Nie, bowiem ukradli naszą ziemię i zabijają nasze bizony! Ale nie są nawet w połowie tak dużym problemem, jak plaga ospy, która zdziesiątkowała nasze szeregi!
A tak na serio: YA prawdopodobnie nie byłoby problemem, a nawet byłoby pożyteczne, gdyby pojawiło się w innym okresie dziejów, zanim my, fantaści sami narobiliśmy sobie problemów.
Powody upadku fantasy:
Jak pisałem przy okazji innego tekstu wygląda na to, że najpopularniejsze były trzy podgatunki fantasy. Były to:
-
fantasy humorystyczna
-
tolkienoidalne questowe hig fantasy
-
oraz kobieca odmiana sword and sorcerry
No i oczywiście romans gotycki, którego omawiać nie będziemy. Pozostałe trzy gatunki na początku obecnego dziesięciolecia wymarły.
Śmierć fantasy humorystycznego w stylu Terrego Pratchetta, Gordona R. Dicksona, Johna Morreseyego czy Lawrence Watta Evansa jest zupełnie niezrozumiała. Co do pozostałych dwóch mam swoje teorie:
1) Tłuczenie tego samego:
Problemem tolkienoidalnego, questowego hig fantasy była jego powtarzalność. Tego typu tytułów wyszło bardzo dużo. Co więcej gatunek bardzo szybko popadł w coś, co można nazwać schematem Eddingsowsko-Brooksowskim, czyli pewną formułę, opracowaną na potrzeby Belgeriady i Shannary, a powielaną przez wszystkich innych. Tak więc był sobie młodzieniec, opiekował się nim czarodziej-mentor, w końcu okazywało się, że młodzieniec musi wyruszyć na poszukiwanie magicznego czegoś. Gromadził wokół siebie drużynę, w której zawsze był jakiś szlachetny wojownik i jakiś zdrajca, uczył się czarów i robienia mieczem, kto trzeba zdradzał, kto inny ginął bohatersko, koniec końców młodzieniec dorastał i zostawał królem.
Na bazie tego schematu napisano dziesiątki książek. Riftwar, Sprzysięrzenie Czerwonego Wilka, Fionnovarski Gobeli, Pamięć, Smutek, Cierń, Kroniki Tomasa Convenanta Niedowiarka, Shannara, Belgeriada, Książę Psów, Suma Wszystkich Ludzi, Miecz Prawdy, Bazil Złamany Ogon, Siewca Burzy, Koło Czasu, Słudzy Arki, Niechętny Szermierz… Tyle potrafię wymienić z pamięci bez zastanowienia.
Problemem tych książek było to, że były bardzo do siebie podobne. Różniły się szczegółami: imionami postaci, systemami magii, rasami inteligentnymi, nazwami krain… Wszystkie jednak miały bardzo podobne schematy fabularne, bardzo podobne zwroty akcji i bardzo podobną atmosferę.
Co więcej ich autorzy nie próbowali ich nawet specjalnie różnicować.
O ile samo quest fantasy nie jest złe, co więcej można je bardzo mocno zróżnicować: do gatunku tego należą koniec końców tak diametralnie różne dzieła, jak Władca Pierścieni, Hobbit oraz Rudy Dżil i Jego Pies Tolkiena, Saga o Wiedźminie Sapkowkiego czy Spice and Wolf (opowieść o podróżujących kupcach walczących z inflacją) Isuny Hasekury, to autorzy po prostu zanadto polegali na jednym schemacie fabuły i jednym zestawie tematów. W efekcie więc zanudzili czytelników…
Problem był taki, że to zawsze była taka fabuła. Zawsze w świat wyruszał jakiś, nieświadomy młodzieniec. Nie ambitny mag. Nie mężczyzna w sile wieku, chcący odnaleźć zaginione dziecko. Nie dziewczyna nawet. Zawsze pchnięty został do tego przez czarodzieja mentora. Nie dlatego, że uciekł z domu, chcąc poprawić swój los. Nie dlatego, że był bogatym turystą, ciekawym świata. Nie dlatego, że od dawna intrygowały go plotki i dziwne, rodzinne pamiątki. Nie dla zemsty. Zawsze szukali tego magicznego skarbu, by ocalić świat. Nie po to, by przywrócić zdrowie chorej kochance. Nie dla mocy samej w sobie. Nie dla bogactwa. Królem zostawał z przypadku. Nie dlatego, że takie były jego ambicje od początku.
Podejrzewam, że podgatunek ten umarł po prostu dlatego, że znudził się czytelnikom.
2) Tradycje Science Fiction i biznes:
Powyższe zjawisko nie byłoby problemem, gdyby fantasy nie miała wrogów. Jeśli ktoś nie wierzy, że miała, to proponuje zajrzeć do dowolnego numeru Nowej Fantastyki z drugiej połowy lat 90-tych.
Wrogość do fantasy pochodzi prawdopodobnie od tego, że na początku historii gatunek ten był traktowany jako podgatunek science-fiction. Co więcej: podgatunek śmieszny i zupełnie bękarci. Owszem, sprzedawał się nienajgorzej, więc był co jakiś czas wydawany, by zarobić na tym pieniądze. Jednak prócz tego traktowano go trochę jako wyłudzacz pieniędzy, trochę jako dowcip, a trochę jako eksperyment.
Sami wydawcy science-fiction nie byli dużymi firmami, bowiem, jak pamiętamy z jednego z poprzednich tekstów, gatunek ten nie sprzedaje się dobrze. Byli to jednak dumni fanatycy, którzy wierzyli, że realizują dziejową misję, tworząc inteligentne, socjologiczne analizy dla przyszłej szlachty inżynierów.
To fantasy, które wydawali to były głównie różne conanoidy, które, jak pamiętany z poprzedniego tekstu również nie sprzedawały się dobrze. Gdzieś tak na przełomie lat 70-tych i 80-tych jednak ewolucja literacka spowodowała, że pisarze fantasy zaczęli produkować książki należące do Trzech Godnych Gatunków.
I wówczas okazało się, że fantasy, jeśli jest odpowiedniego gatunku, to sprzedaje się 10 do 20 razy lepiej, niż science fiction. Czyli za dobrze, żeby przestać je wydawać i w sam raz, żeby je znienawidzić…
Efekt jest taki, że miłośnicy science fiction tego gatunku nie lubią. Jednocześnie to oni kontrolują większość mediów, w rodzaju wydawnictw, gazet etc. choćby z tej przyczyny, że byli tam pierwsi.
W efekcie tego mogą podejmować decyzję i wróżyć z fusów na temat tego, co miłośnicy fantasy chcą czytać.
3) WASPy i ich spojrzenie na rozrywkę:
To jednak działo się dawno temu, bo przed 40-50 laty. Wydawnictwa fantastyki wyszły z garaży i stały się znanymi i rozpoznawalnymi firmami. Zaszła w nich zmiana pokoleniowa. Miejsce nerdów zajęły więc szukające kariery spady ze szkół biznesowych. Osobnicy tacy też nie lubią fantasy, choć z innego powodu. Otóż: gatunek ten sprzedaje się dobrze, ale (ich zdaniem) nie wystarczająco dobrze. Fantasy jest bowiem 5 czy 6 najlepiej sprzedającym się gatunkiem literackim, wyraźnie radzącym sobie gorzej, niż thriller, romans, powieść kryminalna lub książeczki dla dzieci…
Tak więc nie lubią tego gatunku, bowiem nie pozwala zarabiać takich pieniędzy, jak na nich…
Problem z normalami polega też na tym, że dominującej większości są amerykańskie normale. A niestety USA jest krajem w dominującej większości protestanckim. Protestanci charakteryzują się zupełnie innym spojrzeniem na rozrywkę niż katolicy. W kulturze katolickiej rozrywka to coś, czym zajmują się osoby mające wolny czas, czyli głównie szlachta. W kulturze protestanckiej rozrywka jest aktywnością grzeszną, która jest po prostu „marnowaniem nadmiarowej energii”. O ile u katolików jest to coś, co może być zarówno neutralne, negatywne jak i pozytywne (może uczyć bawiąc etc.) tak dla protestantów rozrywka jest czymś bezwartościowym i głupim…
Efekt jest taki, że preferują pozycje takie o jakich wspomniałem.
Czyli takie, które dla ludzi wychowanych na Władcy Pierścieni, Wiedźminie czy innym Last Of Us są zniewagą.
Ja tu mogę brzmieć, jakbym przesadzał, ale przypomnę, że w latach 80-tych w Stanach Zjednoczonych na serio prowadzono badania, mające na celu sprawdzić, czy granie w gry planszowe nie jest czasem objawem schizofrenii…
4) WASPy i ich spojrzenie na kobiety:
Obecność Białych Anglo-Saskich Protestantów na stanowiskach decyzyjnych wiąże się z jeszcze jednym problemem. Mianowicie są to konserwatyści obyczajowi, których zdaniem kobieta ma określone miejsce w społeczeństwie i określone potrzeby. Miejsce to znajduje się przy zlewozmywaku. Zainteresowana jest natomiast głównie czytaniem romansów.
Istnienie gatunku kobiecego sword and sorcerry w rodzaju twórczości późnej Andre Norton, Marrion Zimmer Bradley, Mercedes Lackey i tym podobnych pisarek po prostu nie dawało się z tym faktem pogodzić. Bo jak to? Kobiety z mieczami stające w obronie innych kobiet przed uciskającymi je potworami, bandytami i mężami-przemocowcami? To zakrawa na skandal!
Podejrzewam, że pojawienie się YA i paranormal romance było dla amerykańskich wydawców prawdziwym wybawieniem: oto coś, co się sprzedaje i jest zgodne z konserwatywną rolą kobiety!
I tak wymarło damskie sword and sorcerry.
5) New Weird i Low Fantasy:
Proces zanikania Trzech Chwalebnych Gatunków rozpoczął się trochę przed 2010 rokiem. Wówczas to też rozpoczęła się ekspansja obecnie dominujących podgatunków fantasy. Obok Young Adult były to New Weird i Low Fantasy.
Przyjął się tylko ten pierwszy.
New Weird, mimo że spotkał się z ogromnym zainteresowaniem krytyków, którzy ogłosili go następcą fantasy i jego zabójcą chyba nie dożyło dnia dzisiejszego. Klęska była tak absolutna, że obecnie coraz mniej ludzi pamięta, że coś takiego w ogóle istniało. Myślę, że przyczyny takiego stanu rzeczy były proste: wśród apologetów new weird praktycznie nie było miłośników fantasy. Gatunek ten spotkał się z zainteresowaniem niemal wyłącznie miłośników fantastyki eksperymentalnej (którzy zawsze byli nieliczni) oraz fanatyków science fiction, którzy w księgarniach chcieli widzieć cokolwiek byle nie to okropne fantasy.
Po drugie: New Weird mimo że teoretycznie miało stanowić rozwiązanie problemu wtórności Tolkienowskiego Fantasy Questowego zabrało się do niego od złej strony. To znaczy: proponowało radykalne zerwanie z otoczką realnej baśni (która to otoczka akurat fanom gatunku się raczej podobała) przy zachowaniu schematów fabularnych (które były problemem).
Low Fantasy okazało się bardziej żywotne i trwa do dzisiaj. Wydaje się też, że zarówno zagraniczni, jak i polscy wydawcy dość chętnie je publikują.
Problem w tym, że ogólna, światowa sprzedaż książek autorów gatunku jest niższa, niż cholernych Kronik Dragonlance… I to pomimo tego, że gatunek zrobił się popularny około 20 lat temu.
Powody takie sytuacji są łatwe do zrozumienia. Low Fantasy to tak naprawdę dwa gatunki 1) fantasy pozbawione zjawisk nadprzyrodzonych i niezwykłych 2) fantasy opowiadające o dołach społecznych, głównie przestępcach, socjopatach i ponurych żołnierzach.
Przyczyny niskiego zainteresowania czytelników jego pierwszą odmianą są proste do odgadnięcia: pomysł nie ma sensu. Ludzie czytają fantasy właśnie dla elfów, smoków, czarodziejów i magicznych mieczy.
Drugi…
Cóż…
Podejrzewam, że po prostu tego typu postacie dla większości czytelników nie są specjalnie atrakcyjne. Owszem, książki takie spotykają się z głośnym aplauzem, ale chyba mamy tu do czynienia z przypadkiem wokalnej mniejszości. Czytają to głównie edgelordzi i grieferzy. Pozostali czytelnicy nie uważają ich za pociągających.
Pytanie: dlaczego wydawcy je preferują?
Wydaje mi się, że po prostu swoją tematyką wpisują się w tradycję „fantastyki socjologicznej” (którą lepiej byłoby nazwać „socjopatyczną”) starego science fiction. Więc pewnie bardziej podoba się jego hardcorowcom…
A może jest bardziej zrozumiałe dla normali?
Nie potrafię odpowiedzieć.
Co to ma wspólnego z Young Adult?
Nic.
Zarówno zaniknięcie Trzech Godnych Gatunków jak i ekspansja Young Adult są zjawiskami, które mają niewiele punktów zbieżnych. Trzy Chwalebne Gatunki upadłyby bez Young Adult. Young Adult rozkwitłoby nawet, gdyby Trzy Godne Gatunki pozostawały mocne.
Co więcej mogłyby istnieć obok siebie zupełnie bez zgrzytów.
Skąd niechęć?
Wady Young Adult:
YA ma szereg wad. Pomijając grupę docelową najważniejszą jest bardzo prosty, sztuczny wręcz język, na który składają się ubogie słownictwo, unikanie trudnych konstrukcji językowych lub wręcz zdań złożonych oraz brak stylizacji. Nadęty styl, śmierelnie poważny styl, unikanie poczucia humoru lub też bardzo prosty, infantylny humor. Bardzo schematyczne, proste fabuły opowiedziane bardzo prostymi środkami narracyjnymi. Bardzo płytkie, mało immersywne otoczki estetyczne. Obsesyjne zainteresowanie modą i wyższymi warstwami społeczeństwa. Oraz zainteresowanie głównie romansem w miejsce magii.
Ogólnie pod wieloma względami przypomina tą najstarszą fantastykę w rodzaju różnych Księżniczek Marsa.
Trochę nie rozumiem, jak ma to przyciągać ludzi, którzy wychowali się na The Last of Us czy innym Wiedźminie 3.
Czy możemy żyć w pokoju?
I chyba nie ma.
Young Adult celuje do ludzi o innej psychografii, niż gry komputerowe, Tolkien lub Sapkowski. Nie demografii, ale psychografii właśnie. Demografia to grupy wiekowe, a kierowanie się nimi przy doborze produktu bywa bardzo mylące, prowadzi bowiem do takich wniosków, że np. wszyscy młodzi ludzi grają w piłkę i interesują się samochodami, a ludzie dorośli i kobiety nie grają w gry komputerowe. Psychografia to natomiast zainteresowania, wartości, styl życia, sposoby spędzania wolnego czasu etc.
Psychografią byłoby „szukam w książkach romansu” albo „poczucia humoru”.
Ogólnie: to chyba raczej nie jest towarzystwo graczowo-erpegowo-magowe.
Tak więc: czy możemy żyć w pokoju?
Nie!
Nerdy dzielą się na plemiona, które to plemiona ze sobą walczą. Całym sensem bycia nerdem jest bunt i opór przeciwko światu zastanemu.
Tak więc wojna byłaby i tak pewna.
Bo to dzicy są!
Jestem dużym fanem starych książek sword and sorcery, pokroju Howarda, Leibera, Moorcocka, Moore, Kuttnera, itd. Namiętnie kupuję w UK w sklepach z tanimi książkami stare paperbacki. Z kolei moja partnerka uwielbia YA. Zawsze się przekomarzamy, że to drugie trochę gówniane, ale w sumie jak tak o tym myślę, to są to gatunki wypełniające tę samą niszę – czytadła. To czytasz, bo sprawia Ci w jakimś sensie frajdę, bo podoba ci się taki styl powieści. Z tym że oczywiście s&s już od dekad w zasadzie nie istnieje, a YA od dekady stało się mainstreamem. No i inny jest target.
I w sumie tak jak w s&s mamy naprawdę dobre książki (Howard) i kiepskie popłuczyny (też Howard), to YA też charakteryzuje się dosyć rozbiegłym spektrum jakości. Clue obu gatunków polegał na tym, że jak był na nie hype to sprzedawało się wszystko – i stąd potoczne opinie kiedyś o s&s, a dzisiaj o YA.
Dobry tekst. Dla mnie YA sprowadza się do kwestii: dlaczego właściwie nie lubię Harrego Pottera. Moja rodzina bardzo lubi a mnie bolą zęby. Na początku myślałem że to infantylność. Ale jest przecież mnóstwo high fantasy która jest bardziej infantylna a która bardzo lubię. Trochę wynika to z mojej pogardy dla hype’u ale ten sam hype „Grze o tron” i „Wiedźminowi” wybaczam bez problemu. Więc nie wiem czemu nie lubię. Może to rzeczywiście ów specyficzny język któremu nawet Fronczewski nie pomógł. Może jednak cukierkowość, wypranie z prawdziwie ludzkich problemów (jak Harry nie ma kasy to nagle pojawia się spadek od rodziców w banku, najlepsza miotła przylatuje w prezencie) i bycie fantazją na temat angielskich szkół z internatem. I taka jest cała YA tylko że gorsza. Nie gorsza warsztatowo ale mniej świeża.
Nie kupuje wyjaśnienia o zemście fanów science fiction z prostego powodu – Space Opery wydawcy nie chcą, a Hard SF to już w ogóle. Czytelnicy nadal to czytają więc sporo autorów żyje teraz z self-pulishingu.
Jest trend wpychania pisarek fantasy do YA ale nie z ideologicznych powodów tylko z bardzo prozaicznego „bo to się teraz sprzedaje”. To że nie każda historia lub styl nie pasuje do YA jakoś nie przyszło im do głowy. Szczytem tego kuriozum była książka gdzie szesnastolatek miał manierę starego szefa mafii.
Inna sprawa że fandom kategoryzuje sporo nowego fantasy questowego jako YA. Gdyby Koło Czasu lub Dragonlance wyszło dzisiaj to pewnie też by było nazywane YA.
W zasadzie to nie fandom, a wydawcy. YA stoi na innych pułkach, często w innych częściach księgarń, niż klasyczna fantastyka. To, w jakim dziale zostanie umieszczona książka jest wyborem wydawcy (a przynajmniej tak to działa w Empiku). Te książki są świadomie targetowane do innych ludzi.
Wiem że YA to kategoria wydawnicza, ale jest tendencja w (amerykańskim) fandomie do mówienia o klasycznej fantastyce „takie trochę YA” jak jest za mało flaków. Albo po prostu dla tego że baba napisała np. Wojny Makowe często dostają komentarz o byciu YA mimo że część to wprost retelling masakry nankińskiej.
W sferze fabularnej, to Young Adult w sumie chyba realizuje całkiem ściśle ten model „Droga Bohatera dla ubogich”. Przynajmniej w wersji dla chłopców, bo w wersji dla dziewcząt mamy model „uboga dziewczyna trafia do szkoły czarodziejów/zabójców i musi wybierać między przystojniakiem z mroczną tajemnicą a przyjacielem z dzieciństwa, a przy okazji jest Wybrańcem”.
Ale wiecie co? Niedawno oglądało się „Cień i kość” i dawno nie miałem takiej satysfakcji z oglądania fantastyki. Było ładnie, było kolorowo, byli czarodzieje, była drużyna, był kłest, a fabułę dało się zrozumieć na bieżąco. A czego nie było? R00chania, flaków, i przekonania że tró sztuka jest wtedy, jak tym złym wszystko się udaje. Czego tu chcieć więcej?
Może jakąś różnicę robi tu forma (serial), ale i tak sądzę, że YA wypełnia zapotrzebowanie na high fantasy jednocześnie nie udając, że jest Wielką Sztuką.
… i co ja w ogóle przeczytałem…
No i znowu pare słów na temat różnic miedzy kulturami protestanckimi a katolickimi. Czekam na cały tekst na ten temat.
To sobie w bibliotece wypożycz „Etykę protestancką a duch kapitalizmu” Webera. Będziesz tam miał 80% wszystkich argumentów i debat, jakiekolwiek w tej kwestii padły i mogą paść, mimo, że książka jest koszmarnie nieaktualna i została przegadana do porzygania przez pierwsze 50-70 lat po swoim wydaniu. To jak z omawianiem czegokolwiek odnośnie postrzeganiu obcego i/lub Orientu – niby można, ale równie dobrze można przeczytać Saida i jego „Orientalizm” i znów z miejsca 80% wszystkich możliwych dyskusji zostało już odbyte.
W obu przypadkach te brakujące 20% to albo przypadki krańcowe, albo negowanie tezy, albo polemika z polemiką.