mnie nie przemawia.),widać zwyczajnie że Martin niepotrafi dłużej poprowadzić postaci inaczej niż ją mordując.Na mój gust to spora skaza na talencie Martina.NIe mówiąc już o tym że ten akurat feler jego sztuki pisarskej był sobie zapożyczył Martin z histori Rzymu i wczesnej historii chrześciaństwa w Europie lub nawet wpost na Kryminalnej Historii Chrześciaństwa Karlheinza Deschnera.

    • Moim zdaniem fakt, iż Martin nie oszczędza żadnej ze swoich postaci, czyni jego sagę dużo ciekawszą i nieprzewidywalną, a przede wszystkim bliższą rzeczywistości. Gdyby z faktu, że jakaś postać jest prawa, wypływał ten, iż taki bohater wychodzi z każdej opresji obronną ręką, PLIO byłaby po prostu słaba. A jeszcze gdyby śmierć spotykała tylko tych złych, to już w ogóle byłaby porażka – nie fantasy, a bajka dla dzieci. Martin traktuje swoje postaci tak, jak dzieje się w życiu. Złe rzeczy spotykają dobrych ludzi – tak po prostu się dzieje. Nie cacka się ani ze swoimi postaciami, ani z czytelnikami. W tym, moim zdaniem, spora, pośród wielu innych, zaleta tej sagi.

      • Madmartigan pisze:

        Przecież nie twierdzę że ma sie cackać z głownymi postaciami bo dotrwałem do zabicia Jona Snow tylko że skala tego zabijania postaci z sagi całkowicie wymknęła się Martinowi spod pióra :-).Nadal nie widzę żadnego sensownego powodu dla którego Jon Snow( Przepraszam za błąd w pierwszym poście.To nie o Roba Starka mi chodziło a o Jona Snow właśnie.Mój błąd) musiał zginąć a obe młode Satrkówny i dziecko kaleka nie.To ta sama saga czyż nie?Sama śmierć Jona Snow zupełnie nielogiczna.Zwykła kaprys Martina i brak pomysłu na prowadzeniu postaci dalej tak u niego częste.I bardzo mi przykro ale fakt że saga znalazła się na manowcach bezpśrednia wynika ze stylu prowadzenia głównych bohaterów aż po ich śmierć co następuje stanowczo zbyt często.Gdzieś już napisałem kiedyś że owe niespodziewane zwroty w sadze które są zaletą sagi niby i zasadzające się na uśmiercaniu głównych postaci w końcu przestaje być niespodziweane bo stają się zwyczejnie przewidywalne.Nuuuuda.Przenicowanie głównych postaci na tak masową skalę doprowadziło do zatracenia impetu całej historii.Mnie osobiście nowe postacie i rody zupłnie niezinteresowały.Bo i po co skoro znając już zamiłowanie Martina do ich mordowania wszystko będzie kręciło się na tę samą modłę.Nagle ciekawy i piękny świat stworzony przez Martina przestaje być taki interesujący.Jest to moja subiektywna ocena do której mam prawo.Ostatnie dwa tomy z finalnym i niestety niesławnym uśmierceniem Jona Snow dużo słabsze od poprzednich.Lubie ponownie czytać dobre książki ale do sagi Martina wybitnie się uprzedziłem i dałem sobie na nie szlaban.Jak dla mnie król jest już nagi 😦

      • Ale w wypadku Johna Snow, Ogara i Brienne widać było bardzo wyraźnie, że oni nie zginęli, tylko Martin zawiesił fabułę na klifie.

      • Madmartigan pisze:

        Tak.Teraz to wiemy.Ale raz.Na samym początku nic nie wskazywało na jego respawn.Tak to wynikało z książki.Dwa.Ostateczne nieuśmiercanie(czego nie znam z książki czy serialu bo mnie to nie interesuje już teraz) spowodowane jest najprawdopodobmniej złym przyjęciem tego nielogicznego pomysłu przez sporą rzeszę czytelników.Bywały osoby które wręcz sprzedawały swoją kolekcję sagi.I nadal pozostaje sposób prowadzenia postaci przez Martina.I jego wybitne wręcz nielogiczności.Czyli co?Teraz będziemy go chwalić za słuchanie słów krytyki czytelnika na jego pomysły?Osobiście niezywkłem w ten sposób postrzegać twórców.Ich prawem jest sposób narracji i prowadzenia historii.A moją jako czytelnika jego subiektywna ocena i wytykanie nielogiczności.Coś pękło i nie da się już tego poskładać na nowo jak dla mnie.Koniec
        NIe znam historii Ogara i Brienne.Ogara niekojarzę zupełnie.Brienne to postać ciekawa ale im dalej w las tym coraz bardziej postać ta szła w kierunku który niezbyt mi odpowiadał.Co się z Brienne dalej działo zwyczajnie nie wiem więc się nie wypowiem.
        Czasami wydaje mi się że alians sagi Martina z serialem HBO niezbyt dobrze wpłynął na samą sagę.Myślę sobie że niespodziwane,nielogiczne zwroty akcji w książce zwyczajnie się niesprawdzają.Ale to też moja subiektywna opinia.Pozdrawiam 🙂

  9. Znaczy się; ja od momentu wyjścia Uczty Dla Wron byłem pewien, że Sandor Clagane żyje, zwłaszcza, że mignął w tle. Podobnie jak tylko skończyłem czytać Taniec Ze Smokami byłem pewien, że John Snow nie został zabity.

    Powód jest prosty: w obydwu przypadkach nie pokazano zwłok.

    Pokazano tylko domniemaną scenę śmierci.

Dodaj komentarz