Wojna weszła już w drugi rok, osobiście myślę, że potrwa jeszcze co najmniej do jesieni przyszłego. Koniec końców jednak się skończy. Pytanie brzmi, jak nasz świat będzie wyglądał po jej zakończeniu. Bo powiedzmy sobie szczerze: nie będzie to już taki sam świat (a na pewno nie taka sama Europa) jak jeszcze niedawno.
Aczkolwiek nie sądzę, żeby było wiele gorsze.
Przynajmniej dla nas.
Kekkonen i duch Helsinek:
W latach 1972-1975 w Helsinkach odbywała się Konferencja Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie, w trakcie której państwa członkowskie NATO i Układu Warszawskiego porozumiały się w sprawie zasad prowadzenia polityki zagranicznej w Europie. Zasady te to (w ogromnym skrócie):
-
Wszystkie państwa są suwerenne i równe
-
Powstrzymują się od użycia siły i groźby
-
Ich granice są nienaruszalne.
-
Ich terytorium jest integralne i nie może zostać oderwane siłą.
-
Zobowiązują się do pokojowego rozstrzygania sporów.
-
Do nie ingerowania w swoje sprawy wewnętrzne.
-
Poszanowania podstawowych praw i wolności człowieka, w tym wolności myśli, sumienia, religii i przekonań.
-
Mają prawo do samostanowienia i równości..
-
Zobowiązują się do wzajemnej współpracy.
-
I do wykonywania w dobrej wierze zobowiązań wynikających z prawa międzynarodowego.
Zasady te przez kolejne 50 lat przestrzegane były przez wszystkie kraje na naszym kontynencie, nawet tak okropne jak Związek Radziecki. Dały nam też bezprecedensowy okres pokoju i dobrobytu. A reszcie świata pozwoliły odetchnąć od problemów z nami.
Aż do zeszłego roku, gdy Władymir Putin podtarł sobie nimi tyłek i spuścił je w toalecie.
Rosja raczej nie wygra:
Ponieważ porażka Rosji jest długofalowym interesem całego Zachodu. Putin wypuścił bardzo groźnego dżina z butelki: europejski militaryzm… I w interesie wszystkich na świecie jest pokazać, że w Europie nie da się niczego ugrać siłą. Bo inaczej wrócą wojny między państwami narodowymi, kolonialne i światowe.
Jest jeszcze jeden problem: jeśli Putin podporządkuje sobie Ukrainę, to pójdzie dalej, najpierw na Kraje Bałtyckie, potem na Polskę… I ani kolektywni „my” ani Ukraińcy nie bardzo mamy tu wybór. Ogranicza się on do tego, że możemy go pokonać albo na Ukrainie, albo w Estonii, albo na przedpolach Warszawy, albo w Niemczech Wschodnich, albo na przedmieściach Paryża… Tyle, że każde jego zwycięstwo skończy się jak w Dombasie: mieszkańcy podbitych regionów zostaną użyci jako mięso armatnie, więc zachodowi będzie trudniej…
Brutalna prawda jest taka, że jest to wojna „do ostatniego Ukraińca”, a może stać się też wojną do ostatniego Łotysza, Estończyka, Litwina, Polaka, Słowaka, Czecha, Niemca, Francuza…
Tym, co możemy w tej chwili robić, to nie pozwalać, by to eskalowało w tą stronę. Jednak myślę, że – gdyby Putin wygrywał – to eskalowałaby w tą stronę i wojna byłaby kontynuowana, nawet za cenę zbiorowego samobójstwa kilku narodów…
Bo w takim świecie, jaki oferuje Rosja, po prostu nie warto żyć.
Na szczęście raczej nie będzie to potrzebne (no, chyba, że zaczną strzelać atomówkami). Najgorsze, co Rosja może zrobić, to przeciągnąć konflikt o kilka lat. A cytując Sun Zi: „O ile słyszy się czasem o głupim pośpiechu w prowadzeniu wojny, to nie słyszałem nigdy o mądrym jej przeciąganiu”.
I myślę, że Rosja zostanie pokonana. Nie wiem jak, nie wiem kiedy, nie wiem za jaką cenę i nie wiem, jak po tym wszystkim będzie wyglądać.
Wiecie, to już teraz jest kraj, którego mieszkańcy bywają zjadani przez sfory zdziczałych psów, albo gotują się żywcem w swoich mieszkaniach, bo pękają w nich rury centralnego ogrzewania, lub przeciwnie: umierają w nich z zimna…

Wysoki na 30 metrów wulkan gówna w Sammarze, Zjawisko bez analogów w mirze (w mieście wybiła kanalizacja, nieczystości tryskały i zamarzały, aż utworzyły TO), czyli rosyjska oferta cywilizacyjna dla świata.
Co się z nią stanie, tego nie wie nikt:
W dużej mierze wynika to z faktu, że nie wiadomo, co jeszcze zrobią i jakie to będzie miało konsekwencje. Problem w tym, że Rosjanie doszli już do poziomu, gdzie „Nie zrobią tego, to głupie jest!” nie wchodzi w grę. Bardziej aktualne jest raczej „Człowiek niby wiedział, ale się łudził”.
Wydaje mi się, że w scenariuszu (dla Rosji) pozytywnym Putina po prostu zaciukają, a na jego miejsce przyjdzie jakiś pseudo-życzliwy Rosjanin, który będzie robił loda Niemcom i Francuzom, żeby ci zechcieli znowu kupować jego ropę. Myślę jednak, że powrót do przedwojennych stosunków może być trudny: kontrakty są podpisane, każdy pamięta też, jak Rosjanie wykorzystali ropę. Tak więc interesy nie będą już w ten sposób, co kiedyś.
O scenariuszu negatywnym boję się myśleć.
Ukraina i zwrot do Europy:
Ukraina dokona zwrotu w stronę Zachodu. Dostosuje się do prawa Unii Europejskiej i podpisze dokument akcesyjny. Z dużym prawdopodobieństwem stanie się członkiem NATO, albo czymś w rodzaju członka honorowego.
Jego skutki:
Wschodnia flanka NATO znajdzie się pod Petersburgiem, Woroneżem i Wołgogradem.
Polska geopolitycznie wróci na swoje miejsce. Zyska Kijów, Helsinki i Ryga. Wojsko Polskie będzie można rozwiązać. Zostawić tylko komandosów, samoloty, jedną dywizję ogólnowojskową i kompanię reprezentacyjną.
Przystąpienie do Unii Europejskiej wymagać będzie od Ukrainy dostosowania prawa do jakichś, w miarę zachodnich standardów i zrobienia spokoju z oligarchami.
I tak powinno być.
Ukraina to wbrew pozorom bogaty kraj. Startowali z poziomem życia i PKB większym, niż Polska w tamtym momencie. Niestety, nie wdrożyli reform, pozwolili, żeby majątek został rozkradziony i służył kilku jednostkom, a nie całemu społeczeństwu. U nas też nie było idealnie, ale oni skopali sprawę. Teraz mogą to naprawić.
Jeśli to naprawią…
Ukraina to bardzo bogaty kraj. Mają bardzo rozwinięte rolnictwo, którego udział w dochodach państwa to 10-15 procent (co samo w sobie świadczy o ich zapóźnieniu, w normalnych państwach jest to mniej niż 1 procent), potężny przemysł przetwórczy, ciężki, wydobywczy, podstawy do całkiem niezłej produkcji (nazwijmy to) medium-tech, nawet nie najgorszy hig-tech, przemysł lotniczy, kosmiczny…
To może być zamożny kraj, na którego sukcesie skorzysta cały region.
Remilitaryzacja Polski, Niemiec i Ukrainy:
Remilitaryzacja Niemiec… Przerażająca perspektywa.
W tej chwili bezpieczeństwo kontynentu opiera się na obecności USA. To skłoniło część państw do zawieszenia swojej obronności lub niekoniecznie mądrego dysponowania środkami. Obecnie, przynajmniej niektóre kraje się remilitaryzują. Widać też, że w kwestiach bezpieczeństwa możemy na sobie polegać znacznie bardziej, niż ktokolwiek przypuszczał.
Bo powiedzmy sobie szczerze: nawet te hełmy od Niemców to więcej, niż ktokolwiek się po nich spodziewał.
Jest to bardzo poważna perspektywa, bo powiedzmy sobie szczerze: jedynym wrogiem, z którymi możemy się realnie mierzyć to Rosja. Bo już jakiś źle uzbrojony i nie mający oparcia w społeczeństwie dżihad jest mniej prawdopodobny.
A Rosja najpewniej straci status mocarstwa.
Już w tej chwili według ostrożnych rachunków stracili bezpowrotnie sprzęt, który musieliby odbudowywać 10-20 lat (według szacunków optymistycznych: 20-30). Co więcej: chodzi w dużej mierze o ich najnowocześniejsze maszyny. Zastąpić je będą mogli natomiast głównie czołgami T-72 i BWP-2. Czyli konstrukcjami z lat 70-tych. Lepszych modeli radzieckich maszyn nie dadzą rady wyprodukować, bo tłukli je w Charkowie. Ich „nowoczesnych” maszyn nie dadzą zrobić, bo każdy trzy razy się zastanowi, zanim sprzeda im części.
Co więcej mówimy tu o kraju, który sprzedawał Niemcom węgiel i rudę żelaza, żeby mieć za co kupić od Ukraińców stal… Tak więc te zdolności odtworzeniowe mogą być przeszacowane.
A nie trudno zgadnąć, że za 20-30 lat reszta świata będzie mieć znacznie lepszy sprzęt. Choćby dlatego, że czymś trzeba zastąpić ten szrot podarowany Ukrainie.
To odbije się dodatkowym wzmocnieniem państw Europy Zachodniej.
Finlandia i NATO:
Przystąpienie Finlandii do NATO to game-changer, który de facto uniemożliwia inwazję na Kraje Bałtyckie i mocno komplikuje ewentualny atak na Polskę. Ten ostatni staje się możliwy tylko wąskim pasem przez Białoruś i przy założeniu, że Bałtowie i Ukraińcy pozostaną neutralni.
Dlaczego?
Ogólnie Rosja nie ma zbyt dużej sieci dobrych dróg. Te na państwa bałtyckie są dwie: z Petersburga do Estonii na Narew i z Petersburga do Łotwy przez Psków. Problem w tym, że obie leżą w zasięgu artylerii dalekosiężnej strzelającej z Finlandii.
Zanim Ruscy będą mogli cokolwiek przedsięwziąć najpierw będą musieli obronić Petersburg przed jednoczesnym atakiem z Estonii i Finlandii, jednocześnie broniąc Białorusi przed uderzeniem z Polski i Ukrainy oraz godząc się z (przynajmniej czasową) utratą Kaliningradu.
Czyli będą mogli pocałować się w bardzo śmierdzące miejsce.
Co z krajami neutralnymi?
Niektóre kraje w Europie mają status państw neutralnych. Wbrew pozorom podnosi to ich znaczenie na arenie międzynarodowej, mogą bowiem pełnić funkcję mediatorów w trakcie konfliktów w państwach ościennych.
Szwecja gra znaczącą rolę w negocjacjach pokojowych między Izraelem i Palestyną, Austria: na środkowym wschodzie, a Irlandia w Afryce. Pytanie brzmi, czy tą rolę da się utrzymać, gdy jawnie wspierają jedną ze stron konfliktu?
Mam nadzieję, że tak.
Bez tego świat stanie się gorszym miejscem.
Po co nam NATO?
Pisałem chwilę wcześniej o tym, że rozszerzenie NATO w zasadzie uniemożliwi uderzenie na Polskę i Europę. Pytanie brzmi, czy Sojusz Atlantycki przetrwa w dłuższej perspektywie zakończenie wojny? Owszem, dowodzi on swej skuteczności. Pytanie brzmi, czy ta skuteczność będzie potrzebna? Bo jeśli na ten przykład Federacja Rosyjska rozpadnie się lub zdegeneruje do poziomu Białorusi 2.0 to po co nam NATO w obecnej postaci?
To znaczy: żeby zagwarantować bezpieczeństwo w Europie. Ale bezpieczeństwo przed kim?
Pytanie brzmi, czy wtedy potrzebne było nam w NATO USA. Na przykład w obliczu wojny USA z Chinami.
Albo gdyby USA doszło do wniosku, że nie chce już utrzymywać europejskich baz?
Deoligarchizacja:
Obecna sytuacja pokazała, jak niebezpieczne jest tolerowanie na swoim terenie superbogaczy pochodzących z państw autorytarnych. Oraz jakie niebezpieczeństwo tworzy korupcja z ich strony. W szerszej perspektywie: jakie niebezpieczeństwo w ogóle tworzy posiadanie na swoim terytorium superbogaczy.
Nie jestem pewien, czy ten przekaz został przyjęty do wiadomości.
Prawdopodobnie nie.
Niemniej jednak widać już, że problem oligarchów jest czymś, z czym państwa będą musiały się zmierzyć. Nie tylko z rosyjskimi, ale też chińskimi, arabskimi czy przedstawicielami amerykańskiego oligopolu. Jeśli nie dlatego, że przewidzą nadchodzące problemy, to z tej przyczyny, że oligarchowie rzucą im wyzwanie.
Myślę, że koniec końców kraje europejskie wyjdą z tej bitwy zwycięskie, choć nie wiem, czy zobaczę to jeszcze na swoich oczach. Oznaczać to będzie powrót do tradycyjniejszych, mniejszych przedsiębiorstw i gospodarki opartej na konkurencji, a odejście od korporacyjnych molochów.
A co z tym cholernym, amerykańskim lotniskowcem?
Myślę, że ostatnie dwa punkty będą oznaczały erozję wpływów USA na kontynencie europejskim. Z jednej strony ich wojsko nie będzie tu dłużej potrzebne. Może powiemy im kolektywne „spierdalaj”, może sami sobie pójdą. Może – wbrew temu, co roją sobie nasi politycy – przeniosą się na pozycje bliżej wschodniej flanki NATO czyli gdzieś pod Bachmut…
Walka z oligarchami prawdopodobnie będzie oznaczała powiedzenie tego samego ich biznesowi. Co raczej wyjdzie wszystkim na kontynencie na dobre.
Wpływy kulturowe USA słabną i słabnąć będą.
Myślę jednak, że może być poważny wyjątek. Wielka Brytania. Samotna, między rosnącym na kontynencie chaotycznym i nie zawsze mądrym tworem, a a drugim kontynentem, również chaotycznym i niezbyt mądrym. Myślę, że skazana jest na stanie się kolonią USA i amerykańskim lotniskowcem oraz bazą wypadową
Jakkolwiek Rosja jest „na ścieżce” do katastrofy to jednak nie lekceważyłbym miłości i chęci pomocy jaką okażą Niemcy i Francja w „odbudowie” potencjału. Zwłaszcza że w Niemczech latami fundamentem planów rozwojowych miały być tanie rosyjskie surowce.
„Wojna weszła już w drugi rok, osobiście myślę, że potrwa jeszcze co najmniej do jesieni przyszłego.”
Nie bardzo widzę jak. W styczniu rosyjski budżet zrealizował 60% założonego deficytu, przy wydatkach ponad dwukrotnie wyższych niż przychody. Wstępne dane pokazują, że w lutym było jeszcze gorzej. W marcu trend w dół ma się utrzymać. Po drodze prawdopodobnie UE znowu dokręci śrubę i obniży limity, więc cykl zapaści budżetowej się powtórzy. Rosyjski bank centralny deklaruje, że jest w stanie utrzymywać w ryzach rubla i łatać budżet mniej więcej do połowy roku, potem skończą się fundusze.
Wojna potrwa do jesieni tego roku, maksymalnie do wiosny przyszłego. Co więcej, im później się skończy, tym gorzej dla Rosji. Wojna trwająca przez większość 2024 roku to już realizacja scenariusza a la rok 1917 na pełnej.
„O scenariuszu negatywnym boję się myśleć.”
IMO myśleć trzeba, bo jest realny. Głównym długofalowym kosztem Rosji jest rozpad infrastruktury. Lotnictwo jest w zapaści, kolej zaraz będzie, Internet i telefonia w zasadzie czeka na pierwszą poważną awarię po wyjściu zachodnich operatorów. Rosja jest wielkim krajem, który bez infrastruktury zacznie się rozpadać.
W optymistycznym scenariuszu następca Putina skonsoliduje centralę i pokaja się przed Zachodem na tyle szybko, że rozpad to będzie epizod. W negatywnym scenariuszu nie będzie Białorusi 2.0 tylko szereg wzajemnie się zwalczających półmafijnych księstw udzielnych. Przy czym nie zakładam, że tam nagle zaczną się ruchy narodowościowe i regiony będą ogłaszać niepodległość (nie licząc Kaukazu i być może Kaliningradu), raczej nastąpi nieformalna ale ostra degradacja federacji. Co z tego wyjdzie w długim terminie to już Wielki Manitou raczy wiedzieć.
„Bo jeśli na ten przykład Federacja Rosyjska rozpadnie się lub zdegeneruje do poziomu Białorusi 2.0 to po co nam NATO w obecnej postaci?”
A po co nam było wcześniej? NATO jakoś funkcjonowało w obecnej postaci, mimo przekonania o braku jakiegokolwiek sensownego wroga w zasięgu Europy. Przypominam, do bardzo niedawna Rosja to nie była w oczach krajów Zachodu NeoRzesza, tylko zaprzyjaźniona stacja benzynowa, której militarne zapędy na kraje byłego ZSRR kompletnie ich nie obchodzą.
NATO to jest instrument tzw. projekcji siły. Jego realną rolą po upadku muru berlińskiego nie była obrona militarna tylko konsolidacja Zachodu na międzynarodowym rynku politycznym. To że teraz nagle okazało się, że obrona jednak też jest potrzebna i wychodzi na pierwszy plan tylko wzmocni rolę NATO w przyszłości, kiedy znowu wróci do skupiania się na projekcji – bo obecny okres będzie czymś w rodzaju dowodu, że siła potencjalna potrafi szybko przekształcić się w siłę kinetyczną.
„Może – wbrew temu, co roją sobie nasi politycy – przeniosą się na pozycje bliżej wschodniej flanki NATO czyli gdzieś pod Bachmut”
Absolutnie nie jest to możliwe. Z dwóch powodów.
Pierwszy jest taki, że USA raczej nie ustawia swoich baz przy froncie, tylko na jego zapleczu. Przypominam, że wciąż Niemcy stacjonują więcej amerykańskiego wojska niż Polska, a przecież to kraj z punktu widzenia obronności jak pączek w maśle: sam środek NATO, zero bezpośrednich zagrożeń z jakiejkolwiek strony. Wzmocnienie wschodniej flanki będzie oznaczało przeniesienie baz do Polski, bo to jest bezpieczne zaplecze, co zresztą ta wojna bardzo dobrze pokazuje.
Po drugie, akurat co by nie mówić o działaniach Rosji, jedno im się na pewno udało: zablokowali członkostwo Ukrainy w NATO. Od końca Zimnej Wojny NATO wyraźnie unika krajów realnie zagrożonych wojną na granicy (co BTW tylko potwierdza moje spostrzeżenie wyżej, że to bardziej sojusz konsolidacyjny niż obronny). Ukraina będzie ważnym partnerem NATO, pewnie będzie miała jakieś dodatkowe umowy obronne i zbrojeniowe z krajami dawnej Rzeplitej (trójkąt Polska, Litwa, Ukraina) oraz B9. Ale w NATO nie będzie, przynajmniej w ciągu najbliższej dekady, dwóch. Baz amerykańskich też tam nie znajdziemy (z wyjątkiem szkoleniowych), z tego samego powodu.
„Polska geopolitycznie wróci na swoje miejsce.”
O ile rojenia prawicy o roli Polski normalnie mam za, no cóż, rojenia, to tym razem akurat zgadzam się z ogólnymi wnioskami „militarnego Twittera”, że rola Polski wzrośnie i to w ogromnym stopniu:
1. Jak wspomniałem wcześniej, Ukraina nie będzie w NATO, a będzie jej zależało na współpracy obronnej i zbrojeniowej. Polska, która teraz rozkręca przemysł zbrojeniowy na całego (Krab, Rak, Narew, Grot, 1400 Borsuków, K2PL produkowane w Polsce, odpuściliśmy właśnie ciężki BWP z Korei na rzecz własnej konstrukcji na bazie Kraba itd. itp.) będzie tu naturalnym partnerem i przy okazji największym centrum zbrojeniowym w Europie. Oraz największą armią lądową NATO w Europie. Obie te kwestie będą miały wpływ na naszą pozycję.
2. Kraje Europy Środkowo-Wschodniej są mocno rozczarowane współpracą z Zachodem i jego postawą w tej wojnie. Międzymorze i B9 przed lutym 2022 były takimi ot, projekcikami pośród wielu, teraz będą miały dużo większe znaczenie. Polska będzie tu najistotniejsza z racji samej wielkości i wspomnianego przemysłu zbrojeniowego oraz armii. Tym bardziej, że dla tej części Europy zarówno scenariusz Białorusi 2.0 jak i rozpadu Rosji to nadal duży ból głowy i rozmaite zagrożenia destabilizacyjne, którymi trzeba się zająć.
3. Po wojnie USA będzie się chciało skupić na Chinach, ale będą potrzebowali jakiegoś przyczółka w Europie, który ogarnie kwestie bezpieczeństwa za nich, ale z ich pomocą. Wobec punktów 1-2 sądzę, że będziemy takim krajem, kosztem Niemiec, które w ciągu ostatniego roku zjebały w tej kwestii wszystko co było do zjebania. To nie jest tak, że przeskoczymy Niemcy, ale środek ciężkości będzie się przesuwał.
4. Będziemy kluczowym krajem w odbudowie powojennej Ukrainy. Już stanowimy jej głównego partnera handlowego, tajemnicą poliszynela (którą ten mil-twitter lubi czasem dozować) jest to, że ceną wsparcia obrony Ukrainy jest wpuszczenie naszego biznesu na preferencyjnych zasadach. To samo dotyczy oczywiście Niemiec i Francji, ale patrząc na to co się dzieje aktualnie w relacjach, Polska będzie wpuszczana chętniej i szerzej. Także dlatego że:
5. Mnóstwo firm ukraińskich przeniosło się do Polski (do innych krajów też, ale w przytłaczającej większości do nas) albo otworzyło tu swoje oddziały, które de facto są głównymi siedzibami na czas wojny. Po wojnie wydaje mi się raczej pewne, że zbudowany kapitał zostanie tu gdzie jest. To oznacza mocną integrację gospodarczą i powiązania biznesowe między Kijowem i Warszawą.
6. Już od kilku lat jesteśmy głównym kierunkiem wschodniej imigracji, wojna to spotęgowała, a upadek Rosji spowoduje, że zaczną do nas walić masowo również np. obywatele byłych republik radzieckich z Centralnej Azji, którzy do tej pory kierowali się raczej do Moskwy i Petersburga.
Jak by to nie zabrzmiało, trafiła nam się wojna, jak ślepej kurze ziarno. Mnóstwo długofalowych procesów jest teraz po naszej stronie dzięki temu, że Rosja wzięła i się wyjebała na swój głupi ryj.
*założonego deficytu na cały rok (brak edycji komentarza w WordPressie to jakiś żart).
Nie bardzo widzę jak. W styczniu rosyjski budżet zrealizował 60% założonego deficytu, przy wydatkach ponad dwukrotnie wyższych niż przychody. Wstępne dane pokazują, że w lutym było jeszcze gorzej. W marcu trend w dół ma się utrzymać. Po drodze prawdopodobnie UE znowu dokręci śrubę i obniży limity, więc cykl zapaści budżetowej się powtórzy. Rosyjski bank centralny deklaruje, że jest w stanie utrzymywać w ryzach rubla i łatać budżet mniej więcej do połowy roku, potem skończą się fundusze.
Dla mnie to jednak brzmi albo jak alarmizm grup anty-wojennych, albo jak mobilizowanie społeczeństwa (coś jak PiS robi z samolotem) na potrzeby przedłużającego się konfliktu. Poza tym mają jeszcze całkiem spore pole manewru w kwestii wprowadzania durnowatych planów ratunkowych na poziomie Warhammera 40.000.
Przy czym nie zakładam, że tam nagle zaczną się ruchy narodowościowe i regiony będą ogłaszać niepodległość (nie licząc Kaukazu i być może Kaliningradu), raczej nastąpi nieformalna ale ostra degradacja federacji. Co z tego wyjdzie w długim terminie to już Wielki Manitou raczy wiedzieć.
Też raczej myślę, że będą to quazi-mafijne księstwa jakichś baronów-rozbujników.
Scenariusz negatywny, o którym boję się myśleć, to jakiś numer z bronią atomową. Niestety oni już udowodnili, że myślenie „oni na pewno tego nie zrobią” jest błędem.
Jak by to nie zabrzmiało, trafiła nam się wojna, jak ślepej kurze ziarno
No ba! Wrogi nam naród postanowił popełnić samobójstwo, a my możemy prowadzić z nim proxy-war z pomocą Ameryki i Niemiec…
„Scenariusz negatywny, o którym boję się myśleć, to jakiś numer z bronią atomową. Niestety oni już udowodnili, że myślenie „oni na pewno tego nie zrobią” jest błędem.”
Nie do końca się zgadzam. Oczywiście, myślenie, że Rosjanie mają jakiekolwiek opory moralne albo boją się eskalacji, jest błędem. Ale to że Rosjanie posługują się bardzo patologiczną, skrzywioną i ignorującą wszelką etykę logiką, której człowiek urodzony na zachód od Smoleńska nie bardzo jest w stanie objąć rozumem, nie znaczy że w ich zachowaniu nie ma żadnej logiki.
Dzisiaj zobaczyłem ciekawy komentarz o rosyjskiej strategii odpierania NATO:
Rosjanie zdają sobie sprawę, że USA z pomocą NATO może w krótkim czasie zredukować ich zdolności bojowe do zera. Skądinąd wiemy, że jak Putin zaczął w zeszłym roku coś przebąkiwać o atomówkach to rozdzwoniły się telefony między generalicją amerykańską i rosyjską z komunikatem, że odwetem za użycie bomb jądrowych będzie atak konwencjonalny, który uziemi całe rosyjskie lotnictwo, flotę i arsenał rakietowy. Oświadczenia o atomówkach praktycznie ucichły zaraz potem.
Z drugiej strony czytałem w zeszłym roku ciekawe opracowanie o tym, jak administracja USA zastawiała się bodaj w latach 60-tych jaka będzie skuteczność użycia bomb atomowych w faktycznym starciu konwencjonalnym. Wyszło im, że zaskakująco mała: sparaliżowanie wrogich sił na froncie porównywalnym do ukraińskiego wymagałoby wystrzelenia szacunkowo między kilkaset a kilka tysięcy głowic.
Trzeci problem jest jeszcze taki, że arsenał atomowy Rosji jest prawdopodobnie w opłakanym stanie. Parę dni temu zawalili test pocisku międzykontynentalnego:
https://tvn24.pl/swiat/pocisk-balistyczny-sarmat-satan-ii-cnn-rosja-przeprowadzila-prawdopodobnie-nieudany-test-w-okolicach-wizyty-joe-biden-w-ukrainie-6770666
Ich zapasy z czasów radzieckich wyglądają pewnie tak jak wszystkie, czyli strach zdrapywać rdzę. Próba ataku atomowego może skończyć się równie dobrze kompromitacją i ujawnieniem światu, że Rosja nie ma w rzeczywistości jedynego argumentu z którym świat się jeszcze liczy. A jest jeszcze scenariusz, że pocisk sobie wystrzeli przypadkowo gdzieś nad zachodnią Rosją.
Użycie atomówek jest w tej sytuacji w zasadzie bez sensu: efekt militarny będzie mizerny, reakcja Zachodu gigantyczna, a jest jeszcze ryzyko, że ostatnie karty na ręce okażą się blotkami.
Do tego jestem prawie pewien, że to byłaby czerwona linia także dla Chińczyków, a Rosjanie są teraz siłą rzeczy bardzo od nich zależni.
IMO szansa na taki scenariusz jest naprawdę minimalna.
Jeśli chodzi o skuteczność broni atomowej na froncie: takie źródło jak Poradnik Dowódcy Drużyny (wyd. Dowództwo Wojsk Lądowych 2011) twierdzi, że jedna drużyna piechoty obstawia pas terenu o szerokości 500 metrów. Tak na oko wychodziłoby na to, że realnie to za pomocą jednego nuka można rozwalić kompanię, może batalion wojska…
Co się tyczy możliwości użycia: krótko po pierwszych groźbach Miedwiediewa oglądałem wypowiedź fizyka nuklearnego, który też był zdania, że Rosjanie nie są w stanie prowadzić wojny atomowej. Jego argumentacja była taka:
– do zapalników potrzeba magicznego czegoś, co ma bardzo krótki okres półtrwania. Nie ma dowodów, by w ciągu ostatnich trzech dekad Rosjanie pozyskiwali to coś.
– ogólnie utrzymanie pojedynczej głowicy w stanie użyteczności jest bardzo drogie. Wątpliwe jest, by Rosjanie byli w stanie utrzymać tak dużą armię, jak mają, flotę, kilka przedsięwzięć wynikających z pych i rozległy arsenał atomowy.
– paliwo używane w rakietach jest bardzo żrące. Praktycznie nie nadaje się do przechowywania w rakietach. Wymaga też ciągłej wymiany zbiorników. Nie ma dowodów, żeby Rosjanie prowadzili takie działania w ostatnich latach.
– rakiety też mają swój czas przydatności do użycia. Związek Radziecki utylizował je ostrzeliwując poligony w Kazachstanie. Przestali to robić w latach 80-tych.
Myślę też, że jeśli Ukraińcy mogą przelecieć improwizowanym dronem 500 kilometrów, żeby zaatakować lotnisko pod Moskwą, nie niepokojeni przez obronę przeciwlotniczą, to pocisk międzykontynentalny może zrobić to samo.
Wolałbym jednak nie składać na takie spekulacje naszego życia i dobrobytu.
Nie przesadzałbym z tym zbrojeniem się na potęgę. Tak naprawdę nadrabiamy stracony czas. Wszystkie te obecne zakupy: zastępstwo dla sowieckich i post-sowieckich czołgów, BWP-ów z lat 60-tych, koreańskiej artylerii samobieżnej i tak dalej powinny być wykonane na przestrzeni ostatnich 40-tu lat. No, ale mieliśmy bezprecedensowo długi czas pokoju, a nad potrzebami wojska górę brały potrzeby polityczne (jak utrzymanie miejsc pracy w polskich fabrykach zbrojeniowych, co owocowało takimi akcjami, jak program Kraba, który miał bagatela 20 lat obsuwy).
Armii takiej jak Wielka Brytania czy Turcja nie będziemy mieć, bo nie mamy takiej bazy demograficznej. Dwa, że nie jestem pewien, czy te tureckie czołgi Patton z lat 50 są jakimś wyznacznikiem jakości.
Zgodzę się, że silne wojsko działa odstraszająco na takie kraje jak Rosja. Pytanie brzmi, czy po tej wojnie będzie jeszcze istnieć Rosja i czy będzie jeszcze mieć wojsko.
Myślę, że to bardzo życzeniowy scenariusz. Putin zostaje przy władzy i co? W grudniu 2022 brytyjskie ministerstwo obrony szacowało, że Rosjanie stracili bezpowrotnie 1.500 czołgów. Przy czym jest to ocena bardzo konserwatywna. Ruska Novaya Gazeta twierdzi, że Rosja jest w stanie produkować rocznie 250 nowych czołgów. Faktycznie w ciągu ostatnich 40 lat nigdy nawet nie zbliżyli się do tej liczby. W rekordowym roku wyprodukowali trochę ponad 150 czołgów. Odtworzenie sił do poziomu z 2021 zajmie im około 10-20 lat.
Ryska armia już udowodniła, jak radzi sobie z zachodnim czy quasi-zachodnim sprzętem. Zauważmy, że w tej chwili nie ma potwierdzenia bezpowrotnej straty choć jednego, ukraińskiego T-84 Opłot.
Gospodarka raczej tego nie wytrzyma. Według rosyjskich alarmistów rezerw starczy im do maja. Osobiście myślę, że stosując rozmaite sztuczki mogą wytrzymać dłużej. Jak długo u władzy pozostaje Putin raczej nie ma szans na powrót do handlu kopalinami. Nawet Scholz i Le Pen nie są chyba aż tak głupi. Co innego, gdyby doszło do jakichś zmian na Kremlu.
Drugiej Zimnej Wojny bym się nie obawiał.
Problem w tym, że piechota może maszerować nawet na bosaka, a wojna może żywić się sama. Oczywiście czołgi w ten sposób nie pojadą. Jednak zawsze można wysłać żołdactwo, by mordowało i gwałciło.
Bardziej od nowej, zimnej wojny spodziewałbym się użerania z państwem bandykim. Jakimś, międzynarodowym odpowiednikiem menela z nożem, wygrażającym całemu światu.
@Siman
I znowu mądrze Pan gadasz. 😀
Prawdopodobnie dlatego też ruscy przestali wpuszczać do siebie inspektorów bo by jeszcze wyszło na jaw, że ich arsenał jest w opłakanym stanie.
A trzeba pamiętać, że pod hasłem arsenał są i głowice ale i też wyrzutnie (silosy, samoloty, mobilne platformy, okręty normalne i podwodne itd.) Ludzie lubią rzucać takimi hasłami, typu „Rosja dysponuje arsenałem atomowy, który mógłby wymazać życie na ziemi kilka razy” czy inne pierdu pierdu. Tak, mogą mieć ilość głowic atomowych w takiej ilości, że teoretycznie by to było możliwe ale jeśli nie ma się odpowiedniej ilości wyrzutni to równie dobrze można gadać, że ktoś kto ma jednego kałasznikowa i zapas 250 000 pocisków dysponuje siła która pozwoliłaby mu zabić ćwierć miliona ludzi! Czy wszystkie głowice zadziałają, czy środki przenoszenia ich zadziałają, czy czynnik ludzki zadziała itd. Takie rakiety przykładowo są naprawdę cholernie skomplikowanym ustrojstwem o czym Niemcy się przekonywali już podczas testów V1 i V2 i już sam fakt z np. ilu części się one składają sprawia że są bardzo awaryjne.
Przykładowo Apollo składał się z 5,6 mln części i jeśli zadziałałoby 99,9% części to znaczyłoby, że mamy jakieś 5600 awarii różnego rodzaju. Poziom skuteczności w rakietach to 99,99996% czyli 4 na 10 000 000. Amerykanie ponoć twierdzą, że ich rakiety Minuteman pod koniec zimnej wojny miały mieć skuteczność na poziomie 80-90%. Jak to teraz wygląda to pewnie wiedzą tylko w Pentagonie. Jak wyglądało to u ruskich pod koniec zimnej wojny i jak wygląda teraz? Zapewne nawet na Kremlu nie wiedzą i wątpię żeby to było jakoś specjalnie imponująco.
„Nie przesadzałbym z tym zbrojeniem się na potęgę. Tak naprawdę nadrabiamy stracony czas.”
Częściowo owszem, to jest nadrabianie, ale przy okazji jak najbardziej zbroimy się na potęgę. Np. kupiliśmy prawie 400 Abramsów, 180 K2, a teraz dogadaliśmy się z Korańczykami na produkcję kolejnych 820:
W sumie to jest prawie 1400 czołgów, przy założeniu, że pozbędziemy się wszystkich posiadanych obecnie (pytanie, co z np. wyremontowanymi Leopardami). To więcej niż Niemcy, Francja, Włochy i Hiszpania RAZEM WZIĘTE. To się powtarza w innych kategoriach: nikt w NATO poza USA nie ma ani nie planuje mieć 500 HIMARSów, 1,5 tys. BWP itp. Będziemy mieli największą armię lądową w Europie, poza być może Rosją, a na pewno najlepszą w przeliczeniu jakość*ilość.
Ja bym tu nie przesadzał. Po pierwsze: kupujemy masę czołgów, bo nam ich zwyczajnie brakuje. Jeszcze przed wojną mieliśmy (na papierze) niedobór jakichś 200 czołgów. Mówię „na papierze”, bo do osiągnięcia pełni uposażenia istniejących już batalionów brakowało nam około 100 czołgów. Co więcej nasza obecna władza powołała jeszcze dwa bataliony, każdy po około 50 czołgów, ale bez dokupywania nowych maszyn…
Do tego około 250 czołgów podarowaliśmy Ukrainie. Tak więc te 580 czołgów po prostu pokrywa nasze braki.
Umowy na zakup 1000 sztuk K2 i 500 Himarsów to umowy ramowe. Oznacza to, że nasi partnerzy zadeklarowali chęć sprzedania nam do 1000 czołgów i 500 wyrzutni rakietowych, a my sami mamy zdecydować, ile tego będzie. Mam nadzieję, że władza opamięta się i nie kupi aż tylu. To nie są moździerze wsparcia piechoty. Nie ma potrzeby, żeby każda kompania miała własnego. Choć oczywiście fakt, że MON i generalicja wreszcie zrozumiały, co to jest broń antydostępowa cieszy. Wcześniej wojnę wyobrażali sobie tak, jak w Czterech Pancernych.
1.000 BWP już mamy. I zakup 1.500 nowych ma o tyle sens, że nasze są złomem z lat 60-tych. Jedyna ich zaleta jest taka, że potencjalny przeciwnik ma dokładnie taki sam złom. Wymienić je trzeba od dawna. Szkoda tylko, że ten program nie był prowadzony konsekwentnie od lat 90-tych, kiedy się zaczął.
Ogólnie to nasze zbrojenia pokazują jasno, że ogólnopolski różaniec i Chrystus w Świebodzinie nie były stratą czasu, a Radiu Maryja należy jeszcze dosypać pieniędzy. Naszą obronnością kieruje bowiem Palec Boży: mimo 40 lat zapóźnień braki uda się nadrobić, zanim Polska znajdzie się w niebezpieczeństwie. WOT, ze swoimi treningami potiomkinowskimi okazuje się równym przeciwnikiem dla WDW, które trenuje w dokładnie ten sam sposób…
Myślę, że docelowo po prostu przesiądziemy się na koreańskie K2.
Myślę, że docelowo będziemy mieli między 50-100 HIMARS-ów i tych ich koreańskich odpowiedników na G, do tego kilka zmontowanych na Jelczach plus możliwość szybkiego montowania zastępczych Jelcz-Marsów w Polsce. Więcej nie za bardzo jest sens budować. Skoro USA ma około 350 w armii i około 50 w marines, to taka liczba powinna wystarczyć.
Zupełnie bez science-fiction: my będziemy mieli K2 i może starsze Abramsy oraz Leopardy, full Borsuków i Rosomaków, a do tego Himarsy, Jelcz-Marsy i te koreańskie Gcośtam. Do tego pewność, że – jeśli nawet NATO okaze się fikcją – to nasi sojusznicy obsypią nas co najmniej noktowizorami, ręcznymi radarami balistycznymi, ciepłymi mundurami i inną bronią nie-letalną na otarcie łez.
Oni będą mieć T-72, BWP-1 i Grady prosto z fabryk, za to w starych wersjach. I to przy założeniu, że im się poszczęści.
Słyszałem wiele razy że Rosja to ostatnie imperium kolonialne Europy tylko, że trochę dłużej się rozpada jak te z Europy zachodniej. Coś w tym jest.
Znaczy się z naszej perspektywy ostatnie około 30 lat to historia ich upadku, ponownego wstania z kolan i powrotu do głównej ligi żeby teraz zlecieć na swój durny ryj i upaść tak, że ludzie się obecnie zastanawiają, czy Rosja jeszcze w ogóle będzie istnieć za 15-20 lat. Ja naprawdę bym się wcale nie zdziwił jakby następne pokolenia nie rozdzielałyby wcale tego okresu na upadł sobie mur berliński i ZSRR a potem 30 lat później upadła Federacja Rosyjska. Równie dobrze mogą traktować to jak kolejne fazy upadku tego samego tworu. Ot zaczął się rozpad w latach 80, od Rosji odpadła część peryferii, Jelcyn włączył temu pauzę, a potem 30 lat później tą pauzę wyłączył.
Ruscy uwielbiają sami sobie przypisywać „dziedzictwo” Rzymu więc można by uznać tych dwóch za miniaturowe analogie Dioklecjana i Konstantyna Wielkiego – chwilowo ogarnęli rozpadający się burdel (zwiększając centralizację państwa i „biorąc lud za mordy” przy użyciu siły) tylko po to żeby na końcu rozpadł się z jeszcze większym hukiem. Jaki kraj taki Konstantyn Wielki można powiedzieć.
Już teraz widać tam pewne oznaki zapowiadającej się jakiejś wojny domowej. Ludzie na wierchuszce Kremlowskiej obecnie zdają się być już bardziej zainteresowani nie wygraniem tej wojny ale tym, żeby mieć jak najwięcej dostępnych dla nich sił i zasobów jakby doszło do innej już domowej o podział masy spadkowej po Putinowskiej Rosji. Prigożyn z Surowikinem próbują ciągnąć kurczący się kocyk w swoją stronę, ponoć na początku stycznia Szojgu z Gierasimowem wpadli do Putina z wizytą, żeby go uświadomić że ci dwaj robią sobie prywatne wierne im armie i chcą go strącić z tronu więc nagle doszło do zmian w tym kto kieruje „specoperacją”. Obok siedzi Kadyrow i próbuje jednych rozgrywać kosztem drugich. Łukaszenka rozpaczliwie robi co może, żeby tylko się utrzymać na powierzchni i nawet jest prawdopodobne, że próbuje się dogadać z zachodem za plecami ruskich (stąd zamordowano mu niedawno jednego z jego ministrów)… To dosłownie mi wygląda jak jakieś wczesne etapy szykowania się do epoki warlordów jak w chinach 100 lat temu.
Ciekawi mnie czy przy okazji ewentualnego rozpadu Rosji nie dojdzie też do utraty terytoriów które są obecnie w ich władaniu ale inne państwa mają roszczenia terytorialne względem nich. Na pierwszy rzut oka to oczywiste są Wyspy Kurylskie ale i Sachalin ze strony Japonii, ale wcale bym się nie zdziwił jakby Finlandia na jakimś etapie nie odzyskała terytoriów które sobie ruscy zabrali w latach 40, a może i nawet Karelia chociaż w części. Mołdawia prawie na pewno odzyska Naddniestrze – nie widzę szans w kontekście tej wojny, żeby byli w stanie utrzymać kontrolę nad tym obszarem. Pytanie co z terenami zagarniętymi od Gruzji, bo kaukaz zapowiada się, że będzie niezłym kotłowiskiem. Łotwa z Estonią też chyba mają jakieś pretensje terytorialne wobec Rosji.
Ale i tak wszystko to niknie wobec tego co chodzi po głowach Chińczyków. Chodzi o tereny które Ruscy zagrabili Chińczykom w 1860 roku kiedy akurat trwały wojny opiumowe. Tam gdzie dzisiaj mamy Władywostok i Chabarowsk. Ośmielę się rzucić stwierdzenie, że to nie NATO jest obecnie największym zagrożeniem dla Rosji tylko Chińczycy. Ironią jest to, że Rosjanie jako wymówki do zaatakowania Ukrainy używają stwierdzenia, że „kiedyś to były nasze ziemie więc nam się one należą z przyczyn historycznych”. No to świetnie bo dokładnie takiej samej argumentacji mogą chcieć użyć Chińczycy w odniesieniu do rosyjskiego dalekiego wschodu. Ruscy sami otworzyli tą puszkę Pandory i prawdopodobnie będą musieli ponieść tego konsekwencje.
Chińczycy sami są obecnie u progu własnego kryzysu, który im się czai za rogiem. Potrzebują na gwałt zasobów, ale nie chodzi nawet tylko o surowce energetyczne ale nawet o wodę. Większość zasobów wodnych z Chin znajduje się na południu. Woda do Pekinu i okolic (gdzie mieszka 400 mln ludzi) musi być sprowadzana z południa, ale i te zasoby mają swoją wydolność. Ocieplający się klimat wcale jakoś tutaj nie pomaga i problem tylko narasta. Tymczasem tuż przy granicy mamy jezioro Bajkał, które aż się prosi, żeby podciągnąć do niego rurociągi. Z resztą do niedawna Chińczycy nawet próbowali to zrobić i już nawet kontrolowane przez chińskie władze spółki zaczęły wykupywać ziemię w tym obszarze tylko Rosjanie się na czas zorientowali i sprawa upadła. Póki co.
Obecna sytuacja jest dla Chińczyków wręcz idealna, bo trzymają ruskich za jajca i praktycznie to oni dyktują im cenę za jaką będą od nich kupować surowce, ale to do czasu. Jestem przekonany, że jak tylko Rosja zaczęłaby się rozpadać, albo doszło by tam do zmiany władz na takie o kursie bardziej pro zachodnim to Chińczycy na pewno będą chcieli ruszyć do akcji i będziemy mieć powtórkę z konfliktu nad Ussuri tylko tym razem będzie na serio i bez cackania się.
Ciekawie też będzie na pewno w Azji centralnej – granice Kazachstanu, Kirgistanu, Uzbekistanu i Tadżykistanu zostały celowo ustanowione tak, żeby te kraje były ze sobą w stanie permanentnego konfliktu do którego będzie potrzebny rozjemca w postaci Rosji. Już teraz widać, że ta relacja należy do przeszłości. Pytaniem otwartym jest to co tam się będzie teraz działo? Bo z jednej strony na miejsce Rosjan mogą wkroczyć Chińczycy i albo będą próbowali „objąć ten obszar swoim patronatem”, albo się będą próbowali podzielić tam wpływami z Iranem i tym co zostanie z Rosji, albo będziemy tam mieć powtórkę z Bałkanów z lat 90 (co w sumie może być na rękę USA).
Analogicznie pewnie będzie na wcześniej wspomnianym Kaukazie. Już teraz zaczęło się tam kotłować pomiędzy Armenią i Azerbejdżanem i niespodzianka – Rosjanie jakoś nie kwapili się by przybyć z odsieczą Armenii. To naprawdę zmienia cały układ sił w regionie. Zwłaszcza, że obecnie ten region nabiera coraz większego znaczenia w kontekście szukania alternatywnych dostawców surowców energetycznych. Do tej pory kraje regionu morza Kaspijskiego mogły eksportować gaz do Europy tylko poprzez gazociągi w Rosji odziedziczone w spadku po ZSRR (bardzo opłacalne dla ruskich), ale obecnie coraz bardziej ogarniają się z budową alternatywnych gazociągów przez Turcję i szacuje się że sam Azerbejdżan może niedługo dostarczyć ilości gazu zaspokajającą kilkanaście procent zapotrzebowania Europy. Jeśli podłączono by do tego gazociągu (przez morze Kaspijskie) Kazachstan to mogłoby to się wielokrotnie zwiększyć. Do tej pory problemem było to, że żeby postawić taki gazociąg przez morze potrzebna była zgoda Rosjan, a oni z oczywistych powodów jej wyrazić nie chcieli. Obecnie skoro Rosja idzie na dno to sytuacja może ulec zmianie.
Czy od Rosji odpadnie Czeczenia, Dagestan, Czerkesja itd. ? No prawie na pewno będą mogli próbować. Nie specjalnie jednak wierzę w to, żeby od Rosji się uwolnił Tatarstan, Baszkiria itd. Jakoś nie widzę tego, żeby takie wysepki po środku Rosji miałyby na to jakieś większe szanse (zwłaszcza, że te okolice odpowiadają za około 10% wydobycia rosyjskiej ropy), chyba, że by doszło do totalnego rozbicia dzielnicowego.
@Siman
Absolutnie się z Tobą zgadzam. Zwłaszcza odnośnie tego, że musimy się szykować na najgorsze. Rosja idzie obecnie z pełną prędkością na dno i zapowiada się, że niedługo zamieni się w kociołek kipiącego gówna. Z naszej perspektywy najważniejszym jest, żeby te gówno nie wylało się do nas. Drugim priorytetem jest wskoczenie w rolę gwaranta bezpieczeństwa dla naszych państw buforowych co może nam dać niezły lewar polityczny. Zaznaczam, że to w żadnym razie nie jest z mojej strony próba patrzenia z góry na te narody – zwyczajnie opisuję rzeczywistość chociażby z punktu widzenia geografii/geopolityki. Ironią losu, jest to że dawna Rzeczpospolita (unia Lubelska) powstała właśnie dlatego, że Litwini byli przerażeni tym, że mają na wchodzie w Rosji krwawego psychopatę w postaci Iwana Groźnego. Historia może się nie toczy kołem ale na pewno się rymuje.
Do tego wszystkiego dodałbym jeszcze to że upadek Rosji prawdopodobnie sprawi, że spory polityczne może choć trochę złagodnieją, a Internet może stać się odrobinie lepszym miejscem. Wyobraźcie sobie świat w którym kacapów nie będzie już stać na opłacanie tych wszystkich farm trolli i sponsorowania wszelkiej maści ekstremistów i szurni. Ruscy nawet nie ukrywają specjalnie, że próbowali mieszać w wyborach w państwach zachodnich. Co chwilę wychodzi na jaw, że taka a taka organizacja dostawała kasę pod stołem od Ruskich. Nagle się okazuje, że organizacje niby to proekologiczne, a tak naprawdę były potrzebne do tego, żeby pluć jadem na energetykę atomową. Nagle się okazało, że z tych wszystkich szurowni od płaskoziemców, czy antyszczepionkowców po wybuchu wojny zaczęła się wylewać prorosyjska propaganda
No ładnie to ująłeś xD
Wtrącę się w tą dywagajće bardzo konkretne i nacelowane uwagi. Te o Chinach
Zakusy, żeby Mandżuria w całości była chińska
Chiny do niczego już jej nie potrzebują. Władywostok jest portem zamarzającym. Chińczycy prawie dekadę temu „wydzierżawili” (czytaj: jest on koreański już tylko wyłącznie na mapach) od Korei Północnej taki baaardzo wąski pasek lądu między swoją granicą a wybrzeżem, pociągnęli przez to magistralę kolejową i wybudowali port. Niezamarzający. Miało być wielkie otwarcie wiosną 2020, ale tak jakby Covid przyćmił splendor tego wydarzenia. Port po pierwsze nie zamarza, po drugie nie trzeba robić żadnych działań, żeby go mieć, poza odpaleniem kilku śmiesznych milionów Kimowi.
Rosja Chinom jest potrzebna tak naprawdę do jednego. „Gwarancja pokoju z północy”. Tak z przyczyn historycznych (oni po dziś dzień przeżywają traumę narodową w postaci Mongołów, Dżurdżenów, Kitanów, Mandżurów… i wszyscy oni przybywali zawsze z północy), jak i geopolitycznych (najpierw „bracia” w komunizmie, potem dwa zamordystyczne reżimy, więc nie trzeba sie bać, że nas „otoczą” zachodnie wpływy). Więc czego Chińczycy tak naprawdę się boją, to że albo się im Sojuz rozpadnie po raz drugi (między innymi dlatego dokręcili Ujgurom śrubę, bo nagle po sąsiedzku nie mieli rusyfukującego Związku, tylko niepodległe -stany), albo, że, o zgrozo, nie rozpadnie się, ale zmieni stronę. I w obu przypadkach to kompletnie rozsadza ich politykę zagraniczną tak w azjatycznej części Rosji, jak i właśnie w -stanach.
Brak wody
On nie wynika z przyczyn obiektywnych (susza, brak cieków wodnych itd), tylko z przyczyn subiektywnych: Chińczycy KOMPLETNIE nie ogarniają wydajności. Z jednej strony jest chiński przemysł, jadący w dużej mierze na najtańszych, a przez to najbardziej zasobo- i wodożernych metodach produkcji. Z drugiej jest Partia, która świadomie i umyślnie utrzymuje w tle sztucznie zaniżone ceny wody, żeby ten przemysł mógł mieć „konkurencyjny” atut niskich kosztów produkcji. A w tle tego wszystkiego są Chińczycy jako naród, którzy korzystają w opór z tych cen, więc woda leje się na potęgę. Pamiętasz może takie kampanie edukacyjne dla dzieci w Polsce, żeby zakręcac krany, bo ile wody się marnuje od kapania i ciurkania, nie ważne, czy PRL, czy po jego upadku? Dla Chińczyków to jest abstrakcja, uwarunkowana tak historycznie, jak i polityczne – przecież dobra Partia daje wodę prawie za darmo, więc po co mam ten kran zakręcić. Pamiętam jak miałem kiedyś do czynienia z całą grupą rezydentów sprowadzonych do Polski i ich reakcji, gdy po kwartale dostali rachunek za wodę. Bo używali jej po chińsku, a cena była polska.
Więc to nie jest tak, że na północy „nie ma wody”. To jest tak, że Chińczycy paradoksalnie nie potrafią jej używać, chociaż przez tysiąclecia zagospodarownaie zasobów Rzeki Żółtej stanowiło podstawę funkcjonowania północnej części kraju. Paradoksem jest fakt, że w Chinach w tym roku jest autentyczna susza… na południu.
PS
Rosja w Azji Środkowej jest od prawie dekady nikim. Karty rozdają Chińczycy, a jedyne co Moskwa może na to, to potulnie kiwać głową. To od swojego zawiązania się jest małżeństwo z rozsądku między prawie-mocarstwem i trzecioligowym krajem o mocarstwowej przeszłości, sprzedawane jako „sojusz” dwóch równorzędnych potęg. Tylko potrzebny był burdel na Ukrainie, żeby ludzie się zorientowali, że Rosja pręży muskuły z watoliny wyprutej z waciaka.
„A reszcie świata pozwoliły odetchnąć od problemów z nami.”
To zabrzmiało tak jakby cały świat na ogół był pokojowym i przyjemnym miejscem, tylko my to psujemy i generujemy tej reszcie świata problemy.
„Aż do zeszłego roku, gdy Władymir Putin podtarł sobie nimi tyłek i spuścił je w toalecie.”
Putin podtarł sobie nimi tyłek znacznie wcześniej. Zrobił to już w 2014 gdy zaanektował Krym. I jeszcze wcześniej, rozpoczynając konflikty z Gruzją oraz Czeczenią.
„Z dużym prawdopodobieństwem stanie się członkiem NATO, albo czymś w rodzaju członka honorowego.”
Wstrzymałabym się z tym „dużym prawdopodobieństwem”. Na członkostwo muszą zgodzić się wszystkie kraje nalężące do Sojuszu. Patrząc na problemy, jakie Finlandii i Szwecji sprawia Turcja, nie wiadomo czy nie znajdzie się paru, którzy powiedzą „nie”. Piszę to z prawdziwym żalem, ale duże prawdopodobieństwo jest takie, że nie prędko zobaczymy Ukrainę w NATO. Zresztą… zdaje się, że jeszcze do niedawna w ukraińskim narodzie nawet nie było takich ciągot do wchodzenia do NATO. My mieliśmy na tyle dużo szczęścia, że nasi rządzący praktycznie od początków transformacji ustrojowej nastawiali się na Polskę w NATO. I załatwialiśmy sobie członkostwo w czasach, gdy Rosja była pogrążona w głęboki kryzysie po rozpadzie ZSRR, a na Kremlu rządził Jelcyn, który w porównaniu do obecnej ekipy, był w miarę normalny. Podejrzewam, że Ukraina będzie musiała poczekać na kolejną pierestrojkę w Rosji i wtedy zacząć konkretnie działać w sprawie członkostwa w NATO. Póki co, najlepsze co może dostać, to poważne gwarancje bezpieczeństwa od Zachodu i może jeszcze status takiego kraju jak Izrael.
„Polska geopolitycznie wróci na swoje miejsce. Zyska Kijów, Helsinki i Ryga. Wojsko Polskie będzie można rozwiązać. Zostawić tylko komandosów, samoloty, jedną dywizję ogólnowojskową i kompanię reprezentacyjną.”
Chyba żartujesz? Zbroimy się na potęgę i kupujemy masę sprzętu wojskowego, a ty piszesz o rozwiązaniu wojska? Polska właśnie ze względu na swoje położenie geopolityczne od dawien dawna powinna mieć taką armię, jak Wielka Brytania czy Turcja. Bo silne wojsko działa odstraszająco na takie kraje jak Rosja, które rozumieją głównie język siły. Czego mieliby bać się Rosjanie? Kompanii reprezentacyjnej?
„Ukraina to wbrew pozorom bogaty kraj. Startowali z poziomem życia i PKB większym, niż Polska w tamtym momencie. Niestety, nie wdrożyli reform, pozwolili, żeby majątek został rozkradziony i służył kilku jednostkom, a nie całemu społeczeństwu. U nas też nie było idealnie, ale oni skopali sprawę. Teraz mogą to naprawić.”
Ano, zaczynała z lepszej pozycji niż Polska. Tyle że Polska poszła ostro do przodu, pozostawiając Ukrainę daleko w tyle. Swego czasu eksperci doszli do wniosku, że PKB Ukrainy można przyrównać z PKB całego województwa mazowieckiego. Zrównanie się z polskim rozwojem gospodarczym zajęłoby jej ze 20 lat i to pod warunkiem stałego wzrostu PKB. Niestety wojna jeszcze bardziej pogrążyła szanse Ukrainy na rozwój. Od czasu rozpoczęcia konfliktu odnotowuje się u niej spadek PKB o 45%. Po wojnie Ukraina, jak nic będzie potrzebowała jakiegoś planu Marshalla, żeby stanąć na nogi.
„Pisałem chwilę wcześniej o tym, że rozszerzenie NATO w zasadzie uniemożliwi uderzenie na Polskę i Europę. Pytanie brzmi, czy Sojusz Atlantycki przetrwa w dłuższej perspektywie zakończenie wojny? Owszem, dowodzi on swej skuteczności. Pytanie brzmi, czy ta skuteczność będzie potrzebna? Bo jeśli na ten przykład Federacja Rosyjska rozpadnie się lub zdegeneruje do poziomu Białorusi 2.0 to po co nam NATO w obecnej postaci?”
Różni politycy do niedawna sami zastanawiali się po co jest to NATO? Zimna Wojna się skończyła. W Europie na pewno nie będzie już żadnych wojen. Dlatego napaść na Ukrainę spotkała się w niektórych krajach z takim szokiem i niedowierzaniem. Rosja zgotowała wszystkim zimny prysznic, budząc z błogiego snu o wiecznym pokoju. Tym bardziej udowadnia to, że Sojusz jest czymś potrzebnym i koniecznym. Nie wiadomo, jak skończy się wojna. Szczerzę wierzę w zwycięstwo Ukrainy. Czy to będzie oznaczało rozpad albo degenerację Rosji do poziomu Białorusi? Putin może dostać w swoje łapy pięć zrujnowanych ukraińskich wiosek i ogłosić to wielkim zwycięstwem Rosji. A naród z wypranym przez propagandę mózgiem bez problemu w to uwierzy. Póki gospodarka jako tako się trzyma, nie ma nawet co marzyć o rozpadzie Rosji. Bardziej możliwe jest wejście w coś w rodzaju drugiej Zimnej Wojny. Wówczas Polska ugruntowała by się w swojej pozycji państwa frontowego i mogłaby pełnić podobną rolę, jak Niemcy Zachodnie w czasach zimnowojennych.
„Wpływy kulturowe USA słabną i słabnąć będą.”
Przy narastającej rywalizacji z Chinami? Wątpię.
WordPress.com / Gravatar.com credentials can be used.
Z góry przepraszam za lekki chaos.
„Np. kupiliśmy prawie 400 Abramsów, 180 K2, a teraz dogadaliśmy się z Korańczykami na produkcję kolejnych 820”
Pamiętać trzeba, że część z tych Abramsów które nam amerykanie zapodadzą to wersja M1A1 i M1A2.
Docelowo mają zostać dla nas wyprodukowane nowiutkie ale obecnie dostarczone M1A1 to częściowo stary sprzęt który wcześniej służył US Marines. Prawdopodobne jest że to te same czołgi co mogły służyć w pierwszej wojnie w zatoce. Problem z M1A1 jest taki, że podobno do okolic 2030 amerykanie planują zakończyć wsparcie fabryczne dla tego modelu i cały świat będzie się musiał przesiąść na A2 albo radzić sobie samemu. Ergo część z tych Abramsów które do nas trafią to rozwiązanie w teorii tymczasowe i za w sumie nie tak znowu daleki czas powinny być wycofane (czyli ich brak trzeba będzie też czymś załatać). Osobiście uważam, że pewnie trafią one do Ukraińców, ale jak znam naszą piękną ojczyznę to tradycyjnie rozwiązania tymczasowe mają zadziwiającą wręcz tendencję do zostawania na stałe.
Podoba mi się jedna rzecz przy okazji zakupu HIMARsów i ich koreańskich odpowiedników, że (znowu podobno) takie w pełni „amerykańskie” mają być pierwsze dostarczone nam sztuki, ale w dalszej perspektywie to Importowane będą tylko częściowo, a np. nadwozie takich HIMARSów PL ma być już na zmodyfikowanym nadwoziu Jelcza. Miło że ktoś tam w MON pomyślał, że dobrze by było, żeby jednak chociaż część z tej wydawanej na zbrojenia kasy została w Polsce.
„Ryska armia już udowodniła, jak radzi sobie z zachodnim czy quasi-zachodnim sprzętem.”
Generalnie jak ruskie czołgi sobie radzą w starciu z Natowskimi to empirycznie udowodniono wiele razy. Chociażby w Iraku.
Oczywiście tu trzeba wziąć sporą poprawkę, że walka na pustyni to zupełnie inny teatr działań, amerykanie w Iraku mieli pełne panowanie w powietrzu, trzeba wziąć pod uwagę stopień wyszkolenia i morale amerykańskich i irackich załóg czołgów i w ogóle to jak ze sobą współdziałał ogół armii bo przecie czołgi nie jeżdżą sobie samopas niezależnie tylko jest to element całego „ekosystemu” bla bla bla Ale po tym co do tej pory pokazywali Rosjanie to wcale się nie zdziwię jak starcie ukraińskich Abramsów z rosyjskimi T-72 skończy się tak samo jak w Iraku. Zwłaszcza że kłopoty rosyjskiej armii obecnie rosną z każdym tygodniem.
„Gospodarka raczej tego nie wytrzyma. Według rosyjskich alarmistów rezerw starczy im do maja. Osobiście myślę, że stosując rozmaite sztuczki mogą wytrzymać dłużej. Jak długo u władzy pozostaje Putin raczej nie ma szans na powrót do handlu kopalinami. Nawet Scholz i Le Pen nie są chyba aż tak głupi. Co innego, gdyby doszło do jakichś zmian na Kremlu.”
Gdzieś w innej notce to już tu pisałem ale generalnie to oni najprawdopodobniej nie wrócą do tego co było przed wojną już nigdy. Zwyczajnie dopadnie ich kombinacja wewnętrznego kryzysu, zapaści demograficznej i technologicznej oraz niesprzyjającego im otoczenia. Wyciągnięcie Nawalnego z łagru i postawienie go w fotelu prezydenta na kremlu nie zmieni niczego. (Zwłaszcza, że Rosja obierająca kurs prozachodni może być pewna tego, że będzie mieć zaraz na karkach Chińczyków.) Nawet jeśli zachód znowu zaczął od nich kupować surowce to zanim rozpętany przez Putina Shitstorm się uspokoi to minie co najmniej 15-20 lat. Wątpię, żeby nagle jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki nadrobili istniejące już teraz zaległości i braki w technologii czy infrastrukturze. Mieszkańcy Rosji nagle z dnia na dzień nie zbudują normalnie funkcjonującego cywilizowanego społeczeństwa z prawdziwego zdarzenia i nie wyleczą się z tego ich faszyzującego ruskiego szowinizmu. Rosjanki nie zaczną nagle rodzić jednego dziecka za drugim i nie sądzę by Rosja nagle stała się atrakcyjnym kierunkiem do masowej emigracji. Zwłaszcza, że reszta świata nie będzie grzecznie dreptać w miejscu i na nich czekać tylko pójdzie dalej osobno bez nich – bo ostatni rok pokazał, że my bez nich byle jak ale jesteśmy sobie w stanie poradzić ale oni bez nas to sobie coraz gorzej radzą.
I bardzo dobrze.
„Bardziej od nowej, zimnej wojny spodziewałbym się użerania z państwem bandykim. Jakimś, międzynarodowym odpowiednikiem menela z nożem, wygrażającym całemu światu.”
No wojnę hybrydową z nimi już mamy na granicy. Podejrzewam, że realnym jest, że to się może rozkręcić. Najwyraźniej na szczęście nasze władze zdają się brać pod uwagę taką możliwość i obecnie ma być formowany Komponent Obroni Pogranicza w ramach WOTu. Zabawne że nawet skrót jest taki sam jak przedwojenny Korpus Ochrony Pogranicza. Zadziwiające jak historia potrafi się rymować.
„Wstrzymałabym się z tym „dużym prawdopodobieństwem”. Na członkostwo muszą zgodzić się wszystkie kraje nalężące do Sojuszu. Patrząc na problemy, jakie Finlandii i Szwecji sprawia Turcja, nie wiadomo czy nie znajdzie się paru, którzy powiedzą „nie”. Piszę to z prawdziwym żalem, ale duże prawdopodobieństwo jest takie, że nie prędko zobaczymy Ukrainę w NATO. ”
Problem jest taki, że nie wiadomo jeszcze co będzie. Nikt nie gwarantuje, że Ukraina tą wojnę wygra. Znaczy się Rosjanie ją już przegrali ale Ukraińcy też mogą ją przegrać. Wszystko zależy od tego jak będzie wyglądać pokój po tej wojnie i jak będzie wyglądać sytuacja Ukrainy. W scenariuszu pozytywnym jeśli oni tą wojnę faktycznie wygrają to naprawdę trudno sobie będzie wyobrazić jak miałaby wyglądać architektura bezpieczeństwa w Europie bez Ukrainy. Nawet jeśli Ukraińcy nie zostaną przyjęci do NATO to rzeczywistość może być taka, że i tak będzie trzeba z nimi powołać jakiś regionalny system sojuszy równoległy do NATO oparty o udzielenie im gwarancji bezpieczeństwa przez szereg państw z tego regionu. Ale równie dobrze Ukraina może musieć podpisać zgniły pokój gdzie będą musieli szykować się na możliwość dogrywki z Rosją, ale tym razem już ze zrujnowaną gospodarką której nie stać na dużą armię i odcięci od zagranicznych inwestycji – bo kto przy zdrowych zmysłach miałby inwestować w kraju który za parę lat mogą znowu najechać Rosjanie?
Czy będą musieli się wtedy opierać na nas ? A jeśli tak to na jakiej zasadzie ? Bo jest sporą różnicą jeśli nasi żołnierze mieliby stacjonować pod Kijowem, czy znowu byśmy mogli tylko siedzieć po naszej stronie granicy i wysyłać sprzęt, bo nie mielibyśmy np. gwarancji, że nie zostaniemy znowu zostawieni sami sobie przez zachód.
Boję się, że równie dobrze może minąć i 20 lat zanim ich przyjmą do NATO ale i nawet do UE.
„Ano, zaczynała z lepszej pozycji niż Polska. Tyle że Polska poszła ostro do przodu, pozostawiając Ukrainę daleko w tyle. Swego czasu eksperci doszli do wniosku, że PKB Ukrainy można przyrównać z PKB całego województwa mazowieckiego. Zrównanie się z polskim rozwojem gospodarczym zajęłoby jej ze 20 lat i to pod warunkiem stałego wzrostu PKB. Niestety wojna jeszcze bardziej pogrążyła szanse Ukrainy na rozwój. Od czasu rozpoczęcia konfliktu odnotowuje się u niej spadek PKB o 45%. Po wojnie Ukraina, jak nic będzie potrzebowała jakiegoś planu Marshalla, żeby stanąć na nogi.”
Znowu tutaj nie ma co się bawić w hura optymizm, a już na pewno nie w te mokre sny już mniejsza kogo o odbudowie „Wielkiej Rzeczypospolitej”. Niemcy z Francuzami po wojnie ogarnęli ze sobą odpowiednie traktaty i obecnie ich gospodarki, żyją ze sobą w jako tako dobrze funkcjonującej synergii, ich społeczeństwa się przeprosiły ze sobą za grzechy przeszłości i praktycznie to oni mają do powiedzenia najwięcej w UE, ale jakoś nikt poważny tam nie wymyśla na serio żeby się bawić w budowanie jakiegoś państwa Neokarolingów czy coś w tym stylu. Zadaniem polityków nie jest patrzeć tylko na to co jest teraz ale i wybiegać myślami na dekady do przodu.
Po II wojnie światowej też byliśmy w ruinie, a dzisiaj jesteśmy jedną z większych gospodarek Europy. Ukraina z czasem też może wstać z kolan i jeśli naprawdę się nie zbiorą razem mądrzy znający się na rzeczy ludzie od nas i od nich (żeby sklecić jakieś sensowne zasady na jakich nasze gospodarki będą mogły wejść w synergię) to możemy się obudzić za 40-50 lat w rzeczywistości, gdzie np. nasze rolnictwo musi się zawijać bo nie wytrzyma konkurencji z ukraińskimi czarnoziemami.
Nie twierdzę, że to niemożliwe, żeby jakaś tam NeoRzeczpospolita od morza do morza wróciła. Uważam tylko, że jeśli w ogóle miałaby wrócić to może to być dopiero efekt decyzji naszych dzieci ewentualnie naszych wnuków. Naszą rzeczą obecnie jest zejść na ziemie, przestać żyć jakimiś urojeniami i huraoptymizmem i zbudować fundamenty na podstawie których przyszłe pokolenia naszych narodów będą mogły coś razem zbudować. (Matko jak to patetycznie brzmi XD)
„Zgodzę się, że silne wojsko działa odstraszająco na takie kraje jak Rosja. Pytanie brzmi, czy po tej wojnie będzie jeszcze istnieć Rosja i czy będzie jeszcze mieć wojsko.”
To jest jeden z możliwych ze scenariuszy i to jeden z tych pozytywniejszych dla nas. Ale możliwe też jest, ze Rosja zamieni się w jedną wielką giga wojnę na Bałkanach, która się nie skończy do XXII wieku i będzie trzeba pilnować żeby ta wojna nie wylewała się do nas i do naszych państw buforowych. Jest też możliwe, że na czele Rosji stanie jeszcze bardziej odklejony od rzeczywistości wielkoruski szowinista i będzie on na tyle szalony, żeby spróbować szczęścia jeszcze raz, albo, żeby odwrócić uwagę społeczeństwa od wewnętrznych problemów etc. Tylko no co z tego że to by było dla nich samobójstwo jakbyśmy w wyniku tego samobójstwa mieli najpierw Buczę w Suwałkach i Białymstoku ? Trzeba się szykować na najgorsze i najwyżej się pozytywnie zaskoczymy.
„W grudniu 2022 brytyjskie ministerstwo obrony szacowało, że Rosjanie stracili bezpowrotnie 1.500 czołgów. Przy czym jest to ocena bardzo konserwatywna. Ruska Novaya Gazeta twierdzi, że Rosja jest w stanie produkować rocznie 250 nowych czołgów. Faktycznie w ciągu ostatnich 40 lat nigdy nawet nie zbliżyli się do tej liczby. W rekordowym roku wyprodukowali trochę ponad 150 czołgów. Odtworzenie sił do poziomu z 2021 zajmie im około 10-20 lat.”
A za te 10-20 lat w międzyczasie może dojść do rewolucji technologicznej i kompletnej zmiany tego jak wygląda pole bitwy. Bo równie dobrze w latach czterdziestych batalion czołgów to może być 4-6 czołgów dowodzenia z „mięsną” załogą nadzorującą pracę 60 czołgów dronów wspieranych przez latadełka fruwające im nad głowami i budujące na żywo pełny obraz pola bitwy. I naprzeciw czegoś takiego ruscy by mieli wystawić jakąś „usprawnioną” pochodną T-72 z doktryną walki pancernej rodem z zimnej wojny. A piechota może biegać z wysmartowaną bronią w rękach oraz w pancerzach wspomaganych i będzie się bawić w rzut kacapem do celu. Że niby SF ? No niby tak, ale 20 lat temu mało kto by pomyślał, że pod Bachmutem codziennie będzie ginąć po 20-30 ruskich bo Ukraińcy im będą dronami granaty do okopów wrzucać.
„Do tego około 250 czołgów podarowaliśmy Ukrainie. Tak więc te 580 czołgów po prostu pokrywa nasze braki.”
No tak, ale nasza armia lądowa była ilościowo największa w UE już przed wojną, tyle że bardzo przestarzała. Sam fakt, że wymieniliśmy cały park maszynowy na względnie nowoczesne maszyny (zakładając że wszystkie Twarde pojadą do Ukrainy, to ze staroci zostaną nam tylko Leo 2A4), już stawia nas na drugim miejscu w NATO. A przecież to nie jest tak, że z tej umowy ramowej na 820 K2 wyjdzie dziesięć czołgów. Nawet jeśli zamówimy połowę i wymienimy nimi częściowo Leopardy to i tak daje circa 1000 czołgów. Nadal więcej niż 4 największe gospodarki Europy razem wzięte.
A 500 to mamy umowy ramowej na same Himarsy. Na Chunmu jest kolejne 218. Czyli ~720 potencjału, jeśli wyjdzie z tego połowa to wciąż z 10x więcej niż ma dowolna armia lądowa w NATO poza USA.
Ogółem: dyskutujemy czy nasza armia lądowa będzie 5x, czy tylko 3x większa niż brytyjska czy niemiecka.
„No tak, ale nasza armia lądowa była ilościowo największa w UE już przed wojną, tyle że bardzo przestarzała. Sam fakt, że wymieniliśmy cały park maszynowy na względnie nowoczesne maszyny (zakładając że wszystkie Twarde pojadą do Ukrainy, to ze staroci zostaną nam tylko Leo 2A4), już stawia nas na drugim miejscu w NATO. A przecież to nie jest tak, że z tej umowy ramowej na 820 K2 wyjdzie dziesięć czołgów. Nawet jeśli zamówimy połowę i wymienimy nimi częściowo Leopardy to i tak daje circa 1000 czołgów. Nadal więcej niż 4 największe gospodarki Europy razem wzięte.
A 500 to mamy umowy ramowej na same Himarsy. Na Chunmu jest kolejne 218. Czyli ~720 potencjału, jeśli wyjdzie z tego połowa to wciąż z 10x więcej niż ma dowolna armia lądowa w NATO poza USA.
Ogółem: dyskutujemy czy nasza armia lądowa będzie 5x, czy tylko 3x większa niż brytyjska czy niemiecka.”
Oczywiście, że wszystkie Twarde pojadą do Ukraińców. Powodów tego jest cała masa ale najważniejszym IMO jest to, że po wojnie zwyczajnie nie będzie praktycznej możliwości dalszej ich eksploatacji. Zwyczajnie na rynku już teraz nie ma już części zamiennych do czołgów z rodzinki T-72 bo obecnie jeśli gdzieś jeszcze jakieś się znajdują to właśnie trwa licytacja Amerykanów i innych państw NATO z Rosjanami kto da za nie więcej. Ruscy mieli w masie spadkowej po ZSRR całą masę części zamiennych poupychaną po magazynach, ale po 30 latach rozkradania i nieprawidłowego przechowywania właśnie się orientują, że nawet te magazyny w spadku po Sojuzie nie są workami bez dna, a zdolności produkcyjne nowych części mają ograniczone. Skąd mielibyśmy po wojnie brać części zamienne do Twardy? Jakoś nie bardzo widzę, żeby ruscy byli skłonni nam je sprzedawać, a ceny tych dostępnych na rynku poszybują w górę jak rakiety.
Prościej i lepiej jest wszystko oddać Ukrainie razem z resztą poradzieckiego złomu bo i tak dzieje się to z korzyścią dla nas gdyż Ukraińcy za pomocą naszego sprzętu realizują też nasz interes narodowy.
Z tym rozmiarem armii to ja się tylko zastanawiam skąd my niby weźmiemy tych wszystkich rekrutów ? Znaczy się wiadomo- mamy XXI wiek i można otworzyć wojsko na np. kobiety ale dalej czy my w ogóle mamy potencjał demograficzny na taką armię ?
Można podwajać czy potrajać żołd i dawać kolejne benefity ale w pewnym momencie to może przekroczyć masę krytyczną i do wojska zaczną trafiać ludzie, którzy zwyczajnie nie nadają się na żołnierzy, ale przyszli bo niezła kasa i np. armia opłaca im kredyt mieszkaniowy czy coś w tym stylu.
Nie wiem czy nie będziemy musieli wzorem amerykanów pójść drogą „obywatelstwo za służbę” i nagle 1/5 naszej armii będzie stała Ukraińcami i Białorusinami.
To wbrew pozorom może nawet mieć sens (zwłaszcza, że w dalszej perspektywie musimy kimś zatkać dziurę demograficzną) tylko znowu trzeba to przemyśleć i zorganizować z sensem tak, żeby np. mieszać tych cudzoziemców z Polakami żeby się mogli prawilnie zasymilować, a nie tworzyć jakiś plutonów składających się z konkretnych narodowości.
No chyba, że będziemy chcieli w ramach naszych sił zbrojnych robić jakieś polskie odpowiedniki pułku Kalinowskiego.
Słyszałem kiedyś, że mieli podobny problem w Izraelu z żydami pochodzącymi z Rosji – dochodziło do takich sytuacji, że np. załogi czołgów składały się w całości z Rosjan i zaczynały między sobą przechodzić na rosyjski.
Ogólnie trzeba patrzeć na to w bardzo prosty sposób:
Polski rząd musi się „wykazać”. A że kierują nim megalomani bądź ich klakierzy, to i zamówienia są przesadzone do granic absurdu. Ostatecznie kupią z tego, zaleznie od wyniku wyborów, od 1/4 do 1/3 podanych wartości i potem może jeszcze połowę z tego na przestrzeni kolejnej dekady. Zamówienie z HIMARSami najlepiej pokazało, jak nasi decydenci w ogóle nie ogarniają, chcąc więcej wyrzutni na 3-4 i hurra, niż Amerykanie są w stanie wyprodukować w dekadę. I to w warunkach, gdy widzą, jak Ukraińcy mając ich kilkadziesiąt (a prawie wręcz kilkanaście), są w stanie kompletnie zdominować sytuację. Ale jak inaczej przekonać wyborców, że „my dbamy i bronimy”, jak nie wystrzeloną w kosmos liczbą sprzętu?
Jedyną zaletą tego zbrojenia się po zęby jest to, że wyjęto z zamrażarki Borsuka i wreszcie są jakieś formalne ramy wymiany BWP-1. Pojazdu, który jest równocześnie eksponowany w muzeach wojskowych i na stanie WP. Jakby to było mało kuriozalne, że dokładnie ta sama władza projekt Borsuka zablokowała, a odpowiadających za niego ludzi w WP wypierdololi, albowiem TW Macierewicz tak zarządził i tak zrobić trzeba było. Teraz z kolei można wyjąć z zamrażarki temat i pokazać, jak to dbają o rozwój polskiej zbrojeniówki i jak w dodatku dobre, bo polskie.
Tak naprawdę cieszyć się trzeba, że jakiś debil nie wpadł przy okazji na pomysł, żeby może marynarkę rozbudować. Pewnego dnia umrę ze starości a nie pojmę po jakiego grzyba każdy kolejny polski rząd zamiast likwidować, rozbudowuje polską marynarkę. To są aspiracje rodem z sanacji.
Mam nadzieję, że wordpress tego nie zdubluje ostatecznie
Ogólnie trzeba patrzeć na to w bardzo prosty sposób:
Polski rząd musi się „wykazać”. A że kierują nim megalomani bądź ich klakierzy, to i zamówienia są przesadzone do granic absurdu. Ostatecznie kupią z tego, zaleznie od wyniku wyborów, od 1/4 do 1/3 podanych wartości i potem może jeszcze połowę z tego na przestrzeni kolejnej dekady. Zamówienie z HIMARSami najlepiej pokazało, jak nasi decydenci w ogóle nie ogarniają, chcąc więcej wyrzutni na 3-4 i hurra, niż Amerykanie są w stanie wyprodukować w dekadę. I to w warunkach, gdy widzą, jak Ukraińcy mając ich kilkadziesiąt (a prawie wręcz kilkanaście), są w stanie kompletnie zdominować sytuację. Ale jak inaczej przekonać wyborców, że „my dbamy i bronimy”, jak nie wystrzeloną w kosmos liczbą sprzętu?
Jedyną zaletą tego zbrojenia się po zęby jest to, że wyjęto z zamrażarki Borsuka i wreszcie są jakieś formalne ramy wymiany BWP-1. Pojazdu, który jest równocześnie eksponowany w muzeach wojskowych i na stanie WP. Jakby to było mało kuriozalne, że dokładnie ta sama władza projekt Borsuka zablokowała, a odpowiadających za niego ludzi w WP wypierdololi, albowiem TW Macierewicz tak zarządził i tak zrobić trzeba było. Teraz z kolei można wyjąć z zamrażarki temat i pokazać, jak to dbają o rozwój polskiej zbrojeniówki i jak w dodatku dobre, bo polskie.
Tak naprawdę cieszyć sie trzeba, że jakiś debil nie wpadł przy okazji na pomysł, żeby może marynarkę rozbudować. Pewnego dnia umrę ze starości a nie pojmę po jakiego grzyba każdy kolejny polski rząd zamiast likwidować, rozbudowuje polską marynarkę. To są aspiracje rodem z sanacji.
Co do marynarki: choćby po to by w razie czego mieć czym przełamywać blokadę morską. Bo akurat jednym z problemów Ukraińców w obecnej wojnie jest to, że nie bardzo mają czym to zrobić.
Blokadę morską w naszych warunkach musielibyśmy przełamywać desantem na Kopenhagę. Sorki, ale Bałtyk ma takie ukształtowanie, że ruch na nim blokuje batalion piechoty z moździerzami, rozstawiony przy Cieśninach Duńskich. Jest to morze na tyle wąskie, że – poza zatoką fińską – ruch na nim można kontrolować wyrzutniami rakiet umieszczonymi na ciężarówkach. I nawet niekoniecznie muszą być to dedykowane pociski przeciwokrętowe. AGM-84H SLAM-ER, lub R-360 Neptun wystrzeliwane z naszego wybrzeża mogłyby dotrzeć do Szwecji. HIMARS-y postawione pod Suwałkami w zasadzie pozwoliłyby topić okręty w porcie w Kaliningradzie, jeśli miałyby pociski MGM-140 ATACMS. F-16 mogą kontrolować ruch na całym morzu.
Do tego są sojusznicy. Jeśli Szwecja wejdzie do NATO to kilka baterii Harpoonów ustawionych na Gotlandii będzie w stanie sparaliżować ruch na całym morzu.
Tak naprawdę to flota potrzebna jest nam jedynie do działań w obrębie NATO w trakcie misji międzynarodowych oraz zwalczania piractwa. Poza tym to rozwiązać i dokupić samolotów.
Bałtyk jest dosłownie kałużą. Polski samolot jest w stanie wystartować, dolecieć nad Zatokę Botnicką (najdalszy punkt Bałtyku od Polski), zbombardować tam punktowo i precyzyjnie potrzebny cel, wrócić i wylądować, bez jakiejkolwiek potrzeby międzylądowania czy tankowania w powietrzu ani nawet zabierania zbiorników paliwa. Ba, pojedynczy samolot myśliwski (!) jest w stanie w POJEDYNKĘ zatopić bez najmniejszego problemu połowę polskiej floty, będąc w dodatku poza zasięgiem jej systemów przeciwpowietrznych. Jedyny powód, dla którego tylko połowę to brak dostatecznej liczby niesionego uzbrojenia, które taki samolot może ze sobą zabrać.
To nie jest II WŚ. Dzisiaj jakiekolwiek działania, które można wykonać samolotem startującym z lądu sprawiają, że floty przybrzeżne poszły do lamusa. A my, do ciężkiej cholery, nie tylko mamy nadal łódź podwodną, ale realnie próbujemy zakupić nowe. Na Bałtyku. Morzu, które ma średnią głębokość 50 metrów, wyjście z niego ma charakter wąskich i bardzo płytkich cieśnin, a dowolny cel na nim można dosięgnąć z samolotu właśnie. I skupujemy amerykański demobil, bo przecież jak to, że Polska nie będzie miała floty, trzeba mieć, bo… no bo trzeba mieć i już.
Powoływanie się na Ukrainę jest w ogóle chybione, bo ich problemem jest właśnie brak lotnictwa, a nie brak floty. Załóżmy zresztą scenariusz, w którym ową flotę mają. I co z tego wynika? Dwa niszczyciele rakietowe odpalają swoje rakiety. Wzajemnie się trafiają, bo w przeciwieństwie do artylerii pokładowej, po prostu nie da się spudłować. Obie strony tracą wartą dziesiątki milionów okręty w przeciągu paru minut. I idąc krok dalej – Rosja ma od jakiś 250 lat flotę czarnomorską. Z którą może GÓWNO zrobić, bo wystarczy, że Turcy przeciągną przez Dardanele dosłownie łańcuch i zastawić to choćby i konwencjonalną artylerią (co dało się zrobić nawet w czasach gładkolufowych dział z brązu). No łał, faktycznie, nic tylko mieć flotę, żeby zastraszyć nią… ciężko określić nawet kogo, biorąc pod uwagę, że przez większość swojego istnienia, flota czarnomorska była klasycznym przykładem prężenia imperialnych muskułów, a ten jeden jedyny raz, gdy jej do czegokolwiek użyto, dostała grupowy wpierdol od połączonych sił brytyjsko-francuskich.
Zaiste, nic, tylko budować flotę, nie mając portów oceanicznych ani aspiracji globalnych, w toku wręcz dziewiętnastowiecznego myślenia, że posiadanie floty bojowej świadczy o sile państwa.
Że tak powiem: strategia pawiego ogona. Im większy, mniej praktyczny i przeszkadzający w życiu ogon ma samiec pawia, tym większy ma harem samic.
Flota jest nam potrzebna m.in. po to, żeby atak na Hostomel nie powtórzył się w Gdańsku. Że można to samo osiągnąć za pomocą lotnictwa? OK, tylko że samolot ma ograniczony czas lotu na wysokości operacyjnej, no i dochodzi do jego szybkiego zużycia przy koniecznej częstotliwości lotów. Doświadczenia z czasów I i II WŚ pokazują, że po prostu nie da się przykryć frontu 12-godzinną osłoną lotniczą
Dużo efektywniej i taniej jest w takiej sytuacji mieć po 2-3 fregaty z jednostkami pomocniczymi.
Ale to jeszcze nie koniec- w przypadku braku floty stajemy się mało odporni na próby minowania szlaków żeglugowych i portów. A porty są nam potrzebne, choćby dlatego, że żadne połączenie kolejowe nie zastąpi transportu morskiego.
Piszecie- rakietowa artyleria nadbrzeżna. Ale każdy okręt od jakichś 40-lat ma systemy obrony przeciwrakietowej. To nie jest tak, że każda rakieta wystrzelona z brzegu czy z powietrza uszkodzi wrogi okręt. No i taka bateria może też nadziać się na ogień kontrbateryjny.
Okręt podwodny też ma pewien cel- w razie konfliktu z Rosją musimy zablokować flotę rosyjską w Kalinigradzie i Kronsztadzie. Tego drugiego nie zrobimy samolotem lecącym z Gdyni. Jakby jeszcze ten okręt podwodny miał pociski manewrujące, to jesteśmy w stanie zmusić Rosjan do rozrzucenia obrony przeciwrakietowej na terenie od Murmańska do Krymu (Krym oczywiście byłby zagrożony przez pociski spod Rzeszowa, nie z Bałtyku).
Aha, Bałtyk, ze względu na warunki termiczne, jest bardzo wdzięcznym terenem dla okrętu podwodnego. Naprawdę nie jest go łatwo dorwać, o czym Szwedzi i Rosjanie doskonale wiedzą.
Z jakiegoś powodu żadne państwo, ze Szwecją na czele, nie rezygnuje z marynarki. Wyjątkowo dziadowska i przestarzała Flota Czarnomorska wciąż panuje na Morzu Czarnym.