Dawno, dawno temu, bo w czerwcu roku 2002 podłączono mi Internet. Było to sławetne SDI, czyli świadczona przez Telekomunikację Polską SA (spółkę, którą podówczas wszyscy nienawidziliśmy bardzo), pionierska podówczas usługa „Szybki Dostęp Do Internetu”. Prawdę mówiąc nie była ona specjalnie szybka, gwarantowała bowiem ledwie 112,5 kb/s. W sumie, to nie do końca rozumiem po co nam ten cały Internet był podówczas potrzebny.
Tak naprawdę bowiem nic w nim wówczas nie było…
Trzecia faza internetu (2002-2006):
To, co dla mnie i wielu mi podobnych było początkiem epoki faktycznie stanowiło coś, co można nazwać trzecią fazą polskiego internetu (wcześniej miały miejsce co najmniej dwie epoki pionierskiego rozwoju sieci, które jednak mnie ominęły). Miało to miejsce w dość parszywej dla sieci epoce, kilka lat po tak zwanej Bańce Dotkomowej, kiedy gwałtowny rozwój sieci został na jakiś czas wstrzymany.
Sieć podówczas była bardzo prymitywna i nikt nie spodziewał się, że będzie tak ważna dla naszego życia, jak obecnie. Były różne prognozy i zapowiedzi, ale jak to zwykle bywa nie dorosły one do rzeczywistości. Dominowały w niej strony pisane w HTML-u. Młodszym czytelnikom powiem, że polegało to na tym, iż otwierało się Notatnik w Windowskie i żmudnie wpisywało poszczególne komendy. Profesjonalni webmasterzy robią tak po dziś dzień, za grube pieniądze. Wtedy robili tak wszyscy. Obecnie nie ma takiej potrzeby, jest bowiem masa prostych CMS-ów i podobnych rozwiązań.
Głównym ośrodkiem sieci były zjawiska nazywane „Portalami”. Dwa główne nazywały się Onet i Wirtualna Polska. Posiadały one własne, autorskie wyszukiwarki, które służyły do znajdowania stron. Teoretycznie miały one być czymś w rodzaju „teleportu do Internetu”. Z tego okresu warto wspomnieć istnienie czterech typów fenomenów. Pierwszym z nich były tak zwane „Strony Domowe”. W tamtych czasach modnym było posiadać własną stronę WWW na której publikowało się bzdury: zdjęcia kotków i z wakacji, pamiętnik oraz inne takie. Znajomi mogli nań wchodzić i zostawiać wpisy w Księdze Gości. Prawdę mówiąc nie pamiętam, czemu miało to służyć. Drugim fenomenem były „Ołtarzyki”, co nie jest moją nazwą. Tworzone były przez miłośników jakichś rzeczy, na przykład serialu lub gry, a potem wypychany danymi typu „Ile HP ma jakiś potwór”, „Ile jednostek siły miał Goku w momencie przybycia na Namek” albo amatorskie tłumaczenia piosenek jakiegoś zespołu…
„Ołtarzyki” były fajne, z czasem jednak umarły, ustępując miejsca bardziej uniwersalnym serwisom.
Aczkolwiek jakiś czas temu wróciły w postaci Wikii.
Praktycznie każda, zgarniająca większy ruch strona miała swoje własne Forum i to na nich toczyło się główne życie sieci. Fora służyły do dyskusji. Największe potrafiły mieć ponad 100.000 użytkownik. Zwykle podzielone były na różne kategorie i podkategorie. Co tam się nie działo? Dyskusje, wojny, osobiste nienawiści, polityczne zawieruchy. Były gwiazdy, były spiski, były persona non grata, był zalew różnych emocji i burze w szklance wody. Były zjazdy użytkowników, były wieloletnie przyjaźnie zawarte w internecie, poczęte na spotkaniach dzieci, zawarte małżeństwa i rozwody.
Słowem: było fajnie.
Fora zaczęły usychać około 2010 roku, wskutek ekspansji Facebooka i raczej już do nas nie wrócą.
Innym, nawet większym symbolem epoki był komunikator Gadu-Gadu zwany też Padu-Padu ze względu na liczne awarie. Służył do rozmów osobistych ze znajomymi w formie krótkich wiadomości tekstowych. Był prosty w obsłudze, intuicyjny i lekki. Potrafił też paść i wyłączyć się na wiele godzin z tej czy innej przyczyny. Ale co wtedy działało w sieci bezawaryjnie?
Gadu-Gadu szybko zajęło niewykorzystaną niszę. Niestety straciło ją na skutek nadmiernej ambicji. Późne wersje programu były bardzo ciężkie, wyposażone w masę wodotrysków, w rodzaju animowanych emotikon i po prostu źle napisane. Potrafiły zamulać nawet nowe komputery gammingowe, o starszych nie wspominając. A nie zawsze to, czym dysponowali użytkownicy było najlepsze.
Ponownie około 2010 roku więc rozpoczął się masowy eksodus z platformy.
Innym fenomenem okresu były Kawiarenki Internetowe. Były to lokale, gdzie stały komputery podłączone do sieci i można było korzystać z nich przez kilka godzin za drobną opłatą. Potem to, co się ściągnęło wypalało się na dysku. Można było też zebrać się grupą ludzi i wynająć kawiarenkę na noc na tak zwane LAN-Party, gdy łączyło się stojące komputery w sieć lokalną i naparzało w jakiegoś FPS-a.
Kawiarenki skończyły się bardzo nieładnie, z roku na rok staczając się coraz bardziej w internetowe speluny.
Kolejna rzecz: Piractwo. W tamtych czasach sieć powoli stawała się domeną piractwa komputerowego. Na początku to była głównie muzyka. Używano programów w rodzaju Napstera lub Audiogalaxy, by pobierać pliki MP3. Ustawiało się je na noc lub dwie i miało się swoją wymarzoną piosenkę.
Ponoć to zabiło muzykę.
Niektórzy perwersi w ten sposób ściągali tak filmy (przy czym to raczej była kwestia tygodni niż dni), aczkolwiek tymi raczej zamieniano się na płytach.
Warto wspomnieć też o przestępczości. Jeśli ktoś narzeka na cwaniaczków z OLX, to powinien cofnąć się w czasie i wrócić do starego Allegro. Zamawianie tam było jak gra w rosyjską ruletkę. Ten kto zamiast zamówionego towaru dostał cegłę mógł mówić o szczęściu. Normą było to, że sprzedawca ulatniał się z pieniędzmi. Policja oczywiście miała to gdzieś. Poniekąd z tej przyczyny, że oni zwyczajnie nie znali się na komputerach…
Ale tak naprawdę internet z tej epoki był dla porno. Ponoć ponad połowę ruchu w sieci generowały podówczas strony z golizną. Gdyby nie nudesy, to sieć pewnie rozwijałaby się dużo wolniej…
Czwarta faza polskiego netu (2007-2010):
W 2007 roku otwarto serwis społecznościowy Nasza Klasa, co wyprzedziło o kilka lat ekspansję na nasz kraj serwisów społecznościowych w rodzaju Facebooka czy MySpace. Na serwisie tym tworzono wirtualne klasy, gdzie ludzie odnajdywali swoich dawnych kolegów z klasy. Byłem zarejestrowany i widziałem wszystko. Moje klasy podzieliły los większości tego typu tworów: spotkaliśmy się z dawnymi kolegami, wymieniliśmy się plotkami, odkryliśmy, że w sumie nie mamy o czym rozmawiać i rozeszliśmy się po dwóch tygodniach. Nie zmienia to faktu, że twórcy serwisu bardzo szybko stali się milionerami, a sama strona robiła furorę.
Gwiazda Naszej Klasy zgasła około roku 2010, gdy pałeczkę pierwszeństwa przejął Facebook.
Zanim to nastąpiło Nasza Klasa odmieniła oblicze sieci. O ile wcześniej dominowali w niej różnego rodzaju nerdzi, dziwaki i ludzie młodzi, tak serwis ten wywołał masowy napływ osób z wszystkich grup społecznych i wiekowych. Babcie, dziadki, wujkowie, ciocie, normale i wszelka hołota odkryły zalety wymieniania się obrazkami kotków, przyjemność dopieczenia komuś w trakcie flame war oraz zrozumiały, że życie można zatruwać pierdoleniem o polityce nie tylko w święta, ale na okrągło.
Prawdę mówiąc takich, jak ja niewiele to obchodziło. My mieliśmy nasze fora, nasze serwisy hobbystyczne i nasze własne wojny.
Ważną zmianą było natomiast pojawienie się Youtube. Serwis różnił się od współczesnego, większość twórczości była bardzo amatorska, a filmy nie mogły trwać dłużej niż kilka minut. Dominowały dzieła trwające 90 sekund.
Było to jednak widomym znakiem, że przepustowość łącz zdecydowanie wzrosła. Ludzie korzystali z Torrentów na potęgę ssąc filmy i gry komputerowe. Znałem takich, co wręcz archiwizowali Internet, gromadząc w domu po kilka tysięcy płyt lub 6-7 terrabajtowych dysków twardych wypchanych pirackim contentem. Większość tego typu zbiorów nawiasem mówiąc trafiła w końcu na śmietnik, gdy ludzie zrozumieli, że filmów tych jest zwyczajnie za dużo, by dało się je obejrzeć.
Ze zjawiskiem tym należy połączyć też naloty policji. W sumie nie jestem pewien, czy zjawisko to było prawdziwe, czy stanowiło tylko legendę miejską. W każdym razie po sieci krążyły opowieści o policji wpadającej do akademików lub domów prywatnych, w poszukiwaniu pirackiego contentu.
A powiedzmy sobie szczerze: w tamtych czasach ogromna większość contentu była piracka.
Aczkolwiek powoli już się to zaczynało zmieniać.
Piąta faza polskiego Internetu (2010-2016): Facebook i CDA:
Około roku 2010 w Polsce popularność zyskał Facebook. Bardzo długo broniłem się przed tą stroną i mimo że obecnie spędzam na niej dużo czasu, to nadal traktuję ją jako zło konieczne. Facebook odebrał najpierw widownie Naszej Klasie, a następnie, dzięki licznym grupom tematycznym, asymilował ruch, który wcześniej odbywał się na forach. Tylko nieliczne przetrwały.
Ogólnie wszystkie dyskusje przeniosły się na wyspecjalizowane grupy.
Przez jakiś czas Facebook stanowił też niezwykłą podnietę dla Normali. I poniekąd nadal stanowi, choć chyba już trochę przeszli z nim do porządku dziennego. Ludzie przeżywali co kto umieścił, kto mu to polubił, a kto z jego znajomych lajka nie dał oraz czerpali dumę, że ich kotem dostał więcej polubień, niż kot Matysiakowej z ulicy obok. Były spiski i wojny o marchewkę.
I jak mówiłem, w sumie nadal są. Czasem bardzo dziwne. Przykładowo politycy zwalczających się partii w naszym mieście potrafią prowadzić całe kampanię o pozyskanie lajków do swoich wpisów, włączając w to rozliczne fałszywe konta. Znałem też kiedyś gościa, który za pomocą swoich 50 fałszywych profili „tworzył atmosferę nagonki na Ruch Autonomii Śląska”.
Drugim fenomenem okresu były rozliczne serwisy z pirackimi treściami. Do najsławniejszych należały Chomikuj.pl oraz CDA.pl. Z pierwszego ludzie pobierali książki i dość szybko się on przejadł. Serwis nadal istnieje, ale od lat nie słyszałem, żeby ktoś z niego korzystał. Prawdopodobnie ludzie woleli przejść na legalne rozwiązania w rodzaju Legimi.
CDA.pl to ciekawa historia. Obecnie można przeczytać hagiografię tego serwisu, opisujące spryt nastoletniego twórcy oraz biznesowy instynkt jego ojca, który wspomógł go doświadczeniem. Faktycznie serwis powstał 2004 roku, stworzony rękami nastolatka oraz jego bezrobotnego ojca i stanowił stronkę z prostymi grami w technologii Flash (były to krótkie gierki i animacje wyświetlane w przeglądarce .www, polegające na przykład na tym, że trzymało się żabę w mikserze i wybierało przyciski) podszywającej się pod miesięcznik CD-Action (stąd nazwa serwisu). Popularność swoją zawdzięczał wprowadzeniu możliwości uploadowania filmów nielimitowanej długości, wśród których bardzo szybko zagościł streaming pirackiego wideo.
To w owym czasie nie było żadną nowością. Przeciwnie, w sieci było zatrzęsienie serwisów z tego typu zawartością. Obecnie istnieją już tylko nieliczne, w większości świeżo założone przez ryzykantów. Około 2014 roku policja dość ostro wzięła się bowiem za ich zwalczanie.
CDA.pl przetrwał, gdyż miał unikatową politykę faktycznego usuwania filmów, co do których pojawiły się zgłoszenia o naruszeniu praw autorskich (co z tego, że zaraz były reuploadowane?), dzieleniu się zarobkami z dostawcami contentu oraz twierdzeniu, że walczy z piractwem, ale po prostu nie jest w stanie upilnować wszystkiego…
Obecnie serwis istnieje nadal i nawet jest notowany na giełdzie.
Pozwolę sobie tego nie skomentować.
Szósta faza polskiego Internetu (2016-Dziś):
W moim odczuciu rozpoczęła się od wejścia do Polski Netflixa. W chwili, gdy to nastąpiło serwis stanowił pierwszą, sensowną alternatywę dla rozwiązań pirackich. Co więcej w owym czasie miał bardzo bogatą ofertę, obejmującą też np. produkcje tworzone wraz z Disneyem, jak filmy Marvela czy nowe Star Warsy…
Ogólnie rzecz biorąc Netflix miał długą drogę. Zaczął jako objawienie. W tamtym okresie ludzie chcący być legalnymi skazani byli na modele biznesowe, które dalekie były od nowoczesności. Wydaje mi się, że narzekałem kiedyś na blogu na sprzedawców płyt DVD z tego okresu. Wkurzyłem się, bo kupiłem kilka oryginałów za grubą kasę. Okazało się, że płyty można odtwarzać tylko na czytniku DVD podpiętym do telewizora (broń Boże nie na komputerze lub konsoli) i to tylko niektórych firm. Na początku filmu dostawałem trwającą 10 minut serię gróźb, informujących mnie, jakie straszne rzeczy zrobi mi właściciel praw autorskich, jeśli tylko spróbuję coś ich filmowi zrobić… Samego filmu nie dało się natomiast choćby przewijać…
Netflix prezentował zupełnie inne, dużo liberalniejsze i przyjazne podejście do widza.
Obecnie Netflix spotyka się z mieszanką obojętności i pogardy. Przełomowym momentem w percepcji usługi była premiera bardzo nisko ocenianego filmu Gwiazdeczki, który oskarżano o rozmaite straszne rzeczy. Prawdę mówiąc nie wiem, czy jest to prawda, ale nie mam ochoty sprawdzać. Problemem tak naprawdę zresztą nie był jeden zły film, ani też to, że było ich zbyt wiele. Przeciwnie: każdy wie, że wszystko składa się z 90 procent odpadów i 10 procent dobrych produkcji… Netflix po prostu przesunął granicę w stronę 99 procent na korzyść śmieci…
Nikt nie wie dlaczego.
Prawica oskarża lewaków. Lewacy (którym współczesne produkcje oryginalne Netflixa też się nie podobają) odżegnują się od oskarżeń i wskazują na spisek banków. Co na ten temat twierdzą bankierzy nie wiem.
Zaletą sytuacji jest fakt, że legalne serwisy streamingowe praktycznie wybiły piractwo z sieci. To trzyma się już tylko w odległych, dzikich i barbarzyńskich krajach jak Rosja czy Laos.
A oprócz tego?
Ludzie chyba przeszli do porządku dziennego z Social Media. Instagram i TikTok od co najmniej 6 lat lada dzień mają zagryźć Facebooka. Gorączka wokół tego ostatniego serwisu ucichła, jednak nadal jest on królem.
Social-Media powoli się zamykają. By zobaczyć treści na rosnącej liczbie grup na Facebooku lub uczestniczyć w rozmowie trzeba zostać zaproszonym. Ogólnie rzecz biorąc przypomina to stare dobre fora, tylko upchnięte w jednym miejscu w wyjątkowo chaotyczny sposób.
Wróciły Strony-Ołtarzyki, tym razem w postaci oficjalnych i fanowskich Wikii. To akurat jest fajne.
Wróciły też komunikatory w postaci robiącego furorę Discorda. To przeznaczony dla graczy komunikator do rozmów grupowych. Coś pomiędzy Chatroomem, Gadu-Gadu i forum, wyposażonym dodatkowo w opcję dyskusji głosowych. Ma on różne serwery tematyczne, wcale nie gorsze niż to, co wyprawia się na Facebooku…
Co będzie jutro?
Tego nie wiedzą nawet najstarsi górale.
Brakuje mi w tej historii serwisu „Grono.net” który stanowił rodzimą odmianę Fejsa, ale znacząco lepiej pomyślaną jeśli chodzi o prowadzenie dyskusji czy grupowanie ludzi w stylu forum internetowego.
Uzupełniam bardziej:
– Blip.pl: taki polski Twitter zaorany przez ekspansje tego drugiego na początku lat dziesiętnych…
– DeviantART: platforma dla artystów. W lata dziesiętne wszedł po spektakularnym wykopaniu swego założyciela i jako synonim zsypu na fan arty Sonica i MLP (w tym tych niecenzuralnych). Ciągle żyje, ale zawodowi artyści mają leprze alternatywy jak ArtStation. A dorobkiewicze mają Patreon.
– MySpace: poprzednik Facebooka, mało popularny w Polsce, ale wiem że nisze uwił sobie wśród zespołów muzycznych.
Jeszcze blogownie w rodzaju salon24. Przez jakiś czas każdy szanujący się psychoprawak musiał mieć swój blog, na którym prezentował „ustalenia” dotyczące Tuska rozsiewającego mgłę w lesie smoleńskim.
No i kuce. Internet wtedy był pełen kucy. Trudno mówić o przeciętnym internaucie sprzed, powiedzmy, 2015-go bez opisania jego niemal romantycznej fascynacji wiadomą personą.
A prywatnych stron poświęconych warhammerowi wciąż trochę mi szkoda.
Chomikuj żyje jako dostawca książek i efemerycznych nagrań TV typu kreskówki z polskim dubbingiem czy teatr TVP. Legalne alternatywy zwyczajnie nie mają tytułów starszych czy wycofanych.
Zresztą wraz z rozwojem legalu i zanikiem piractwa pojawił się problem z dostępnością starszych treści i powrót złości na DVD razy kilka – swego czasu chciałam obejrzeć Little Shop of Horror- dostępny tylko amazon prime. OK, kupuję. Nie można, blokada regionalna.
—-
Zakupy internetowe- od „czy to jest legitne?” do „nie chce mi się ruszać tyłka, najwyżej odeślę”
—-
Mogłabym skończyć studia bez Internetu, ale doskonalenie zawodowe miałabym gorsze. Zasada jest taka, że to co polski profesor na wykładzie tłumaczy godzinę zostawiając w mózgu sieczkę, gość z hinduskim czy arabskim akcentem wytłumaczy tak, że wszystko jest proste. Zdarzyło mi się obraz z echo porównywać z nagraniem na necie, bo pewne rzeczy widzi się na żywo kilka razy w życiu.
Społeczność medtube, Lifethefastlane, Lekarze POZ, Lubię EKG, i ludzie pokroju Mastering & Guidelines in Ultrasound & Echo są ucieleśnieniem idei Internetu – bezinteresownego dzielenia się wiedzą.
Nie mówiąc o gotowaniu, szyciu, wymianie gniazdka.
—-
Youtube- nienawidzę za algorytm. Parę lat temu zamiast rzeczy podobnych zaczął podrzucać to samo/inne filmiki oglądanych twórców- nie wiem co to ma na celu. Obecnie fani twórcy albo polecają się, albo zachęcają do dzielenia się linkami. Przypominają się stare strony osobiste, gdzie linkownia była ważnym miejscem.
Druga, o wiele gorsza rzecz- wróćmy na chwilę do gotowania i wymiany gniazdek. Ludzie robiący to dobrze mają straszny problem z wypromowaniem się- jak wrzucasz filmik na miesiąc musisz być gigantem, żeby nie zginąć. Algorytm wyrzuca rzeczy z fabryk treści robionych na szybko i bez wyjaśnienia i bez dbałości o bezpieczeństwo. Pół biedy jak ciasto z dwóch składników się nie upiecze, ale wdziałam promowanie moczenia truskawek w wybielaczu czy robienia pocornu w zaklejonej puszcze po coli na palniku. Zanim każdy z nas krzyknie, że przecież wiadomo, że to niebezpieczne- sporo ludzi nie wie, nikt im nie powiedział, sporo z oglądających to dzieci i za takie rzeczy powinna być kara
—
Skoro youtube to podcasty i programy. Kocham i nienawidzę. Kocham- za Lindsay Ellis (błagam, wróć). Brow Held High, Wtem, Piosenka!, Jenny Nicolson, Linfamy, SpoilerMaster, Dr Octavia Cox, Musical Hell, Tasting History, Overly Sarcastic Production, Let’s ask Shogo, Zbrodnie Zapomniane, Ellie Dashwood Nagle, ostatniej nocy.
Nienawidzę- za to, że muszę przyznać rację naszej pani od polskiego- lekcje opowiadania są ważne, bo nie każdy opowiadać umie. Kilka fajnych pocastów musiałam porzucić, nie dało się słuchać bo prowadzący nie słyszał o modulacji głosu i interpunkcji. Za to, że niewielu podcasterów ma coś do powiedzenia, jeszcze mniej umie dodać coś od siebie, za co karają ich algorytmy. Prowadzi to do sytuacji, kiedy np popularni podcasterzy true crime po prostu opowiadają czyjąś książkę, co rodzi pytania o granice prawa autroskiego.
To co mnie osobiście smuci to zanik form pisanych na rzecz podcastów- ci, których wymieniłam robią własne miniprogramy gdzie inne rzeczy też są ważne, ale wiele podcastów byłoby lepszych jako blogowa notka. Albo i nie byłoby, bo modne są głupie wstawki i przekomarzania się prowadzących, które doprowadzają człowieka do szału.
—-
Coraz częściej włączam tryb samolotowy. Na Kindlu mam Stolen Focus. Mam wrażenie, że przez możliwość sprawdzenia wszystkiego sporo rzeczy wypada mi z pamięci
Miałem ładną odpowiedź, ale wywaliło korki i nie chce mi się tego klepać jeszcze raz, więc będzie skrótowiec:
—
Chomik z TVP się dogadali parę lat temu i jest dość mocny przesiew oraz kasowanie. Na plus TVP (nie wierzę, że to mówię) trzeba zaznaczyć, że ścigają tylko te materiały, które sami udostępniają przez VOD TVP, a resztę zostawiają w spokoju
—
Linkowanie przeżywa obecnie swój renesans, bo przez algorytmy i wymuszane przez nie bańki informacyjne, tak naprawdę jedyną metodą, żeby coś do ludzi dotarło jest wysłanie im bezpośredniego linku
—
Nostalgia Chick i BHH – to se ne vrati, pani Havrankova. Szczególnie, że Ellis urządziła intensywne polowanie za swoimi starymi materiałami i część jej starych filmików jest potencjalnie nie do odzyskania.
Szkoda, bo lubię podyskutować.
Ellis polubiłam kiedy zaczęła się wypowiadać pod swoim nazwiskiem i rozumiem czemu nie chce być kojarzona z personą, jaką odgrywała zanim rozwinęła skrzydła.
Ale ma to też związek z moją ogólną niechęcią do wściekłych internetowych person.
Zaś Chomik ma olbrzymie archiwa nie tylko starych programów ale też książek, publikacji i czasopism. To kurczę powinien być jakiś pomnik.
„BHH – to se ne vrati”
Brows Held High? Jeśli tak, to dobrze.
@Eire

A ja lubiłem najbardziej materiały z okresy, kiedy się docierała i próbowała wykombinować w ogóle format. Bo były różne. Bo były dziwne. Bo było widać, że robi to z czystego entuzjazmu.
Plus oczywiście:
I jak rozumiem, czemu się odcięła od tamtej epoki i czemu znalazła zupełnie inną formułę na siebie i swoje materiały, tak nie zmienia to faktu, że w jej początkach było to, o czym w sumie ten wpis na blogu nie mówi, a powinien. Istna eksplozja „nerdowskiego kontentu” gdzieś tak po 2006-7 roku, co doczłapało do Polski jakoś tak rok później. Tylko u nas to miało raczej formę blogów i forum, a nie filmików z youtuba, gdzie raczej królowały wtedy edycje z użyciem Ivony.
Decyzji, żeby z kolei ścigać swoje stare materiały i na siłę je usuwać zupełnie nie rozumiem.
@wiron
Co ja poradzę, że lubię głos gościa, a załapałem się na BHH w czasach łabędziego śpiewu tak jego sekcji, jak i w ogóle całego Channel Awesome. Odbiłem się od absolutnie wszystkich ich twórców… poza Ellis i Kallgrenem. I w obu przypadkach se ne vrati okres, kiedy działali regularnie i bawiło mnie oglądanie ich nowych materiałów.
Też bardzo lubiłem gościa, aż wrzucił recenzje Kwiatu Granatu gdzie nazwał reżysera „jakimś zboczeńcem” i dał zbliżenie na fragment Wikipedii o jego zarzutach karnych. Jak mu ludzie wypomnieli że najprawdopodobniej Sowieci spreparowali je w celach politycznych a głównym zarzutem był bycie gejem to odpowiedział „tak wiem ale nie chciałem robić kolejnego materiału o artyście tłamszonym przez system”.
Raz że straszne świństwo, zwłaszcza że robi się na tak och, ach, progresywnego. A dwa, jak tak podchodzi do researchu to ja dziękuje za jego analizy.
Ja nie powiedziałem, że lubię gościa. Ja powiedziałem, że lubię jego głos ^^ Dość spora i zasadnicza różnica.
Natomiast odbiłem się od BHH zupełnie gdzieś tak po Sherman’s March, bo raz, że na tym etapie bardzo nieregularnie już wrzucał, dwa, że coraz mniej rzeczy, które mnie interesowały. Ale sądząc po tym, że pierwsze co mi wywaliło, to gównoburzę o Kwiecie Granatu, a nie filmik, musiała być niezła jazda.
Ale wpisuje się to nadal w moje „to se ne vrati” – było kiedyś fajnie, ale się skończyło.
Wszyscy tu zawzięcie zaklinają rzeczywistość o jakimś zaniku bądź osłabieniu piractwa… czy my żyjemy w tej samej Polsce i rzeczywistości? Piractwo było, jest i będzie jeszcze dłuuugi czas. Prosty przykład: masz siedemset serwisów streamingowych, ale żaden z nich tak naprawdę nie oferuje filmu, który chcesz zobaczyć. Co robisz?
A) Idziesz do kąta i płaczesz, bo mimo wydania 1/4 pensji na wszystkie te serwisy i tak nie mają „twojego” filmu
B) Odpalasz dowolną stronę z torrentami i masz film w mniej niż 5 minut
C) Odpalasz serwis z pirackimi kopiami, bo nie chce ci się tego nawet ściągać
D) W ogóle nie twój problem, bo nigdy w życiu nie płaciłeś za rzeczy, które w sieci i tak są za darmo.
Tak, ja wiem, że jest monstrualny przeskok pokoleniowy i szeroko rozumiana młodzież nie tyle, że nie potrafi piracić, co zostało jej skutecznie wmówione, że łamanie praw autorskich równe jest morderstwu, a w dodatku straty 10x większe dla biednej i skrzywdzonej korporacji, która teraz biedna i smutna płacze i tak nie wolno robić… ale piractwo ma się nadal w Polsce (i nie tylko) wyśmienicie.
Naloty policji stanowią legendę miejską. Natomiast jedyne, co się zmieniło (i to relatywnie niedawno) to faktyczne „ściganie”. Ale nie złodzieja, tylko samego w sobie materiału. I nie z udziałem policji, tylko serwisów hostujących. Właściciel (albo o wiele częściej jego papuga) zgłaszają takiej firmie, że są właścicielami praw to tego i tego filmu czy piosenki, a serwis usuwa takie rzeczy ze swoich serwerów, o ile serwis w ogóle się tym przejmie na poziomie „przypadkowa papuga truje nam dupę o jakiś tam pdf”. Oczywiście to zakłada, że ktoś się zgłosi i że ktoś w ogóle wykryje, że dana rzecz to ich własny materiał, albo trwa zwyczajnie intensywne przeczesywanie sieci za danym materiałem, zwykle gdy szykuje się jakaś reedycja.
Kuriozum na tym tle jest CDA, które dosłownie śmieje się w nos komu się da, a do tego ma TAKĄ bibliotekę, szczególnie jak chodzi o szeroko rozumiane „egzotyki”. Kuriozum tym większe, że oni jeszcze mają nawet płatne konta, które działają jak subskrypcja. Teoria krążąca po sieci swego czasu była taka, ze wrzuta.pl została parę razy odwiedzona przez papugi w taki dość obszerny sposób, bo ich CDA podpieprzyło, odwalając za nich robotę i dając gotowca do masowych kasacji.
Koniec końców miną spokojnie ze dwa pokolenia, zanim piractwo w Polsce faktycznie zmaleje – i to zakładając, że w tym czasie będą prowadzone działania edukacyjno-indoktrynierskie w tym kierunku.
Kiedy faktycznie piractwo osłabło. Normale i niedzielniacy chcący obejrzeć film wieczorem w tej chwili już z tego nie korzystają. Jak czegoś nie ma serwisie streamingowym, to nie korzystają. Używają tego nerdzi, Janusze, ludzie szukający „tej jednej rzeczy” i tym podobni.
Młodzież mam wrażenie jest taka sama, jak w „moich” czasach, z tą różnicą, że posiadanie komputera nie czyni już komputerowcem. Kiedyś 90 procent dzieciaków nie miało i nie interesowało się komputerami, 9 procent miało i coś tam umiało (na przykład włożyć dyskietkę do stacji) i 1 procent umiał coś więcej. Czasem faktycznie dużo (np. znam ludzi, którzy pisali całkiem skomplikowane rzeczy w podstawówce), a czasem wydawało się, że dużo (np. ustawiliśmy kiedyś nauczycielowi w liceum screen pulpitu jako tapetę… Skończyło się tym, że reinstalował windę).
Obecnie proporcje są takie, że 100 procent ma komputery i telefony. 90 procent coś tam umie (głównie przeglądać filmiki na youtube z poziomu aplikacji, bo przeglądarka to już dla nich za dużo), 9 procent umie trochę więcej i nadal 1% faktycznie dużo.
Ale oczywiście że piractwo spadło bo jest DUŻO łatwiejszy dostęp do legalnych dóbr kultury.
Spotify, Steam, Epix Store Netflix, Disney+ czy nawet rodzime VOD sprawiło że często nie opłaca się kombinować bo i tak masz wielki legalny wybór. Oczywiście są koneserzy Zatoki Piratów, tylko obok nich wyrosła armia ludzi korzystających z legitnych źródeł.
Source: trust me, bro
A kiedyś to były czasy, nie to co teraz, gdy już nie ma czasów i ta młodzież to nic, tylko w ten kąkuter gra
Czekaj, żebym to zrozumiał:
Używasz z wszystkich możliwych argumentów, jak wygoda, łatwość, legalność itd…
… opłacalności, gdy zachwalasz wyższość płatnej usługi nad darmowym uzyskaniem dostępu?
Jak to było? iks De?
Po pierwsze: nikt nie wspomniał o wygodzie, łatwości czy legalności.
Po drugie: konto na Netflixie albo HBO to 30 złotych miesięcznie. Może dla licealisty to majątek, ale dla kogoś kto pracuje i zarabia na siebie to śmieszne pieniądze.
No właśnie o to mi chodzi, że Michał się nie powołał na realne argumenty, jak wygoda, łatwość czy legalność, a zamiast tego mówi o opłacalności. Usługa płatna, nie ważnie jak tania (bo nie o jej cenę tu chodzi nawet), przegrywa z marszu z wersję darmową właśnie tym, że jest płatna.
I wyłącznie z tego i tylko tego kpię, a komentarze z wordpressa jak znam życie wysłało ci powiadomienie o dwóch moich odpowiedziach, a nie jednej dla ciebie, drugiej dla Michała.
A odnośnie piractwa jako-takiego:
Wszelkie formy P2P mają się doskonale. Jeśli upada jakiś serwis z torrentami, to nie dlatego, że kurczy się im baza użytkowników, tylko mają biedę wystrugać fundusze na utrzymywanie serwera i botów do wrzucania materiału (bo są ścigani i trudniej im o reklamę), a nie dlatego, że nie ma komu się dzielić. Na początku roku zwinął się ETTV. Ich torrety jadą do dziś i pewnie te z ich tagami pociągną lekko z k3+1 lat, mimo braku kogokolwiek, kto by to ciągnął i podtrzymywał w świadomy i zorganizowany sposób
Odnośnie nalotów: znajomy z pracy ma w toku sprawę karną o terabajty torrentów na dysku, który policja mu przejęła po nalocie . Zajmuje się tym specjalnie wydzielona grupa policyjna we współpracy ze specjalnie wydzielonym wsparciem prokuratury. I to jest ponoć ekipa z bardzo solidnym zapleczem rozpracowywania piractwa, zajmująca się rocznie kilkudziesięcioma sprawami. Prokurator ciśnie temu znajomemu wyrok bez zawiasów i ponoć ryzyko, że tak się sprawa skończy jest duże. Bardzo mi szkoda człowieka, świetny specjalista z toną fobii społecznych, ostatnia osoba jaką sobie wyobrażam za kratami.
Także nie, to nie jest mit. Też byłem zdziwiony.
A dodam jeszcze – byłem zdziwiony, bo to osoba prywatna. Mój ojciec prowadził kiedyś drukarnię i policja robiła mu kontrolę legalności softu kilka razy (konkurencja go podpierdalała). Miał wyłącznie legalny na szczęście, ale właśnie dlatego, że wszystkie firmy mocno się pilnowały w tej kwestii. W tamtych czasach – z dekadę temu – słyszałem głównie o tym, że policja robi naloty firmom o soft typu legalny Windows czy pakiet Adobe (ewentualnie CAD), a nie osobom prywatnym o torrenty.
Ja znam sprawy gdzie policja łapała ludzi udostępniających na lewo sygnał z kablówki – jak łapali za to to trzepali również na okoliczność piractwa i to normalnie widniało potem w akcie oskarżenia.