To nie jest lewacki obłęd, to po prostu USA:

ef5Jakiś tydzień temu internetowym światem miłośników anime szarpnęły wymiotnetorsje, albowiem do sieci wyciekł pilot amerykańskiej wersji Czarodziejki Z Księżyca (tej anulowanej w 1994). Byłby to fakt godny zapomnienia, gdyby nie to, że w tym samym czasie Wizards of the Coast nie zapowiedziało wydania gry fabularnej osadzonej w realiach tolkienowskiego Śródziemia. Przy czym ma to być oczywiście Śródziemie unowocześnione i dostosowane do współczesnego widza… Co w wypadku dzieła, opierającego swój sukces na świadomym anachronizmie jest pomysłem dyskusyjnym.

Jednak zbieg tych dwóch sytuacji sprawił, że pewne trybiki mi zakręciły się w głowie.

Bo wiecie, kiedy miała mieć miejsce pierwsza ekranizacja Władcy Pierścieni? W latach 50-tych. I już wtedy Amerykanie chcieli film unowocześniać.

Pierwsza ekranizacja LOTR:

Miała mieć miejsce w latach 50-tych. Według Humpreya Carpentera, oficjalnego biografa Tolkiena studio planowało znaczące zmiany „dostosowujące obraz do potrzeb obecnego widza”. Tak więc: drużyna miała być okrojona i zmniejszona do Froda, dwóch hobbitów, Aragorna i Gandalfa. Nie miała się rozdzielić w żadnym wypadku, zamiast tego miała zaliczyć wszystkie ważne lokacje jako cały zespół. Tak daleką podróż miała odbyć lecąc na orłach. Ponadto zamiast lembasami odżywiać się miała miała „koncentratem żywnościowym”.

Tolkien odmówił sprzedaży praw, razem z wydawcą uznali bowiem, że „taki film nie przyniesie im ani pieniędzy, ani splendoru”.

Jak widać był to pierwszy, odnotowany przez historię przypadek debilnej interwencji Amerykanów w ekranizowane dzieło.

Czarodziejka Z Ameryki:

W 1994 roku światowe triumfy święciło ikoniczne anime Sailor Moon. Sukces tytułu był na tyle duży, że świat zalały klony i inspiracje. Jedno z amerykańskich studiów nabyło wówczas prawa do serii i postanowiło zrobić jej własną wersję, dostosowaną do rynku w USA. Pilot można zobaczyć poniżej, ale na waszym miejscu chroniłbym oczy.

Ogólnie rzecz biorąc widać tutaj bardzo dużą ilość kontrowersyjnych decyzji produkcyjnych. Serial do połowy jest grany przez aktorów, a do połowy jest kreskówką. Z jakiegoś powodu amerykanie w latach 90-tych uwzięli się na takie rozwiązanie (pełniące funkcję takiego bieda-CG), Szatan jeden wie po co (bowiem to nigdy się nie sprawdziło). Jednak nie to jest problemem. Z serii w zasadzie usunięto wszystkie elementy, które przesądziły o jej unikalności.

Tak więc opowieść o nastoletnich dziewczętach i ich problemach zmieniona została w opowieść o milfach w peruczkach grających nastolatki (przez co w głowę bierze jakakolwiek autentyczność). Głównym teatrem działań przestało być Tokyo (czego raczej należało się spodziewać), a stała się nim przestrzeń kosmiczna. Czarodziejki w tym ostatnim poruszają się serfując na deskach. Podejrzewam, że decyzję taką podjęto głównie dlatego, że uznano iż problemy nastolatek, takie jak pierwsze zauroczenia, niskie oceny i zawieranie znajomości są zbyt mało cool, a nastolatki muszą mieć cool. Zamiast przystojnego choć zepsutego Zoisaite, dostajemy jakiegoś podstarzałego małpiszona z gębą pedofila….

Innymi słowy: opowieść odarto ze wszystkich elementów czyniących ją unikatową…

Wtedy jednak ludzie poszli jednak po rozum do głowy i owego dzieła nie wyemitowali.

Furiosa Americana Insania:

2022.08.20-02.27-boundingintocomics-630046a466d17

Unowocześniony Aragorn. Kiedyś fajnie się tym trollowało prawaków, ale ten żart po prostu zrobił się już nudny.

Tego typu wynalazki dla osób obeznanych z anime nie są niczym nowym. Wcześniej było przecież Warrior of Wind czyli pocięta i zmontowana na nowo Nausicca Z Doliny Wichru oraz Robotech. Później był Ring, aktorski Dragonball, Death Note i Cowboy Beebop od Netflixa czy wreszcie Ghost in the Shell.

Oraz pewnie milion innych, których nie pamiętam.

Wszystkie w większym czy mniejszym stopniu uznane zostały za profanacje.

I słusznie zresztą.

W ostatnim czasie pojawiły się dwie nowe tendencje. Pierwszą z nich jest „unowocześnianie” amerykańskich produkcji, takich jak Star Wars, Terminator, Startrek, Predator, Ghost Busters czy Mroczna Wieża.

Ten trend chciałbym pominąć: nie jestem bowiem pewien, czy jest to nowe zjawisko, czy po prostu amerykańska pycha urosła do tego stopnia, że zaczęła zjadać własny ogon.

Drugim trendem jest amerykanizowanie dzieł europejskich, jak Wiedźmin, Władca Pierścieni czy pośrednio kolejne odsłony Fantastyczne Zwierzęta I Jak Je Znaleźć. Kiedyś tego nie było i to jest dość nowe.

(Tak nawiasem mówiąc to zestawienie to wzbudziło moją ciekawość. Warto by chyba było zestawić popularnych autorów fantasy względem ich pochodzenia… To mogłoby rzucić nowe światło na przyczyny zamierania tego gatunku).

Niszczenie „zachodniej” kultury:

Jakiej „zachodniej” kultury?

Jak pisałem już wiele razy: my dla Amerykanów nie jesteśmy takimi samymi ludźmi jak oni i w tym wypadku jest to sednem problemu. Anime jak i Tolkien (a też duża część innej fantastyki) łączona jest przez jedną, wspólną cechę: nie są dziełami amerykańskimi. Co więcej: wbrew pozorom kultura europejska jest dla Amerykanów czymś obcym. Wynika to nie tylko z faktu dystansu geograficznego i odmiennych zaszłości historycznych, ale też innych czynników.

Pierwszym z nich jest fakt, że Amerykanie są kulturą nadawczą, a Europejczycy: odbiorczą. Owszem nam może wydawać się, że uczestniczymy w dialogu z nimi, ale faktycznie nie jest to prawdą. My konsumujemy dzieła amerykańskie, czy to dlatego, że są tłumaczone czy też dlatego, że znamy angielski. Amerykanie nie konsumują dzieł europejskich, bo najczęściej ani nie znają europejskich języków (za wyjątkiem angielskiego), ani też nie są świadomi istnienia tych dzieł.

Drugim z nich jest świadome pielęgnowanie odrębności. Amerykanie uważają się za cywilizację wyższą moralnie, bowiem pozbawioną grzechów Europejczyków i cieszącą się owocami płynących z nieba łask, takimi jak materialny dobrobyt. Wiecie: dla White Aglo-Saxon Protestants Europejczycy są złą szlachtą, przeciwko której musieli się zbuntować, bo nie pozwalała im się bogacić. Dla emigrantów Europa jest krainą biedy, z której musieli uciec, by móc się bogacić w Ameryce.

Co więcej Euripa jest to kraina, którą (z uwagi na nieudolność jej gnuśnych mieszkańców) trzeba regularnie pacyfikować i bronić przed samą sobą, za co Ameryce odpłaca się ona niewdzięcznością.

Podobny status mają obawiam się Japończycy.

A jak śpiewał Kazik:

Przysłowia są mądrością narodów / A narody to plemiona teraźniejszych czasów / Mają to do siebie – narody, nie czasy / Każdy jest wyjątkowy, lepszy od reszty rasy / Wyjątkowy zaś chce, właściwie chyba musi / Swój etos i kulturę zanieść temu co gorszy…

Z ich punktu widzenia to, co robią faktycznie jest korektą usprawniającą dzieła paskudnych, dzikich ludzi z Azji i wrednych, bezrozumnych rasistów z Europy, mających pokazać im światło prawdziwej, szczęśliwej cywilizacji.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Anime, fantastyka, Fantasy, Filmy, Książki, Magic, Magic: the Gathering, Seriale i oznaczony tagami , , , , , , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

5 odpowiedzi na „To nie jest lewacki obłęd, to po prostu USA:

  1. wiron pisze:

    Brakuje mi tu najbardziej oczywistego przykładu: przerobienia Super Sentai na Power Rangers. Które zarobiło fortunę. Bo kogo obchodzą fandomowe narzekania kiedy widownią są sześciolatki.

  2. bamboose pisze:

    Tak w sumie to jedyne co mi do głowy przychodzi i jest dobrze zamerykanizowane to The Office i Hause of Cards. Amerykanie lubią też maltretować britcomy, takie Fawlty Towers dostało 4 ramake’i i chyba tylko jeden utrzymał się do pełnego sezonu 😃

    • marchewa79 pisze:

      House of Cards dobrze zamerykanizowane? Agree to disagree I am afraid… W warstwie merytorycznej serial był nieoglądalną bzdurą gdzie z trudem przychodziło omijanie raf wynikających z tego że w UK whip jest playmakerem łączonym funkcję formalną z nieformalnymi wpływami a w wersji US była to tylko szara eminencja której wpływy wynikały do końca nie wiadomo skąd.

  3. Cadab pisze:

    >Ten trend chciałbym pominąć: nie jestem bowiem pewien, czy jest to nowe zjawisko, czy po prostu amerykańska pycha urosła do tego stopnia, że zaczęła zjadać własny ogon.
    Kiedy wyjaśnienie jest o wiele, wiele, WIELE prostsze i znacznie bardziej cyniczne.
    Chodzi o pieniądze.
    Po pierwsze, taniej jest sprzedać istniejący brand. Po drugie, jest już grupa docelowa, która nawet jak się będzie wściekać, że sprofanowano oryginał, to i tak do kina pójdą (ludzie ni cholery się nie uczą na błędach, a przecież Królestwo Kryształowej Czaszki ma już 14 lat). Po trzecie, wszelkiego typu remake’i kręcą się wokół tego, jak (nie) działa amerykański copyright, więc jak tylko wygasa okres ochronny, to konkurencja próbuje kupić brand, a jak „oryginalny” właściciel nadal istnieje (istnieje, a nie żyje, bo mówimy o korpo), to tuż przed wygaśnięciem wypuści remake, żeby sobie te prawa odtworzyć, tym razem na dłużej.
    W skrócie – korpo-ludki są korpo-ludkami i myślą w kategoriach domniemanych dolarów zarobionych i/lub dolarów, które zbierają kurz oraz tych dolarów, które można zaoszczędzić, robiąc ten sam film, ale na nowo (żadnych wysiłków ze scenariuszem czy rozplanowaniem fabuły).
    Oczywiście jest jeszcze „nostalgia bait”, ale to już jest osobna kategoria. Podstawowym motorem napędowym procederu jest chęć wydania jak najmniej, żeby zarobić jak najwięcej, a równocześnie mieć dla siebie prawa.

    >Pierwszym z nich jest fakt, że Amerykanie są kulturą nadawczą, a Europejczycy: odbiorczą.
    Nope. Ale przez długie lata ludzie pokroju Weinsteinów skutecznie brali absolutnie wszystko, co nie amerykańskie, siadali z nożyczkami i wycinali oraz przemontowywali filmy tak, żeby J.B. i Mary Ann gdzieś w Alabamie poszli do kina na „ambitny europejski film”, jak akurat nie będzie czegoś amerykańskiego. Oczywiście skrojony tak, że wszystko, co czyniło go europejskim zostało na podłodze pokoju montażysty.
    To samo zresztą robiono z anime, jak nie na poziomie montażu (choć też), to chociaż tłumaczenia – tutaj guru takich kwestii był Macek.
    I znów cel jest ten sam – pieniądze. Można ludziom puścić coś w wersji takiej, jakie to było w oryginale, dostarczając przy tym tłumaczenie. Ale to oznacza, że biedni Amerykanie mieliby kontakt z obcą kulturą, której nie rozumieją i produkcjami, przy których musieliby siedzieć i myśleć. A to oznacza tak realnie, jak i teoretycznie, że mniej osób pójdzie do kina/zostanie na tej samej stacji. Co byłoby bardzo, bardzo złe dla dochodów dystrybutora. Więc się amerykanizuje, co się tylko da.

    Polecam w ogóle cały ten proces w drugą stronę, na bardzo ciekawym przypadku:
    Atomówki.
    Atomówki są w 100% amerykańskie, choć trochę (bardzo, bardzo trochę) pożyczają z anime. Na fali ich monstrualnej popularności, zostało zrealizowane anime. I ono robi proces dokładnie w drugą stronę – „japonizuje” cały kontekst, nie tylko na poziomie kulturowym, ale też ogólnych założeń kto jest kim i jak oraz w co to jest opakowane i dlaczego. Na koniec wychodzi z tego więc coś w okolice możliwie klasycznego magical girl warriors, z względnie stabilnym wątkiem głównym, historiami na cały odcinek i zalewem elementów, które wrzucono, żeby przypadkiem japońskiej młodzieży nie skaziła amerykańska wulgarność i prostactwo, o dzikiej kulturze białych małp nie wspominając.
    Z kolei w bardzo szeroko rozumianej Europie czegoś takiego się nie robi albo robi bardzo rzadko (i najczęściej ma to formę licencji na gotowy produkt, a nie dogłębnej przeróbki), bo paradoksalnie ta wredna i zła Europa jest nastawiona z góry na to, że kontakt z czymś obcym i nieznanym jest ok i stanowi część procesu obcowanie z danym „dziełem”, a nie, że wywoła panikę u widza, który ucieknie z krzykiem, bo nie rozumie co ogląda. Polska w ogóle ma pod tym względem ciekawą pozycję, z której człowiek zaczyna sobie zdawać sprawę dopiero, jak się wyniesie gdzieś na zewnątrz – bo do nas ściąga się wszystkiego po trochu i nigdy nie filtruje kulturowo. Oczywiście dawki są bardzo małe, ale nie jest niczym dziwnym, że w kinie będą filmy z kilku różnych zakątków świata, i to nie tylko tym studyjnym albo festiwalowym.

  4. Kasztelan pisze:

    To jest lewacki obłęd. Może przy adaptacji obcych utworów można dać kredyt zaufania dobrej woli czy realnych różnic kulturowych.
    Ale przy remasterach ich własnych marek już nie da inaczej tego tłumaczyć.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s