Jeszcze jeden wpis o polityce w fantastyce:

lewyKilka miesięcy temu dostałem prośbę o napisania na ten temat…

Jak to możliwe, że – skoro najlepiej sprzedający się, polscy pisarze fantastyki: Grzędowicz, Pilipiuk, Kosik i Wegner mają kosnerwatywne poglądy, to fandom został zdominowany przez „oszalałe lewactwo”? I czy faktycznie stało się tak dlatego, że ludzie „dorośli”, a lata 90-te skończyły się?

Otóż: moim zdaniem obydwie strony popełniają w tej dyskusji błąd. I to więcej, jak jeden…

Najpopularniejszy pisarz fantastyki w Polsce:

Nie wymaga mistrzostwa w Google, by odkryć, że Konrad T. Lewandowski myli się co do jednej rzeczy. Otóż: najchętniej kupowanym i najpewniej czytanym, polskim pisarzem fantastyki nie jest żaden z wymienianej przez niego czwórki, tylko (tu bez niespodzianek) Andrzej Sapkowski. Czyli pisarz, który – przynajmniej jeśli chodzi o idee polityczne wyrażane w swej twórczości – wydaje się osobą dość umiarkowaną, raczej zdążającą w stronę socjaldemokracji albo europejskiego wariantu liberalizmu niż twardej, konserwatywnej prawicy.

Co więcej wygląda na to, że sprzedaje się on lepiej, niż cała czwórka razem wzięta.

To znaczy: opierając się o dane tygodnika Wprost z roku 2020 (nowszych niestety nie ma) Sapkowski zarobił na swojej twórczości 4.1 miliona złotych. W okolice jego wartości dobija tylko Rafał Kosik (1,3 miliona złotych), który jednak nie jest obecnie znany jako twórca fantastyki, a literatury dziecięcej.

Niewiele gorzej sprzedaje się też Szczepan Twardoch (0,9 miliona złotych), który z całą pewnością nie ma poglądów konserwatywnych, a może wręcz lewicuje. Z tym, że Twardoch ponownie nie do końca jest pisarzem fantastyki…

Trudno natomiast mieć pretensję do Lewandowskiego o to, że pominął Rafała A. Ziemkiewicza (znów 0,9 miliona złotych), gdyż pisarz ten od jakichś 20 lat nie napisał ani jednej książki fantastycznej.

Z wymienionych przez niego pisarzy znamy dane sprzedażowe jeszcze tylko Andrzeja Pilipiuka (740 tysięcy złotych). Na tej podstawie można oprzeć przekonanie, że prawdopodobnie cała wymieniona czwórka jest mniej poczytna, niż Tolkien Europy Środkowej. Jest to o tyle znaczące, że Onże napisał coś z 15 książek, podczas gdy sam Pilipiuk coś z 60…

I bardzo dobrze, bo Sapkowski to lepszy pisarz.

Błędy prawaków:

268263296_4889661227750947_3898567207300409601_n

Poza wyżej wymienionym prawa strona popełnia jeszcze dwa poważne błędy. Pierwszym z nich jest założenie, że bez niej polski fandom nie istniałby. Wybaczcie, ale pamiętam jeszcze czasy, kiedy Fabryki Słów nie było, a o wyżej wymienionych pisarzach nikt nie słyszał, a procesy, które go ukształtowały już byłyby w toku… Co więcej zaryzykuję tezę, że – gdyby wyżej wymienionych pisarzy nie było (i to nawet wliczając Sapkowskiego) – polski fandom byłby mniej-więcej taki sam.

Ba! Nawet, gdyby nie było Nowej Fantastyki, to polski fandom wyrósł by na coś bardzo zbliżonego do obecnej wersji.

Bo to nie polscy pisarze napisali Władcę Pierścieni, Diunę, Grę o Tron czy Świat Dysku, nie oni nakręcili Gwiezdne Wojny, Startrek, Matrix czy ekranizacje Marvela, nie oni stworzyli takie gry jak Warcraft, Diablo, Dungeons and Dragos czy którakolwiek odsłona Warhammera. Nie oni rysowali mangi i nie przerabiali ich na anime…

Sorki, ale polski fandom w dużej mierze powstawał niezależnie od nich. Wiele najpopularniejszych zjawisk było kształtowane na zewnątrz, choćby w takich czasopismach, jak Top Secret, Gambler, Secret Service, Kawaii, CD-Action...

Owszem, można przekonywać, że – gdyby nie Jacek Piekara (który dużo pisał do Top Secret, Gamblera i Secret Service) ludzie nie dowiedzieliby się, kto to Tolkien, Pratchett czy może nawet Sapkowski… Jednak nadal ktoś musiałby recenzować takie gry jak Diablo, Baldur’s Gate czy Discworld i napomnieć o istnieniu tych pisarzy. Nawet, jeśli by do tego nie doszło, to Peter Jackson nakręciłby Władcę Pierścieni, Lucas Trylogię Sequeli, a Disney Marvela. I nadal istniałby polski fandom fantastyki. Jedyna różnica byłaby taka, że jak na Pyrkonie w 2019 było 50 tysięcy odwiedzających, to w świecie bez naszych fantastów byłoby ich 40 tysięcy.

Drugi błąd, jaki popełniają polscy pisarze fantastyki (tym razem jako kolektyw) polega na tym, że zakładają iż zakładają, że to oni budzą sympatię, podczas gdy w rzeczywistości robią to ich książki.

Otóż: w momencie kiedy czytam jakąś powieść, oglądam film czy gram w grę to najczęściej nie interesuje mnie, zwykle też nie wiem i prawie nigdy nie próbuję ustalić, kim jest autor: jakie ma poglądy, zawód, płeć, czy żyje czy też już umarł i tak dalej i tak dalej. W ostatnim roku zrobiłem od tej zasady trzy wyjątki. Byli to: Tolkien, którego biografię sobie czytałem, ta nieszczęsna Jemisin, gdyż interesowało mnie, jak to możliwe iż ktoś wydał tak słabą książkę oraz polscy pisarze, z którymi ciągle się kłócę.

Tym co mnie interesuje to przygody bohaterów.

Mówiąc krótko: do postaci wiedźmina Geralta mam bardziej osobisty stosunek, niż do Andrzeja Sapkowskiego. I myślę, że moje podejściejest wśród fanów dominujące.

Obawiam się więc, że wyżej wymienieni pisarze to dla czytelników ich książek tojacyś ludzie, którzy napisali fajne książki, a nie wyrocznie czy wzory do naśladowania…

Jak „oszalałe lewactwo” zdominowało fandom?

Akurat na to pytanie odpowiedź jest prosta.

Znając dokonania Konrada T. Lewandowskiego podejrzewam, że najlepszą definicją „oszalałego lewaka” jest w jego wydaniu brzmi „prawie każdy”.

Tak więc: Ja jestem oszalałym lewakiem, Ty mój drogi czytelniku jesteś oszalałym lewakiem, Twój chomik jest oszalałym lewakiem i kasjerka ze sklepu zoologicznego, która Ci go sprzedała również była oszalałą lewaczką.

Po prostu wszyscy jesteśmy oszalałymi lewakami.

To odpowiada na pytanie. Cała polska zamieszkana jest prawie wyłącznie przez oszalałych lewaków, więc naturalnym jest, że zdominowali fandom. Przejdźmy więc do drugiej strony.

Błąd lewaków:

Zgadzam się, że polscy pisarze fabryczni często piszą teksty słabej jakości i stargetowane na nastolatków płci męskiej, którzy zdaniem autora identyfikują się i tak dalej i tak dalej… Ale na tym się kończy. Otóż: nikt tu nie „dorósł”. Jak zwykle u socjaldemokracji rewolucja nie wybuchła i nie wybuchnie. Zresztą „lewa strona” tej dyskusji jak się zdaje już spadła z rowerka z zupełnie innej przyczyny.

Powód jest taki, że pisząc swoje nieszczęsne opowiadanie Komuda naruszył pewną iluzję, a wydarzenia, które miały miejsce później całkiem ją zburzyły. Otóż: do tej pory czytelnicy polskiej fantastyki myśleli zapewne, że skoro pisarze ci piszą fajne książki, to też są fajnymi ludźmi. Ewentualne dziwności prawdopodobnie były brane za zamysł artystyczny, cechy postaci i tak dalej i tak dalej…

Tym czasem okazały się one konsekwentnie stosowaną taktyką.

Co więcej sposób, w jaki fantaści próbowali kontrolować zniszczenia także okazał się ich słabym punktem. Po prostu nikt nie lubi obłudy.

A potem internet poczuł już krew…

Ogólnie rzecz biorąc fakt, że udało im się jako tako wybrnąć obronną ręką to polaryzacja polskiego społeczeństwa. Tak więc: kiedy jedni zaczęli ich atakować, to inni przybyli ich bronić…

Wiecie dlaczego ludzie czytają fantastykę?

Bo ani w światach fantasy ani science fiction was lewo-prawa hołoto nie ma!

Rzeczą, której obydwie strony nie potrafią zrozumieć jest fakt, że fantastyka nie jest jakąś satyrą o leniwych chłopach, której celem jest przemycanie politycznego komentarza tak, by tylko wybrani go zauważyli. Owszem, to się zdarza, ale ogólnie rzecz biorąc jest to cecha złej fantastyki. Fantastyka to natomiast (słowami Toma Shippeya) „baśnie elfów o ludziach”. Utwory całkowicie niezależne, których głównym celem jest przeniesienie odbiorcy do fikcyjnego świata, w którym nie będzie tego całego, otaczającego nas codziennie szumu informacyjnego i propagandy oraz problemów życia codziennego.

Zresztą, dlaczego w dzisiejszych czasach taki przekaz miałby mieć znaczenie?

Mamy wolność słowa, kto chce, ten sobie może w internecie felieton polityczny napisać.

Ogólnie:

Ekonomista Jim Collins w książce Jak upadają giganci analizował przyczyny upadków potentatów biznesowych. Zaobserwował, że firmy takie przechodzą pięć etapów swojego rozwoju. Są to:

  1. Pycha zrodzona z sukcesu

  2. Chaotyczne sięganie po więcej

  3. Negowanie ryzyka i zagrożeń

  4. Rozpaczliwe szukanie ratunku

  5. Odejście w niebyt lub nieistotność

Moim zdaniem w polskiej fantastyce widać już oznaki trzeciego etapu.

Ten wpis został opublikowany w kategorii fantastyka, Fantasy, Książki i oznaczony tagami , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

35 odpowiedzi na „Jeszcze jeden wpis o polityce w fantastyce:

  1. Vespera pisze:

    Dziwi mnie obecność Roberta M. Wegnera we wpisie Konrada Lewandowskiego. Czy on w ogóle czytał Opowieści z meekhańskiego pogranicza? Przecież autor zawarł w nich najpiękniejsza krytykę bezmyślnie wyznawanej tradycji, jaką kiedykolwiek czytałam… A polskie prawactwo uwielbia przecież odnosić się do argumentu „bo tradycja” jak nie ma już niczego na swoją obronę. Pozdrawiam, Oszalała Lewaczka.

    • Janusz pisze:

      Tradycja buduje relacje, struktury społeczne i tożsamość. Człowiek potrzebuje poczucia kontynuacji. Nie jest doskonała, ale jest lepsza, bo naturalnie wykształcona, niż racjonalne projekty, zaklęte w swoim czasie i ograniczeniach twórców. Dlatego tradycja jest wieczna, ostatecznie się dostosuje, a projekty i wymysły odchodzą w zapomnienie. A im bzdurniejsxy projekt, tym szybciej.

      • Siman pisze:

        „Dlatego tradycja jest wieczna, ostatecznie się dostosuje, ostatecznie się dostosuje, a projekty i wymysły odchodzą w zapomnienie. ”

        Tak, tylko z tradycją jest jak z tym krasnoludzkim toporem u Prattchetta: ma kilkaset lat, z tymże trzonek był wymieniany dwanaście razy, a ostrze – siedemnaście. Tu podobnie: idee, które dzisiaj są „odwieczne”, sto lat wcześniej były lewackim wymysłem i projektem, który miał odejść w zapomnienie.

        Taki powiedzmy „tradycyjny model rodziny” pojawił się w latach 50-tych zeszłego wieku, początkowo jako kaprys klasy średniej. Jeszcze w XIX wieku czystość przedmałżeńska była dla niższych warstw społecznych w zasadzie obcym konceptem. Posiadanie nieślubnego dziecka było dla kobiety plusem, bo udowadniało jej płodność, a dzieci niezależnie od pochodzenia traktowano jako para rąk do pracy w polu lub fabryce. Natomiast dziadków którzy tracili zdolność do pracy wyrzucało się z domu na przednówku, bo kto nie pracuje ten nie je, miejsca pod piecem też niech nie zajmuje.

      • Janusz pisze:

        Ponieważ Zegarmistrz wedle uznania daje i odbiera możliwość wypowiedzi, odpowiem Simanowi tutaj:

        Próbujesz nam wmówić, że tradycja to wyłącznie kwestia kulturowa, a te się zmieniają wedle kaprysu. Nieprawda.

        Wieczność tradycji polega na wiecznym rozwoju wokół rzeczy niezmiennych. Do poczęcia dziecka potrzeba ojca i matki, jest to rzecz niezmienna, a ludzie są związani z członkami swojej rodziny ze względów praktycznych i emocjonalnych. Dlatego też nie jest prawdą, że „Taki powiedzmy „tradycyjny model rodziny” pojawił się w latach 50-tych zeszłego wieku, początkowo jako kaprys klasy średniej.”. Tak zwana „rodzina atomowa” to etykietka amerykańskich socjologów, na wyrost, bo oni wszystko robią z przesadą. Ten model był bezpośrednią kontynuacją wzorców z XIX wieku, tak jak nasze rodziny lat pięćdziesiątych były kontynuacją tych naszego wieku dziewiętnastego. Jedne i drugiej źródło mają w ludzkich właściwościach o których już pisałem. Reszta Twojej wypowiedzi to robienie reguł z pewnych ograniczonych zjawisk. Np. „Natomiast dziadków którzy tracili zdolność do pracy wyrzucało się z domu na przednówku, bo kto nie pracuje ten nie je, miejsca pod piecem też niech nie zajmuje.” było prawdą w warstwach biedniejszych, wiejskich i tylko w wyniku klęsk głodu. Wyobrażasz sobie, żeby dobry mieszczanin tak zrobił? Albo na co miał wystawić tego dziadka libijski Arab? No właśnie.

        Innymi słowy – człowiek trwa, o ile potrafi znaleźć wyraz tego co w nim prowadzi do wieczności. Relatywizm, modernizm i inne lewicowe fanaberie to kaprys naszych czasów. Wkrótce odejdą, a tradycyjna rodzina, religie i wspólnoty lokalne przetrwają.

      • 1) Niczego nie daję i niczego nie zabieram. Rozgniewałeś filtr przeciwspamowy. Nie moja wina, że maszyny Cię nie lubią.

        2)

        Ten model był bezpośrednią kontynuacją wzorców z XIX wieku, tak jak nasze rodziny lat pięćdziesiątych były kontynuacją tych naszego wieku dziewiętnastego. Jedne i drugiej źródło mają w ludzkich właściwościach o których już pisałem.

        Polska rodzina lat 50-tych w żadnym razie nie ma korzeni w XIX wieku. Wręcz przeciwnie: nasz kraj doświadczył gigantycznych (mówiąc kolokwialnie) przemian społecznych: zarówno za sprawą wojny, jak i komunistów. Śmierć znaczącej części społeczeństwa, wielkie przemieszczenia ludności ze wschodu na zachód kraju, reforma rolna, gwałtowna urbanizacja, … Wszystko to wywróciło do góry nogami organizację życia na najdrobniejszym poziomie.

        Np. „Natomiast dziadków którzy tracili zdolność do pracy wyrzucało się z domu na przednówku, bo kto nie pracuje ten nie je, miejsca pod piecem też niech nie zajmuje.” było prawdą w warstwach biedniejszych, wiejskich i tylko w wyniku klęsk głodu.

        Łatwo zapomnieć, że warstwy te stanowiły przed wojną 55 procent społeczeństwa. Do tego należy dodać jeszcze 25 procent ludności robotniczej, gdzie też zdarzały się podobne sytuacje.

        Wyobrażasz sobie, żeby dobry mieszczanin tak zrobił?

        Mieszczaństwo przed wojną stanowiło 11 procent społeczeństwa. Prawie połowa z nich to byli Niemcy i Żydzi.

        Wyobrażasz sobie, żeby dobry mieszczanin tak zrobił? Albo na co miał wystawić tego dziadka libijski Arab?

        O ile wiem (a moje źródło nie jest pewne, bowiem jest nim Cejrowski, zwolennik rzeczywistości przedwojennej, który nawiasem mówiąc się tym rozwiązaniem) w Libii tradycyjnie problem starców rozwiązuje się tak, że wysyła się ich z towarem na targ. Mogą zjeść za tyle, ile na targu zarobią. Prócz tego mają kont do spania w domu.

        Innymi słowy – człowiek trwa, o ile potrafi znaleźć wyraz tego co w nim prowadzi do wieczności. Relatywizm, modernizm i inne lewicowe fanaberie to kaprys naszych czasów.

        Gdybym nie był dobrze wychowany, to powiedziałbym, że to fantazje nie rozumiejącej świata konserwy.

        Wkrótce odejdą, a tradycyjna rodzina, religie i wspólnoty lokalne przetrwają.

        Mocne słowa, jak na mieszkańca jednego z najszybciej ateizujących się krajów na świecie.

      • Janusz pisze:

        Niech będzie to i wina filtra antyspamowego. Odpowiem gdzie mogę:

        1. „Polska rodzina lat 50-tych w żadnym razie nie ma korzeni w XIX wieku. Wręcz przeciwnie: nasz kraj doświadczył gigantycznych (mówiąc kolokwialnie) przemian społecznych: zarówno za sprawą wojny, jak i komunistów. Śmierć znaczącej części społeczeństwa, wielkie przemieszczenia ludności ze wschodu na zachód kraju, reforma rolna, gwałtowna urbanizacja, … Wszystko to wywróciło do góry nogami organizację życia na najdrobniejszym poziomie”

        Wojna zmieniła wiele, ale nie podstawy. Rozród, związki z dziadkami, relacje między rodzeństwem będą jeszcze długo takie jak w wieku XIX. Powiedziałbym nawet, że do 1990 roku. A i nawet dziś, czyż matka przestała być matką?
        Zresztą, chodziło mi o bardziej ogólną zasadę, nie wyłącznie nasz kraj. Rodzina to rozród i związki między spokrewnionymi – zasada uniwersalna wszędzie i zawsze, mimo drobnych różnic.

        2. „Łatwo zapomnieć, że warstwy te stanowiły przed wojną 55 procent społeczeństwa. ”

        I, jak pisałem, robili to podczas klęsk i nie wszyscy, nie zawsze. A także znowu – chodziło mi o szerszy kontekst. To jest coś, ci ci generalnie umyka. W tym, czy każdym innym temacie.
        Co do przykładu Cejrowskiego – jakoś nijak się ma to do zabijania ludzi. Jest trudno? Jest. Ale ten starszy człowiek ma swoje miejsce i związek z rodziną. Jego byt jest zapewniony na tyle, na ile jest to możliwe.

        3. „Gdybym nie był dobrze wychowany, to powiedziałbym, że to fantazje nie rozumiejącej świata konserwy”.

        Nie jesteś dobrze wychowany. Przeceniasz także swoją wiedzę i możliwości logicznego wnioskowania. Wczoraj, dziś i, niestety, jutro. Wielu ci to mówiło, a wciąż nie łapiesz. I nie załapiesz.

        4. „Mocne słowa, jak na mieszkańca jednego z najszybciej ateizujących się krajów na świecie”

        Mocne, ale adekwatne. Jak mówiłem, nie łapiesz kontekstu. Ani tego przestrzennego, ani czasowego.

        Media lubią myśleć życzeniowo, wierząc, że Kościół zaraz upadnie. To pierwszy błąd. Drugi jest taki, że ateizacja i sekularyzacja nie są zjawiskami tożsamymi. Ludzie mogą porzucać zorganizowane religie, ale nie potrzebę transcendencji. I trzecie, najważniejsze – czas to pojemne pojęcie. Ja nie myślę na dziesięć lat do przodu, ale na sto. Jesteśmy w schyłkowej fazie aberracji zwanej „Oświeceniem”, a właściwie jego dziecka, „Modernizmu”. Potwór ten, kiedy wszedł w swoją ostatnią fazę przypuścił agresywny atak na tradycję. Atak wielki, zmasowany. Przytłumi tradycję, okaleczy ją…i wtedy modernizm umrze, bo zabraknie mu pożywki. Gdyż tradycja żywi się swoją świętością, modernizm tylko modernizuje poprzez rewolucję. Ostatecznie zwróci się więc ku sobie, zaprzeczać będzie czyniąc ludzkie życie nie do zniesienia, pojawią się nowe problemy, wyczerpywanie surowców, bieda, wojna i wnet stanie się ważne to, co stanowiło przez wieki o sile ludzkości. Przetrwa bowiem ten, kto jest płodny, a bezpłodny modernizm nie może się w nieskończoność odtwarzać.

      • Nie jesteś dobrze wychowany. Przeceniasz także swoją wiedzę i możliwości logicznego wnioskowania. Wczoraj, dziś i, niestety, jutro. Wielu ci to mówiło, a wciąż nie łapiesz. I nie załapiesz.

        Ty i twoich trzech kumpli to nie jest wielu. Bo wybacz, fakt, że wszyscy macie IP z Dolnego Śląska nie wydaje się przypadkowy.

        Media lubią myśleć życzeniowo, wierząc, że Kościół zaraz upadnie. To pierwszy błąd. Drugi jest taki, że ateizacja i sekularyzacja nie są zjawiskami tożsamymi. Ludzie mogą porzucać zorganizowane religie, ale nie potrzebę transcendencji. I trzecie, najważniejsze – czas to pojemne pojęcie. Ja nie myślę na dziesięć lat do przodu, ale na sto. Jesteśmy w schyłkowej fazie aberracji zwanej „Oświeceniem”, a właściwie jego dziecka, „Modernizmu”. Potwór ten, kiedy wszedł w swoją ostatnią fazę przypuścił agresywny atak na tradycję. Atak wielki, zmasowany. Przytłumi tradycję, okaleczy ją…i wtedy modernizm umrze, bo zabraknie mu pożywki. Gdyż tradycja żywi się swoją świętością, modernizm tylko modernizuje poprzez rewolucję. Ostatecznie zwróci się więc ku sobie, zaprzeczać będzie czyniąc ludzkie życie nie do zniesienia, pojawią się nowe problemy, wyczerpywanie surowców, bieda, wojna i wnet stanie się ważne to, co stanowiło przez wieki o sile ludzkości. Przetrwa bowiem ten, kto jest płodny, a bezpłodny modernizm nie może się w nieskończoność odtwarzać.

        Kościół szybko nie upadnie. Może nawet nie w tym tysiącleciu. Za dużo majątku, za duża siła symboliczna i za dużo władzy.

        Modernizm nie prowadzi na Was żadnego ataku. Tak naprawdę nikt Was nawet nie traktuje poważnie: w tym paradoksalnie jest Wasza siła. Możecie więc bezkarnie wić się i kąsać. Być może kiedyś faktycznie uda Wam się uszkodzić podstawy cywilizacji zachodniej, przyjdzie bieda, wojna i brak surowców, a ludzie faktycznie odrzucą zasady Oświecenia.

        I wiesz co wtedy będzie?

        Druga Wandea.

        Więc ja bym na Twoim miejscu na to nie czekał.

      • Janusz pisze:

        1. „Ty i twoich trzech kumpli to nie jest wielu. Bo wybacz, fakt, że wszyscy macie IP z Dolnego Śląska nie wydaje się przypadkowy.”

        Cieszę się, że nie dyskutujesz z tym co napisałem, bo w ten sposób się ze mną zgodziłeś.

        Co do moich „kumpli”, to wybacz, ludzi tych nie znam. Ale nie jest aby ciekawym, że to właśnie ludzi z tego postępowego Dolnego Śląska drażnią głupoty które tu wypisujesz? 🙂

        2. „Modernizm nie prowadzi na Was żadnego ataku. Tak naprawdę nikt Was nawet nie traktuje poważnie: w tym paradoksalnie jest Wasza siła. Możecie więc bezkarnie wić się i kąsać. Być może kiedyś faktycznie uda Wam się uszkodzić podstawy cywilizacji zachodniej, przyjdzie bieda, wojna i brak surowców, a ludzie faktycznie odrzucą zasady Oświecenia.”

        Ogólnikowe zaprzeczenia i projekcje, nic ciekawego. W dodatku nielogiczne, bo piszesz „Być może kiedyś faktycznie uda Wam się uszkodzić podstawy cywilizacji zachodniej,”, a przecież Zachód zbudowano na niezwykłej relacji chrześcijaństwa i Rzymu, którą to podstawę wy, moderniści i pożyteczni-niezbyt-bystrzy podkopujecie. To jest wasza wiara, żywiąca się walką z chrześcijańsko-rzymską podstawą naszej europejskiej cywilizacji. Skazana na porażkę, jak napisałem.

        3. „Druga Wandea.”

        Wandea to najbardziej konserwatywny region Francji, a dołączają do niej kolejne, mimo dwustu lat działań wykorzeniających. Republika umiera, wyczerpała się jej podstawa kulturowa. Jest zagubiona, jeszcze dycha, lecz chwila i zniknie, zastąpiona tradycją starą (chrześcijaństwem) lub nową (islam). I tak tradycja znowu zwycięży, po krótkiej aberracji oświecenia-modernizmu. To oczywiste, jeżeli ma się perspektywę czasu dłużą niż kilka lat.

      • Nie dyskutuję z Tobą, bo – wybacz szczerość – pierdolisz okropne bzdury i zwyczajnie szkoda mi na Ciebie czasu.

        Republika Francuska natomiast upada już 223 lata i jeszcze jakoś nie upadła.

      • Janusz pisze:

        „Republika Francuska natomiast upada już 223 lata i jeszcze jakoś nie upadła.”

        Wielkie procesy i wielkie państwa wymagają wiele czasu. Wiek dziewiętnasty upływa pod znakiem starcia konserwatyzmu z republikanizmem, które przerodziło się w defetyzm i wielką porażkę Drugiej Wolny Światowej. Ostateczną katastrofę odsunął nieco de Gaulle ze swoim konserwatywnym programem, wynosząc kraj na wyżyny, który lewica konsekwentnie rujnuje od 1968. Współcześni Francuzi są zagubieni, złamano ich ducha, boją się przyszłości i islamu. A to wszystko w imię sekularyzmu i modernizacji.
        Jestem jednak optymistą. Zło nie trwa wiecznie, gdyż u podstaw życia stoją sprawy wieczne, o których pisałem, a nie zrozumiałeś (nie żebym się spodziewał czegoś innego :D).

        Natomiast „pierdolisz głupoty” to nie argument, tylko obelga człowieka, który jest bezsilny i opuścił gardę. Jeszcze stoi, jeszcze złorzeczy, ale już przegrał. Bo poza poczuciem wyższości i zasłyszanymi poglądami nic dla mnie nie masz. To bardzo typowe dla „postępowych ludzi”.

        Żegnaj Zegarmistrzu.

      • Siman pisze:

        @Janusz
        Po pierwsze uogólniasz do poziomu, w którym ciężko powiedzieć, że rozmawiamy o tradycji, co raczej o zjawisku, które marksiści określali jako bazę materialną, a konserwatyści wywodzili jako prawo naturalne. To dążenie do transcendencji lub utrzymywania pokrewieństwa to są pewne zjawiska uniwersalne, owszem. Zawsze będzie jakaś rodzina, ponieważ zawsze ludzie będą posiadali potrzebę wspólnoty, pokrewieństwa, następstwa, rodzicielstwa itd.

        Problem polega na tym, że właśnie konserwatyści są ludźmi, którzy rozpaczliwie odmawiają spoglądania na szeroki obraz dziejów, a skupiają się na tych drobnych wyróżnikach tymczasowej wersji ogólnych tendencji, przekonując, że tylko ich rytualna konserwacja będzie w stanie uratować wartości.

        Taka, dajmy na to, rodzina gejowska adoptująca dzieci, świetnie się wpisuje w ten transcendentny, uniwersalny model rodziny – tam też przecież będą teściowie, dziadkowie, wnuki i kuzyni, będzie wychowywanie, troska i wymiana międzypokoleniowa. Co więcej, współczesna heteroseksualna rodzina ma nieporównywalnie więcej wspólnego ze współczesną rodziną gejowską niż z XIX-wieczną rodziną chłopską. Konserwatyści jednak nie są w stanie przeżyć, że ta nowa wersja transcendencji jest choćby o milimetr inna niż ich własna, którą im wpojono w młodości.

        Twoja perspektywa jest słuszna, ale logicznie przeczy twojej tezie: skoro np. mordowane, podzielone, indoktrynowane, przerzucane geograficznie i urbanistycznie społeczeństwo polskie i tak wytworzyło sobie nową tradycję rodziny, jak sam twierdzisz równie wartościową co stara, to w gruncie rzeczy w ogóle nie trzeba się nią przejmować: każda rewolucja i tak skończy się tym, że pewne schematy zostaną powielona, jakaś rodzina zaistnieje. Możemy palić tradycjami jak w piecu i zmieniać je do woli, i tak przyjdą nowe.

        Tylko że konserwatyści tego nie rozumieją: ich nie obchodzą procesy dziejowe, im chodzi bardzo konkretnie o to, żeby jutrzejsze było jak najbardziej podobne do wczorajszego. Dzisiejsi skrajni tradycjonaliści w czasie rewolucji francuskiej siedzieliby po lewej stronie parlamentu, ale to nie ma dla nich znaczenia, bo nie sięgają tak daleko w tył. Za sto lat wasi następcy będą się dali pochlastać za ocalenie resztek modernizmu, który dzisiaj tak wyklinasz: będzie po prostu gratem, którzy konserwatyści zastali i nie zgadzają się żeby wyrzucić przy okazji sprzątania garażu.

      • Janusz pisze:

        Właściwie obiecałem Zegarmistrzowi, że nie będę odpisywał…ale to dotyczyło tylko jego. Brzmisz jak człowiek inteligentny i skoro włożyłeś tyle wysiłku, żeby mi odpisać, zasłużyłeś więc na odpowiedź:

        „Po pierwsze uogólniasz do poziomu, w którym ciężko powiedzieć, że rozmawiamy o tradycji, co raczej o zjawisku, które marksiści określali jako bazę materialną, a konserwatyści wywodzili jako prawo naturalne. To dążenie do transcendencji lub utrzymywania pokrewieństwa to są pewne zjawiska uniwersalne, owszem. Zawsze będzie jakaś rodzina, ponieważ zawsze ludzie będą posiadali potrzebę wspólnoty, pokrewieństwa, następstwa, rodzicielstwa itd.”

        Człowiek jest częścią swojego świata, wpierdzieli z nim (esencję), a więc właściwa natura ludzka jakoś tę esencję reprezentuje. I chociaż człowiek może tworzyć rzeczywistość kulturową, wszak to jego wyróżnik, nie może przekroczyć swojej natury. Czy jednak całość tej natury można zawrzeć w tendencji do tworzenia zjawisk kulturowych? Nawet jeżeli, to pewne rzeczy mają tendencję do przetrwania, a inne nie, przetrwanie zaś jest prawem natury. Nie jest to więc kwestia relatywna. Społeczeństwo, które rodzi dzieci, daje dobrostan emocjonalny i pozostaje stabilne, takie może przetrwać. A to dlatego, że umiejętnie wykorzystuje właściwości człowieka, które nie zmienią się w ciągu najbliższych tysiącleci. Dlatego pewne rozwiązania społeczno-kulturowe są lepsze od innych.

        „Problem polega na tym, że właśnie konserwatyści są ludźmi, którzy rozpaczliwie odmawiają spoglądania na szeroki obraz dziejów, a skupiają się na tych drobnych wyróżnikach tymczasowej wersji ogólnych tendencji, przekonując, że tylko ich rytualna konserwacja będzie w stanie uratować wartości.”

        Ja przecież nie przeczę ewolucji kultury. Po prostu wątpię, by pewne rozwiązania służyły przetrwaniu. A jak znajdziesz dowód na to, co daje przetrwanie, jeżeli nie spojrzenie w przeszłość? Przyszłość to czysta spekulacja.

        „Taka, dajmy na to, rodzina gejowska adoptująca dzieci, świetnie się wpisuje w ten transcendentny, uniwersalny model rodziny – tam też przecież będą teściowie, dziadkowie, wnuki i kuzyni, będzie wychowywanie, troska i wymiana międzypokoleniowa. Co więcej, współczesna heteroseksualna rodzina ma nieporównywalnie więcej wspólnego ze współczesną rodziną gejowską niż z XIX-wieczną rodziną chłopską”.

        Zgadzam się, że jeżeli geje aspirują do miana rodziny, to muszą opierać się na tym, co daje stabilność prawdziwej rodzinie. Wątpię jednak, by mogli to w poprawny sposób zapewnić. Bo raz, nie ma u nich naturalnej kontynuacji, a więc i rodzinnych struktur. A dwa, że społeczeństwo składa się z kobiet i mężczyzn, taka więc rodzina pokazuje tylko jedną stronę życia. I trzy, przecież większość dzieci wychowanych w takich związkach ma skłonności homoseksualne (ok. 60%), a większość homoseksualistów nie interesuje zakładanie rodzin. Czyli te gejowskie rodziny są niejako podwójne bezpłodne. A więc nie wspierają szerszego celu społecznego przetrwania.

        Co do tej rodziny z XIX wieku, jest to gruba przesada, zwłaszcza, że podstawowa funkcja rodziny (płodność i opieka) jest niezmienna.

        „Konserwatyści jednak nie są w stanie przeżyć, że ta nowa wersja transcendencji jest choćby o milimetr inna niż ich własna, którą im wpojono w młodości.”

        Obrażasz mnie traktując jak człowieka bezmyślnie trzymającego się reguł. Jak już pisałem, chodzi mi przetrwanie. Warunki się zmieniają, a natura człowieka nie. Ten kto trzyma się natury i rozumie warunki, ten przetrwa. Konserwatyzm jest szkołą ewolucji.

        „Twoja perspektywa jest słuszna, ale logicznie przeczy twojej tezie: skoro np. mordowane, podzielone, indoktrynowane, przerzucane geograficznie i urbanistycznie społeczeństwo polskie i tak wytworzyło sobie nową tradycję rodziny, jak sam twierdzisz równie wartościową co stara, to w gruncie rzeczy w ogóle nie trzeba się nią przejmować: każda rewolucja i tak skończy się tym, że pewne schematy zostaną powielona, jakaś rodzina zaistnieje. Możemy palić tradycjami jak w piecu i zmieniać je do woli, i tak przyjdą nowe.”

        Widzisz, zdajesz się wierzyć, że zaistnienie nowego świadczy o jakości. Nic bardziej mylnego. Rzecz w tym, że jedno nowe kontynuuje to co wieczne, a inne nowe to boczna odnoga skazana na wymarcie. Inmi słowy, pewne rodziny są gorsze od innych (przecież nie istnieje jeden jedyny model). Z punktu widzenia natury liczą się ci, którzy przetrwali. wartości tradycyjne przetrwają, bo mogą się odtwarzać, modernizm jest ostatecznie, mimo swojej agresywności, bezpłodny.

        „Tylko że konserwatyści tego nie rozumieją: ich nie obchodzą procesy dziejowe, im chodzi bardzo konkretnie o to, żeby jutrzejsze było jak najbardziej podobne do wczorajszego. Dzisiejsi skrajni tradycjonaliści w czasie rewolucji francuskiej siedzieliby po lewej stronie parlamentu, ale to nie ma dla nich znaczenia, bo nie sięgają tak daleko w tył. Za sto lat wasi następcy będą się dali pochlastać za ocalenie resztek modernizmu, który dzisiaj tak wyklinasz: będzie po prostu gratem, którzy konserwatyści zastali i nie zgadzają się żeby wyrzucić przy okazji sprzątania garażu.”

        Mylisz trzymanie się przeszłości (instynktowny konserwatyzm) i bardziej ewolucyjne spojrzenie. „Twardogłowi” z Puczu Janajewa byli instynktownie konserwatywni, ale nie konserwatystami.
        I jeszcze jedna rzecz – czas. Podając przykład Rewolucji chcesz pokazać, że dokonała się zmiana dziejowa, kolejny obiektywny krok w rozwoju. Zapewne stoi za tym wiara, że ludzkość zmierza ku jakiemuś celowi.
        Nie, nie zmierza. Ludzkość może przetrwać lub nie. To co nazywasz krokiem, który się dokonał i już go nie zmieni, to właśnie taka boczna droga ewolucji. Trzysta lat znaczy niewiele wobec wieczności. Wkrótce, to znaczy w ciągu stu lat, ta formacja kulturowa umrze bezpłodnie. Zostaną ludzie wieczności – chrześcijanie, muzułmanie, może ktoś jeszcze. Czy będą jeszcze jakieś aberracje? Może i tak. Ostatecznie wszystko wróci na swoje tory, po którym jedzie pociąg Przetrwanie zmierzający do stacji Wieczność.

      • Wybacz, ale to, co mówisz to zwykła dialektyka. Tworzysz łańcuchy wniosków, które oparte są na niezweryfikowanych (a często też nieweryfikowalnych) argumentach, których jedyną podstawą jest wiara „ogółu” czy też raczej Twoja lub najwyżej Twojej banieczki informacyjnej.

        Na początku: człowiek nie jest częścią swojego świata. Fenomen człowieka polega na tym, że potrafimy, w stopniu niedostępnym innym gatunkom świat kształtować. I to potrafimy to bardzo długo, nauczyliśmy się tego dużo wcześniej, niż w ogóle staliśmy się ludźmi. Bo wybacz: już Homo Habilis potrafili posługiwać się ogniem, a jedna małpa z płonącą żagwią może spalić naprawdę dużo lasu… Całe przystosowanie człowieka to przystosowanie do sztucznie wykreowanego środowiska. Przekształcamy krajobraz, przekształcamy biosferę, przekształcamy ekonomię, przekształcamy społeczeństwo i przekształcamy samych siebie, po to, żeby służyły jedynemu bogu, którego tak naprawdę ma nasz gatunek: nam samym. Robimy to w ciągłej misji znalezienia narzędzi, które dadzą nam jeszcze więcej władzy nad otoczeniem…

        Konserwatyści nie są tu wyjątkiem. To po prostu ludzie, którzy stworzyli pewne narzędzia dające im władzę, ale ich narzędzia (techniczne, społeczne, ekonomiczne czy ideologiczne) okazały się ograniczone i przestarzałe, nie zdolne przetrwać konkurencji z narzędziami innych ludzi. Jedyną ich (konserwatystów) nadzieją na przetrwanie jest zabranie i zniszczenie narzędzi innych ludzi.

        Ale jedyne, co mogą zrobić, to piłować gałąź na której sami siedzą w nadziei na odwleczenie swojego upadku. Może oddalonego o setki lub tysiące lat, ale nieuchronnego.

        Chrześcijaństwo, islam i inni nie są tu wyjątkiem. Stanie się tak, gdyż – poza obszarem najbiedniejszych społeczności – nie mają środków do pozyskiwania nowych wyznawców. Nie mają narzędzi intelektualnych, gdyż cała religijna nauka polega na znalezieniu ludzi wierzących i podtrzymaniu ich w wierze, bez odpowiadania na pytania. Nie mają argumentów ideologicznych, gdyż oświeceniowa nauka udowodniła, że lepiej radzi sobie z uwalnianiem ludzi od trosk, niż demony. Nie mają argumentów moralnych, bo od wieków są moralnymi bankrutami. Mogą posługiwać się bogactwem, ale ich bogactwo z roku na rok staje się (relatywnie) coraz mniejsze. Po prostu oświecenie i modernizm dużo lepiej radzą sobie z kreowaniem nowych źródeł zamożności. Mogą posługiwać się przemocą. Jednak znowu: ludzie oświecenia są koniec końców dużo skuteczniejsi w zabijaniu.

      • A jeżeli chodzi o homoseksualizm…

        Początkowo nie chciałem się do tego odnosić, gdyż uznałem iż jest to po prostu próba skierowania dyskusji w ślepą uliczkę i zmuszenia mnie i Simana do obrony stanowiska, do którego obrony nie będziemy mieć serca. Po namyślę dochodzę jednak, że obnaża to słabości Pańskiego rozumowania gdyż:

        1) Demaskuje jedyną rzecz, w której Wy, konserwatyści jesteście dobrzy: tworzenie demonów. Demonów, które zakazują rzeczy, które w najgorszym razie są nieszkodliwe, jak homoseksualizm, seks przedmałżeński lub handel w niedzielę, albo też zalecają i wychwalają rzeczy, z których w najlepszym razie nie ma żadnego pożytku, jak modlitwy, posty czy celibat kapłanów.

        2) Wykazuje to też, że mimo iż potrafi Pan zaobserwować pewne zjawiska, to interpretuje je Pan błędnie. Otóż: bezdzietność jest po prostu kolejnym przekształceniem. Jak Pan oraz wielu innych konserwatystów, postmodernistów i innych demonologów słusznie zauważył: „modernizm” się kończy. A dokładniej: kończy się epoka przyrostu naturalnego napędzanego stałym wzrostem gospodarczym. Owszem, przez ostatnie 10 tysięcy lat dzietność utrzymywała się na stałym, bardzo wysokim poziomie. Działo się tak dlatego, że posiadanie dzieci było opłacalne. A było opłacalne, gdyż począwszy od epoki żelaza, aż do XVII wieku (kiedy populacja ludzi utrzymywała się na mniej-więcej stałym poziomie 0,5 miliarda osobników) ludność stale była dziesiątkowana przez głód i choroby. Tak więc ludzie, którzy posiadali dzieci, które dożyły dorosłości mogli liczyć na poprawę swej egzystencji.

        Po roku 1500 ludność świata notowała gwałtowny, 16 krotny wzrost. Stało się tak, gdyż – dzięki odkryciom na polu geografii i technologii – posiadanie dzieci było jeszcze bardziej opłacalne. Bo ludzie byli potrzebni do pracy: najpierw w rolnictwie, potem w coraz nowszych dziedzinach przemysłu.

        Obecnie posiadamy technologię, która pozwala nam zwiększać wydajność pracy bez zwiększania zatrudnienia (zapewne nie w nieskończoność). I okazało się, że ludzi jest zwyczajnie za dużo. Stąd takie problemy jak bezrobocie, wysokie ceny mieszkań czy emigracja. Ludzie są świadomi, że decydując się na potomka wychowują sobie nie pomocnika, tylko konkurenta. Dlatego więc przestali się ruchać.

        Oczywiście nie przetrwa to wiecznie. Koniec końców – jak po poprzednich wielkich rewolucjach – w neolicie, epoce żelaza etc. poziom populacji ustabilizuje się w końcu na optymalnym poziomie. Przy czym tym razem mamy taki luksus, że dane nam będzie umrzeć ze starości, a nie w wyniku głodu, chorób i wojen.

      • Jamusz pisze:

        Zarzucił mi dialektykę, a potem postawił zarzut drugi, ciąg niepopartych wniosków. Przykładów nie podał, ale przeciwstawiając się konserwatyzmowi jako złu i głupocie rzucił mi w twarz szeregiem stwierdzeń. I nie widzi w tym ironii.

        Ech, Zegarmistrzu 🙂

      • Siman pisze:

        @Janusz
        „Nawet jeżeli, to pewne rzeczy mają tendencję do przetrwania, a inne nie, przetrwanie zaś jest prawem natury. Nie jest to więc kwestia relatywna. Społeczeństwo, które rodzi dzieci, daje dobrostan emocjonalny i pozostaje stabilne, takie może przetrwać. A to dlatego, że umiejętnie wykorzystuje właściwości człowieka, które nie zmienią się w ciągu najbliższych tysiącleci.”

        Wchodzimy tu na darwinizm społeczny, który jest zazwyczaj wulgaryzowany przez prawicę, głównie dlatego, że ludzie nie rozumieją mechanizmu doboru naturalnego i interpretują jako jakiś osobliwy deathmatch każdy na każdego i silniejszy wygrywa, ew. kto się szybciej namnoży. To zupełnie nie działa w ten sposób, ale musiałbym dużo głebiej wejść w temat biologii ewolucyjnej, nie bardzo chce mi się to robić. W każdym razie czerwona lampka się zapala na starcie.

        Każde społeczeństwo rodzi dzieci. Jeśli masz na myśli posiadanie wzrostu naturalnego to akurat Zegarmistrz ma rację: wydajność pracy i jakość życia przestały być z tym powiązane, ba, bywają powiązane negatywnie: wyższa dzietność często oznacza niższą stopę życiową i produkcję. Z tymi tysiącleciami to akurat srogo pojechałeś: sądzę, że to się zmieni przed końcem obecnego stulecia, może i wcześiej. Przetrwanie płodu poza ciałem matki jest dla medycyny coraz łatwiej osiagalne, niedługo dojdziemy do etapu w którym ciąża w ogóle nie będzie potrzebna, człowieka będzie można dosłownie „zrobić w probówce”, od zapłodnienia do noworodka.

        Konserwatyści to się wtedy chyba zakryją nogami, bo to akurat wywróci cały koncept „rodzina służy płodności” do góry nogami.

        „Ja przecież nie przeczę ewolucji kultury. Po prostu wątpię, by pewne rozwiązania służyły przetrwaniu. A jak znajdziesz dowód na to, co daje przetrwanie, jeżeli nie spojrzenie w przeszłość? Przyszłość to czysta spekulacja.”

        Ale przecież dokładnie to robisz. Stwierdznie następujące po tym: „Rzecz w tym, że jedno nowe kontynuuje to co wieczne, a inne nowe to boczna odnoga skazana na wymarcie. Inmi słowy, pewne rodziny są gorsze od innych (przecież nie istnieje jeden jedyny model). Z punktu widzenia natury liczą się ci, którzy przetrwali. wartości tradycyjne przetrwają, bo mogą się odtwarzać, modernizm jest ostatecznie, mimo swojej agresywności, bezpłodny.”

        To jest czysta spekulacja na temat przyszłości. Liczą się ci, którzy przetrwali, jasne, ale założenie, że przetrwają nurty które ci się podobają, a pozostałe nie to jest czcze myślenie życzeniowe poparte co najwyżej przeczuciami.

        „Zgadzam się, że jeżeli geje aspirują do miana rodziny, to muszą opierać się na tym, co daje stabilność prawdziwej rodzinie. Wątpię jednak, by mogli to w poprawny sposób zapewnić. Bo raz, nie ma u nich naturalnej kontynuacji, a więc i rodzinnych struktur. A dwa, że społeczeństwo składa się z kobiet i mężczyzn, taka więc rodzina pokazuje tylko jedną stronę życia. (…) Czyli te gejowskie rodziny są niejako podwójne bezpłodne. A więc nie wspierają szerszego celu społecznego przetrwania.”

        Stąd, jak wiadomo, mnisi wymarli naturalnie w roku 1024 n.e. i od tamtej pory Kościół porzucił celibat, bo nie wspiera celu społecznego przetrwania. Cel społeczny jest, jak sam zauważyłeś, szerszy. To czego uczy nas i biologia ewolucyjna, i historia to że u istot społecznych nie istotna jest płodność jednostki, co ogólny dobrostan grupy, w którym, jasne, musi istnieć jakaś jej część dążąca do rozmnożenia, ale bardzo często istnieje inna część, która realizuje inne cele i bezpośrednio lub pośrednio pomaga tym pierwszym. Podstawowy konserwatywny postulat, że albo się mnożysz, albo szkodzisz dobru społecznemu jest niedorzeczny (a przy okazji hipokrytyczny, vide celibat).

        ” I trzy, przecież większość dzieci wychowanych w takich związkach ma skłonności homoseksualne (ok. 60%), a większość homoseksualistów nie interesuje zakładanie rodzin.”

        Tutaj widzę wchodzimy w cherry picking. Nie ma dobrych badań nad dziećmi homoseksualistów, bo one wymagają dużej próby w rozległym horyzoncie czasowym, a mówimy o grupie, która była jeszcze kilka dekad temu zupełnie ostracyzmowana społeczne, względnie zabijane (zależnie od rejonu), więc było ją badać ciężko. Próby są niewielkie i robione na kilkunastu lub kilkudziesięciu rodzinach, więc badania nie mają odppowiedniej bazy statystycznej i pokazują bardzo rozstrzelone wyniki. Tutaj masz np. dosyć świeże badanie mające zupełnie inne wyniki:
        https://www.nbcnews.com/feature/nbc-out/adult-children-lesbian-parents-less-likely-identify-straight-study-finds-n989976

        Wybrałeś wygodnie najbardziej skrajną liczbę jaka przewijała się w badaniach. Ogólnie rzecz biorąc dzieci homoseksualistów faktycznie częściej identyfikują się jako homoseksualne, ale takie deklaracje raczej nadal stanowią zdecydowaną mniejszość.

        Hipoteza, że homoseksualistów nie interesuje zakładanie rodzin wydaje mi się wyssana z palca. Biorąc pod uwagę, że do niedawna jak pisałem tworzenie preferowanych przez nich związków skutkowało śmiercią albo ostracyzmem społecznym to faktycznie większość wolała ich unikać, ciężko to jednak określić „naturalną” tendencją.

        „I jeszcze jedna rzecz – czas. Podając przykład Rewolucji chcesz pokazać, że dokonała się zmiana dziejowa, kolejny obiektywny krok w rozwoju. Zapewne stoi za tym wiara, że ludzkość zmierza ku jakiemuś celowi.”

        „Widzisz, zdajesz się wierzyć, że zaistnienie nowego świadczy o jakości. (…) I jeszcze jedna rzecz – czas. Podając przykład Rewolucji chcesz pokazać, że dokonała się zmiana dziejowa, kolejny obiektywny krok w rozwoju.”

        Imputujesz mi dużo rzeczy, z którymi się nie zgadzam. Nowe nie musi być lepsze, zmiana nie posiada celu ani oznacza automatycznie rozwoju. Neoliberalizm był swego czasu nowym, świeżym ruchem, który dokonał wielu zmian, zresztą w duchu modernistycznym i globalizacyjnym. Za nim wzdychała cała prawica, a spora część lewicy radośnie przesunęła się do centrum, żeby móc ją w wariancie blairyzmu-clintonizmu zaadaptować jako swoją. Całą „lepszość” tej zmiany uważam za marketingowy trik, który wykoleił cały Zachód z USA na czele i z którym ani prawica, ani lewica nie bardzo wie co począć, zreszta odpowiedzialność za nią przerzucają sobie do rąk jak gorący kartofel.

        Zmiany bywają na lepsze, tak jak trzymanie tradycji bywa dobre. Ale równie często to pierwsze jest buldożerowaniem filarów społecznych dla głupich mrzonek, a to drugie jest chronieniem spasionych starców przed odpowiedzialnością za grzechy młodości. Ot, rzeczywistość wymaga skrupulatnej oceny, a nie aprioryzmów zwlaniających z krytycznego myślenia.

        „Mylisz trzymanie się przeszłości (instynktowny konserwatyzm) i bardziej ewolucyjne spojrzenie.”

        Ależ ja jestem za ewolucyjnym spojrzeniem, po prostu nie spotykam konserwatystów myślących w tym duchu. Weźmy ten homoseksualizm – rozmawiałem z wieloma amerykańskimi konserwatystami, większość w zasadzie porzuciła ten temat, akceptuje związki homoseksualne takie jakie są, woli się poekscytować i poflejmować transseksualizmem. Czemu? Bo zrobili to co konserwatyści zwykle robią: zobaczyli, że całe społeczeństwo jest już głęboko za linią zasieków którą bronią, wzięli więc zasieki pod pachę, przenieśli je o 100 metrów i teraz twierdzą, że tu jest linia ostateczna, po przekroczeniu której cywilizacja upadnie. Za 20 lat okaże się, że jednak nie, tutaj jeszcze nie upadnie, ale o, tam kolejne 100 metrów dalej – to już na pewno. Itd. itp.

        Ja bardzo lubię konserwatyzm rozumiany jako ostrożne podejście do zmian, oglądanie ich z każdej strony i cierpliwe wskazywanie tych elementów przeszłości, których porzucenie przyniesie nam szkodę. Sam się w duchu za takiego konserwatystę uważam. Ale raczej nie używam takiej definicji pojęcia publicznie, bo praktycznie wszyscy konserwatyści, których spotkałem w internecie bądź w życiu (a tu gdzie mieszkam jest ich na kopy, więc trochę tego było) to zwykli reakcjoniści, który retrospektywnie dorabiają wydumane teorie do zwykłego sentymentu za przegranymi sprawami.

  2. barnaba pisze:

    Dla tych ludzi nawet papa Franciszek jest oszalałym lewakiem 🙂

  3. Grisznak pisze:

    Najpopularniejsi pisarze… no tak, idę do Empiku i widzę tonę Tolkiena, drugą tonę Webbera, kolejne wydania Howarda, Herberta, LeGuin, całe tomiszcza Martina i Sandersona. A gdzieś tam pomiędzy nimi powtykani ci Piekara czy Pilipiuk, nieco więcej może Sapka czy Szmidta. Więc widać, co faktycznie polscy fani fantastyki czytają. Do tego ogromna półka young adult (też fantastyka w 90% przecież!), manga i komiks zachodni (w sporej części fantastyka). Na tym tle ci fabryczni piwniczaki to jest garstka i ułamek procenta. I choć czytam dużo fantastyki, to ostatni kontakt z tymi „prawicowymi” miałem chyba jakieś 15 lat temu.

    • Janusz pisze:

      A jednak mają dodruki. Przy świadomości jak rynek jest nasycony fantastyką, włącznie z tymi autorami, to jednak wyczyn.

    • marchewa79 pisze:

      Tragikomizm polskiego „ryneczku” wydawniczego polega na tym że od lat już zajeżdża te same konie reprintowane do wymiotów. Nowych przekładów praktycznie nie ma jak ktoś chce sobie poczytać coś poza kanonem to raczej w oryginale. Jedynie kryminały w miarę się jeszcze trzymają reszta leży. Ale kto miałby te książki czytać i kto za nie płacić?

      • Janusz pisze:

        Pewnie masz rację. Polski rynek książki jest skostniały. Wydaje się tylko to, co da najpewniejszy zwrot (z górką).
        Nie żebym cenił Fabrykowych, ale skoro ich ciągle wydają, to wydawca musi mieć z tego dochód.

      • Problem jest w tym, że nie ma ani komu, ani czego wydawać. Duzi, polscy wydawcy po prostu nie wydają się zainteresowani pozyskiwaniem nowych autorów. Małych natomiast na to nie stać (jeśli można w ogóle mówić o dużych i małych wydawcach w Polsce).

        Na zachodzie… Może źle patrzę, ale w przeciągu ostatniej dekady jeśli nie liczyć young adult, które też się chyba już wypaliło, nie było jakichś fenomenów sprzedażowych (a przynajmniej nie w fantastyce). Wręcz przeciwnie: najbardziej promowani pisarze sprzedawali się dość przeciętnie.

      • marchewa79 pisze:

        Fantasy czytam ostatnio rzadziej. Naprawdę satysfakcję z lektury miałem ostatnio Sulivana i mimo wszystko z Wegnera. Z drugiej strony w SF ukazuje się „Expanse” i wreszcie mamy bardzo satysfakcjonujące „Wojny Palladowe” Kloosa. Drageus wydaje Expeditionary Force Alansona które tez bardzo lubię więc nie jest w 100% źle choć z miłą radością przyjąłbym polskie przekłady Chisa Nuttalla który marnuje się w self publishingu Amazonowym na zachodzie.

      • Niczego nie tracisz. Zresztą, sam je czytam rzadziej. Przerzuciłem się raczej na popularnonaukowe i space operę jak chyba wszyscy (no i klasykę gatunkową).

        Ten Chis Nuttell warty jest uwagi? Bo prawdę mówiąc pierwszy raz słyszę o tym człowieku.

      • marchewa79 pisze:

        http://www.chrishanger.net/
        Tu spore fragmenty do poczytania. Pewien poziom komentarza społecznego bywa trudny, autor ma dość wyraziste poglądy społeczne, lubi też dłuuugaśne komentarze z wykładami. Ale cykle „Empire Corps” i „Ark Royal” uważam za pierwszorzędne i bardzo rozbudowane space opery.

      • Gorzej, czy tak samo jak u Ringo?

      • marchewa79 pisze:

        U Nuttalla to ma sens bo jego uniwersum (albo uniwersa bo gość jest płodny literacko ponad wiarę) są silnie osadzone politycznie. Np. „Ark royal” to space opera z Wielką Brytanią jako mocarstwem. I drobiazgowo opisywanymi konsekwencjami monarchii w świecie space opery. Wraz z pokazaniem jak na ewolucję floty wpływałaby klasowość brytyjskiego społeczeństwa. Z Kolei „Empire corps” to fantazja w temacie upadku cesarstwa rzymskiego i co potem w realiach space opery. Nie dla każdego ale ja czerpię z lektury sporo przyjemności. Ringo ma chyba bardziej przyziemne ambicje Nuttall lubi przestrzeń.

  4. Caton pisze:

    Twardoch zaczynał jako fundamentalista chrześcijański i konserwatysta ideologiczny. Potem poszło mu bardziej w potrzebę ciągłej transgresji i ciężko stwierdzić jak go lokować ideologicznie. Moim zdaniem stał się takim po trosze pieniaczem, po trosze trollem. Standardowo, lepiej czytać powieści niż słuchać ich autorów…

  5. Velahrn pisze:

    Sapkowski zdecydowanie nie jest lewakiem. Polecam poczytać jakieś wywiady z nim. Jest liberałem zarówno w kwestii ekonomicznej, jak i światopoglądowej. Skądinąd, zachowuje jednak duży dystans do współczesnej kultury woke, wiele razy z dystansem, albo i pogardą, wypowiadał się o współczesnej fali feminizmu (wybaczcie, nie umiem nazwać numerkiem, której z kolei). Poza tym, jest np. aktywnym myśliwym, a to, według np. popularnego profilu facebookowego, sprawia, że przestaje być człowiekiem.

  6. Mecorteet pisze:

    To sa jedne z moich ulubionych postów na Pana Blogu. Śmiało więcej i jak najbardziej czekam na kreacje. Może jakiś wpis o ewolucji edukacji lub potebcjalnych możliwościach w przyszłości? Ostatnio mnie ten temat zatrzymał w rozmyśleniach.

  7. Cadab pisze:

    Byłem w terenie i z dala od internetów długie tygodnie i widzę, że mnie turbo gównobruza ominęła xD Czyta się to niemal z takimi wypiekami jak raporty o zmieniającej się linii frontu na Ukrainie

  8. Cadab pisze:

    Akurat nawinął mi się w miarę świeży artykuł Wprost na ten temat rano. Na dziesięciu najbardziej dochodowych i równocześnie poczytnych pisarzy Sapkowski był 4ty i był jedynym „fantastą” na tej liście. Grupę zamyka Rafał Kosik, czyli ten od „Felixa, Neta i Nitki”, z 160 tysiącami książek na swoim koncie.
    Dziwnym trafem, chociaż na liście są autorzy książek i dla dzieci i dla młodzieży, to są to faktycznie rzeczy, które trafiają do kategorii wiekowej 3-15, i sami wśród nich „rozszalali lewacy” xD
    Fabryczni w ogóle na niej nie figurują. I w ogóle wstawki „polityczne” są na niej nieobecne, bo kto by czytał takie wypociny i jeszcze za to pieniądze płacił?

    Parę dni raptem po tym wpisie to było wypuszczone:
    https://www.wprost.pl/literatura/10625116/top-10-najlepiej-zarabiajacych-pisarzy-w-polsce-polowa-z-nich-to-milionerzy.html

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s