Czy współczesny bloger potrzebuje jeszcze Facebooka?

Jakiś czas temu miała miejsce katastrofalna awaria Facebooka, w wyniku której nasza cywilizacja niemalże się zawaliła… Kataklizm ten, a w szczególności jego skutki dla ruchu na widocznym tutaj blogu powodują, że zacząłem się zastanawiać nad jedną rzeczą: czy w ogóle potrzebuję jeszcze tego serwisu społecznościowego (albo jakiegokolwiek innego) i czy w ogóle warto interesować się liczbą posiadanych nań lajków?

Powód jest prosty: skutków nie było. A jeśli nawet, to minimalne…

Po co mi te lajki?

Ogólnie rzecz biorąc w roku 2019 miesięcznie zbierałem między 500 a 1500 wejściami z Facebooka. Niekiedy było ich więcej, a wzrosty miały miejsce, gdy napisałem jakiś, odbijający się szczególnie silnym echem wpis, albo też któryś ze starszych wpisów nagle gdzieś wypływał. Na przełomie września i października 2020 postanowiłem przebadać nieznane mi wcześniej obszary Internetu i pobawić się trochę płatną promocją. Wybrałem dwie metody: promocja strony oraz promocja poszczególnych wpisów.

Po zainwestowaniu kwoty w wysokości 100 złotych udało mi się więc zdobyć znacznie więcej lajków, niż posiadałem wcześniej. Następnie, wydając podobnego kalibru pieniądze promowałem poszczególne wpisy. Promocja ta przyniosła rezultaty: nie dość, że zdobyłem kolejne lajki, to jeszcze dość poważnie odbiło się to na wynikach promowanych wpisów. O ile zwykle wpis posiada u mnie pomiędzy 400, a 800 odsłonami (niektóre dochodzą do 2.000, osobną kategorią są „teksty długofalowe”, które miewają ponad 10.000 odsłon w ciągu roku), tak reklamowane wpisy miały między 2.000 a 6.000 wyświetleń.

Czyli (pozornie) był to sukces.

Brak długofalowego efektu:

Niestety zwiększenie liczby polubień strony pozostało praktycznie bez wpływu na liczbę wyświetleń bloga, czy poszczególnych wpisów. Nie będę ukrywał, że ilość wyświetleń w ciągu ostatniego roku delikatnie spadła. Powodem było obsuwanie się z Googla niektórych tekstów, czy to wskutek działań konkurencji, czy też wskutek zmian potrzeb czytelniczych. Tak więc o ile przez lata ruch tutaj był napędzany przez wpisy o Ragnarze Lodbroku, tak obecnie nikt już informacji o nim nie szuka (i o ile w roku 2018 wpis o nim, jako postaci historycznej wyświetlony został 24.000 razy, w roku 2019: 6.000 razy, tak obecnie będzie to prawdopodobnie nieco powyżej 2.000 razy). Dotyczy to też kilku innych, dyżurnych tematów, jak Beksiński, kupowanie na Amazon.com czy Rick and Morty.

Niemniej jednak nie to jest problemem.

Problemem jest to, że zwiększenie liczby lajków nie wpłynęło w żaden sposób na liczbę wyświetleń, ani wejść z Facebooka. Tak więc (o ile znów gdzieś nie wypłynie jakiś sławniejszy post), to liczba wejść z tego źródła nadal utrzymuje się pomiędzy 500, a 1500.

Więcej: odnoszę wrażenie, że zamiast pomóc, trochę wręcz sobie zaszkodziłem, bowiem niektóre nazwiska, które wcześniej regularnie pojawiały się wśród osób lubiących moje wpisy na FB nagle znikły. Co więcej nastąpiło to dokładnie w tym samym momencie, gdy wykupiłem te reklamy…

Facebook nie wyświetla naszych wpisów każdemu obserwującemu:

Nie jest żadną tajemnicą, że Facebook bardzo mocno okrawa zasięgi swoich użytkowników i to, że ktoś ma na przykład 1.000.000 lajków nie znaczy, że wszyscy zobaczą jego wpis. Przeciwnie: w momencie, gdy publikujemy coś na blogu, tylko nieznaczna część userów, dobierana wedle jakieś, bliżej nieznanego klucza widzi te wpisy. Tym, co mnie dziwi, jest fakt, że prawdopodobnie dotyka to też osób z relatywnie niewielkimi ilościami obserwujących.

Co więcej, prawdopodobnie po tym, jak pula lajków mi się zwiększyła grupa ta została na nowo rozlosowana, co tłumaczyłoby zniknięcie części interakcji… Wydaje mi się też, że pula ta prawdopodobnie nie rośnie w sposób proporcjonalny do ilości nowych polubień.

Te osoby, które otrzymują informacje o wpisie natomiast prawdopodobnie po prostu ich nie widzą. Powiedzmy sobie szczerze: Wall na Facebooku nie jest szczególnie intuicyjnym miejscem i obecnie tonie on w reklamach, informacjach z grup, na które się nie wchodzi oraz dokonaniach znajomych, których ma się w d(…)ie. Z jakiegoś powodu natomiast nie wyświetla on nam informacji z grup, gdzie stale bywamy, zgodnymi z naszymi zainteresowaniami czy pochodzących od ludzi dla nas ważnych…

Jest prosty sposób:

Istnieje bardzo prosty sposób na poradzenie sobie z tym problemem: płacić. Nie jest to jakieś strasznie kosztowne: całkiem sensowna i efektywna kampania kosztuje bowiem już 30 złotych. Pytanie brzmi jednak: czy warto wydawać te pieniądze jedynie ze względu na własną pychę?

Gdyby moje marzenia się spełniły i stać mnie było na założenie wydawnictwa publikującego książki fantasy i podręczniki, to na pewno korzystałbym z tej formy reklamy, bo zwyczajnie ona działa… Podobnie, gdybym w najbliższym czasie wydał jakąś książkę, to „dokupiłbym” sobie kampanię promocyjną dla bloga, żeby wyglądał on poważniej…

Ale obecnie?

Jest to po prostu wydawanie pieniędzy po to tylko, żeby gromadzić zasób, który później pozwoli wydawać mi więcej pieniędzy w bardziej efektywny sposób. Czyli bez sensu.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Internet, Komputery i oznaczony tagami , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

5 odpowiedzi na „Czy współczesny bloger potrzebuje jeszcze Facebooka?

  1. Velahrn pisze:

    Btw czy w ogóle jakoś zarabiasz na blogu, masz z niego bezpośrednie wpływy z , nie wiem, reklam?

  2. Szkodnix pisze:

    Jeśli chodzi o promocję w social media to na pewno mogę też polecić Mastodona (tutaj głównie instancja 101010.pl). Grono jest niewielkie, ale ponieważ Mastodon służy jako zdecentralizowany Twitter, możesz wyłapać spore grono czytelników, które w zasadzie… faktycznie będzie aktywnie komentowało Twoje wpisy na blogu. Ponadto wyświetla on Twoje wpisy chronologicznie. Nie ma żadnego paywalla za tym 🙂

  3. zakius pisze:

    platformy społecznościowe wszelkiego rodzaju obiecują „inteligentne polecenia”, i o ile jutubowi czasami nawet się coś uda trafić to nigdzie indziej mi się nie zdarzyło

    a jednocześnie wszyscy ponosimy koszt: twórca ryzykuje, że „inteligentny algorytm” zamiast polecać nowym czytelnikom uzna, że nawet tym obserwującym nie warto pokazywać, a czytelnicy tracą przede wszystkim zwyczajną wygodę
    nawet najgorsze szablony wordpressa są znacznie lżejsze od FB czy Twittera, dodatkowo większość platform blogowych (również część tych „nacechowanych społecznościowy”) wystawia kanały RSS lub Atom automatycznie, bez jakiejkolwiek ingerencji autora bloga (paradoksalnie najwięcej blogów programistycznych ich nie ma, bo autor zdecydował się wykorzystać niedopracowany generator stron statycznych albo wręcz napisać własny i o kanałach zapomniał)

Dodaj odpowiedź do Szkodnix Anuluj pisanie odpowiedzi