Powiadają, że centrum każdej fikcji jest konflikt. Nie jest to prawda, a jedynie zły nawyk Amerykańców. Konflikty te mogą traktować zarówno o sprawach małych, jak konflikt bohatera z samym ze sobą, a niektóre o wielkich rzeczach, jak Dobro i Zło. Ten ostatni wydaje się największym, aczkolwiek (co interesujące) nie jedynym tego kalibru.
Tak więc pora na wywód o wielkich, fundamentalnych konfliktach fikcji.
Ameryka: Dobro vs. Zło:
Amerykanie będą po łebkach, bo to nudne. Tak więc:
Podstawą amerykańskiej fikcji jest konflikt między Dobrem, a Złem, który to konflikt rozwiązywany jest w sposób siłowy. Po prostu do opanowanego przez Zło miejsca przybywa dobry szeryf-posłaniec Boga i staje do walki z siłami diabła, które niszczy przy pomocy swego rewolweru.
Schemat ten jest dziedzictwem po purytanizmie i kalwinizmie. Te odłamy protestantyzmu wierzyły w predestynację. To znaczy: wszyscy ludzie, na skutek grzechu pierworodnego byli źli, spośród tych Bóg wybrał jednak nielicznych świętych, którzy (w ostatecznym rozrachunku) nigdy nie ulegną grzechowi. Tymi wybrańcami są oczywiście Amerykanie, a przynajmniej bohaterowie amerykańskich opowieści (nie wszystkich, ale wystarczająco często). Wrogami są wszyscy pozostali, którym należy przynieść oświecenie, demokrację, wartości i 20 rodzajów keczupu (albowiem Amerykanie nie są w stanie uwierzyć, że inne narody mogą mieć którąkolwiek z tych rzeczy bez ich pomocy).
Nihilizm, czyli rozjazd wiary i rzeczywistości:
Model walki dobra ze złem, który szerzej omówiłem we wpisie dotyczącym etyki spaghetti westernu nie daje się utrzymać w obliczu współczesnej etyki. Powstał on dla dawnych, dość mimo wszystko tradycyjnych społeczeństw, które nie znały niektórych aspektów ludzkiej egzystencji i zdobyczy współczesnej cywilizacji. Tak więc zło mogło w nich pochodzić tylko z trzech źródeł 1) z grzesznej natury człowieka, popadającego w siedem grzechów głównych 2) świadomego cynizmu i zaparcia się dobra 3) być wynikiem niekompatybilności świata ziemskiego z niebiańskim. W skrócie: w tym ostatnim aspekcie człowiek mógł być tak bliski Boga, że stawał się nieznośny dla reszty.
Niestety świat poszedł naprzód i dawna etyka natrafiła na nowe rzeczy, które ją rozsadziły. Rzeczy te to:
-
odkrycie fenomenów psychopaty i seryjnego mordercy
-
odkrycie fenomenu twardych narkotyków
-
oraz moralnie wątpliwe wojny w Wietnamie, Iraku i Afganistanie.
Amerykanie wyraźnie nie mogą tych zjawisk przetrawić. Zacznijmy od seryjnych morderców: w etyce kalwińskiej nie ma miejsca na szarości. Albo jest się dobrym, albo złym. Źli ewentualnie mogą podszywać się pod dobrych, lecz dobrzy nie mogą spaść do poziomu złych. Dobrzy nie mogą się też poprawić.
To myślenie nigdy nie było spójne, jednak jako-tako działało, tak długo, jak problemem było powstrzymanie się od przestępstw pospolitych i grzechów w rodzaju pychy, gniewu, zazdrości albo nieumiarkowania w piciu wódki.
Psychopaci i seryjni mordercy powinni do tego schematu pasować. Koniec końców trudno o lepsze przykłady ludzi z przyrodzenia złych. Problem w tym, że wywalili skalę. Obecnie złym człowiekiem nie jest ktoś, kto nie panuje nad sobą, więc pije i bije, ani ktoś kto w pełni świadomie, dla własnej korzyści idzie po trupach. To ktoś, kto morduje prostytutki.
Narkotyki… Tradycyjnie w myśleniu protestanckim używki miały charakter sprawdzający, wydobywający z człowieka jego prawdziwą naturę. Pod ich wpływem grzeszni robili się bardziej grzeszni, cyniczni snuli złe plany, by je zdobyć, wzmacniały więzy społeczne między ludem bożym, a świętym w ogóle nie podchodziły.
Narkotyki mają taką moc (lub zostały tak zdemonizowane), że nawet święci nie mogą się im oprzeć. W efekcie są to magiczne środki, które zmieniają ludzi w istoty ostatecznie złe.
Po trzecie po tych, niemoralnych wojnach trudno już raczej wierzyć w specjalną misję USA oraz, że prowadzi ten naród jakaś Opatrzność.
Prowadzi to do prostego wniosku, że skoro Amerykanie nie są wybrani, to muszą być źli. A zło może być tylko ostateczne: w każdym człowieku siedzi morderca prostytutek i tylko obłudnie udaje, że jest inaczej.
Europa: Umysł vs. Siła:
Jeśli porównamy filmową adaptację Władcy Pierścieni lub Narni z książkowym oryginałem, zauważymy, jak mało wyeksponowane są (w porównaniu z adaptacjami właśnie) sceny akcji i bitew. O ile w książce Helmowy Jar to zaledwie kilka stron, a w Narnii scena bitwy z siłami Białej Czarownicy jest tylko tłem dla wiele istotniejszego świadectwa Julii, tak w filmie to one stanowią decydujący obszar wydarzeń. Zauważmy też, że u obydwu pisarzy tak naprawdę nikt nie jest, a tym bardziej nie chce być wojownikiem, a bohaterem to już w ogóle zostaje się, bo ktoś musi… Nie inaczej jest u innych europejskich pisarzy. Wynika to z faktu, że u obydwu pisarzy walka i fizyczna przewaga nie jest istotna. Europejscy bohaterowie reprezentują bowiem inny, niż czysto fizyczny konflikt. Jest to konflikt między rozumem, a siłą.
„Nasi” bohaterowie wygrywają dzięki podstępowi, fortelowi, dowcipowi, urokowi osobistemu, manewrom taktycznym, przewagom cnót takich jak odwaga czy wytrwałość, a nierzadko też dzięki przewadze cywilizacyjnej. Zauważcie: u Tolkiena decydująca okazuje się wytrwałość, miłosierdzie i szczypta szczęścia w ponurym, absurdystycznym, manichejskim świecie. U Pratchetta, Lema, Bułyczowa, Strugackich w zasadzie nie ma siłowych rozwiązań: sięgają po takie tylko źli ludzie. Wiedźmin Geralt czy Achaja, mimo, że nie stronią od siłowych rozwiązań, to reprezentują zupełnie inne spektrum niż Conan albo nawet Luke Skywalker. U nich decydujące jest wykształcenie i dziedzictwo pewnej tradycji: czy to wiedźminów czy szermierzy natchnionych. Nie wrodzona siła czy poziom drobnoustrojów we krwi.
Konflikt ten to Sapientia contra Violentia, klasyczny, wywodzący się jeszcze z greko-rzymskiej tradycji motyw literacki. Często przybiera on też postać konfliktu cywilizacja kontra barbaria. Zauważcie, że nawet jeśli Europejczycy wygrywają na polu walki, to nie przypisują tego przewadze swojej siły. U Howarda, Ringo, Flinta czy Wertera bohaterowie prą do przodu, bo mają przyrodzone zdolności: lepszą broń (nad której pochodzeniem się nie zastanawiają), większą siłę, liczbę i godniejszą sprawę. Mogą więc masakrować przeciwników jednego za drugim. U Europejczyków decydujący jest natomiast manewr taktyczny, podstęp, sojusznicy, wyszkolenie (zauważcie: Wiedźmin czy Achaja po prostu wiedzą jak i kiedy uderzyć), nowy wynalazek,k przewaga ekonomiczna…
Konflikt ten miewa jednak różne permutacje. Przykładowe permutacje to:
Wiara vs. Cynizm:
W mocno osadzonym w chrześcijaństwie wariancie prozy europejskiej konflikt ten przybiera często postać walki Wiara vs. Cynizm. Wynika to z dość pokrętnego myślenia. Otóż: jeśli przyjmiemy, że Bóg istnieje obiektywnie (co czyni większość wierzących) odrzucenie jego istnienia musi być absurdalnym błędem. Tak więc każdy, naprawdę mądry człowiek musi prędzej czy później albo samemu dojść do tego, że On jest, albo przyjąć Zakład Pascala, uznać, że mniej ryzykowne jest uznanie istnienia Boga i postępować tak, jakby faktycznie był.
Z drugiej strony są ludzie, którzy podlegają etyce cynicznej, dającej się streścić biblijnym cytatem „Nie ma boga! Mówi głupiec w sercu swoim!”. Cynicy uważają, że wszyscy ludzie są źli, a tak zwane „wyższe wartości” czy ideały służą jedynie oszukiwaniu innych lub samych siebie.
Postawa taka daje im pozorną przewagę, mogą bowiem korzystać z szerszego arsenału środków. Jednak (jak Sauron we Władcy Pierścieni) nie rozumieją w pełni ludzkiej natury, w efekcie więc ulegają w obliczu silnych postaw moralnych.
Sceptycyzm vs. Wiara:
Przeciwstawnym wariantem konfliktu Umysł vs. Przemoc jest konflikt Sceptycyzm vs. Wiara, pojawiający się w dziełach autorów piszących w oświeceniowej tradycji. Przy czym tutaj mamy do czynienia z odmiennym podejściem: istnienie Boga jest co najmniej wątpliwe, a nikt prawdziwie mądry nie może przyjąć go na słowo (bo mądrzy ludzie nie przyjmują rzeczy na słowo), musi mieć potwierdzenie w dowodzie. Sama wiara jest natomiast źródłem cierpień: zabobonu, ślepych przekonań i fanatyzmu.
Motyw ten pojawia się nader często w komiksie francuskim, gdzie bohaterowie nierzadko stają twarzą w twarz z rozmaitymi bożkami lub bóstwami i demaskują jeśli nie ich fałszywość, to przynajmniej złe zamiary. Widać to dobrze choćby w niektórych odcinkach Szagmy, albo w Szninklu Rosińskiego i Hamme.
Japonia: Oświeceni vs. Ślepcy:
Wielki konflikt Japonii ponownie ma podłoże religijne, tym razem wywodzące się z buddyzmu. Ogólne założenie buddyzmu jest proste: ludzie żyją w świecie iluzji sprawiających ból, mogą jednak osiągnąć stan, który powoduje wyzwolenie od cierpienia i z iluzją oraz powodowanymi przez nią pokusami zerwać. Jednak ludzi takich jest bardzo mało: ci zdolni do oświecenia, poza kilkoma mędrcami, którzy zostali, by wskazywać doń drogę, znikają z kręgu wcieleń.
Bohater zwycięża, gdyż jest bliższy oświeceniu, niż jego przeciwnicy. Posiada ku niemu niezwykłe inklinacje, jest lepszy moralnie lub jest posłuszny naukom mistrzów. Prawdziwe zwycięstwa odnosi jednak nie dlatego, że pokonuje przeciwników i ich zabija (choć czasem może nie mieć wyboru), lecz otwiera im oczy. Zauważcie, że w anime shonenowym czy grach jRPG normalne jest, że ludzie, którzy byli wrogami lub przynajmniej antagonistami bohatera z czasem stają się towarzyszami bohaterów).
Wygrana osiągana jest natomiast dzięki osiągnięciu nowego stopnia oświecenia. Zwykle: poznania nowej techniki walki.
Przy czym same nowe techniki nie są tutaj celem. Ważniejsze jest doskonalenie siebie.
Techniki są trochę paralelne ze zjawiskiem Iddhi (przy czym Iddhi to indyjska nazwa, nie mam pojęcia jak brzmi nazwa japońska)(. Są to moce pozazmysłowe zyskiwane przez ludzi bliskich oświecenia, jak telepatia, bilokacja, kontrola nad żywiołami, czy też możliwość dostrzegania oświeconych w innych ludziach. Moce te są pułapką iluzji, mającą zmylić wiernych na ostatnim etapie ich drogi.
Wytrwałość vs. Talent:
Wariantem powyższego jest konflikt między przyrodzonymi zdolnościami, a wytrwałością. Bohater w fikcji japońskiej jest zwykle underdogiem, człowiekiem, który najlepiej zrobiłby poddając się. Konfrontowany jest z osobami, które posiadają ogromne, przyrodzone zdolności: siłaczami, geniuszami, dziwacznymi lub przerażającymi potworami.
Wygrywa jednak dzięki ciężkiej pracy.
Budai vs. Amida:
Drugi wielki konflikt to starcie między dwoma szkołami buddyjskimi: Amidyzmem i Zen (a być może też buddyzmem ezoterycznym).
Amidyzm czyli Buddyzm Czystej Krainy jest jedną z bardziej skurwysyńskich form tej religii. Pojawił się na fali zawodu jej tradycyjnymi formami. Uważa, że nauki Buddy są obecnie nieskuteczne, albowiem, w skutek rozpowszechnienia błędów i grzechów świat wszedł w fazę zła. Tak więc oświecenie stało się niemożliwe. Należy czekać na nadejście nowego Buddy, który wyznaczy nowe ścieżki. Dobrze byłoby też przygotować świat na jego nadejście. W tym celu należy oczyścić go z wszelkiej nieprawości, wyplenić rozpustę, fałszywe religie i błędne ścieżki buddyzmu.
Amidyzm był popularny w czasach historycznych, jednak obecnie nie jest już mainstreamowym prądem. Religia ta była bowiem prądem wojującym, odpowiedzialnym za powstania yamabushi oraz inne niepokoje i mimo, że czyszczenie świata szło mu dobrze, to został powstrzymany i wybity.
Postrzegany jest jako bezwzględny, heretycki i okrutny.
Budai to tłusty, śmiejący się Budda. Reprezentuje dużo bardziej pokojowe i serdeczne ucieleśnienie tej religii. Wyobraża on świętego głupca, człowieka, który urodził się lub z biegiem uzyskiwania oświecenia stał się tak prosty, że nie jest świadomy pokus, a przynajmniej nie trawią one już jego duszy. Osiągnięcie oświecenia jest więc dlań bajecznie proste. Człowiek taki jest żywym ucieleśnieniem kaonu (świętego paradoksu): geniuszem albo idiotom. Potrafi czerpać z życia całymi garściami, nie raz jest hedonistą, ale jednocześnie jest wyzuty z egoizmu, jego hedonizm nie jest więc źródłem cierpienia, nie przesłania mu też innych ludzi ani nie zagłusza jego dobrego serca.
To człowiek, który jawi się największym głupcem i największym geniuszem jednocześnie.
Taki Goku lub Genialny Żółw.
Kolektywizm vs. Indywidualizm:
Pokłosie rywalizacji Edo (stolicy rządu wojskowego i samurajów) oraz Osaki (miasta kupieckiego i stolicy kulturowej) w czasie Szogunatu oraz jednocześnie trudnej historii Japonii i krytyki militaryzmu oraz nacjonalizmu, na rzecz bardziej liberalnych postaw.
Ten konflikt jest przynajmniej równie dwubiegunowy, jak europejski konflikt Cynizm / Sceptycyzm vs. Wiara. W zależności od dzieła bohaterowie więc stają na odmiennych pozycjach.
Tak więc: wiele shonenów, anime sportowych, haremów i battle haremów jest otwarcie za kolektywizmem. Postacie drugoplanowe poświęcają się w nich i dokonują heroicznych aktów, po to by otworzyć drogę światłemu przywództwu do zwycięstwa.
Z drugiej strony znaczna część z tego typu tytułów oraz produkcji obyczajowych otwarcie krytykuje lub parodiuje kolektywizm, skupiając się na outsiderach, otaku, odszczepieńcach, hobbystach i innego rodzaju odmieńcach.
Bardzo fajny artykuł, szkoda, że bez podsumowującej pointy. Pozdrawiam.
Zwycięstwo rozumu nad siłą w tradycji europejskiej siedzi bardzo głęboko. Głupi Jasio sprytem pokonuje złego czarnoksiężnika, szewczyk Skuba faszeruje padlinę owcy siarką, zamiast smokowi odciąć łeb. Tolkien i Sapkowski czerpią z tej tradycji.
A inna sprawa, że fabuła z bohaterem z wielkim mieczem, który płata kolejnych wrogów, jest koszmarnie wręcz nudna. Nawet Old Shatterhand, mimo silnego ciosu, niechybnej ręki i celnego oka, wygrywał raczej sprytem niż siłą, po drodze wpadając w przeróżne tarapaty i mierząc się z przeważającymi siłami wroga- tak, aby czytelnik nie był pewien szczęśliwego zakończenia.
„Zwycięstwo rozumu nad siłą w tradycji europejskiej siedzi bardzo głęboko. Głupi Jasio sprytem pokonuje złego czarnoksiężnika, szewczyk Skuba faszeruje padlinę owcy siarką, zamiast smokowi odciąć łeb. Tolkien i Sapkowski czerpią z tej tradycji.”
Już nie wspomijąc o takim Odyseuszu i całej masie innych greckich herosów, którzy zazwyczaj używają sprytu, by pokonać potężnych wrogów.
No i ciekawa sprawa, że Grecy mieli dwóch bogów powiązanych z wojną – Atenę i Aresa, z czego Ares reprezentował „siłowy” aspekt wojny, a Atena – rozum i strategię. I to Atena była postrzegana przez Greków pozytywniej.
Akurat greccy herosi z wyjątkiem właśnie Odyseusza to banda ćwierćilteligentów machająca mieczem i włócznią we wszystkie strony, a potem liczący trupy jak już jest po wszystkim.
Absolutnym rekordzistą jest Perseusz, który w myśl „Ja nie dam rady? Potrzymaj mi wino!” wybiera się na Meduzę, siedzącą sobie grzecznie na odludziu (już pomijam klasyczny zestaw „O zła dziwka, bo się dała zgwałcić, ukarać szmatę!”) i ucina jej łeb, by się wykazać. Bohater iście epickich proporcji.
Pewne rzeczy starzeją się jak wino. Dlatego po kilkunastu wiekach, w starannie zalakowanej butelce jest już tylko ocet.
Czytając to zorientowałem się na czym polega różnica między historiami na szerowo pojętym „Zachodzie” a Japnio, w których antagonistami są religijne organizacje.
„Na Zachodzie” koflikjt ten zazwyczaj przybiera wymia Sceptycyzm vs Wiara, gdzie religijne organizacje są powiązane z przesądmi i zacofaniem.
W Japnoii zaś jest to znacznie bardziej Oświeceni vs. Ślepcy, co w połączeniu z częto używaną pseudochrześcijańską estatyką daje tym historiom wydźwięk wręcz gnostycki, gdzie antagonistyczne religijne organizacje w zasadzie dziają niczym słudzy Demiurga (zresztą często nawiązania do gnostycyzmu są celowe co nie powinno dziwić biorąc pod uwagę podobieństwa miedzy gnostycyzmem a buddyzmem).
Jest jeszcze jeden problem. Otóż, jeszcze w Rzymie filozofowie podzielili wierzenia na dwie grupy: „superstitio” czyli „przesąd”, będący albo przekonaniem błędnym, albo nadmierną ostentacją, obrażającą, zamiast chwalić bogów oraz na „religio”: prawidłowe praktyki, podobające się bogom. W Japonii istnieje tylko jedno słowo opisujące religie, brzmi ono „Shukyou”, które oznacza „ostentacyjne i natarczywe demonstrowanie przekonań”. I o ile „u nas” religia ma pozytywne lub neutralne konotacje, tak w Japonii ma tylko negatywne. Trochę podobnie jest zresztą w Chinach, gdzie na religię używa się tego samego słowa, co na przesąd (i są wyznawcy przesądu taoistycznego, przesądu chrześcijańskiego, przesądu buddyjskiego, przesądu islamskiego).
Nie żeby coś, ale jedno i drugie stwierdzenie jest bujdą, w dodatku oba są faktoidami umacnianymi w imię sprawy w czasach komuny.
To trochę tak, jakby powiedzieć, że słowo zamek oznacza wyłącznie metalowy mechanizm w drzwiach służący do ich zamykania, a jeśli odnosi się to do typu budowli albo suwaka, to znaczy to, że zarówno ową budowle i suwak rozumie się jako mechanizmy i w żaden inny sposób.
Proszę odstawić Tubielewiczową. Ta książka była nieaktualna, zanim się urodziliśmy.
Jeśli Tubielewicz jest nieaktualna, to pierwsze z brzegu źródło, czyli ciocia Wikipedia, bo aż sobie sprawdziłem, w sumie też jest. Już we wstępie piszą mniej więcej to samo, czyli że dla Japończyków pytanie o religię sugeruje raczej przynależność do określonego klubu. Coś jakby u nas liczyć tylko tych czynnie praktykujących (swoją drogą, Kościół na własny użytek tak robi, jak liczy sobie communicantes i dominicantes).
To jak to jest w końcu?
A sprawdź sobie źródło tego bajdurzenia, jeśli w ogóle jest. I jego rocznik wydania.
To jest tak uporczywie powtarzany faktoid, że to jest męczące na poziomie nawet cywila. „OOO, bo Azjaci to w ogóle nie traktują religii i religijności tak jak my, bo są INNI i OBCY, OOOO! Fakty i lingwistyka przeczą tej wyssanej z palca tezie? Należy je więc zignorować!”
To było drętwe w publikacjach z lat 70tych, na tym etapie jest zwyczajnie już wkurwiające.
W myśl tej samej logiki, Anglofon nie jest w stanie zobaczyć koloru błękitnego. Przecież nie ma na to słowa. To znaczy ma, ale jest ono opisowe, a to oznacza, że się nie liczy, więc zatem kolor błękitny nie istnieje.
Nigdy wcześniej nie słyszałem o Tubielewiczowej.
Informacja pochodzi z: Michelin „Zielony Przewodnik: Japonia”, Gliwice 2015. Powtórzona jest w P. Boyer „I człowiek stworzył bogów”, Warszawa 2005. Nawiasem mówiąc w innym kontekście niż sugerujesz: Boyer uważa, że to europejski i bliskowschodni krąg kulturowy, zbudowany na tradycjach religii abrahamicznych jest dziwny. Inne kultury przywiązywać mają mniejsze znaczenie do istnienia bogów.Ale wracając do głównego toku rozmowy. Tu są natomiast wypowiedzi Japończyka na ten temat: https://youtu.be/vJmWVWCdTYo oraz https://youtu.be/gr0hxKznLTA . Osobiście nie widzę powodów, żeby mu nie ufać w tym temacie.