Bo nie przyniesie mu to żadnej sensownej korzyści materialnej. George R. R. Martin debiutował w roku 1977 powieścią Światło się mroczy. Od tamtego dnia do roku 2011 udało mu się sprzedać łącznie 9 milionów książek. Mówimy tu o pięciu tomach Pieśni Lodu I Ognia, siedmiu innych powieściach oraz kilku zbiorach opowiadań.
To więcej, niż dobry wynik, ale niewystarczający, by trafić do Top 100 najlepiej sprzedających się pisarzy fantastyki. Prawdziwym przełomem w jego karierze była jednak premiera serialu.
Po jego publikacji sprzedaż książek Martina skoczyła w górę prawie 9 razy. W efekcie w ciągu kilku lat udało mu się sprzedać dodatkowe 82 miliony (czyli łącznie 91 milionów) książek. Później jednak zainteresowanie jego twórczością ponownie spadło, gdyż rynek nasycił się.
Czyli przed premierą serialu Martin sprzedawał średnio 700 tysięcy egzemplarzy książki.
Jak mówiłem: to bardzo dobre wyniki, acz powiedzmy sobie szczerze: jego interesuje to, co jest teraz, a nie to, co było kiedyś. A prawda jest taka, że…
…już nigdy nie uzyska takich wyników, jak podczas emisji serialu.
A to dlatego, że serialowa Gra o Tron się skończyła. Ludzie natomiast zaczęli oglądać nowe produkcje telewizyjne, a o niej stopniowo zapominają. Co więcej, w odróżnieniu od takich dzieł, jak Gwiezdne Wojny lub Władca Pierścieni skończyła się w sposób głęboko niesatysfakcjonujący, który nie zachęca do dalszej przygody z tytułem. Nadchodzący Ród Smoka oraz spin-off o Johnie Snow też tak naprawdę interesują tylko twórców contentu na portalach filmowych. Praktycznie nikt, poza najmniej wybrednymi hardorami nań nie czeka. Większość ludzi pewna jest, że będą żerującą na popularności oryginału chałą. Tak więc rola HBO jako mnożnika sprzedaży książek pewnie się skończyła.
Oczywiście fandom George R. R. Martina wzrósł znacząco i zapewne wiele osób przy jego twórczości pozostanie.
Problem w tym, że to już nie są pieniądze, które mogłyby odmienić życie pisarza.
Bo ilu tych ludzi może być? Dwa razy więcej, niż było? Cztery? Pięć? Dziesięć? Dwadzieścia? To cały czas za mało.
Jeśli – powiedzmy – grupa zainteresowanych jest obecnie 10 razy większa, niż w chwili, gdy kręcono serial, to przełoży się to ledwie na jakieś 7 milionów sprzedanych książek. Czyli trochę mniej, niż 10 procent tego, co już zarobił… Będzie to też mniej, niż połowa statystycznego wyniku uzyskiwanego na jeden tom w chwili jego największej popularności.
Nie odmieni to jego życia. To tak, jakby ktoś miał pracować kilka lat, żeby zarobić tysiąc złotych.
Nie kalkuluje się.
Może to i lepiej?
Z drugiej strony czytałem kilka utworów George R. R. Martina sprzed ery Gry o Tron i uważam, że autor ten ma paskudną cechę psucia tego, co dobrze zaczął. Było to widać na przykład w Dzikich Kartach. Problem z nim polega na tym, że tworzy dobrze zapowiadające się, budzące sympatię postacie, prowadzi je zgrabnie, a następnie każe im odwalić coś, co z jednej strony zupełnie do nich nie pasuje, a z drugiej totalnie zaburza ich odbiór u czytelnika.
Genialny dzieciak o złotym sercu okazuje się psychopatą lub wyrasta na użalającego się nad sobą nieudacznika.
Szlachetny mściciel zaczyna przyjmować zlecenia od mafii lub wmanewrowuje w „heroiczne poświęcenie” inną postać.
Sprytny złodziej z czasem okazuje się cynicznym kryminalistą.
Ktoś inny ni z tego, ni z owego zostaje ruskim szpiegiem…
I tysiąc podobnych wyskoków, najczęściej zupełnie out of character.
W efekcie nie zdziwiłbym się specjalnie, gdyby pomysł spalenia Kings Landing przez Dannerys wyszedł właśnie od Martina.
Tak więc zaleta faktu jest taka, że przynajmniej nie zmarnuje on książki bardziej, niż już to zrobiło HBO.
Witam.Ja mam raczej inna teoria na ten temat.Z tego co słyszałem,zaznaczę nie jestem fanem serialu,serial nie ma ostatnimi laty dobrej passy jeśli chodzi o opinię wśród fanów Sagi.A podobno Martin mocno pilnuje by to wszystko miało dobra podstawa jeśli chodzi o scenariusz.Nie opłaca się Martinowi kończyć Sagi więc dokonuje na niej swoistego sabotażu?Czy raczej stracił wenę do dalszego pisania?To się zdarza wśród pisarzy.Przerobiłem kilka dzieł liczonych w tomy i dla wielu z nich było by lepiej żeby dalszego ciĄgu nie było.Zakładam że raczej niezły pisarz pokroju Martina doskonale by wyczuł u siebie różny syndromy straty weny.Owszem.Może coś naskrobać jak przy serialu ale boi się że to nie będzie takie dobre jak wcześniejsze księgi.Ma już do tego punkt odniesienia.Patrz serial.Podobno Juliusz Cezar zapłakał kiedy dotarło do niego że nigdy nie osiĄgnie tyle co Aleksander Wielki.Może Martina dopadł ten sam syndrom ale zwiĄzany z jego własnym przerośniętym ego:-)?Utwierdza mnie w mojej opinii jego nadmierna irytacja na pojękiwania fanów na brak kontynuacji Sagi.Gdyby przyjĄć że Martin postanowił że nie będzie pisał ostatniego tomu bo mu się to bardziej opłaca finansowo,to dlaczego miałby się irytować na monity w tej kwestii?Podejmuje fundamentalna decyzja że kończy z Saga i teraz będzie się z tym zmagał uciekajĄc przed fanami do końca życia?Nie zapominajmy też że Martin wielokrotnie mówił że Saga jednak powstaje i jest w stanie co najmniej zaawansowanym.A to pokazało by raczej że zagalopował się w okłamywaniu fanów,z wielu różnych powodów, niż miała to być jakaś „wyszukana” metoda na zwiększeniu własnych zysków.
Martin pisać lubi i to widać. Niestety od lat brakuje mu dobrego i dyscyplinującego redaktora. Ostatnie dwa tomy zasadniczo bardziej wymęczyłem niż przeczytałem. Na przedostatni (podobno) w ogóle nie czekam bo rzeczywiście po serialu realnie nie ma on sensu. Tak tylko dygresyjnie przyszło mi do głowy porównanie z MacLeanem który pisać nie cierpiał i jego książki to jest mistrzostwo świata w zwartości.
w sumie racja, bo o ile pierwsze trzy pochłonąłem w parę dni to już Uczta dla wron mnie trochę wymęczła, a Tańca do dziś nie skończyłem ( w 1/3 drugiego tomu jestem i jakoś zawsze znajduję sobie inne zajęcia 😃). Mam tylko, że nie skończy się to jak w przypadku Kintaro Miury
Jest chyba dużo teorii na temat dzlaczego tak mu wolno idzie, ale mi wydaję się, że się po prostu zmęczył. Nie wiem jak mocno pracował nad książkami podczas pierwszych sezonów serialu, ale wątpię, żeby jakoś mocno. Potem odszedł stamtąd gdzieś przed czy po 5. sezonie, serial zaczął upadać, on coś tam jeszcze pisał, serial został największą chałą swoich czasów w 8. sezonie, myślę, że pewnie mocno go to uderzyło. Nie wiem czy sam w takiej sytuacji kontynuowałbym pisanie. A on dodatkowo jest jeszcze stary.
Ja na nic związanego z asoiaf już nie liczę. Ostatnie dwa tomy też już przemęczyłem lata temu i nie zrobiły na mnie dobrego wrażenia. Mocno się zapętlił w swoich własnych historiach. Może będziemy mieli podobną sytuację co przy Jordanie, ktoś przyjdzie i skończy za Martina jak tam to zrobił Sanderson. Może będziemy mieli jak przy Kay’u, który pomagał Christopherowi Tolkienowi spisać książki z notatek Tolkiena. Może nawet Martin skończy Wichry, ale nawet jeśli nie przewiduję niczego dobrego. Ale najpewniej historia asoiaf już się nie skończy. 8 lat temu może bym się martwił, ale teraz już w ogóle.
W wyliczenia dotyczące przychodów wierzę, ale Martin nie sprawia człowieka skoncentrowanego na pieniądzach. Dotyczy to zresztą większości pisarzy, branża (poza bardzo rzadkimi wyjątkami) do dochodowych nie należy. Zdaje się szczery w deklarowanej ambicji, żeby SoIaF uczynić swoim magnum opus.
Za bardziej realistyczną przyczynę gigantycznych opóźnień przyjmuję połączenie dodatkowych obowiązków związanych z popularnością, oraz – co chyba ważniejsze – tego, jak ekstremalnie się zamotał we wcześniejszych tomach. Wątków jest masa, jak mają się sklecić w cokolwiek przypominającego finał w ogóle nie widać, a „Winds of winter” jako przedostatni tom to przede wszystkim powinien osiągnąć.
Przyjmuję więc, że o ile zdrowie Martina pozwoli ostatnie tomy otrzymamy. Czy warto czekać to inna dyskusja. Liczę, że uda mu się to wszystko ogarnąć i akcja ruszy. Jeżeli nie, to pewnie też jakoś przemęczę, zdążyłem się zaangażować w losy tych bohaterów.
Ja się boję o zakończenie Pieśni Lodu i Ognia, bo George Martin jest obrzydliwie gruby i ma 74 lata. Po prostu są zbyt duże szansę, że zabije go zawał, cukrzyca albo rak jelita grubego, zanim skończy ostatnie dwie książki.
>Pisz serię książek, która idzie dobrze, ale bez szału
>Adaptacja nakręca ci taki boom, że o ja pierdole
>Nie wziąłeś pieniędzy z góry, więc się w tym pławisz
>Machnij na szybko jeszcze parę prequeli, nad którym nie musisz myśleć, bo wiesz jak się skończą
>Masz tyle hajsu, że do końca życia nie musisz nic robić, a i tak wszystkiego będzie w opór
Kończenie jakiejkolwiek serii zakłada, że się wątki muszą pospinać. A to jest wysiłek. A wysiłek w sytuacji, gdy wysilać się nie tylko nie trzeba, ale jeszcze do tego nie lubi, jest nierealny.
A tak wykopyrtnie za 3k6 lat z racji bycia starym spaślakiem i założę się o flaszkę, że ludzie wtedy zaczną się masturbować do koncepcji spod znaku „największa nigdy nie skończona powieść fantasy” i znów przez pięć minut ogłoszą go drugim Tolkienem (swoją drogą ktoś powinien policzyć ilu już tych „drugich Tolkienów” mieliśmy), a pani żona będzie odcinać od tego kupony. Michael Jackson był pośmiewiskiem przez ostatnie 15 lat twojego życia, nie nagrał nic nowego przez ostatnie 8, a nagle stał się znów najlepiej sprzedającym piosenkarzem – wystarczyło tylko umrzeć.
I gwarantuje, że jak Martin umrze, nigdy nie próbując nawet skończyć swojej serii, to ktoś zrobi na tym złoty interes