Przy okazji dyskusji o Predator: Prey poruszony został ciekawy temat. Zarzucono mi bowiem, że oglądając film o kosmicznym łowcy głów „pragnę Realizmu i Historyczności”. Otóż nie: pragnę Wiarygodności i Spójności. Są to zupełnie inne wartości, niż Realizm (skąd się Historyczność wzięła nie wiem), mimo, że często z nim mylone (do tego stopnia, że w mowie potocznej stanowiące wręcz synonim). Co więcej: Wiarygodność i Spójność są wartościami ważniejszymi, nadrzędnymi wręcz wobec Realizmu.
Stylizacja, a Symulacja, czyli rola realizmu w kulturze:
Zarówno brak realizmu, jak i obecność realizmu w dziełach kultury mają swoje zalety.
Te zalety doprowadziły do wiecznej i nietrafionej wojny o to, czy dzieła kultury powinny być Stylizacjami, czyli wytworami niczym nieskrępowanej wyobraźni, czy raczej Symulacjami, czyli powinny możliwie najbardziej naśladować rzeczywistość.
Faktycznie wszystkie dzieła kultury są jednak Stylizowanymi Symulacjami, a wahadło raz przechyla się na jedną stronę, a raz na drugą. Osiągnięcie pełnego realizmu jest nie tylko niemożliwe, ale byłoby wręcz szkodliwe. Co więcej dzieła kultury zyskują na pewnych brakach w realizmie. Tak więc dzieła nie do końca realistyczne:
-
są przede wszystkim tańsze w realizacji i pochłaniają mniej zasobów w trakcie ich podziwiania
-
pozwalają pominąć banał i skupić się wyłącznie na rzeczach interesujących
-
pominięcie nieważnych szczegółów pozwala skupić się na sednie problemu
-
i wreszcie elementy nierealistyczne pozwalają robić lub oglądać rzeczy, których nie można robić lub obejrzeć w świecie rzeczywistym
Przykładowo: wyobraźcie sobie ultrarealistyczny symulator myśliwca. Jako, że w trakcie prawdziwej wojny zdecydowana mniejszość misji wiąże się z kontaktem z wrogiem (nie pamiętam dokładnych danych, a jestem obecnie w innym miejscu, niż moje notatki, ale było to bodajże 1 na 200), a większość to patrole i eskorty, na wypadek, gdyby wróg coś knuł. Tak więc misje w tej grze polegają wyłącznie na przelotach od punktu A do B. Co więcej po każdej misji Gracz ma obowiązek napisać raport w wbudowanym edytorze tekstu.
Czy taka gra byłaby ciekawa?
Nie!
Czy tego chcą ludzie?
Nie!
Ludzie mówiąc o realizmie tak naprawdę chcą dwóch innych rzeczy: właśnie Spójności i Wiarygodności.
Spójność:
Spójność to generalnie przekonanie, że – gdy raz ustalimy jakieś zasady – to stale wedle nich gramy.
Przykładowo: ludzie zwykle nie mają problemu z tym, że w FPS-ach bohater przyjmuje na klatę kulę za kulą i wystarczy chwilę postać, by nawet najgorsze rany się zagoiły. Przyjmują to za zasadę rozgrywki i akceptują fakt bez zadawania pytań.
Niemniej jednak, jeśli w tej samej grze pojawiłaby się cutscenka, w której jakiś niemilec wychodzi i strzela do bohatera gry, w wyniku czego bohater trafia do szpitala (bowiem np. autor scenariusza chciał zmienić scenerię) natychmiast wybiłoby to Graczy z immersji.
Wynika to z tego, że wcześniej ustalone reguły gry toczonej przez Autora z Odbiorcą (a nie tej komputerowej) zostały złamane i przestały mieć jakąkolwiek wartość. Teraz więc nie wiadomo ani czego się spodziewać, ani na jakim gruncie stoimy.
Wiarygodność, a realizm:
Różnice między Realizmem, a Wiarygodnością są dużo trudniejsze do wyjaśnienia. Pokrótce: realistyczne są rzeczy, które wedle naszej wiedzy naukowej istnieją, istniały lub mogłyby istnieć.
Wiarygodność to raczej kwestia intuicji i emocji. Tego, co nasz mózg jest w stanie przyjąć na słowo, bez odrzucania jako bzdurę. Wiarygodność nie ma nic wspólnego z realizmem, a nierzadko jest z nim sprzeczna.
Przykładowo: w roku 1991 władze Kolumbii poszły na ugodę z baronem narkotykowym Pablo Escobarem, podówczas odpowiedzialnym za grubo ponad 1.000 morderstw. W ramach tej umowy Escobar miał zbudować sobie złotą klatkę, z basenami, kortami sportowymi etc. która nazwana została „więzieniem” i z niej nie wychodzić. Strażnikami klatki byli pracujący dlań zawodowi mordercy. Z owego więzienia w pełni swobodnie prowadził swe interesy, korumpował polityków, a nawet popełniał na jego terenie zabójstwa. Władze wiedziały o tym, jednak przymykały na fakt oko, tak długo, jak długo Escobar był nieobecny w życiu publicznym.
Wydarzenie to jest faktem historycznym i miało miejsce naprawdę. Jednak umysł broni się przed przyjęciem tej wiadomości. Escobar jest więc Realistyczny, ale nie jest Wiarygodny.
Smok jest ogólnie znanym i lubianym fantastycznym zwierzęciem. Niemniej jednak smoki nie mogłyby istnieć: skrzydła nie byłyby w stanie unieść tak dużego stwora. Jego nogi złamałyby się, gdyby próbował chodzić lub stać na nich. Mechanizm ziania ogniem w ogóle jest zagadką (ja obstawiam pirokinezę).
Niemniej jednak umysł nie broni się przed istnieniem takiej istoty. Istnieją rozmaite, fascynujące zwierzęta, dlatego na poziomie intuicji przyjęcie smoka nie jest dla nas problemem. Smok to istota taka sama, jak węgorz elektryczny lub kameleon. Większość z nas nie wie, jak węgorz elektryczny wytwarza swój prąd, tak samo, jak nie wiemy jak smok zieje ogniem. Widzieliśmy te istoty w dokładnie tych samych warunkach, co smoki: na filmach i ilustracjach książek. Nawet, jeśli spotkaliśmy węgorza elektrycznego w zoo, to tak naprawdę nie wiemy, czy jest prawdziwy: nikt z nas ręki do akwarium nie wsadzał.
Problemy ze smokiem zaczynają się dopiero, gdy próbujemy go ująć w realistyczny sposób: budować taksonomię, rysować anatomię etc. Wówczas okazuje się, że zwyczajnie nie ma to sensu.
Tak więc smoki nie są Realistyczne, ale są Wiarygodne.
W starej grze jRPG pod tytułem Final Fantasy VII głównym bohaterem był niejaki Cloud Strife. Cloud miał wygląd wątłego szesnastolatka, posługiwał się jednak mieczem, który był niemal dwa razy większy od jego oraz prawdopodobnie cięższy. Robił to lekko, jedną ręką, mimo, że najwięksi mocarze mieliby problem, żeby ten miecz unieść.
Cloud nie mógłby istnieć.
Co więcej, mimo, że wydaje nam się bliższy od smoków czy nawet Pabla Escobara umysł broni się przed przyjęciem go do wiadomości
Cloud nie jest ani Realistyczny, ani Wiarygodny.
Jest ekspresyjny.
Rola ekspresji:
Słowo „Ekspresja” nie znaczy nic innego, jak „wyrażanie”. I to jest główną rolą designu Clouda. Twórcy nie chcieli być ani realistyczni, ani wiarygodni. Chcieli stworzyć postać, którą jednym rzutem oka wyławiać będziemy z tłumu innych postaci na ekranie telewizora.
Współcześnie często się o tym zapomina, przez co gry stają się mało grywalne. Zamiast walczyć z wyzwaniami szukamy bowiem realistyczne postacie, w ich realistycznym, dobrze dobranym do terenu kamuflażu na ekranie.
Wiarygodność jest ważniejsza od realizmu:
Wynika to z faktu, że jest pierwotniejsza. Nasze mózgi ewoluowały bowiem w celu selekcji informacji, dzielenia ich na zbędne i potrzebne oraz te, którym można zaufać i te, którym ufać nie można. Zazwyczaj odbywało się to jednak nie w oparciu o fakty, wiedzę i głębokie analizy, a zwyczajnie na czuja. Funkcję taką mózg homo sapiens posiada od zarania gatunku, a być może posiadali ją też nasi przodkowie: homo erectus, homo habilis, a może nawet australopitecy…
Inaczej jest z realizmem. Wiedzę o naturze pozwalającą nam na serio rozmawiać o tym, co jest możliwe, a co nie posiadamy od jakichś 100 może 200 lat, a i to nie wszyscy. To za mało, żeby ewolucja odcisnęła swe piętno.
Tak więc „czuję sercem, że to (nie) może działać” jest ciągle ważniejsze, niż fakty.
Po drugie: fakty się falsyfikuje. Jeśli ktoś nam mówi, że smok w obliczu faktów nie mógłby istnieć, a jednak widzimy smoka, to jednak nasze doświadczenie zmysłowe jest ważniejsze. Oznacza to, że teoria przecząca istnieniu smoka została oparta na nieprawidłowych danych.
Nierealistyczność nie wyłącza logiki:
Często pojawiającym się w dyskusjach o realizmie argumentem jest „Czy ty naprawdę oczekujesz logiki po produkcie o Kosmitach” względnie smokach, syrenkach lub czymkolwiek innym. Odpowiedź brzmi: tak. Logika jest jeszcze czymś innym, fakt istnienia kosmitów nie wyłącza jej.
Przeciwnie, kosmici są bytami czystej logiki. Jeśli założymy, że 1) cały wszechświat podlega tym samym prawidłom 2) powstanie życia jest jednym z tych prawideł 3) podróże międzygwiezdne są możliwe, to absolutnie logicznym krokiem jest hipoteza, że gdzieś we wszechświecie mogło rozwinąć się życie na tyle złożone, by wykształcić istoty inteligentne i te istoty mogłyby przybyć na Ziemię…
Prawdę mówiąc praktycznie wszystkie „zjawiska niewyjaśnione” jak właśnie kosmici, wampiry, elfy, magia, bogowie etc. to tak naprawdę właśnie bękarcie dzieci logiki. Stanowią wyjaśnienia dla niezrozumiałych zjawisk, stworzone na bazie czystego rozumowania, w oparciu o skąpe dowody i brak wiedzy o prawidłach świata. Deszcz nie spadł, mimo, że co roku pada? Może to zjawisko naturalne, a może efekt gniewu obrażonego bóstwa lub żart złośliwego demona? Jeśli nie wiemy, co jest przyczyną (a dawni ludzie nie wiedzieli, współcześni nawiasem mówiąc też biorą te zjawiska na wiarę podpartą autorytetem meteorologa), to przyczyną może być wszystko.
Jeden nierealistyczny element nie uwiarygadnia kolejnych:
Co więcej: istnienie jednej, nierealistycznej (choć wiarygodnej) rzeczy nie uwiarygadnia kolejnej. Przykładowo: fakt istnienia kosmitów jest zupełnie neutralny wobec faktu istnienia wampirów, bogów lub magii lecz nie wobec statków kosmicznych i wysokich technologii.
Kosmici są bytem zależnym od statków kosmicznych (bo jakoś muszą się na Ziemię dostać), a jeśli władają tak zaawansowaną technologią, by dokonywać międzygwiezdnych podróży, to należy wnioskować, że równocześnie potrafią jej używać do ułatwiania sobie życia codziennego i prowadzenia wojen.
Z drugiej strony takie byty jak wampiry, magia, bogowie lub zombie są zupełnie od kosmitów niezależne. We wszechświecie, gdzie istnieją kosmici magia, bogowie lub zombie mogą istnieć lub może ich nie być. Wszystko zależy od wizji autorów ORAZ sposobu budowania świata.
Załóżmy, że opowiadamy o wizycie kosmitów w naszym świecie i chcemy wprowadzić doń zombie. Można to zrobić na dwa sposoby. Są to:
-
prawidłowy: od początku informujemy widza, że opowieść dzieje się w Świecie Takim, Jak Nasz + Kosmici + Zombie albo też (bardziej oględnie) Świecie Takim, Jak Nasz + Liczne Niezwykłe Istoty (których nie wylistowujemy, ale też próbujemy nie zatrzasnąć sobie drzwi pisząc Świat Taki, Jak Nasz + Bestiariusz Tolkienowski, bo wtedy nie ma miejsca na kosmitów i zombie)
-
nieprawidłowy: poinformować, że to jest Świat Taki, Jak Nasz + Kosmici, a następnie wprowadzić bez ostrzeżenia Zombie.
Dlaczego? Zombie i Kosmici są istotami wiarygodnymi, ale umykającymi codziennemu doświadczeniu. Podobnie istotami wiarygodnymi (i co więcej realnymi), ale umykającymi codziennemu doświadczeniu są Tygrysy Bengalskie. Gdybym Wam powiedział, że wychodząc z hotelu widziałem w ścisłym centrum Warszawy swobodnie pasącego się Tygrya nie uwierzylibyście mi, bowiem nie jest to otoczenie, w którym ktokolwiek spodziewałby się Tygrysa. Ba! Jadąc do Warszawy można spokojnie wykluczyć spotkanie z dzikim Tygrysem! Więcej, stając oko w oko z takim drapieżnikiem sam zastanowiłbym się najpierw, czy nie mam omamów wzrokowych.
Tak samo studiując dzieło Nasz Świat + Kosmici mogę spokojnie wykluczyć spotkanie z Zombie, bowiem w Naszym Świecie spotkania z Zombie nie należą do doświadczeń codziennych. Jeśli mamy się z takimi spotkać, to najpierw trzeba pokazać, że w danych realiach w ogóle jest to możliwe.
Grimdorki i ludzie o mózgach spranych przez popkulturę:
Ze strony kolejnej istnieje jeszcze jeden problem: ludzie, którzy nie wierzą w mechanizmy świata realnego. Są to ludzie, których 1) wyobrażenie świata kształtowane jest głównie lub prawie wyłącznie przez dzieła kultury popularnej 2) osoby, które wyrosły w bardzo patologicznym środowisku czy to rodzinnym, czy takiej grupie rówieśniczej 3) które cierpią na jakiegoś rodzaju zaburzenia poznawcze lub zaburzenia osobowości.
Ludzie tacy często postrzegają świat albo przez swoje, dziwne lub zaburzone doświadczenia, które nie są typowe dla reszty społeczeństwa, albo też przez pryzmat dzieł kultury, takich jak Kult, Warhammer 40.000 czy inne grim-darkowe systemy RPG, książki Fabryki Słów, newsy z Faktu i Super Ekspresu albo inne Igrzyska Śmierci i przenosząc z tamtąd różne, zaburzone wizje na rzeczywistość.
W efekcie absolutnie nierealne wydają się im niektóre zjawiska istniejące w świecie realnym.
Dotyczy to w dużej mierze zjawisk natury emocjonalnej, jak miłość, przyjaźń, lojalność, troska rodzicielska etc. Po prostu cyniczna, nihilistyczna wizja świata (i niektóre zaburzenia poznawcze) odrzucają te (bardzo silne) motywatory jako nierealne.
Przykładowo: swego czasu, pisząc system autorski 40 do 1 na blogu na Poltergeiście opisałem postać jednego z NPC. Był to przywódca więziennej kultury grypsujących. Jego życiorys wyglądał tak: w wieku 18 lat zamordował przypadkowego człowieka, bo „chciał zobaczyć, jak człowiek umiera”, za co został skazany na 25 lat pozbawienia wolności. Odsiadując wyrok zamordował współwięźnia, w efekcie czego wśród innych więźniów budzi strach. Po zakończeniu wyroku wyszedł i znów zabił. Dostał kolejne 25 lat…
I wszystko było by normalnie, gdyby nie przyplątał się jakiś gość, który zaczął mędzić:
– To ma być ten groźny przestępca? Tylko trzy morderstwa? A tak w ogóle, to za co tak wysokie wyroki? Za morderstwo?
Nie szło mu wytłumaczyć, że za morderstwo nie dostaje się zawiasów, a w polskich więzieniach siedzą głównie alimenciarze, drobni złodzieje i domorośli hodowcy konopi, że większość więźniów nigdy nie popełniła zabójstwa i tak dalej….
Zresztą to nie jedyny przypadek. Może dwa miesiące temu musiałem tłumaczyć, co to były działy prohibitów w PRL-owskich bibliotekach („A po co przechowywać książki wywrotowe, zamiast je zniszczyć?”), albo, że do uzyskania statusu Asa Lotniczego wymagane było 5 zwycięstw powietrznych, a nie kilkaset…
Nawiasem mówiąc postawy takie obserwuje nie tylko w internecie, ale też widziałem je wśród pracowników, których podsyłały nam PUP-y. Wśród tych źródłami takiej postawy były:
-
Życie w grupie środowiskowej (czasem jednoosobowej), w której główną interakcją jest wzajemne szkodzenie sobie, okradanie się, wyśmiewanie i inne formy wbijania sobie noży w plecy.
-
A której jedynymi czynnikami spajającymibyły strach, pogarda i wrogość wobec świata zewnętrzego.
-
Podsycane straszliwymi opowieściami o owym świecie i czających się w nim demonach
Grupy takie kultywują zwykle obraz świata „wszyscy kradną, więc i ja kradnę, żeby odebrać to, co mi ukradli, a jeśli ktoś nie kradnie, to dlatego, że jest za głupi, żeby pojąć prawidła świata, tym bardziej należy mu się kara, by otworzył oczy”. Faktycznie to jednak zbieraniny toksyków, chroniące się przed światem, których ich nienawidzi i wyrzuca poza swój obręb, bo są szkodnikami.
To ciężkie, dziwaczne przypadki.
Ech. I zmarnowałem fajny temat, bo jestem zbyt zmęczony, zbyt pijany, a warunki są zbyt rozpraszające, żeby jasno pisać.
Mi przypominają się pierwsze oficjalnie wydane komiksy z Batmanem na początku lat 90-tych. Dla dzieciaka takiego jak ja wychowanego na Kajku i Kokoszu oraz Thorgalu wizja świata w tych komiksach była szokująco paskudna; na każdym rogu ulicy gangi psychopatów, seryjni mordercy mordujący całe rodziny łącznie z dziećmi, kanibale, ludzie rozpuszczani żywcem w kwasie, korupcja, ofiary z ludzi składane przez indiańskich szamanów i voodoo itd. Po prostu poprane amerykańskie obsesje i koszmarki.
Jeżeli ktoś się na tym wychował, to faktycznie ma spraną psychikę i podejście do świata.
Ja też nawiążę do DC, ale w innej kwestii. W świecie DC mamy kosmitów, magów, amazonki, podróże w czasie, starożytne bóstwa itd. Nikt z tym nie ma problemu. Problem się robi gdy Jervis Tetch mówi, że jest Szalonym Kapelusznikiem i że pochodzi z Krainy Czarów – uznaje się go za chorego psychicznie i zamyka w szpitalu. W naszym świecie może i to miałoby sens – ale nie w świecie pełnym kosmitów, magów itd. Dziwne, że ludzie wierzą jak Wonder Woman opowiada o różnych istotach mitycznych, a nie wierzą jak Jervis Tetch opowiada o podobnych cudach.
Amerykańskie superbohaterskie komiksy to niezły shitshow w tym zakresie. Bo postacie pochodzą z połowy XX wieku i były początkowo dla dzieci a potem dla nastolatków, aż w latach 80-tych przyszła moda na postmodernizm i „udoroślenie”. W następnych dekadach wielu szeregowych pracowników DC wyobraziło sobie że będą nowymi Alanami Moore’ami i Frankami Millerami, stąd jazda po badzie, brutalizmy, poruszanie „kwestii istotnych społecznie” ale bez ładu, składu i proporcji plus infantylizm, i było jak było.
Moda na udoroślenie to, dodajmy, w dużej części zjawisko określane przez Amerykanów słowami „świry przejęły władzę nad przytułkiem”. Ot, powiedzmy, że jesteś dzieciakiem czytającym komiksy o facetach w trykotach. Lubisz je na tyle, że sam zaczynasz rysować, idziesz na jakieś hamburgerskie ASP, i w końcu sam zaczynasz pracować przy tworzeniu komiksów o swoim ulubionym bohaterze. Tyle że teraz to ty masz WŁADZĘ i możesz pokazać innym dzieciakom, że to ty miałeś rację w podwórkowych kłótniach, a mamie i tacie, że twoje ulubione komiksy są POWAŻNE.
Trochę mi to przypomina taki stary mem ze świata anime. Był sobie 14-letni chłopiec, który chciał udowodnić rodzicom, że japońska animacja nie jest dla dzieci. Puścił im więc Elfen Lied.
Nah, nadal domagasz się „realizmu i historyczności” w bajce o tym, jak księżniczka Disneya i jej pieseł walczą z kosmicznym myśliwym, tylko przy okazji masz jeszcze o to ból dupy miesiąc po zobaczeniu filmu (o którym za ten czas zapomniałem).
Autentycznie nie rozumiem po co dalej ciągniesz ten wątek. Tak naprawdę cały ten wpis można streścić tak: „Chcę, żeby wszystko było jak w prawdziwym życiu. Jeśli są w nim wątki nieprawdziwe, to będę jojczyć, tylko przy okazji ubiorę to w masę terminów, żeby moje jojczenie wyglądało na mądre i przemyślane”. Tylko że ja już to wiem, tak z poprzednich wpisów, jak i komentarzy, więc po co się powtarzać?
Po co samemu sobie robić problem, skoro jego jedynym celem zdaje się tworzenie chmury, na którą można potem krzyczeć.
Nie rozumiem.
*w tym, nie w nim
Gdyby Prey było baśnią, to wtedy możnaby wyrzucić wiarygodność i spójność świata do kosza. Ale tym różni się fantasy i sci-fi od baśni i bajek, że tworzą wiarygodny i spójny wewnętrznie świat. No i chyba komentujesz w ogóle nie czytając co autor napisał bo dzielnie walczysz z jakimś chochołem 😀
Ten wpis jest odpowiedzią i kontynuacją dyskusji, która się odbyła pod wpisem o „Prey”. Sam film jest jak najbardziej spójny i wiarygodny w kontekście samego siebie – tylko ma to nieszczęście, że się Zegarmistrzowi nie podobał i teraz na siłę próbuje udowodnić, że chodzi o coś więcej, niż jego własne preferencje. Pod całym tym płaszczykiem rozintelektualizowanej debaty jest dość jaskrawe stwierdzenie, że „bo mi się ten film nie podoba”. Co samo w sobie jest ok, opinia jak każda inna… tylko po co ta szopka udająca, że chodzi o coś innego/głębszego/więcej?
Więc to nie walka z chochołem, a zwyczajnie kontynuacja rozmowy, którą odbyliśmy z okazji poprzedniego wpisu na temat tego filmu.