O walce na dwa fronty…

what-if-i-8825874abdNajbardziej irytującą rzeczą w całej tej kulturowej zadymie o poprawność polityczną jest fakt, że osoby chcące chronić prawdę i obiektywizm lub chociaż chcące zachować jakąś, elementarną uczciwość często zmuszone są tak naprawdę walczyć na dwa, a czasem nawet trzy fronty.

Dasz odpór z jednej strony, to okazuje się, że z drugiej strony podkrada się wróg gotowy wbić nóż w plecy…

Weźmy taką historię:

Historia ma pewien wstydliwy problem. Problem tym jest fakt, że nowoczesna, naukowa historiografia jest relatywnie młodą dziedziną, narodziła się i swój okres dziecięcy posiadała w okresie największego rozkwitu państw narodowych. W dużej mierze jako nauka powstała na owo zamówienie, a dorastała przeżywając przeciwko owemu zamówieniu swój bunt. Tak więc powstawała na potrzeby kształtujących się państwowości Francji, Niemiec, Rosji i Wielkiej Brytanii, który to proces próbowali podminować badacze Polscy, Amerykańscy i wielu innych na świecie.

Ten proces kształtowania, wraz z niedoskonałymi jeszcze metodami badawczymi powodował, że wielu historyków kopiowało na dzieje procesy i zjawiska, których doświadczali za swego życia, uznając je za naturalne. Wyniki ich pracy były wykorzystywane przez rozmaitych popularyzatorów, pisarzy i propagandzistów. W efekcie czego w popularnej opinii (a często nawet w opinii innych badaczy) żyje obraz historii, taki, jaki ukształtował się w XIX wieku.

Tak więc: w historii centralną rolę odgrywają przyszłe państwa narodowe, mimo że w danym okresie mogły być bez znaczenia. Spójrzcie na przykład na historię średniowiecza, która de facto przedstawiana jest jako historia Europy Północnej, albo wręcz Północno-Zachodniej.

Pisane jest też z perspektywy XIX wiecznych badaczy. Tak więc Niemcy obowiązkowo prowadzą Drang Nacht Osten niosąc cywilizację lub śmierć, zależnie od upodobań autora (faktycznie ich polityka była bardzo długo nastawiona na ekspansję na południe, ku bogatym miastom włoskich).

Dominuje arystokracja typu ziemiańskiego i z XIX wieczną ziemiańską mentalność. Arystokracja ta jest zdrowo / niezdrowo oddana kościołowi i religii, albowiem jeszcze nie dorosła do / nie została zepsuta przez ideały oświecenia.

Kościół ten to wspaniała, kontrreformacyjna potęga, poddana papieżowi. Bo o takich rzeczach, jak kościół anglosaski czy celtycki nikt nie słyszał. Reforma kluniacka, reforma gregoriańska, saeculum obscurum czy wielkiej schizmie zachodniej też najlepiej zapomnieć.

Ludzie żywią zdrowe poglądy rodzinne, która to rodzina ma postać 2+3. Nie ma żadnego przeganiania starców z domu, bo wygodnie umierają, żadnych konkubin, rozwodów, kobiety nie pchają się do męskich zajęć czy zawodów…

A i naturalnie wszyscy byli biali.

Faktycznie to gdzieś tak do XVII wieku prawie połowa ludności Europy zamieszkiwała współczesną Turcję, Włochy i południową Hiszpanię. Gospodarka tego pierwszego regionu była zapewne większa, niż cała gospodarka reszty Europy. Jeśli chodzi o obyczajowość, to było bardzo różnie i zmieniło się co najmniej kilka razy. Podobnie wyglądała sytuacja kobiet. Dla przykładu w XIII wieku w Paryżu (gdzie znajdowała się jedno z największych skupisk ludności na północy Europy) zarejestrowane było trochę ponad 120 gildii rzemieślniczych z czego 5 było gildiami wyłącznie kobiecymi, w skład kolejnych 80 wchodziły zarówno kobiety, jak i mężczyźni, z czego w około 20 pozwalało im uzyskać stopień mistrza (a większość pozostałych dziedziczyć go po mężu).

Stosunek do religii był bardzo różny. Ogólnie współczesny konserwatysta bardzo by się zapewne zdziwił spotykając księdza z okresu poprzedzającego kontrreformację…

Było tam też rasowo-kolorowo. Sama ludność tego obszaru jest dość charakterystyczna, stanowi bowiem mieszankę między typowymi białymi, a typem bliskowschodnim. Dochodzili do tego przybysze z Europy Północnej, wcale nie rzadcy oraz z Afryki (również północnej) i Bliskiego Wschodu reprezentujący czysty typ bliskowschodni. Do tego czarni z Afryki Subsaharyjskiej, zarówno niewolnicy, wolni, jak i wyzwoleńcy oraz turkmenoidalni niewolnicy, wolni i wyzwoleńcy ze stepów Morza Czarnego. Czyli do koloru do wyboru…

A potem przychodzi druga strona. I dostajemy takiego jarla Haakona Sigurdosna:

AAAAQewozgytx82DEIK8qKK3MI3KhnFgbkBJCL7NAuHuW-nCt3nRTd7wKx3y5a5_4w-CJyCL57S2Z70S1DIr3mF211NWBAZnexlTKI_pyJG3zThQyyF5xBZxRA1QU06_bBTvkLk_uC44NhdnZ7tJCezVrKk8z3w

Lub coś równie nonsensownego.

Bo jak coś było we Włoszech, to 2500 kilometrów dalej na północ msiało być identycznie.

Albo DeDeki:

Odkąd istnieje Dungeons and Dragons w grach fabularnych i cRPG postać tworzy się wybierając rasę i klasę. Rasa często daje bonusy typu +2 do czegoś – 2 do czegoś innego. Te bonusy nieczęsto są dość nieprzemyślane i nudne, prowadzą bardziej do uszczuplania liczby możliwych wyborów niż jej zwiększania, bo z góry wiadomo, że orkowy albo krasnoludzki wojownik jest odrobinę lepszy od dowolnego innego.

Ale niedawno ktoś wymyślił, że bonusy te są rasistowskie.

Idea jest równie nonsensowna, co niedorzeczna. Twórców pomysłu można łatwo zabić śmiechem, podobnie jak ich zwolenników. Walka, czy może raczej egzekucja więc trwa. I wtedy pojawiają się oni, cali na brunatno: endecko-chadeckie, konserwatywne, biało supremacjonalistyczne, altrajtowe chuj-wie-co. I masz „Bonusy do cech powinny zostać, bo są realistyczne! Spójrzcie na prawdziwe życie! Przecież czarni są mniej inteligentni od białych, za to nadrabiają to kondycją, bowiem Bóg stworzył ich do zbierania bawełny!” albo „Kobiety też powinny mieć -2 do siły z uwagi na to, że są mniejsze i słabsze oraz +2 do zręczności, z uwagi na wprawę w myciu garnków”.

Czyli po prostu samozaoranie.

Oraz zaoranie innych.

Bo po czymś takim trudno bronić idei ras w grach…

Powiem uczciwie:

Nie lubię obydwu stron. Nie lubię ich, ponieważ uważam, że obie strony są dokładnie tym samym: bandą samozwańczych obrońców moralności, przekonanych, że mają od historii mandat do mówienia innym, co mają robić, jak mają zarządzać swoim czasem i jak wydawać pieniądze. Zatruwający życie ludzi i ganiący ich za robienie rzeczy, które w najgorszym razie są nieszkodliwe oraz chcący zmusić ich do rzeczy, z których w najlepszym razie nie będzie pożytku.

Obie grupy (oraz kilka innych) wydają się też wierzyć, że współczesna cywilizacja ma się zawalić i nadchodzi ich czas: era wodnika, nowe średniowiecze, paruzja czy inny post-modernizm (z tego powodu nazywam ich wszystkich zbiorczo właśnie post-modernistami), co usprawiedliwia ich w ich przekonaniu. Oczywiście jest to bzdura: współczesna cywilizacja być może upada, ale to, co ewentualnie przyjdzie będzie antropocenem, czyli modernizmem do sześcianu.

Różnią się oni tylko kilkoma szczegółami. Pierwszym z nich są cechy typowo kosmetyczne: jedni chcą zabrać mi pieniądze i spowodować, żeby sprawiedliwie podzielili je urzędnicy. Drudzy również chcą zabrać mi pieniądze i spowodować, żeby sprawiedliwie podzielili je księżą. Różnią się też listą ludzi, którym działalności należy zabronić. Niestety na obu listach znajduję się zarówno Ja, jak i większość ludzi, których lubię oraz szanuję, choć z innych powodów.

Druga różnica polega na tym, że lewa strona generalnie znajduje się za morzem, a prawa rozwala kraj, w którym mieszkam.

Trzeci, że mam z nimi kosę dłużej, niż z lewicą. Twitterowy, lewicowy neo-konserwatywny neo-purytanizm jest stosunkowo młodym zjawiskiem, znaczenia nabrał może 10 lat temu. Mam też wrażenie, że łączy w sobie tyle sprzeczności, iż pewnie sam rozpadnie się pod własnym ciężarem prędzej czy później. Co zaś się tyczy prawej strony, to dobrze pamiętam, kto tropił pornografię w Czarodziejce Z Księżyca i satanizm w Dragonballu, załapałem się też na koniec Satanic Panic i filmy pokroju Znamienia Szatana czy Zagrajmy w Dungeons and Dragons oraz na początek nagonki na brutalność w grach komputerowych. Tak więc:

a-ja-wiem-od-kogo-wy-sa

Wiem też, że ludzie tacy byli na długo przed moim urodzeniem (i na przykład twierdzili, że czytanie Władcy Pierścieni ma równie szkodliwe efekty, jak zażywanie LSD) i niestety: zostaną długo po mojej śmierci.

Nie ma też nadziei, żeby szlag ich trafił.

Ten wpis został opublikowany w kategorii fantastyka, Filmy, Offtopic, RPG, Seriale, Telewizja, Wredni ludzie. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

10 odpowiedzi na „O walce na dwa fronty…

  1. marchewa79 pisze:

    To się niestety przenosi także na szkołę np. w polskiej szkole wczesnego średniowiecza w zasadzie nie ma 476 i… chrzest polski uzupełniony sporadycznie o Verdun. A te pół wieku! pomiędzy wyparowało. Podobnie Bizancjum. W zasadzie nie istnieje jako tło popkultury. Do tego stopnia że mamy seriale o wikingach a nikt nie pokusi się o serial pokazujący choć fragment z milenium istnienia jednego z najpotężniejszych imperiów średniowiecznej Europy. A przecież tam było wszystko od religijnej ortodoksji do absolutnego obyczajowego bagna. Wszystko to podlane rzymsko-orientalnym sosem w grecko-turecko-italskim miksie.

    • Cadab pisze:

      Jest taki stary felieton, zdaje się Vargi, utyskujący nad kulturowo-historyczną dominacją w pop-kulturze pewnych punktowych zjawisk oraz przesytowi angielskiej perspektywy na szeroko rozumiane „średniowiecze i okolice w Europie” (stąd chociażby wikingowie tak ostro eksponowani, bo dla wyspiarzy to ważne „przeżycie”). I w owym felietonie padło pytanie, że w sumie w czym my jesteśmy gorsi, mając tak niesamowicie pokopaną historię okresu tuż-przed rozbiciem dzielnicowym oraz w jego trakcie, przecież to się nadaje na serial pokroju „Dynastii Tudorów” (w momencie pisania artykułu, była ona na topie i generalnie produkowano na zachodzie oraz w koprodukcjach wysokobudżetowe seriale historyczne), wyławiając co bardziej soczyste wątki i wymieniając je po przecinku jako gotowy w zasadzie scenariusz na odcinek, jak nie i cały sezon.
      Ktoś ten felieton przeczytał, pomyślał, podumał i ostatecznie wyprodukował z tego serial. Tylko że targetem zostały gospodynie domowe i dostaliśmy z tego „Koronę królów”

      PS
      Jak ktoś mówi, że „Bizancjum popkulturowo nie istnieje”, to trochę tak, jakby marudzić, że „za mało mamy o wikingach”. Mam wrażenie, że to jest jedyny „egzotyk” wykorzystywany w popkulturowym używaniu średniowiecza, i zawsze występujący wg tego samego klucza.

      • Tylko problem z tymi Wikingami jest taki, że oni faktycznie byli ważni w skali globalnej.
        – mieli bogate miasta na kilka wieków przed nami
        – co najmniej dopomogli w budowie Rusi
        – mogli uczestniczyć w budowie Czech i Polski
        – ukształtowali późniejsze monarchie Anglii, Szkocji i Irlandii
        – istotnie wpłynęli na politykę Francji i Hiszpanii
        – stworzyli księstwo Nornandii
        – ich potomkowie odbili z rąk Muzułmanów Sycylię i wywrócili do góry nogami politykę Morza Śródziemnego
        – wynajmowali się bizantyjskim cesarzom jako gwardziści
        – stworzyli cały system handlu na Morzu Północnym i Północnym Atlantyku
        – stworzyli system handlu na Wschodzie Europy
        – zrewolucjonizowali żeglugę morską, tworząc nowe typy statków handlowych
        – ich potomkowie uczestniczyli w Krucjatach Północnych (jeśli dodać Normanów to też w normalnych krucjatach)
        – o kolonizacji Islandii i Grenlandii nie wspominając

        Tak więc trudno odmówić im znaczenia. Myśmy jednak siedzieli głównie lokalnie.

      • Cadab pisze:

        Ile produkcji NIE anglojęzycznych i równocześnie NIE ze Skandynawii potrafisz wskazać o wikingach? I nie chodzi tu o ich nieobecność na polskim rynku, tylko ich nieistnienie. Przypomnę, że taka chociażby Neustria zmieniła nazwę na Normandię, z dość znaczącego powodu.
        I ja piję do tego, a nie do „małego” znaczenia wikingów. Medialnie istnieją oni w obrębie Skandynawii i Anglii (i tylko Anglii, a tak Szkoci jak i Irlandczycy mieli dokładnie takie same problemy jak reszta wysp z najazdami i napadami).
        Więc biorąc pod uwagę wszystkie wymienione przez ciebie czynniki, których nie neguję ani nawet nie sugeruję, żeby je umniejszać, dość osobliwe jest, że w całej Europie, medialnie interesują się nimi niemal wyłącznie lokalsi (bo jednak przodkowie) oraz Angole (bo są dziwni), a reszta to w mniejszym lub większym stopniu konsumuje, w ogóle nie dorzucając swoich cegiełek do tego. Akurat w skali naszego kontynentu, to nie jest tak, że Wielka Brytania jest jakimś przodownikiem w produkcji filmowej, a już szczególnie gdy chodzi o filmy i seriale kostiumowe. Jednak z jakiegoś powodu mają niemal monopol poza Skandynawią na ten wątek, bo nikogo on poza nimi nie obchodzi gdy chodzi o tło historyczne.

        PS
        W ogóle nie o wikingów mi tutaj chodziło, tylko właśnie o punktowość skupienia uwagi, a oni stanowią jeden z najjaskrawszych obrazków zjawiska.

      • Trochę by się udało: Vinland Saga z Japonii, Viking z Rosji, była jakaś powieść Mortki, cała twórczość Artura Szrejtera, DDługi Dzień Walhalli z Czech, Thorgal franko-polsko-belgijski… I to tak w pięć minut. Trochę by się tego zebrało, gdyby więcej poszukać.

      • Cadab pisze:

        I w ogóle z drugiej strony, z całej tej listy:
        – ukształtowali późniejsze monarchie Anglii, Szkocji i Irlandii
        – wynajmowali się bizantyjskim cesarzom jako gwardziści
        – o kolonizacji Islandii i Grenlandii nie wspominając
        To są jedyne wątki realnie „zagospodarowane” medialnie w kontekście wikingów. CZASEM coś się bąknie o Normandii, ale to zakłada, że fabuła będzie się intensywnie skupiać na tym miejscu. Równocześnie gwardziści raczej robią jako „egzotyczna wstawka”, a nie faktyczny wątek.
        Słowem – z całej tej litanii występuje najczęściej to, że najeżdżali i podbijali Wyspy Brytyjskie, zwykle z dodanym (anachronicznym) kontekstem, że to w ramach rekompensowania sobie za Islandię i Grenlandię (gdzie dotarli dawno po tym, jak przestali już łupić Wyspy)

  2. Cadab pisze:

    Skomentuje to graficznie, bo czemu by nie:

    Przy czym jest jeszcze bardziej prymitywne graficzne przedstawienie sytuacji, ale kowal zawód na wymarciu.

  3. Grisznak pisze:

    Cóż, w moim „ulubionym” Myfarog RPG autorstwa Sam-Wiesz-Kogo, Murzyni faktycznie mają modyfikatory negatywne do inteligencji i zdrowia, a kobiety do siły. Ale z drugiej strony, wyobrażasz sobie DDki bez modyfikatorów negatywnych? Wszyscy by wtedy grali elfami… I kto by chciał być Mordercą Elfich Paralityków?

    • Cadab pisze:

      Poproszę bingo do MojejŻaby. Mamy już o czarnych, ja dorzucam od siebie modyfikatory sytuacyjne do pływania. Kto da Papyrusa?

      Wyobrażasz sobie DeDeki jako funkcjonalną grę, a nie dziwaczne nagromadzenie skamielin z różnych epok? Ja nie. Może dlatego nie używam, a tym samym nie mam dedeckich problemów.

      • Grisznak pisze:

        Myfarog to jest kopania takich motywów. Dość dodać, że mamy przecież nację wcale-nie-żydów wierzących we wcale-nie-Jezusa oraz kultystów Cthulhu, regularnie zjadanych przez swoje bóstwo. A jego wersja współczesna to jeszcze większa poezja.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s