Dlaczego młodzież marzy o elektrycznych owcach?

9044_70ca_500– Młodzi marzą tylko o komputerach, telefonach i tabletach – brzmią zbulwersowane osoby z mojego otoczenia. – My mieliśmy różne inne marzenia! Chcieliśmy piłki, samochodu, zabawek, wyjść na dwór, a oni tylko tych telefonów pragną! Ich wyobraźnia tak zubożała! Dlaczego tak jest?

Wyjaśnieniu przyczyn tego zjawiska poświęcę ten wpis.

W zasadzie to nie wiem trochę po co to robię. Źródłem bulwersu są moi znajomi, którym nigdy nie pochwalę się, że prowadzę Bloga i co do których mam nadzieję, że nigdy go nie znajdą. Większość osób, które przeczytają te słowa, to internauci, którzy zapewne domyślają się przyczyn takiego stanu rzeczy, bowiem są dość dobrze obeznana z technologią i po swoim przykładzie potrafią się domyślić.

Dlaczego młodzież marzy o elektronice?

Kilka lat temu czytałem artykuł o biznesmenach pomagających śmiertelnie chorym dzieciom przebywającym w hospicjum. Istniała tam sytuacja dokładnie odwrotna: osoby prywatne oraz fundacje były gotowe, z dobrego serca czy dla marketingowej chwały spełnić każde życzenie dzieciaków. Załatwić spotkanie ze słoniem? Proszę bardzo! Lot za sterami awionetki? Nic wielkiego! Spotkanie z gwiazdą filmową? Za godzinę się stawi! Nie jest to zresztą nic dziwnego: nawet w tym kraju są ludzie, dla których sto tysięcy złotych to kieszonkowe, a wbrew pozorom człowiek lubi myśleć o sobie, jako o osobie szlachetnej. Fundacje i biznesmeni nie chcieli spełniać jednej prośby: dawać dzieciakom laptopów i komórek. Z ich punktu widzenia była to prośba zbyt przyziemna. Dzieciaki natomiast jak na złość chciały głównie ich, gdzieś mając słonie, awionetki i gwiazdy filmowe.

Wypytywana w tym samym wywiadzie obsługa dość szybko wyjaśniła dlaczego znajdujące się pod jej opieką dzieciaki świata poza elektroniką nie widzą. Otóż: ich zdaniem największym problemem tych dzieci jest rozłąka z rodziną oraz kolegami i płynąca z niej samotność. Większość z nich rozumie również, że spotkanie ze słoniem czy gwiazdą filmową jest tylko fanaberią, bez której da się żyć. Laptop czy telefon to natomiast narzędzie, które służy do tego, by porozumiewać się z innymi. Posiada więc konkretne, pożyteczne funkcje.

Tym sposobem osoby te wychwyciły główną różnicę między elektroniką, a tradycyjnymi atrybutami młodości, jak piłki, lalki, skakanki, hulajnogi oraz resoraki.

Elektronika to narzędzie:

9379_146cOtóż: w odróżnieniu od tamtych telefony, tablety, lapotopy etc. spełniają konkretne funkcje. I to na tyle istotne, że, nawet gdyby nie było na nich gier, przeglądarki internetowej oraz Facebooka i tak opłacałoby się je posiadać. Weźmy taki telefon… Osobiście nie jestem fanem telefonów komórkowych, zresztą, jestem osobą tak „mobilną”, że w życiu bardziej mi one przeszkadzają, niż pomagają. Mam więc czarnego Samsunga Ileśtam, wybranego bo był najtańszy i miał tradycyjną klawiaturę. I powiedzmy sobie szczerze: to jest przydatne narzędzie.

Z narzędzia tego można telefonować i wysyłać SMS-y. Ma ono aparat fotograficzny, którym od biedy mógłbym robić zdjęcia stockowe, może służyć za MP3-player, odbiornik radiowy lub kilka rodzajów magnetofonu (oraz oczywiście kamerę wideo), wiele typów kalkulatora, w tym taki do rozwiązywania zadań fizycznych pod ławką oraz drugi do prymitywnej analizy technicznej akcji, prosty edytor tekstu, zegarek, przeglądarkę fotografii, kompas i mapnik, na wypadek, gdybym zgubił się w obcym mieście. Mogę też na nim oczywiście odtwarzać pliki wideo, jednak najpożyteczniejszą funkcją jest chyba podręczna latarka. W sumie chyba jedyne, czego nim nie można zrobić, to gwoździ wbijać.

Nie ma się czym zresztą chwalić, bo wszystko to są typowe funkcje downgradowej komórki.

Powiedzmy sobie szczerze: gdy byłem dzieckiem przedmioty spełniające pojedyncze funkcje mojego marnego telefonu sprowadzano ze Stanów za grube dolary. Aparat fotograficzny to była droga zabawka, zegarek dostawało się na pierwszą komunię, a mieć kamerę wideo to był szpan na całą dzielnicę.

Prawdę mówiąc to zupełnie rozumiem, że obecne dzieciaki chcą mieć takie rzeczy. Przeciwnie: nie rozumiem ludzi, którzy oczekują, że ktokolwiek chciałby dobrowolnie obywać się bez czegoś takiego!

Środek kontroli rzeczywistości:

Drugim powodem dla którego młodzi (i starzy nawiasem mówiąc też) garną się do elektroniki jest fakt, że znacząco ułatwia ona kontrolę nad naszym życiem. A kontrola taka w momencie dorastania jest towarem bardzo poszukiwanym. Widzicie: wraz z wiekiem dzieje się tak, że zdobywamy coraz większą władzę nad swymi życiami: możemy wychodzić z domu kiedy chcemy, spotykać się z kim chcemy i kiedy chcemy, wracać o porze, która nam odpowiada, mamy o kilka rzędów wielkości więcej pieniędzy, a być może też i zdolność kredytową. Możemy podróżować swobodnie po kraju i za granicą. W bardzo wielu wypadkach zyskujemy też mniejszy lub większy wpływ na poczynania innych ludzi (np. potomstwa).

Słowem: fakt, że wypiło się z kolegami piwo przestaje być problemem.

Niestety działa to też w drugą stronę: im jesteśmy młodsi, tym bardziej jesteśmy poddani czyjejś woli. Do tego stopnia, że niemowlę nie jest w zasadzie w stanie funkcjonować bez opieki. Niemniej jednak z czasem coraz bardziej do władzy nad swoim życiem dążymy. Okres szczytu buntowniczych nastrojów przypada zwykle na wiek nastoletni.

I właśnie o to chodzi: większość dzieciaków wracać musi do domu przed zmrokiem, będąc w nim musi odrobić lekcje, często chodzi na korepetycje. Wbrew pozorom mają mniej czasu od mojego pokolenia: mam wrażenie, że edukację obecnie traktuje się poważniej, podobnie jak wszystkie zajęcia pozaszkolne. Część rodziców ma też dziwne podejście do wychodzenia na dwór: niby by chcieliby, ale się boją (choć widząc ile samochodów jeździ po ulicach wcale się nie dziwię)… Znam więc przykłady 12 letnich dzieciaków, które nawet do szkoły nie chodzą samodzielnie.

W tego typu warunkach zwyczajnie istotniejsze staje się móc połączyć się i porozmawiać z kolegą. Oczywiście dużo lepiej jest to zrobić osobiście, twarzą w twarz, ale co zrobić, jeśli mama zakaże nam wychodzić z domu i każe uczyć nam się do sprawdzianu?

Środek przetrwania

Po drugie: elektronika jest ważnym narzędziem przetrwania. Wiecie, moja kariera zawodowa nie była ani różowa, ani nie przebiegała prosto. Niemniej jednak jeśli porównać moje życie zawodowe z moim życiem szkolnym, to to pierwsze jest znacznie spokojniejsze.

Powiem uczciwie: kilka razy zdarzyło mi się pracę stracić, byłem też na bezrobociu. Działo się to jednak dlatego, że wybrałem sobie głupią branżę (dziennikarstwo), w której miejsca pracy rodzą się i umierają średnio co pół roku oraz zaczynałem karierę w głupiej spółce, której akcje od momentu mojego przyjęcia do dzisiaj spadły na giełdzie z 70 do 7 złotych. Niemniej jednak w chwili, gdy akurat redakcje nie były nam zamykane ni z tego ni z owego praca szła łatwo, spokojnie i przyjemnie. Nawet miło jest do niej chodzić. Do tego stopnia, że parę dni temu miałem poważną rozmowę z dyrektorką pod tytułem: „Panie Piotrku, a wie Pan, że ma pan 50 dni zaległego urlopu?” (jak wam to przeszkadza, to udzielcie mi go w wakacje, a nie w listopadzie).

W szkole natomiast… Zaczynał się tydzień i człowiek wiedział: matematyka sprawdzian, fizyka sprawdzian, chemia sprawdzian, niemiecki sprawdzian, geografia sprawdzian… Tego niemieckiego i geografii jeszcze dałoby się nauczyć, ale rodzice nalegali, bym czas na to potrzebny poświęcił na idiotyczne kucie matmy. Zupełnie jakby nie było z góry wiadomo, że dostanę pałę…

A jak nie było sprawdzianu, to była poprawka.

W pracy jest zupełnie inaczej. Przede wszystkim nikogo nie interesuje czy czegoś nie umiesz, a raczej to, co potrafisz. Częstokroć wykonywana jest bardzo monotonna, powtarzalna czynność. Np. w trakcie studiów pracowałem miesiąc w pakowalni, gdzie przyklejałem płyty do gazet. Całość mojej pracy polegała na tym, że osiem godzin siedziałem na krześle z pistoletem na klej i równo co cztery sekundy zginałem palec wskazujący…

Oczywiście nie jest to regułą. W pracy zdarzają się liczne nieprzyjemne sytuacje, których skutki mogą być dalece bardziej krytyczne (choć z drugiej strony statystycznie np. w szkołach ginie więcej osób, niż w kopalniach) od oblania egzaminu. Jednak mi się nie zdarzyło, żeby w jednym tygodniu przytrafiły się trzy poważne incydenty. Jeśli natomiast ma to miejsce, to dostaje się dyscyplinarkę i problem rozwiązuje się sam. W wypadku szkoły: ciągnie się przez kilka lat.

Elektronika może być narzędziem znacząco ułatwiającym przetrwanie w szkole. Ściągnąć kalkulator fizyczny dzielący zadania na etapy? Zajrzeć na Wikipedię? Poprosić kolegę o podpowiedź? Wysłać całej klasie gotowe rozwiązania zadań, udowadniając tym samym swoją pożyteczność, podnosząc opinię w oczach kolegów i zmniejszając szansę na stanie się ofiarą bullingu? To bardzo pomocne zastosowania dla niej.

Atrybut dorosłości:

8892_fc2eOpierając się na światowej sławie specjaliście od pedagogiki prof. Ericsonie dzieci i młodzież podzielić można na dwie grupy rozwojowe:

  • Do 11 roku życia, gdy dzieciaki rozwijają się głównie przez zabawę i naśladownictwo dorosłych.
  • Od 11 roku życia, gdy zaczynają rozumieć, że dorosłymi nie są, zaczyna wywoływać to w nich frustrację i coraz bardziej szukają własnych sposobów kontroli życia.

Elektronika, jako atrybut dorosłości poszukiwana jest w obydwu wypadkach. Dla grupy młodszej: bo jest świetną zabawką, która pozwala udawać, że jest się jak tata i mama (oraz dodatkowo grać w Angry Birds).

Dla grupy starszej: bo faktycznie pozwala takim być, poprzez uzyskanie choćby częściowej kontroli nad własnym życiem (i np. zdobycia swobody telefonowania do przyjaciół w dowolnym momencie).

Na tym polu elektronika jest szczególnie poszukiwana z tej przyczyny, że istnieje w świecie materialnym i zwyczajnie można ją pokazać innym ludziom. Posiadanie jej stanowi dowód na to, że możemy z tych możliwości korzystać.

Prestiżowa ozdoba:

Prowadzi to do kolejnego punktu. Elektronika jest droga i pełni funkcję czegoś w rodzaju ozdoby. Powiem uczciwie: nie widzę powodu, żeby widzieć w tym coś złego. Owszem, jako nerd i osoba, która sprzęt traktuje czysto funkcjonalnie powinienem to zganić, ale znaczna część znanych mi dorosłych także używa elektroniki jako ozdoby, czy to chwaląc się nią ostentacyjnie, czy też odwrotnie: deprecjonując ją do takiego statusu.

Skoro dorośli tak robią, to dlaczego miałbym oczekiwać czegoś innego od młodzieży?

Powiedzmy sobie szczerze: elektronika jest modnym dodatkiem do ubrania oraz sposobem wyrażenia swojej przynależności do pewnej grupy społecznej. Telefon komórkowy, notebook czy tablet pełnią obecnie taką samą rolę, jak kiedyś zegarki.

Dlaczego dorosłym to przeszkadza?

Nie pisałbym na ten temat, gdybym nie nasłuchał się w swojej pracy narzekania na ten temat. Oczywiście pracuje w dość specyficznym środowisku i atmosferze, niemniej jednak można przyjąć, że poglądy prezentowane przez moich współpracowników pokrywają się z poglądami znaczącej części społeczeństwa. Myślę, że sytuacja taka wynika z trzech powodów.

Po pierwsze: niezrozumienie. Jak pisałem przy okazji Syndromu Dorosłego Dziecka Neostrady spora część ludzi z mojego i wyższych pokoleń nie potrafi korzystać z elektroniki, za wyjątkiem najprostszych i najprymitywniejszych funkcji. Ludzie tacy mierzą innych swoim sposobem patrzenia. Jako, że sami często nie potrafią korzystać z jakichkolwiek aplikacji i tak naprawdę nie rozumieją, do czego mogłyby im się przydać uważają, że inni mają dokładnie tak samo. Traktują więc elektronikę jako fanaberię i głupotę. I niestety za mojego życia to się pewnie nie skończy.

Po drugie: różnica w optyce. Zarówno moje pokolenie jak i starsze zupełnie inaczej patrzy na problem. Za moich czasów komputery były zabawką bogatych dzieciaków, a telefony komórkowe weszły do powszechnego użycia w zasadzie w momencie, gdy byłem już pełnoletni. Są to dla nas dobra luksusowe. Dla osób 40-50 letnich pojawiły się już w momencie, gdy byli w kwiecie wieku, nierzadko jako siła inwazyjna. Po prostu pewnego dnia facet lub kobieta, którzy do tej pory sprawdzali swoje konto w banku chodząc do oddziału dowiedzieli się, że, żeby dalej to robić mają sobie kupić komputer i podłączyć Internet. Dla wielu z nich to przedmioty zbędne, których wcale nie chcą. Współczesne młode pokolenie jest młodsze od większości zabawek elektronicznych i dla nich nie są one nowością. To przedmioty, które zawsze były w ich otoczeniu. Dla nich są to dobra podstawowe niezbędne do normalnego funkcjonowania w świecie zastanym.

Po trzecie: elektronika, jako narzędzie służące do zwiększania kontroli nad własnym życiem jest niestety też narzędziem do podważania nauczycielsko-rodzicielskiego autorytetu. Zjawisko to uświadomił mi znajomy potomek księdza (prawosławnego, u nich to normalne) opowiadając o przygodach swego ojca w szkole. Otóż: współczesna młodzież w szkole zachowuje się okropnie. Ksiądz próbuje im tłumaczyć dogmaty wiary, a tamci wyciągają komórkę, sprawdzają w Internecie, zadają pytania i bezczelnie chcą znać odpowiedź! A ksiądz musi się starać… A niech się w czymś pomyli, to natychmiast mu to wytkną!

Bo oczywiście autorytet najlepiej budować jest na ściemie!

Ten wpis został opublikowany w kategorii Komputery, Wredni ludzie. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Jedna odpowiedź na „Dlaczego młodzież marzy o elektrycznych owcach?

  1. Szymon pisze:

    Bardzo dobry tekst 😉 Mam jednak jedno zatsrzeżenie 😉

    „wiele typów kalkulatora, w tym taki do rozwiązywania zadań fizycznych pod ławkom”

    Masz na myśli jedną konkretną ławkę, więc powinno być „ławką”, nie „ławkom” (om stosujemy w liczbie mnogiej, ą w liczbie pojedyńczej) 😉

Dodaj komentarz