Nie tak dawno temu w pismach kobiecych i na portalach z głupotami furorę robił temat Syndromu Dorosłych Dzieci Alkoholików (DDA). Są to osoby, które wyrastały w rodzinach alkoholików, w wyniku czego wyrobiły sobie cechy ułatwiające życie w takim środowisku, lecz utrudniające w normalnym świecie. Ostatnimi czasy dochodzę do wniosku, że istnieje też inny, poważny problem. Jest nim Syndrom Dorosłego Dziecka Neostrady: zespół cech psychicznych człowieka, który dorastał w XX wieku, dzięki czemu wykształcił w sobie zestaw umiejętności przydatnych w minionej epoce, jednak nie posiadł żadnych cech, które przysposobiłyby go egzystencji w wieku obecny.
Osoby takie, mimo, że korzystać z niego nie potrafią, dość często pojawiają się w Internecie.
Do napisania tego postu zachęciły mnie trzy rzeczy. Pierwszą był seans filmu OnOff, odcinek 1: Generacja Z, a raczej lektura komentarzy znajdujących się pod nim.
Drugą wszystkie bzdury wypowiedziane przy okazji „Wojny O Gęś”.
Trzecią była wypowiedź mojej koleżanki z pracy plotkującej o szkolnej przygodzie swojego syna:
Nauczycielka kazała klasie przygotować zadanie na podstawie informacji ściągniętych z Internetu. Za moich czasów, żeby odrobić zadanie chodziło się do biblioteki, a nie ściągało je z Internetu. Co się z tym światem porobiło?
Otóż: nie wiem co się z tym światem porobiło. Dokonał się postęp technologiczny, czy jaki czort?
A tak na serio: pierwszą moją reakcją było zadanie sobie w duchu pytania „skąd biorą się tacy ludzie”? Widzicie, dziś w zasadzie każdy używa internetu. Dokładniej rzecz biorąc w tym momencie stały dostęp do sieci posiada 64,3% mieszkańców polski. Większość z tej grupy stanowią ludzie w moim przedziale wiekowym, czyli grupa 25-40 lat (39 procent), następne są osoby w wieku 40-60 lat (30 procent), później dzieciaki (24 procent) i na końcu osoby po sześćdziesiątce, jak moja babcia (7 procent). Znaczy to, że z sieci korzystają w zasadzie wszyscy.
Jednak nie wszystkim to się podoba. I ogromna większość nie rozumie płynących z tego korzyści. Dlaczego tak się dzieje? Cóż myślę, że przyczyny można poznać patrząc na statystyki. Oraz na to, kto jest głównym użytkownikiem sieci.
My, pożal się Boże „cyfrowi nomadzi”
Głównymi użytkownikami sieci są pokolenia moje i moich rodziców, choć skupie się głównie na moim. Pokolenie owo nazywano czasem „Cyfrowymi nomadami”, ale na szczęście nazwa ta się już znudziła. Są to rzekomo ludzie, którzy „wędrują, wymieniają informacje i porozumiewają się z innymi bez poruszania się z miejsca dzięki zdobyczom techniki, a także osoby, które mogą pracować wszędzie i z każdego miejsca, dzięki tym samym narzędziom”. Teoretycznie mieliśmy posiadać większe zrozumienie świata i współczesności, niż nasi rodzice. W praktyce jednak moje pokolenie nigdy owymi „cyfrowymi nomadami” nie było. Owszem tacy się w nim zdarzali, jednak nie są oni dominującą siłą.
Generalnie ludzi z mojego pokolenia można podzielić na dwie kategorie. Są to:
Komputerowcy: są pierwotną grupą użytkowników. Są to osoby, które zdecydowały się korzystać z elektroniki niejako dobrowolnie, widząc w nich narzędzie rozwoju i realizowania pasji. Początkowo składali się głównie z graczy oraz twórców contentu (grafików, pisarzy, etc), najczęściej amatorskich. Wraz ze wzrostem popularności Internetu do grupy tej dołączyli hobbyści, czyli osoby poszukujące wiedzy o swoich pasjach oraz ludzi, z którymi mogliby się nią wymieniać. Przykładem tego typu ludzi mogą być np. sportowcy lub blogerki modowe.
Komputerowcy zwykle posiadają dużą wewnętrzną motywację do korzystania ze sprzętu elektronicznego. W efekcie uczą się (a raczej uczyli, bowiem ta grupa już raczej nie rośnie w liczebność) dość szybko obsługi sprzętu. Rozumieją też w mniejszym lub większym stopniu jego zastosowania, dawane przez nie możliwości oraz całą jego społeczną otoczkę.
Niestety nie są liczni i stanowią może 20% użytkowników komputerów.
Dzieci Neostrady: kilka lat temu nazywano tak świeżych użytkowników Sieci, nieobeznanych z netykietą, którzy tłumnie zalali Internet. Częściowo były to zwykłe n00by, które po jakimś czasie nabyły niezbędnego obycia, by stać się pełnoprawnymi użytkownikami. Niestety eksplozja polskiego internetu zbiegła się z dwoma innymi zjawiskami: początkiem ery serwisów społecznościowych w rodzaju Naszej Klasy, a potem Facebooka oraz rozwojem piractwa streamingowego.
Sprawiły one, że internet, który do tej pory przyciągał specyficzne grupy stał się atrakcyjny dla ludzi, którzy żadnego z tych kryteriów nie spełniali. Stało się tak dlatego, że były w nim dostępne plotki, powierzchowne znajomości i darmowe odcinki Klanu, do oglądania których nie potrzeba nawet minimalnych kompetencji technicznych.
Jako, że ludzie ci zassani zostali do sieci w okolicach roku 2007 nawet najmłodsi z nich dziećmi nie są. Nie zmienia to faktu, że nie nauczyli się niczego.
Kompetencje typowego Dorosłego Dziecka Neostrady:
Należy zrozumieć dwie rzeczy: A) kompetencje typowego DDN, nawet wywodzącego się z mojej grupy wiekowej są żałosne B) wystarczą jednak, by zapewnić im komfort używania sieci, tak więc ludzie ci nie mają żadnej motywacji, by je powiększać. Świadczy o tym lista elektrotechnicznych cudów, które dokonałem w ciągu ostatnich miesięcy dla kolegów. Cuda owe to:
- usunięcie Medieval: Total War oraz Soccer Menagera
- zainstalowanie Avasta i przeskanowanie nim dysku
- zainstalowanie AdBlocka w Firefoxie
- uświadomienie koledze, że do laptopa może przypiąć klawiaturę USB
Z drugiej strony są to obecnie ludzie posiadający duże, czasem większe ode mnie umiejętności w posługiwaniu się takimi mediami, jak Facebook, stronami, na które można wrzucić zdjęcia, czy wyszukiwaniu streamingów filmów. Potrafią plotkować, sprawdzić stan konta, niektórzy kupują w internecie, choć częściej oglądają tam towar. Ich kompetencje najczęściej kończą się nawet nie na przeglądarce internetowej, ale na polu wyszukiwania.
Bardzo rzadko kupują w internecie. Raczej też nie korzystają z niego do powiększania swojej wiedzy, ani też poszerzania pasji.
„Pasje” i „zainteresowania” mojego pokolenia:
Ten brak zdolności do wykorzystania bogactwa Internetu, które leży przecież tylko o jedno kliknięcie myszy wynika często z braku pasji i zainteresowań. I ja moi drodzy ludkowie nie mówię, że każdy powinien interesować się od razu oglądaniem koreańskich bajek i grami o krasnoludkach. Jednak…
Nie wiem jak jest w innych miastach, ale u nas zwyczajnie bardzo długo nie wypadało interesować się czymkolwiek. Przykładowo jeden z moich kolegów wraz z braćmi zawsze lubił sport i lubił ćwiczyć. Przez całe lata biegał (on i jego dwaj bracia) jednak wyłącznie w nocy, bo inaczej narażał się na szyderstwa…
Teoretycznie każda panienka na Facebooku jako hobby wpisze „muzyka, sport i książki” niemniej jednak jeśli zapytasz ją, jaki jest jej ulubiony zespół, to często nie będzie umiała wam odpowiedzieć. I tak było od zawsze. Wielu naszych rówieśników patrzy jak na dziwaka na każdego, kto się w jakikolwiek sposób wychyla. Jednocześnie samemu nie posiada żadnych, głębszych zainteresowań i albo bezmyślnie narzeka, albo bezmyślnie kuje. To znaczy: interesuje się czymś tylko pod warunkiem, że musi. Niektórzy z tej ostatniej grupy zaszli tak daleko, że nie mając innego pomysłu na życie pokończyli doktoraty.
Myślę, że wynika to z faktu, że jesteśmy ciągle narodem na dorobku, mimo wszystko cywilizacyjnie zapóźnionym i mało kulturalnym. Dziś 50% Polaków nie przeczytało ani jednej książki. Sto lat temu: 33% Polaków w ogóle nie potrafiło czytać. W momencie wybuchu wojny było to 23%. Tak naprawdę analfabetyzm zlikwidowano u nas dopiero w latach 50-tych. Trudno więc oczekiwać, byśmy posiadali jako naród tradycję szerokiego korzystania z kultury. Przeciwnie: obecnie rodzi się dopiero trzecie pokolenie jej masowych użytkowników.
Nic więc dziwnego, że jedynym sposobem w jaki większość naszego społeczeństwa potrafi wykorzystać komputery to oglądanie filmów i plotki.
Nowi gracze na szachownicy, czyli Współczesne Dzieciaki
O współczesnych dzieciakach powiedziano już wiele. Nie oszukujmy się jednak: nie są one ani specjalnie mądre, grzeczne, utalentowane czy zainteresowane, ani też specjalnie głupie, niewychowane, pozbawione zdolności czy zainteresowań. Przedstawiają sobą dokładnie takie samo spektrum różnych osobowości jak każde, wcześniejsze pokolenie.
Owszem, na pierwszy rzut oka, z całą tą masą elektronicznych zabawek wyglądają jak mali komputerowcy i klony takich osób jak ja czy moi kumple z liceum. Nie jest to zła wróżba, zważywszy na to, że tylko jedna osoba w tej grupie nie mierzy sukcesu tym ile razy spławiło rekruterów Google (i niestety jestem nią ja). Niemniej jednak obawiam się, że ze współczesnymi dzieciakami jest trochę inaczej.
Współczesne dzieciaki dorastają bowiem w świecie, który wypełniony jest elektronikom. Gdzie komputery nie są niczym nowym, internet jest niczym powietrze, telefony komórkowe mają nawet bezdomni, pieniądze bierze się z bankomatu, a filmy ściąga się z sieci. Świecie, w którym są sklepy internetowe, komunikatory oraz Wikipedia, a korzystanie z nich jest codziennością. Jeśli nie robią tego ich rodzice, to na pewno rodzice kolegów. Współczesne dzieciaki wiedzą, że:
– Elektronika jest potężnym narzędziem: w odróżnieniu od Dorosłych Dzieci Neostrady, dla które potrafią używać elektroniki głównie do zabawy lub wręcz w charakterze biżuterii (bo powiedzmy sobie szczerze: to nadal jest symbol statusu) współczesne dzieciaki w dużo większym stopniu wykorzystują ją jako narzędzie. Myślę, że wynika to kilku czynników. Tak więc a) urodziły się w świecie, w który DDN zostali wtłoczeni na siłę i często wbrew swej woli b) są w wieku, w którym z naturalnych przyczyn człowiek uczy się najszybciej c) chodzą do szkoły, co umożliwia im kontakt z dzieciakami z różnych środowisk i wzajemną naukę poprzez naśladownictwo d) opanowanie komputerowych umiejętności niesie bezpośrednie korzyści (np. pozwala ściągać na sprawdzianie), większe nierzadko, niż w życiu dorosłym.
– Ciekawość natychmiast się zaspokaja: współczesne dzieciaki nie odraczają jej na później (czyli w praktyce: nigdy) tak jak członkowie mojego pokolenia. W momencie, gdy coś je interesuje, natychmiast pogłębiają swoją wiedzę, co nawiasem jest naturalnym odruchem (dzieci pytają i zawsze pytały). Często wykorzystują do tego sieć, gdyż a) jest to sposób pewny b) nie wymaga konkurencji o uwagę nauczyciela c) jest to sposób na zdobycie obszernej wiedzy.
– Rozwiązania znajduje się w grupie: intuicyjnym zachowaniem człowieka jest prosić o pomoc osoby lepiej poinformowane lub dysponujące większą wiedzą. Nie wiem jak wy, ale ja, jak mi się zepsuje kran lub elektryczność, to nie naprawiam sam, tylko dzwonię po hydraulika lub elektryka. Współczesne dzieciaki robią to samo. Tylko, że w zakresie problemów, z którymi się spotykają.
– Wrażenia się utrwala: Bo czemu nie? Różnica polega na tym, że za naszego dzieciństwa aparaty fotograficzne były czymś ekskluzywnym i niedostępnym dla dzieciarni: sprzęt był drogi i miał bardzo niewiele funkcji, taśma była droga, mieściła niewiele zdjęć, a wywołanie jej kosztowało. Dziś aparat cyfrowy jest w każdym telefonie, pojemność pamięci jest w zasadzie nieskończona, robienie zdjęć nie pociąga za sobą żadnych kosztów, a nieudane fotki można do woli ponawiać. Tak więc fotografowanie się przestało być czymś ekskluzywnym. Dzieciaki robią zdjęcia, bo zwyczajnie mogą.
– I dzieli się nimi: Za naszych czasów też opowiadaliśmy, że byliśmy na wycieczce, widzieliśmy coś ciekawego. Obecnie pokazuje się fotografię (która jest o tyle lepsza od ustnego świadectwa, że stanowi dowód). Co więcej możliwe jest dzielenie się swoimi wrażeniami w czasie rzeczywistym, poprzez wysyłanie ich do sieci. Oraz w chwili, gdy nie ma się fizycznego kontaktu z rozmówcą.
– Zasięg jest wszędzie: pytanie „jak dasz sobie radę bez elektroniki” jest dla dzisiejszych dzieci głupie, bowiem sytuacje w których elektroniki nie ma są w większości wypadków sztuczne. I nie jest to twierdzenie bez racji. Powiedzmy sobie szczerze: dziś nikt nie rusza się z domu bez telefonu komórkowego. A dowolna dzisiejsza komórka ma większą moc obliczeniową, niż najsilniejszy komputer 2-3 generacje temu.
– Nie ma czegoś takiego jak „wirtualna rzeczywistość”: z jakiegoś powodu przedstawiciele mojej i wcześniejszych generacji uparli się wyłączać Internet z prawdziwej rzeczywistości. Tak, jakby odbywająca się za jego pomocą transakcja, rozmowa lub przeczytana w nim książka automatycznie stawały się mniej istotne, niż ta sama książka wydrukowana na papierze, rozmowa odbyta przez telefon lub transakcja dokonana w stacjonarnym sklepie. Tak nie jest, bo zwyczajnie nie ma czegoś takiego, jak „wirtualna rzeczywistość”. Istnieją wyłącznie kanały łączności. I dzieciaki czują to intuicyjnie.
Konflikt pokoleń:
Powoli przechodzimy do punktu kulminacyjnego. Sytuacja, w której egzystują dwa pokolenia: jedno wychowane na elektronice i uznające ją za normalny element życia oraz drugie w elektronikę wtłoczone na siłę i uważające ją za anomalię musi wywoływać wzajemne niezrozumienie. I niestety wywołuje.
Przykładowo kilka dni temu mogłem podziwiać wycieczkę szkolną, którą wpuszczono na teren pewnego, zabytkowego obiektu. Dzieciaki były w wieku 10-12 lat, obiekt był dość ciekawy, poza tym zawierał całkiem sensowną kolekcję militariów. Nic więc dziwnego, że dzieciaki wyjęły komórki i zaczęły owym militariom robić zdjęcia. Zaprawdę powiadam wam: nic tak nie porusza dziecięcej wyobraźni jak spory zestaw sprzętów do ucinania głów.
Reakcja nauczycielki?
„Odłóżcie te telefony! Czy was naprawdę nic nie interesuje?”
Nie wiem jak dla was, ale dla mnie fakt, że ktoś z uwagą wykonuje fotografie kilkunastu eksponatów jest widomym znakiem, że wywarły one na nim duże wrażenie.
No niestety. Wiele wskazuje na to, że zwyczajnie spora część współcześnie żyjących polaków nie dorosła do naszych czasów. Jednocześnie ludzie ci przekonani są, że wszyscy wokół nich są nienormalni. W szczególności natomiast nienormalne są współczesne dzieciaki.
„My mieliśmy domki na drzewie”
Powyższe hasło jest popularnym od jakiegoś czasu zaklęciem, które ma pokazać, jak przegrane w porównaniu z naszymi czasami są współczesne dzieciaki. My rzekomo całe dzieciństwa spędzaliśmy w domkach na drzewach, bawiąc się doskonale, ruszając się, zapoznając z przyjaciółmi, rozwijając sprawność fizyczną etc. Dzisiejsze dzieciaki natomiast siedzą non-stop przed komputerami lub komórkami, garbią się od tego i tyją.
Powiedzmy sobie szczerze: domki na drzewie to miały dzieci w Ameryce. Kto twierdzi, że taki posiadał w latach 80-tych lub 90-tych ten na 99% kłamie, w Polsce takich luksusów generalnie nie było. U nas albo dorastałeś w mieście, na szarym, betonowym blokowisku, albo na wsi, na obsranym przez kury podwórku.
Dlaczego naprawdę współczesnych dzieci nie widać na trzepakach?
Wydaje mi się, że najlepiej przyczynę tej sytuacji ilustruje poniższa grafika:
Otóż: dzieciaków nie widać na trzepakach z dwóch przyczyn. Po pierwsze: mamy niż demograficzny i ludzie się nie mnożą. Przyczyny takiej sytuacji są różne, a ich omawianie wykracza poza temat tej notki. W efekcie jednak dzieciarni nie ma. Nieliczne miejsca, gdzie natomiast Polacy jeszcze się mnożą to Kraków, Trójmiasto, okolice Warszawy i Rzeszowa. Za wyjątkiem tego ostatniego są to wszystko duże miasta, gdzie zwyczajnie nie da się dzieciaków upilnować na ulicach, więc siedzą w domach.
Byłaby to cała tajemnica, gdyby nie kolejny składnik problemu: nadopiekuńczość i zwykły pierdolec sporej części współczesnych rodziców. Przepraszam za użycie wulgarnego słowa, ale jest ono moim zdaniem adekwatne. Otóż: osobiście znam liczne przypadki dzieciaków dość dużych (10-12 lat), które nigdy jeszcze samodzielnie nie robiły zakupów w sklepie. Albo boją się samemu zostać w domu, bo do tego nie są przyzwyczajone…
Dzieciaki takie nie są puszczane na ulicę, bo… Nie są puszczane. Nie kryje się chyba za tym jakaś specjalna logika. Nie widzą też niczego atrakcyjnego w zabawie na podwórku, bo zwyczajnie nie są jej nauczone. Obawiam się też, że działać może też pewnego rodzaju sprzężenie zwrotne: dzieciaki takie gorzej radzą sobie we wszystkich zabawach ruchowych od wychowujących się w domach rówieśników, tak więc nie potrafią czerpać z niej przyjemności (niestety wygrywanie jest ważnym elementem każdej zabawy), więc się nie bawią, więc przepaść się pogłębia…
Gdzie w tym wszystkim komputery?
Nigdzie.
Obawiam się, że komputery w tym wszystkim pełnią funkcję oboczną i raczej kolejnego symbolu-zaklęcia niż prawdziwego źródła jakiegokolwiek problemu. Zwyczajnie są rzucającym się w oczy obiektem i pewnym aspektem współczesnego życia. Aspektem, który dla większości przedstawicieli mojego i starszych pokolenia jest zupełną nowością niemal taką samą, jak umiejętność czytania, a dla przedstawicieli pokolenia nadchodzącego: zwykłym elementem życia.
Elektronika zwyczajnie kole w oczy dorosłych. Spowodowane jest to nałożeniem się na siebie dwóch zjawisk:
- po pierwsze dzieciaki bardzo chętnie z niej korzystają. Robią to głównie dlatego, że ta zwyczajnie jest wygodnym narzędziem
- po drugie: współcześni dorośli są natomiast bardzo na nią wyczuleni, bowiem ta jest dla nich synonimem luksusu i prestiżu.
Zwłaszcza to drugie spojrzenie jest błędne. Wręcz przeciwnie; dobry tablet lub smarphone można kupić za kwotę mniejszą lub w najgorszym razie porównywalną do zwykłych zabawek. Sprzęt elektroniczny można mieć już za złotówkę, dodany w promocji do usług telefonicznych. Duży zestaw klocków LEGO kosztuje natomiast 500 złotych, kucyk pony „Skacząca Rainbowdash”: 80 złotych, jednorożec Barbie: 70 złotych, jakiś traktor John Deere: 140 złotych… Przy tych cechach nic dziwnego, że rodzice wolą dać dzieciakowi tablet z Mortal Kombat, żeby się czymś zajął. Bo tak jest zwyczajnie taniej.
Oczywiście tego typu sprzęt nadal pełni funkcję oznaki statusu, jednak obawiam się, że… Traktują go tak przede wszystkim Współcześni Dorośli. Jako, że ci najczęściej sami nie potrafią wykorzystać elektroniki inaczej, jak ozdoby lub zabawki, nie dostrzegają jej przydatności jako narzędzia użytecznego w codziennym życiu. Zakładają więc, że zarówno dzieciaki jak i dorośli użytkownicy używają jej do tych samych celów co oni: do zabawy oraz w charakterze ozdoby / mebla dekoracyjnego. Czyli głupio. Czyli ich użytkownicy sami muszą być głupi.
Na to chyba nie da się nic poradzić.
Puenty nie będzie.
Trafne spostrzeżenia. Gratuluję artykułu.
Tak czasem czytam te twoje wpisy i wyłania mi się z nich obraz, jakbyś żył w innym świecie, pomimo raptem góra kilkuset kilometrów różnicy.
Nie chodzi o temat główny, tylko jedną z dygresji.
O tym, że u was „zwyczajnie bardzo długo nie wypadało interesować się czymkolwiek”, „Wielu naszych rówieśników patrzy jak na dziwaka na każdego, kto się w jakikolwiek sposób wychyla”
Czasem słyszy się o tych różnicach w rozwoju między wschodem, a zachodem, ale nie wiedziałem, że to jest dosłownie taka PRZEPAŚĆ mentalnościowa.
U mnie, na zachodzie Polski, w Dolnośląskim, w mieście powiatowym, każdy zawsze miał jakieś zainteresowania i nikt nie uchodził z tego względu za dziwaka. Nie spotkałem się z czymś takim ani u moich roczników(1989), ani u starszych. Wielu oglądało anime(przynajmniej w epoce RTL7), grywano w te twoje RPGi i nikt się z tym nie krył. A w gry na komputerze to przecież zawsze grali wszyscy. O „standardowych” zainteresowaniach nie wspominając. Przypominam sobie bodajże jeszcze te fazy na Pottera swego czasu, gdzie „każdy” miał przynajmniej jedną książkę(nawet jeśli miał problemy z czytaniem) i nikt się nie wstydził, że się tym interesuje. I wiele, wiele innych przykładów…
Nie wiem, może źle cię zrozumiałem, ale z twoich opisów wynika właśnie, jakby na wschodzie brakowało nie tyle infrastruktury, co po prostu żyli tam ludzie z innego świata…
P.S.
A co do biegania, które twoi koledzy uprawiali tylko w nocy.
Pominę przykład mojego miasteczka, w którym w niektórych miejscach(w parku, na wałach wzdłuż rzeki) w praktycznie każdej porze dnia czy roku przechodząc tamtędy mija się przynajmniej kilku-kilkunastu ludzi biegających tam sobie.
W wielu innych miejscach zresztą też.
Raz nawet jak byłem na wsi, to widziałem kobietę(po stroju i ogólnym wyglądzie – najzwyklejszą „gospodynię” domową, a nie jakąś nie wiadomo jaką „wyzwoloną”), która ewidentnie uprawiała jogging…
Więc przykład z bieganiem bądź co bądź pokazuje przepaść…
:O
Przepaść jest i to bardzo duża. Kiedy studiowałem w Lublinie, a potem pracowałem w Warszawie zauważyłem, że powrót do domu jest równy z prawie identycznym skokiem cywilizacyjnym, jak wyjazd na Ukrainę. I to wcale nie trzeba daleko jechać. Wystarczy dotrzeć do Rzeszowa, jakieś sto kilometrów i już jesteśmy w innym świecie. Żeby było śmieszniej, to połowa ludzi od nas co najmniej raz na kwartał jeździ tam na większe zakupy. A przed ekspansją Biedronki w ogóle trudno było cokolwiek nabyć. Nawiasem mówiąc Kaufland w naszym mieście długie lata był jednym z najlepiej zarabiających sklepów wielkopowierzchniowych w kraju… Obsługiwał bowiem prawie dwa, przed-reformowe województwa…
Co gorsza mam wrażenie, że to się tylko pogłębia. Z mojego miasta w ciągu ostatnich kilkunastu lat ubyło około 10 tysięcy osób. Zmiany populacyjne są tak duże, że w Wigilię, jak ludzie wrócili do domów i zapalili choinki, to mieliśmy blackout w całej dzielnicy, bo instalacja nie wytrzymała zwiększonego poboru prądu. Kto był choć trochę zaradny to wyjechał: albo w głąb Polski, głównie do Krakowa lub Warszawy, albo do Londynu. Pozostały albo totalne ofiary losu, albo „plecaki”. Ja wróciłem po przygodach, czego trochę żałuje.
A jeśli chodzi o sport, to nawet u nas się to zmienia. Po pierwsze: sport, w szczególności bieganie i siłka stał się zwyczajnie modny i od jakiegoś czasu (4-5 lat) każdy to robi. Co śmieszne jest to głównie zasługa tych starszych pań, które łażą po całym mieście z kijkami.
Mówisz, kiedy Ci się coś zepsuje, dzwonisz po hydraulika, lub elektryka. Dziwię się. Dlatego, że na youtube jest tyle instrukcji jak coś naprawić, że głowa mała. W dodatku większość dla zupełnych ignorantów. Sam ostatnio szukałem kolorów drutów w kablu elektrycznym oraz jak prawidłowo odpowietrzyć kaloryfer. Polecam, google również.
Dobra idea.
„uświadomienie koledze, że do laptopa może przypiąć klawiaturę USB”
A co dopiero bezprzewodową… to byłby szczyt techniki 😉
Świetny wpis!
co do domku na drzewie- mam 20 lat, czyli nie tak znowu dużo, ale jeszcze za moich czasów robiło się „bazy”. sklecalismy z desek szałas i stał on sobie kilka dni, dopóki administracja osiedla nam go nie rozbierała.
także opowieści o „domkach na drzewie” nie muszą być kłamstwem- po prostu młodzi zawsze mieli w głowie ten domek, ale ze względu na brak materiałów/umiejętności nie dało sie go zrobić, tak jak by sie chciało.