Czy potraficie sobie wyobrazić sytuację w grze strategicznej, gdy jeden z graczy (obojętnie AI lub człowiek) zaatakował drugiego, wdając się w długotrwałą wojnę na wyniszczenie, w efekcie czego udało mu się przesunąć granicę o dosłownie kilka kilometrów, tracąc między 1/6 a 1/3 swoich sił lądowych, więcej sprzętu, niż jest w stanie odtworzyć przez najbliższe 10 do 30 lat, w zasadzie został zepchnięty do roli kraju trzeciorzędnego i utracił jakiekolwiek szanse na osiągnięcie swoich celów operacyjnych, a mimo to nadal trwał uparcie w swoim uporze?
Czy czytaliście taką książkę? Komedie i farsy się nie liczą.
Słowem: czy widzieliście w jakimś dziele fikcji coś takiego, co obecnie dzieje się na Ukrainie?
Najbliższe, co widziałem koło tego to moja arcypechowa / nadmiernie szczęśliwa kampania w Stellaris. Wyglądało to tak: wylądowałem po sąsiedzku z ludobójczym imperium, między kilkoma hegemonicznymi imperialistami. Jeden z hegemonistów został zaatakowany przez ludobójców i częściowo pobity. Zaoferowałem mu protektorat i został on przyjęty. Ludobójca zaatakował drugiego. Również uczyniłem ofiarę agresji swoim protektoratem. Trzeciemu hegemoniście wybuchła macierzysta planeta i sam poprosił o protekcję… W kilka lat, bez jednego wystrzału stałem się najpotężniejszym mocarstwem galaktyki.
W sumie, to racjonalne, przewidywalne i wymagające odwagi cywilnej.
Takiej sytuacji w jaką wpakowała się Rosja zwyczajnie sobie nie wyobrażam. Wyobrażam sobie sytuację, gdy jeden z Graczy źle oszacowuje sytuację i przeprowadza atak, który spotyka się z niespodziewanym oporem. Jednak atak ten albo zakończyłby się wczytaniem zapisanego stanu gry, albo prośbą o pokój i udawaniem, że nic się nie stało.
Podobnie raczej nie wyobrażam sobie tego w książce. W książce taka wojna zakończyłaby się albo tym, że wróg zostałby odparty, albo też by wygrał. A nie czymś takim, że odparty spod Minas Thirt Sauron atakuje je i atakuje z uporem godnym lepszej sprawy, ponosząc cały czas straty…
W ogóle trudno mi sobie nawet taki kraj jak Rosja wyobrazić:
Oczywiście w dziele fikcji.
A przepraszam, widzę jeden: Mordor, jeśli nie czyta się Tolkiena zbyt wnikliwie. Wówczas ma się wizję kraju składającego się wyłącznie z pustyni i orków.
Ale zanim do niego przejdziemy: jeśli masz w grze strategicznej kraj, który ma PKB Włoch, populację Japonii i ma ambicję jednocześnie utrzymywać 1 milion żołnierzy, mega-arsenał broni jądrowej oraz flotę wojenną to są trzy możliwości. Albo ten gracz cheatuje, albo rushuje, albo źle gra.
W książce, zwłaszcza kiepsko napisanej coś takiego mogłoby zaistnieć: jakieś demoniczne królestwo, które pasie się mocą piekieł lub czymś takim.
Jednak jest to wyrazem pisarskiej tandety.
Jeśli natomiast chodzi o gry strategiczne, to każde państwo musi mieć solidne, ekonomiczne podstawy. Oznacza to, że jest to, że są możliwe są cztery scenariusze:
-
Państwo dąży do utopii
-
Gracz wskutek błędów wyzwolił takie negatywne sprzężenie zwrotne, że państwo chyli się ku upadkowi
-
Gracz świadomie zdestabilizował gospodarkę, by uzyskać chwilową przewagę na jakimś polu i wykorzystać ją do szybkiego osiągnięcia celów długoterminowych.
-
Gracz buduje silną gospodarkę używając nieetycznych bonusów (np. niewolnictwa).
Sytuacja, gdy potężna armia dławi gospodarkę, w wyniku czego ta armia wcale nie jest potężna, co więcej nic z żadnym z tych faktów się nie robi, jest niewyobrażalna.
Kompetetywność vs. Kontrola:
Wydaje mi się, że podstawa problemu niemożliwości przedstawienia w fikcji wiadomego zjawiska leży w pewnej, mentalnej różnicy między typowym graczem, a typowym Putinem. Otóż: typowy Gracz nastawiony jest w pierwszej kolejności na konkurencje i osiągnięcie zwycięstwa nad innymi państwami. W tym celu stara się zbudować skuteczny organizm, który albo zwycięży ekonomicznie inne państwa, albo zdoła tak szybko zredukować ich siłę, że przestaną stanowić zagrożenie.
Typowy Putin natomiast nastawiony jest w pierwszej kolejności na kontrolę społeczeństwa. To ma być mu całkowicie poddane, tak, żeby mogło realizować jego wolę. Odbywa się to kosztem wszelkich innych dziedzin: po prostu w tym kraju nie tylko niemożliwy musi być bunt, ale też odniesienie jakiegokolwiek sukcesu. Sukces musi być pewny, ale zależny tylko od Putina.
Funkcjonuje to trochę jak w państwie absolutystycznym, gdzie człowiek chcący na przykład otworzyć zakład fryzjerski, musi otrzymać od króla przywilej na jego prowadzenie. Jeśli to zrobi może być pewna sukcesu: biznes prowadzić można bowiem tylko lojalnym. Z jednej strony dlatego, żeby lojalni byli pewni nagrody, z drugiej: nikt nielojalny nie posiadł nawet takiej władzy i bogactwa, jakie daje możliwość czesania ludzi…
Takie coś nie może być skutecznym państwem.
Gracz vs. Debil:
Myślę, że funkcjonuje tu jeszcze jeden problem, podobny jak z Sauronem we Władcy Pierścieni. Jak pamiętamy: Sauron tak zatracił się we własnej przebiegłości, że nie był w stanie już dostrzegać szlachetnych motywów w innych i fakt, że ktoś mógłby próbować odrzucić moc Pierścienia nie mieści mu się w głowie.
Myślę, że tak samo jest w wypadku włodarzy Rosji.
Po prostu będąc ukształtowani w kraju zbudowanym na kłamstwie, gdzie ludzie mówią jedno, a robią drugie nie myśleli, że inne kraje oparte są na innych zasadach. I generalnie prawa się tam przestrzega, a ludzie robią coś na kształt tego, co obiecywali…
Myślę, że po prostu tak zakręcili się w szukaniu drugiego dna, że je znaleźli. Że faktycznie sądzili, że osiągi zachodniego sprzętu są zafałszowane, filmy z treningów żołnierzy są ustawione, największe metropolie to reprezentowane osiedla dla elity… I poniekąd mieli rację. Problem w tym, że to, co jest na zachodzie to przesada, a to, co oni mówią to fikcja.
I że, gdy dojdzie do wojny, to dwie iluzje zderzą się ze sobą i ta zachodnia pryśnie…
Problem w tym, że iluzja okazała się rzeczywistością.
Wyzwanie vs. Proza Życia:
Czegoś takiego nie da się oddać w grach, ani single ani multiplayer.
Żaden, nastawiony na konkurencję gracz nie wykorzysta tak ryzykownej taktyki przeciwko innej, myślącej osobie.
Nie da się tego zaimplementować w grze strategicznej z prostej przyczyny: ten manewr zadziała jeden raz. Spotykając ponownie taką, ciężko oskryptowaną sytuację gracz po prostu rozpozna powtórkę. I będzie już wiedział, co ma zrobić.
Jesteśmy więc skazani na pragmatycznych, racjonalnych i przewidywalnych przeciwników.
Dramatyzm vs. Rzeczywistość:
Trochę lepiej (jeśli to nazwać „lepiej”) jest z książkami i filmami.
Stworzenie tego typu państwa w utworze dramatycznym lub epickim, gdzie chodzi głównie o napięcie budowane na bazie konfliktu lub tarcia nie wydaje się możliwe.
Możliwe byłoby w wypadku komedii lub tragedii, gdzie bohater jest takim dyktatorem, skrajnym cynikiem, który nie wierzy w żadne, wyższe wartości. Wierzy natomiast, że wszyscy albo kłamią, albo są głupcami. Zaczyna więc tworzyć super atrakcyjne, mega kłamstwo, które przyćmić ma kłamstwa innych i faktycznie zaczyna ono działać, sięga dalej i dalej, aż ktoś mówi sprawdzam… I wtedy okazuje się, że niektórzy kłamali, ale tylko trochę, a inni mówili prawdę.
I że te jego szachy XD wybuchły mu w twarz.
Coś takiego musiałby pisać talent pokroju Terrego Pratchetta albo komicy od Monty Phytona. Niemniej przeczytałbym taką książkę.
Rozsądny Konserwatyzm vs. Zgniły Zachód:
Niemniej jednak gry komputerowe i książki nie są jedynym typem wyobraźni, jaki dostał po ryju na obecnej wojnie. Bardzo mocno dostały od niej różne konfiarsko-konserwatywne rojenia o śmierci Zachodu.
Może pamiętacie: USA ma problemy ze znalezieniem rekrutów. Wpływ cywilizacyjny i własny rozpad społeczny powoduje, że dziś blisko 80 procent potencjalnych kandydatów nie nadaje się do wojska. Z tego też powodu kręci filmy reklamowe, w której zauważa, że przyjmuje homoseksualistów, zezwala poborowym na malowanie paznokci, obiecuje, że sierżanci nie będą na żołnierzy krzyczeć, a po służbie pomogą zrealizować każde marzenie, choćby nawet to była kariera baletnicy.
Śmiechu z tej przyczyny było co niemiara.
Konfrontowano te reklamy z obrazem rosyjskiego żołnierza o dzikim wzroku, nawykłego do życia w najcięższych warunkach, żywiącego się spleśniałym chlebem i smalcem. Przykład zdrowej i witalnej, nie skażonej nowoczesnością, rozsądnie konserwatywnej cywilizacji.
O tym, że typowy ruski soldat należy do tych 80 procent niezdatnych do służby wojskowej (bo Amerykanie karanych i alkoholików do wojska nie biorą) nikt nie chciał słuchać.
A potem rzeczywistość pokazała, co wojsko, które ledwie polizało zachodniej zgnilizny robi z turańską ordą.
Grimdark vs. Rosja:
Przypadek ten jest zbieżny z tym, co kiedyś pisałem już o wojnie secesyjnej. W przeddzień konfliktu, zarówno na północy, jak i południu panowało przekonanie, że wojska Konfederacji łatwo pobiją Unię. Nie dość, że na Południu znajdowała się większość (bodajże 5 z 6, nie chce mi się sprawdzać) uczelni wojskowych, to większa część ludności Północy żyła w miastach, gdzie wiodła dość leniwy i tłusty żywot. Na Południu natomiast były całe regiony rolniczo-myśliwskie, gdzie znaczna część ludności żyła w dużym rozproszeniu, zajmując się uprawą roli na własną rękę i polowaniami. Ludzie ci mieli rodzić się ze strzelbami w dłoni, być nawykli do trudów i nie zepsuci wygodami… Na południu były też duże plemiona indiańskie, które poparły Konfederację. Pułki Indian miały być już totalnym game-changerem…
Rzeczywistość bardzo brutalnie rozprawiła się z tą wizją.
Typowy mieszkaniec pogranicza był bowiem zniszczony przez życie. Miał o 20 centymetrów niższy wzrost, niż wychuchany mieszczuch i niższą masę mięśniową. Co więcej z jego wytrzymałością też było kiepsko. Znaczna część południowców nie przeszła bowiem chorób wieku dziecięcego, które dosłownie ich zmiotły. Brak warstwy tłuszczowej też wbrew pozorom przełożył się bardzo negatywnie na zdolność do długich marszów. Południowcy byli po prostu zabiedzeni.
Prawdziwym tym razem gamechangerem był jednak fakt, że ludzie z Północy byli w znacznej mierze wykwalifikowanymi pracownikami: robotnikami, szewcami, krawcami, kolejarzami, księgowymi, sklepikarzami, furmanami, kowalami, kopaczami dołów i całą resztą. Co więcej były wśród nich jednostki o sprawdzonych zdolnościach organizacyjnych i przywódczych: dyrektorzy szkół, brygadziści z budów i właściciele fabryk. Żołnierze też byli bardziej nawykli do hierarchii i przyjmowania poleceń. Południowcom nie pomagała nawet musztra.
O ile więc goście z Południa byli nawykli do spania w przegniłych, cieknących namiotach, tak goście z Północy potrafili tak rozbijać obozy, żeby żyło się w nich wygodnie, ich namioty nie gniły, bo potrafili je konserwować, a zniszczone umieli naprawić.
Im dłużej toczyła się wojna, tym bardziej początkowa przewaga Południa topniała, w czym straty marszowe miały niebagatelne znaczenie..
I tu dochodzimy do Grimdark, mocno spokrewnionego z bajaniach o zdrowym konserwatyzmie i o tym, jak trudne czasy tworzą silnych ludzi, w myśl powiedzonka „co nas nie zabije, to nas wzmocni”. Otóż: nie jest to prawda. Co nas nie zabije, to nas okaleczy, a co nas nie okaleczy, to porani nas na długie tygodnie…
W zasadzie trudno udowadniać, że Grimdarkowe światy są nierealistyczne. Nierealistyczne jest to, że funkcjonują i że wytwarzają silne jednostki. Rzeczywistość działa tak, że owszem, może stać się ponura na czas jakiś, wskutek jakiegoś kryzysu. Lecz podówczas albo kryzys daje się przezwyciężyć (i życie ponownie staje się wesołe), albo pogłębia się (i koniec końców staje się niemożliwe).
Nic szlachetnego jednak z tego nie wynika.
Kiedy ten cały problem w zachowaniu można bardzo łatwo wyjaśnić chociażby takimi sposobami
Pierwszy:
Błąd kosztów utopionych. Ponieważ już wypowiedziało się wojnę i ona nie potoczyła się tak, jak zakładano na początku to… należy brnąć w nią dalej. Przerwanie jej oznacza bezpowrotne stracenie twarzy i pozycji, ale ciągnięcie jej oznacza, że wszyscy uczestnicy muszą też brać w tym udział i ponosić koszty, a przy okazji może jednak uda się to wygrać. Więc potem tracisz dywizję wojska na bezsensowne miasteczko, które wcześniej przez 5 miesięcy ostrych walk zmieniasz w pogorzelisko, ale wierzysz, że jak to wygrasz, to chociaż odbijesz słupki poparcia. A że ludzie giną i tracisz na to zasoby? No to co, przecież masz populację ponad 100 mln, co to jest kilka tysięcy.
Drugi:
Gracz gra na przeczekanie. Wprawdzie wie, że zapieprzył sprawę i potencjalnie przegra wojnę, a na pewno nic wielkiego na niej już nie ugra, ale nie będzie totalnym przegrywem, jeśli… konflikt będzie trwał w opór. Bo ma jednak 3x taką populację i nawet jeśli felerną, to jednak 10x większą gospodarkę niż gracz, na którym się przeliczył. Więc może i traci tygodniowo po batalionie żołnierzy, ale druga strona też, więc zobaczymy, kto może sobie dłużej na to pozwolić.
Trzeci:
Gracz wyciągnął z talii na początku kartę-misję. Żeby wygrać grę, musi ją zrealizować. Zasoby jednak ma, jakie ma, umiejętności specjalne frakcji też są, jakie są. I chociaż próbował je jakoś rozbudować, to jego wylosowana misja kompletnie nie pokrywa się z tym, jakie możliwości ma jego frakcja. Ale i tak próbuje, bo to jedyny sposób, żeby wygrać grę.
Czwarty:
Gracz jest idiotą, który ignoruje to, co się dzieje w grze. Zamiast działać zgodnie z jej mechanikami, żyje swoim własnym wyobrażeniem o tym, jakie są zasady gry, jak działają poszczególne jej elementy i który guzik za co tak naprawdę odpowiada. Nawet do instrukcji nie zajrzał, bo przecież wie lepiej, a tutorial jest dla frajerów.
Piąty:
Gracz zawsze grał na singlu. Zna wszystkie sztuczki przeciwko AI, wie jak zagrywać, żeby je pokonać, wie nawet kiedy owo AI zareaguje i w jaki sposób. Następnie uzbrojony w taką wiedzę wszedł na serwer MP i nagle odkrył po 5 minutach rozgrywki, że nie tylko jego wiedza z symulowanych sytuacji z AI ma się nijak, ale w ogóle nie wie jaka jest aktualna meta i cała jego strategia nie tyle, że jest słaba, co w ogóle nie ma sensu w konfrontacji z prawdziwym, żywym graczem, a co dopiero graczami, którzy postanowili dojechać nooba, który coś tam śmiesznie wypisuje cyrylicą na chacie.
Poza tym w fikcji można to przedstawić bez najmniejszego problemu, zarówno jako fabułę, jak i scenariusz w grze strategicznej, a nawet jej rozgrywkę. W końcu podstawowym problemem, na jaki patrzymy, jest to, że Władek sobie coś tam założył i z góry uznał, że to założenie jest prawdziwe. W tym przypadku: że Ukraińcy powitają Rosjan z kwiatami, Ukraina to państwo z kartonu, ukraińska armia nie istnieje, a ukraiński rząd to banda mafiozów, która kieruje ciemną i zabiedzoną tłuszczą ukraińskich prostaków. Słowem: że tam naprawdę ktoś Rosjan chce i w ogóle tęskni za Sojuzem.
A jak sobie coś takiego wyobrazisz i na podstawie tego wyobrażenia wypowiesz wojnę, to co masz zrobić, jak nie brnąć dalej? Co? Przed kimkolwiek, a tym bardziej sobą samym, powiesz, że się pomyliłeś? To rzeczywistość się myli, Władek jest nieomylny.
Za moment będzie rok, jak ta jatka trwa. I ja dalej nie rozumiem po co. Nawet w założeniu, że by się rzeczywiście udało i w 2 tygodnie by było po wszystkim, a cały wschód, a może i cała Ukraina byłaby rosyjską marionetką. Bo realnie zysku w tym nie byłoby żadnego, może poza propagandowym prężeniem muskułów przed Rosjanami, że wujek Puten to potrafi podbijać, nie to co inni.
Żeby za tym stały nie wiem, kwestie etniczne albo religijne chociaż. Albo o surowce się prali. A tu jest wojna prowadzona o nic.
O, i jeszcze jedno
Szósty
Dopóki trwa wojna, nie trzeba przejść przez konferencję pokojową, nie trzeba się mierzyć z karą demobilizacyjną ani podpisać traktatów pokojowych, które zwiążą możliwości manewru na długie lata. No i nie trzeba stawić czoła wściekłym cywilom, którzy na razie mają -90% do niezadowolenia z racji na to, że działa bonus z umiejętności „Propaganda pro-wojenna” – która to ma karę +200% do wkurwienia, jak się jakąś wojnę przegra. Więc nawet przegrana wojna, która trwa, jest lepsza od przegranej wojny, która się skończyła.
Oczywiście żadne z tych wyjaśnień nie jest niczym innym niż szaleństwem gdy spojrzy się na to z boku, ale zasadniczy problem polega na tym, że mleko już się wylało, a dla wszystkich innych stron wydawać by się mogło sensowna opcja – kapitulacja – jest równoznaczna z druzgocącą klęską. A przecież jeszcze nie aż tylu żołnierzy zginęło i nie tyle czołgów zostało zniszczonych, ciągle jest szansa, ciągle jest nadzieja, a jak coś, to wyjmiemy atom z silosu i będziemy nim wywijać, zanim się zorientują, że nie mamy sprawnych rakiet, bo wszystkie poszły z głowicami konwencjonalnymi do bombardowania przypadkowych obiektów cywilnych.
Nie do końca po nic. Myślę, że jest kilka rzeczy, o które, z punktu widzenia Putina warto się prać. Tak więc:
– o 40 milionów Ukraińców. Rosja nie jest już krajem, który mógł wykorzystywać swoją przewagę demograficzną nad innymi. Co więcej jej społeczeństwo starzeje się. Muszą więc zebrać dawne republiki radzieckie, by mieć mięso armatnie.
– o radzieckie fabryki. Rosja jest tak zajebistym krajem, że sprzedaje rudę żelaza i węgiel, a kupuje stal. Znaczna część jej przemysłu znajdowała się na Ukrainie, na przykład w Charkowie.
– o ziemię i kopaliny, które mógłby rozdać oligarchom. Jak żałosne by one nie były. Prawdopodobnym tłem walk o Balchmut są lokalne kopalnie gipsu. Nie jest to szczególnie wartościowy surowiec, ale zawsze to $$$
– o oddalenie od Moskwy NATO. NATO nie jest sojuszem zaczepnym, ale ma 3,5 miliona żołnierzy oraz 10.000 czołgów w linii bez potrzeby ogłaszania mobilizacji. No i są w nim Niemcy. Przerażająca perspektywa dla ludzi ciągle żyjących traumą II wojny światowej.
– o odepchnięcie od swoich granic zachodniej cywilizacji z jej konsumpcjonizmem i liberalnym stylem życia. Żeby nie było widać, że nie jesteśmy w stanie niczego podobnego zaoferować, oraz żeby trudniej było tym ludziom uciekać na zachód.
– o otwarcie sobie drogi na Zachód, żeby odtworzyć dawne wpływy ZSRR i móc znów zacząć drenować Europę Środkową
– oraz o utrzymanie atmosfery strachu. Pokazanie, że jeśli nie będzie się robić tego, co chce Rosja, to przyjdą jej turańskie ordy, będą gwałcić, rabować, mordować i nikt się nie sprzeciwi.
No dobra, potraktujmy te punkty krok po kroku:
– inwazja z ’14 spokojnie przekonała 2/3 Ukraińców, a dojazd z zeszłego roku pozostałych, że Rosjanie to ich największy wróg i lepiej dać się zastrzelić, walcząc z nimi, niż się poddać. Więc słabe to mięso armatnie, które cię nienawidzi i ma do tego coraz więcej powodów
– jeśli chcesz przejąć czyjś przemysł, fajnie by było w niego nienapierdalać rakietami, bombami i artylerią
– j/w, żeby rozdawać koncesję, fajnie by było najpierw tego, co na nich stoi nie zrównać z ziemią własnymi działaniami
– jeśli wypowiadasz wojnę państwu „niezrzeszonemu”, to co mogą zrobić pozostałe państwa niezrzeszone? Czekać, aż przyjdzie ich kolej, udając, że nie ma potrzeby się zrzeszać? Tak naprawdę jedyny powód, dla którego Finlandia i Szwecja jeszcze nie są w NATO to Turcja, która próbuje wyszarpać dla siebie jak najwięcej ustępstw
– jeśli twoje państwo nagle ma jeszcze większą bezpośrednią granicę z Unią, a nie innym krajem post-radzieckim, to tak jakby trochę robi się problem ze wzrostem tranzytu granicznego. Albo tym, że ktoś może ci bezczelnie 1 km od granicy postawić antenę nadawczę niezależnej stacji.
– żeby sobie otworzyć jakąkolwiek drogę, fajnie by było najpierw nie wysadzić wszystkich mostów; tak, wiem, że to była metafora z drogą, ale jak sam niszczysz infrastrukturę, której nie będziesz potem w stanie odbudować (bo za co i z użyciem czego), to tak jakby…
– atmosfera strachu sprawiła jak na razie tyle, że NATO zaczęło wydawać kolosalne sumy na przezbrojenie swoich armii, bo się obudzili z ręką pół centymetra nad nocnikiem
Więc do nadal sprowadza się do tego, że wujek Puten se coś pozakładał, tylko zapomniał sprawdzić, czy to rzeczywistość, czy memy z jego własnej fabryki trolli, i teraz to się mści.
Wiesz, przecież to jest naprawdę śmieszne. Rosja zachowuje się tak, jak taki lokalny menel w bloku u znajomego. Chodził po klatce, groził wszystkim, więc dawali mu pieniądze, byle się odczepił. Aż pewnego dnia przegiął i tak dostał po ryju od jakiegoś leszcza tak, że aż spadł ze schodów. Więc zaczął grozić nawet bardziej, tylko, że już nikt się go nie bał, nawet dzieci. To też mu nie pomogło, rzucał pogróżki, że ich wszystkich spali i faktycznie, pewnego dnia podłożył ogień we własnym mieszkaniu. Po czym uciekł do lasu, ukrywał się tam prawie kwartał okradając ogródki działkowe i jedzą jagody. Koniec końców jednak wszedł w konflikt z nadleśnictwem i leśniczy razem z policją go złapali.
Poza tym, mam dziwne wrażenie, że mówienie, że Prigożyn chce Bachmut, bo jest kopania gipsu i soli obok to taka zachodnia próba racjonalizowania po jakiego grzyba Ruscy stracili na jakieś kompletnie nieistotne miasteczko lekką ręką kilka tysięcy ludzi i z uporem próbują je zdobyć. Tak naprawdę chodzi o to, że jak wsadzili w to tysiąc ludzi, to przecież trzeba wygrać… więc wsadzili drugi tysiąc do worka, co sprawia, że teraz to już naprawdę trzeba wygrać…
A potem dziwić się, że coraz więcej osób patrzy na ten konflikt przez pryzmat I WŚ i frontu zachodniego.
@Cadab
Generalnie się zgadzam z tym co piszesz za wyjątkiem mięsa armatniego.
Pamiętaj co się działo w Czeczenii. Rosjanie urządzili tam takie samo piekło jakie próbują teraz urządzić Ukraińcom i co? Minęło 20 lat i masz kadrowców.
Owszem, mamy też Czeczenów walczących po stronie Ukrainy, ale nie zmienia to faktu że Kadyrow wystawił całkiem pokaźne siły jak na taką malutką część składową Rosji.
Czeczenia jest akurat świetnym obrazkiem, jak bardzo popierdolonym pomysłem jest podbicie kraju w imię myślenia mapą, zyskując na tym absolutnie nic
– prowadź w zasadzie nieustanną wojnę przez 10 lat, po uprzedniej, która trwała prawie dwa
– marnuj na to środki, fundusze i przede wszystkim – własnego sołdata
– zmarnuj go wg swojego własnego rachunku 11 tysięcy chłopa, realnie jakieś dwa razy tyle
– żeby strzelać się z góralami w ich własnych górach
– zrównaj z ziemią wszystkie większe miasta, jakiekolwiek zakłady przemysłowe, wybij masę ludzi i zmuś pięć razy tyle, żeby uciekło jak najdalej
– absolutnie NIC nie zyskaj, dopóki po drugiej stronie nie pojawi się zdrajca
– który za swoją zdradę zarabia kulkę i nastaje kompletny chaos
– ogłoś w końcu wielki sukces, głównie dlatego, że kto mógł, spierdolił byle dalej
– ugraj na tym marionetkowe, niestabilne quasi-państwo złożone z gruzu, złomu i ogromnej rzeszy wkurwionych ludzi, których trzeba teraz pacyfikować rozbudowanym aparatem bezpieczeństwa
– i które jeszcze trzeba teraz utrzymywać, jako integralną i odwieczną część Wielkiej Wszechrusi (no chyba, że akurat znów się zbuntują, to wtedy będzie można te odwieczne ziemie znów bombardować i nie brać jeńców)
– populacja wkurwionych ludów kaukaskich kolejny raz dubluje się
– na twojej własnej piersi rośnie wrzód w postaci fanatyka religijnego, a na którego musisz łożyć środki, żeby był ci wierny
Ale hej, na koniec Rosjanie są do przodu o jedną nową dywizję zmotoryzowaną, liczącą 12 tysięcy chłopa i uzbrojoną w demobil z tychże walk.
Sukces iście na miarę Rosji.
Trochę kiedyś miałem podobne przemyślenia na temat pierwszej (i drugiej) wojny światowej. Zarówno układsojuszy, jak cele były często zupełnie irracjonalne.
Południe miało lepszych dowódców, wyższe morale. Mimo to przegrało, bo Północ miała po prostu (dokładnie) dziesięciokrotnie większy przemysł i trzykrotnie liczniejszą populację. Ekonomia robi swoje.
Lol, nie. Przecież to są już dawno obalone mity a la Lost Cause 😂 Nie jesteś z południa Stanów, nie musisz wierzyć w takie brednie 😂
Rosja daje właśnie kolejny pokaz tego, że na dłuższą metę demokracje biją się lepiej od tyranii.
Przy wszystkich wadach demokracji i nawet jeśli jest to taka „kulejąca” demokracja jaką mają Ukraińcy.
Wojsko i to jak ono działa jest wypadową społeczeństwa które je wystawia, a w wypadku Rosjan to nawet trudno mi nazwać ich społeczeństwem. Bardziej to ludność vel poddani zamieszkująca tamten kraj.
Żeby być społeczeństwem to trzeba by posiadać jakąkolwiek inicjatywę, poczucie wspólnoty, chęć do samoorganizowania się w jakikolwiek sposób, czy wolę do tego by realizować jakiś tam bliżej nieokreślony cel. W Rosji tego zwyczajnie nie było, nie ma i nie będzie jeszcze długo bo każde przejawy tego od zawsze były bezlitośnie i często krwawo tępione.
Jak Rosja miałaby mieć kompetentnych, charyzmatycznych, zdolnych do inicjatywy i podejmowania samodzielnych decyzji generałów skoro naprawdę ostatnią rzeczą jakiej potrzebowałaby wierchuszka Kremla to potencjalnego kandydata na puczystę. Oni potrzebują, niegroźnych skorumpowanych, zależnych od siebie, miernotowatych, spasionych tłustych kotów, którzy boją się podjąć jakąkolwiek większą decyzję bez dzwonienia do swoich pryncypałów po zgodę.
I działa to tak od góry w dół. Między innymi dlatego też na potęgę im tam giną oficerowie bo wolą pilnować trepów na pierwszej linii z lornetką w ręku i wystawionym snajperom łbem z włazu czołgu zamiast zostawić to podoficerom i samemu zajmować się tym czym powinni czyli pracą w sztabie. A ludzie na pierwszej linii przyzwyczajeni, że przełożeni będą nimi manualnie sterować sami też nie są nawykli do tego by wykazywać się inicjatywą i zdolnością do podejmowania decyzji. Bo po co? Przecie zaraz może przyjechać szef i jeszcze weźmie i opierdoli za to, że się cokolwiek samemu wymyśliło i nie zapytało go o pozwolenie.
W pierwszych dniach jeśli nie wręcz w godzinach wojny jak zrobili desant na lotnisko w Hostomelu było wiadomo, że nie mają pełnego panowania w powietrzu. Ale plan w sztabie był że macie wsiadać na antonowy i zdesantować się na jeszcze jedno lotnisko na południe od Kijowa to macie kierwa wsiadać na jebane antonowy i lecieć. Wielkimi powolnymi łatwymi do zestrzelenia samolotami transportowymi. I BUM lekką rączką stracili kilkuset desantowców których szkolenie zajęło lata i kosztowało absurdalne wręcz pieniądze bo nikt nie potrafił albo nie chciał nawet powiedzieć swoim przełożonym, że to czysty idiotyzm.
Ciężarówki jeżdżące na pękających tanich chińskich oponach bo je ktoś trzymał pod chmurką wystawione na działanie żywiołów i słońca. Czołgi zapalające się od zwykłych mołotowów bo ktoś tam zaksięgował, że użyto podczas przeglądu niepalnych smarów, żeby można było użyć zwykłych a różnicę w cenie przytulić. Kolumny wojska stojące w kilometrowych korkach pod Iwankowem bo szeregowcy na potęgę sprzedawali wachę z pojazdów Białorusinom. Kostki pancerza reaktywnego na czołgach wypełnione makulaturą. Drewniane klocki zamiast ładunków wybuchowych. Przeterminowane od kilku lat racje polowe…
Powiem tak, ja naprawdę bardzo się cieszę i uważam, że w pewnym sensie spotkał nas wszystkich pewnego rodzaju zaszczyt. Od setek lat kolejne pokolenia naszych przodków marzyły o tej chwili, a to nam będzie dane obejrzeć na własne oczy upadek tego pokracznego państwa.
I mówiąc upadek mam na myśli coś z czego najpewniej nie podniosą się już nigdy. Niedługo czeka nas prawdziwa rewolucja. Postęp technologiczny i rozwój SI może sprawić, że wkrótce zniknie cała masa zawodów, a zwłaszcza takich wymagających wykonywania prostych powtarzalnych nie wymagających mędrkowania czynności. Już się to zaczyna wystarczy spojrzeć na kasy samoobsługowe w biedronkach czy fast foodowniach. Równie dobrze za 15-20 lat w takim KFC czy McSyfie może pracować tylko jedna osoba siedząca na zapleczu i nadzorująca pracę automatów. Kierowcy ciężarówek, kurierzy, wiele stanowisk w fabrykach bo zastąpią ich wszystkich automaty które mogą robić 24 na dobę bez przerw, urlopów i zakładania związków zawodowych.
Oczywiście to się będzie wiązać z całą masą problemów społecznych etc. Ale imo prawda jest taka, że wszystko się sprowadzi do jednej rzeczy – bogate kraje dzięki temu, że będą mieć kapitał i dostęp do tych innowacji będą się coraz bardziej bogacić, a biedne kraje będą z każdym coraz bardziej zostawać w tyle i biednieć, ale tym razem już bez możliwości wybicia się z biedy dzięki niskim kosztom pracy niewykwalifikowanej siły roboczej. Obecnie zostało może 20 lat, żeby jeszcze się przed tym uratować, a potem może już być na to za późno.
Nam mniej więcej udało się wybić z biedy przełomu lat 80 i 90 właśnie między innymi tym, że robiliśmy za zaplecze taniej wykwalifikowanej siły roboczej dla gospodarki zachodu, a w szczególności Niemiec. Od 2018 jesteśmy ponoć już krajem rozwiniętym. Mieliśmy okienko możliwości i można powiedzieć, że przez ostatnie 30 lat jako społeczeństwo wykorzystaliśmy swoją szansę.
Co można powiedzieć o Rosji ? Brak jakiejkolwiek innowacyjności w jakiejkolwiek dziedzinie. Gospodarka oparta na wydobyciu i eksporcie surowców jak jakieś państwo afrykańskie, a nie duży europejski kraj z ponad tysiącletnią historią. Starzejące się wyludniające się społeczeństwo które traci co roku milion obywateli. Służba zdrowia na takim poziomie, że podczas pandemii COVIDu ludzie umierali tam tysiącami. Elity intelektualne zgnojone i stłamszone, pozbawione możliwości rozwoju, albo właśnie spierdoliły, albo się do tego szykują albo siedzą właśnie w okopach i zastanawiają się co ich pierwsze zabije – zimno, głód czy ukraińcy.
Mieli 30 lat, ogromne ilości dobrej woli po stronie zachodu, kapitał ze sprzedaży surowców i możliwości żeby go wykorzystać.
Mają wojnę z której nie mają za bardzo jak się wykaraskać, armia jest skompromitowana i w takim stanie, że będą musieli ją odbudowywać przez co najmniej dekadę (zakładając że będą mieli kim i za co tego dokonać). Ich rząd to praktycznie znacjonalizowana mafia. Cały świat już wie to co kraje naszego regionu wiedziały od setek lat – że Rosja to mniej Tołstoj, Czajkowski i Mendelejew, a bardziej Bucza Irpień i Mariopol. Gospodarkę mają obłożoną sankcjami, która funkcjonuje jeszcze głównie dlatego że przejadają rezerwy walutowe. Do tego opartą na eksporcie surowców energetycznych, głownie do Europy która właśnie pełną parą odchodzi od produkcji energii opartej na nich. Są odcięci od zagranicznych inwestycji i technologii. Te państwa, które jeszcze chcą z nimi handlować dyktują im warunki, a nie odwrotnie. Jest realnie możliwe, że za kilka lat będą mieć wojnę domową, a prawie na pewno część republik będzie się próbowała od nich oderwać.
Rosja by się stoczyła i bez tej głupiej wojny, a teraz ich los jest praktycznie przypieczętowany. Jeśli kiedykolwiek się uda im ogarnąć z burdelu w jaki się właśnie wpakowali to będzie to już zdecydowanie za późno, żeby się załapać na kolejną rewolucję technologiczną. Czeka ich w najlepszym razie los zapóźnionego technologicznie powszechnie pogardzanego kraju trzeciego świata.
I bardzo dobrze. Niech zbierają co zasiewali uparcie od czasów Iwana Groźnego i rzezi Nowogrodu.
Trochę problem co tu jest bazą a co nadbudową. Możemy oczywiście przyjąć że w całej wojnie chodzi o gełopolityczne pivoty na sworzniu etc… Ale mi osobiście bliższa jest interpretacja wskazująca na dużo bardziej przyziemne przyczyny zresztą wskazywana w tekście. Mamy reżim walczący o utrzymanie. Sytuacja nie jest wesoła, jest arabska wiosna, jest pierwsza rewolucja na Ukrainie, mamy wykończonego i Saddama i Kadafiego. A przecież Rosja to nie twarda dyktatura i co pare lat trzeba urządzać kosztowne i ryzykowne szopki z wyborami. O ile prościej i sprawniej rządzi się w kraju zamkniętym i toczącym wojnę. Już nie trzeba takich Nawalnych pod lewymi zarzutami zamykać tylko FSB/KGB może ich odstrzelić. Utrzymywanie sporego odsetka ludności na pograniczu minimum egzystencjalnego to tylko wypadkowa. Kiedy człowiek myśli tylko o przetrwaniu jest dużo bardziej podatny na proste propagandowe recepty. Ale jednocześnie jest przeraźliwie wprost kiepskim żołnierzem. Biernym, załamanym, z problemem alkoholowym.
Tu nie ma ideologi tylko rzeki krwi leja się po to aby klika mogła utrzymać władzę.
Można śmiało powiedzieć, że Władek już ma w grze wszystko na 100% ukończone; teraz tylko odwalić jakąś dużą manianę i można wychodzić z serwera.
A mnie w sposobie prowadzenia wojny przez Rosję niewiele dziwi, bo trochę rozumiem Putina. Wojna musiała nastąpić ze względu na rok 2014, czyli zajęcie Krymu i sterowane przez Rosje separatyzmy w Ługandzie (LNR) i Donbabwe (DNR). Był to w praktyce pierwszy rozbiór Ukrainy i naprawdę ciężko było się powstrzymać Wladimirowi przed odgryzieniem kolejnego kawałka tego pysznego torciku. W końcu apetyt rośnie w miarę jedzenia. Pomimo sankcji i oburzenia Zachodu mocno na tym wtedy zyskał i scementował swoją władzę, a Niemcy i tak podpisali z nim umowę na Nord Stream 2.
Kłopot w tym, że ze strachu przed Covidem ostatnie dwa lata przesiedział głównie w bunkrze. Otoczył się całkowicie starymi znajomymi i lizusami, dzięki którym zaczął coraz bardziej wierzyć we własną propagandę i mit wielkości. A dzięki prześladowaniu opozycji nie było już nikogo, kto mógłby mu powiedzieć, że jego paranoja i demencja zbytnio się pogłębiły. I że powinien rozważyć urlop. Najlepiej dożywotni. Ba! Podtykane mu pod nos raporty o słabości Europy i potędze armii rosyjskiej przekonały go, że warto jeszcze raz zagrać va banque. Że wystarczy jeszcze jedna trzydniowa wojenka, aby uciszyć Ukraińców, wciągnąć dawne państwa satelickie we własną strefę wpływów i dyktować warunki Niemcom. I wszystko byłoby świetnie, gdyby nie to, że zgodnie w rosyjską tradycją – wszystko potoczyło się według najgorszego możliwego scenariusza.
Ze względu na prześladowanie niezależnych dziennikarzy wojskowi mieli wolną rękę w rozkradaniu majątku armii radzieckiej. Do tego stopnia, że nie zdziwiłbym się, gdyby generałowie przegrywali w karty nawet własne zapasy rakiet z różnymi przesympatycznymi Pakistańczykami i Żydami. Zależność od władzy sądów uniemożliwiła ściganie korupcji, utrudniając prowadzenie w kraju najsensowniejszych nawet inwestycji. Zresztą, do prowadzenia jakiegokolwiek większego biznesu jest tam potrzebna przychylność i ochrona władz, co oznacza że bogacą się nie najlepsi, lecz najwierniejsi. Państwo po prostu rozchodzi w szwach, czego przykładem są awarie rur ściekowych w Wołgogradzie i Woroneżu. W pierwszym wypadku ścieki utworzyły rozlewisko i mały wodospad spływający do pobliskiej rzeki. W drugim szambo rozlało się po dzielnicy i zamarzło na mrozie. Kasa państwa jest pusta, więc remontów nie będzie i trzeba czekać do roztopów, aby dało się to całe kupsko posprzątać. No po prostu widoczki jak po wysadzeniu jaskini pod kibelkiem w Fallout 2. Tylko, że na żywo i bardziej.
W takiej sytuacji Putin ma tylko jedną kartę przetargową. Albo on będzie rządził Rosją, albo nikt. Właśnie po to są te wszystkie zbrodnie wojenne, szalone groźby pod adresem innych państw i obłąkana propaganda. Chodzi o skompromitowanie całego państwa i społeczeństwa rosyjskiego, tak aby Europa i USA nie chciała i nie miała z kim rozmawiać po wojnie. To pozwoli mu utrzymać się przy władzy do śmierci i zmienić kraj w zamknięte getto pokroju Korei Północnej. Nie jest to najszczęśliwsza metoda kierowania państwem, ale Putin już nieraz pokazywał że nie ufa nikomu i liczy się dla niego jedynie własna skóra.
W sumie jak się tak dobrze nad tym zastanowić, to ta wojna była realnie do wygrania dla Rosji. Wystarczyło… siąść do stołu w okolicach końca pierwszego tygodnia inwazji, no najdalej w połowie drugiego. Czyli kiedy nastąpiło maksymalne zajęcie terenu bez jakiś wielkich kompromitacji, a wiadomym już było, że z blitzkriegu to w zasadzie już nic nie będzie. Maksymalistyczne zdobycze, Zachód, który nadal nie wie jeszcze jak zareagować, gospodarka (rosyjska) jeszcze jakoś się trzyma bez większych rewolucji, a Ukraina jest w pozycji, w której można im jeszcze realnie grozić, że jak nie poddacie się tu i teraz, to was dojedziemy jeszcze bardziej…
Tylko, jak zostało zauważone, apetyt rośnie w miarę jedzenia. Po co mi obwód chersoński, jeśli mogę mieć całą wschodnią Ukrainę? Po co mi zajęcie terenu niemal pod bramy Kijowa, jeśli mogę zdobyć stolicę? I tym sposobem, rok później, może być już tylko gorzej.
>Chodzi o skompromitowanie całego państwa i społeczeństwa rosyjskiego, tak aby Europa i USA nie chciała i nie miała z kim rozmawiać po wojnie
Tu jest inny, bardziej prozaiczny problem: reszta świata nawet i bez tego nie ma z kim rozmawiać. Bo na scenie są wyłącznie klakierzy Putina, tak samo ubrudzeni, jak i on, a często nawet bardziej, bo się musieli jakoś wodzowi przypodobać. Jasne, można z zamrażarki wyciągnąć parę marionetek na „demokratycznych” sznurkach, tylko (a) kto to kupi na Zachodzie (poza Niemcami) i, co ważniejsze, (b) kto to kupi w domu. Nawet jak by tam się pojawił jakiś „sensowny” rząd, to ma ten zasadniczy problem, że czeka go los drugiej kadencji Jelcyna: obrażenie się społeczeństwa rosyjskiego na to, że reszta świata nie traktuje ich jako najwspanialszego narodu pod słońcem i nie obsypuje ich darami, technologią i ofertami biznesowymi, a równocześnie kompletny rozpiździel na własnym podwórku, z biedą, zajechaną gospodarką i przysłowiową korupcją.
To już było. I wyprowadziło w pewnym sensie Putina do władzy, bo wystarczyło grać frustracją narodową, żeby ludzie w ciemno głosowali na „silnego wodza” i „ojca narodu”, który jako siłowiec „zrobi porządek”.
Tu naprawdę potrzeba rewolucji społecznej w rodzaju Niemiec lub Japonii po 2 WŚ, bo inaczej koło zamachowe znów ruszy i znów będziemy mieć to samo za 4k6 lat.