Ustaliliśmy już, że mamy do dyspozycji pewną ilość prostych technologii: z całą pewnością nie zapomnimy garncarstwa, prostego kowalstwa, uprawy roli czy hodowli zwierząt. Możemy dopomóc sobie budując młyny wodne i wiatraki. Te ostatnie możemy wykorzystać do produkcji prądu elektrycznego. Mamy też znaczącą nadwyżkę kalorii, które możemy wykorzystać do prób zbudowania cywilizacji przemysłowej…
Niestety, zanim tym się znajdziemy musimy uporać się z pewnym prezentem, który dostaliśmy od świnek naszych różowych i innego żywego inwentarza.
Z chorobami zakaźnymi.
Moim, niemedycznym okiem:
Wydaje mi się, że do najważniejszych problemów, z jakimi przyjdzie nam się zmierzyć będą należały: ospa zwyczajna, odra, gruźlica, cholera, tyfus, polio oraz ksztusiec. Do tego jeszcze dojdzie szkarlatyna, błonica, malaria (endemicznie pojawiała się na terenach podmokłych przed wojną), wścieklizna i tężec, choć w małych ilościach. Do XVIII wieku w Europie miejscami wybuchała też dżuma, choć nigdy z taką siłą, jak pod koniec średniowiecza. Jako groźną chorobę wymienić też należy wąglik płucny.
Dobrą wiadomością jest fakt, że większość z tych chorób (wyjątek stanowią cholera, tyfus i ksztusiec) początkowo da nam święty spokój: obecnie są to bowiem choroby w znacznym stopniu ograniczone, w dużej mierze dzięki szczepieniom. Patogeny te cały czas występują, jednak nie mogą zarażać osób dorosłych. Tak więc przenoszą się rzadko i na niewielkie odległości.
Ich ogranicznikami będzie też zapewne śmierć ludzi, którzy mogliby je przenosić oraz ograniczenie kontaktów między ocalałymi. Pomoże też niewielka początkowo populacja zwierząt domowych, które są kolejnym czynnikiem przenoszenia.
Problem w tym, że wszystkie te czynniki z czasem będą słabły: ludzie będą odbudowywać sieć powiązań handlowych, populacja zwierząt hodowlanych będzie rosła, bardzo możliwe, że nie będą one trzymane w oddzielnych oborach, tylko blisko ludzi. Rosła będzie też liczba ludzi, a wskutek tego też liczba niezaszczepionych…
Koniec końców choroby te zaatakują i wrócimy do słodkich przed-współczesnych czasów.
Co to znaczy? Otóż: 20 procent naszych dzieci i wnuków umrze przed ukończeniem 5 roku życia (niekiedy mówi się, że w czasach historycznych co drugie dziecko umierało w niemowlęctwie, są to jednak przesadzone dane, z okresu zanim wzięto się do rzetelnych badań). Z tych, które przeżyją 90 procent na jakimś etapie życia zachoruje na ospę zwyczajną, która to choroba wykończy 17 procent populacji. Ci, którzy przeżyją najpewniej dociągną do 50-tki, ale tylko 10 procent populacji dożyje 60 roku życia. Ci ostatni szczęśliwcy dożyją takiego wieku, jak ludzie obecnie…
No, chyba, że najpierw zabije ich rak spowodowany wzmożonym promieniowaniem.
Ale umrzeć na raka będzie prawdziwym luksusem.
My jednak nie będziemy mogli jednak tego oglądać, bo najpewniej zabiją nas tyfus i cholera.
Pierwszy atak tyfusu i cholery:
Odroczenie chorób nie dotyczy jednak tyfusu i cholery. Obie te zarazy śpią sobie zaraz obok nas i niestety mają szansę aktywować się bardzo szybko po apokalipsie.
Cholera powodowana jest przez spożywanie wody lub pokarmów skażonych ludzkimi odchodami. Tylko ludzie ją przenoszą, niestety nosiciele są wśród nas, co więcej po apokalipsie możemy mieć poważne problemy z działającymi sanitariatami oraz utrzymaniem czystości, przynajmniej tak długo, jak długo nie pobudujemy sobie sławojek (latryny należy budować natychmiast, jeszcze przed fortyfikacjami). Śmiertelność leczonej cholery waha się między 1 a 20 procent, w zależności od szczepu bakterii i terapii. Nieleczonej oscyluje w okolicach 50 procent…
Czyli miłej zabawy.
Tyfus dur brzuszny wynika z zakażeń salmonellą i przenoszony jest podobnie. Śmiertelność leczonego duru brzusznego wynosi 1 procent, nieleczenego 10-20 procent.
Tyfus plamisty jest niezbyt groźną chorobą obecną stale w populacji myszy i szurów. Niestety może przenosić się też na ludzi, wśród których zabija 10 do 60 procent zarażonych, w zależności od szczepu bakterii. Z tego co czytam zarazek jest podatny na leczenie antybiotykami, które zmniejszają śmiertelność do 0 procent. Źródłami zakażenia są pchły i wszy oraz spożywanie skażonymi odchodami gryzoni pokarmu.
Ksztusiec:
Kolejną chorobą, jaką wymieniłem jest ksztusiec. Wywoływany jest przez powszechnie spotykaną w przyrodzie bakterię, na którą łatwo jednak się uodpornić. Z tej też przyczyny zapadają nań głównie noworodki i małe dzieci.
Nie znam danych o jego śmiertelności. Współcześnie umiera nań 0,5 procent zarażonych dzieci, jednak można przypuszczać, że współczesna medycyna i terapie antybiotykowe robią swoje.\
Jaka była śmiertelność przed ich wynalezieniem nie wiem.
Leki i szczepionki:
Niestety antybiotyków nie będziemy mieć, a jeśli nawet, to szybko się nam skończą (zresztą, cholera łatwo wypracowuje antybiotykoodporność).
Teoretycznie penicylinę można uzyskać ze zwykłej, zielonej pleśni chlebowej. Proces jest dość skomplikowany, aczkolwiek wykonalny…
Problem polega na tym, że jest skrajnie niewydajny (dlatego też od odkrycia penicyliny do jej użycia w medycynie minęło 12 lat). Celem uzyskania ilości penicyliny koniecznej do wyprodukowania 1 dawki leku potrzeba bowiem aż 20.000 litrów pożywki. Proces udało się przyśpieszyć najpierw dzięki prowadzonym na szeroką skalę poszukiwaniom, w efekcie których przypadkowo udało się wytypować szczep pleśni o blisko 100 razy większej produkcji antybiotyku. Następnie poprawiono jego wydajność poprzez umieszczenie go blisko źródła promieniowania radioaktywnego, co poskutkowało, w drodze przypadkowych mutacji powstaniem grzybni o jeszcze większej efektywności. Tą wspomożono za pomocą inżynierii genetycznej… Tak więc dziś wystarczy około 1 litra pożywki.
Nam nie uda się żadna z tych rzeczy: nie zgromadzimy wystarczająco dużo pożywki. Nie zgromadzimy tylu naukowców, by szukać właściwej grzybni. Odpowiedni szczep może już nawet nie występować w przyrodzie. Przypadkowe mutacje spowodowane promieniowaniem mogą nam się nie trafić nigdy. Bardzo długo nie będziemy mieć laboratoriów pozwalających na inżynierię genetyczną.
Sekret produkcji antybiotyków zostanie najpewniej utracony na długie lata, a może nawet na stulecia. Nawet jeśli przetrwa, to wyłącznie na potrzeby rodzin królewskich i ulubionych konkubin faraonów…
Obawiam się, że tak samo będzie ze szczepionkami. Ich produkcja stanie się możliwa dopiero gdy odbudujemy cywilizację techniczną i wynaleziemy je na nowo.
Zanim do tego dojdzie co roku ludzie umierać będą setkami.
I ich poskromienie:
Szybki wybuch (poprzedzający o jakieś 40 lat katastrofę chorób zakaźnych) trzech wymienionych chorób wynika z tego, że bezośrednio po katastrofie znajdą one sobie dobre pole do rozwoju. Niestety, każda katastrofa, która zniszczy cywilizację rozwali nam też system kanalizacyjny i sieci wodociągowe. Jednocześnie dużym problemem będzie dostęp do żywności i pojemników do przechowywania doń, a także do czystej wody. Kolejny problem to deficyt środków czystości. Do tego dojdzie prawdopodobnie problem z nadmiernym zagęszczeniem ludności, spowodowany tym, że ludzie będą uciekać w miejsca, które wydadzą im się bezpieczne, a osoby pozbawione środków do życia wędrować będą tam, gdzie będą się spodziewać te środki znaleźć…
Na szczęście wszystkie te choroby te można dość łatwo ograniczyć. Wystarczy myć ręce i warzywa, gotować żywność przed spożyciem oraz ponownie: gotować wodę. Jeść osobnymi sztućcami z osobnych nakryć, zmieniać często ubrania i prać je w gorącej wodzie z dodatkiem detergentów. Zamykać żywność w szczelnych pojemnikach, do których nie mają dostępu gryzonie.
Nie używać ludzkich odchodów do nawożenia pól.
Oraz najważniejsze: srać w sławojkach.
Kiedy więc wykopiemy sobie studnie i latryny oraz zaczniemy produkować mydło problem rozwiąże się lub ograniczy do pojedynczych brudasów.
Śmierć będzie łagodna i przyjemna:
Jednym z nielicznych jasnych punktów naszej sytuacji zdrowotnej jest fakt, że możemy stosunkowo łatwo nauczyć się produkować środki przeciwbólowe. Na pewno wytworzymy opium i laudanum, bo to nie jest żadna filozofia. Odrobinę trudniejsze jest wytworzenie morfiny, heroiny i eteru, aczkolwiek odpowiednią aparaturę może stworzyć każdy bimbrownik…
Substancje te są bardzo dobrymi środkami znieczulającymi, chociarz mają szereg efektów niepożądanych (uzależnienia, krótki czas działania, szybkie uodparnianie się pacjenta na lek), przez co obecnie rzadko się je stosuje.
Niemniej jednak otwiera nam to drogę do bazowych technik chirurgicznych.
W sytuacjach krańcowych lekarz może też nam podać ich śmiertelną dawkę, dzięki czemu nie poczujemy nawet, że odchodzimy z tego świata.
W odróżnieniu od wizyty u chirurga:
Jak mówiłem: obecność środków przeciwbólowych powoduje, że możliwe są niektóre, bazowe operacje chirurgiczne. Niestety, mówię tu tylko o najbardziej podstawowych i łatwych zabiegach, które teraz staną się bardzo ryzykowne. Po prostu istnieje ogromna szansa, że (mimo zachowania środków ostrożności) jednak umrzemy w wyniku zakażenia.
Po drugie: nie ma możliwości poprzedzenia zabiegu jakimś, bardziej zaawansowanym badaniem.
Naszą sytuację ratuje nieco fakt, że nawet bazując na podręcznikach do szkoły średniej, atlasach anatomicznych dla dzieci oraz skryptach dla weterynarzy (a nawet ustnych przekazach ocalałych lekarzy) mamy dużo większą wiedzę medyczną, niż nasi przodkowie. Będziemy więc w stanie szkolić całkiem niezłych felczerów, lepszych niż przez większość historii naszego gatunku.
Ci niestety będą musieli zachowywać się po omacku i bazując na najbardziej powierzchownych objawach. Prawdopodobnie będą oni też w stanie przeprowadzić wiele prostych, ratujących życie zabiegów, jak dokonanie amputacji, wycięcie wyrostka robaczkowego czy woreczka żółciowego…
I mieć nadzieję, że diagnoza była trafna.
Już jednak usunięcie pocisku będzie dużym wyzwaniem…
Problemem głównym, jaki widzę swoim nie-medycznym okiem będzie brak aparatów rentgenowskich. Tutaj widzę trzy problemy. Po pierwsze: brak materiałów rozszczepialnych. W teorii wyprodukowanie lampy rentgenowskiej jest proste, jednak uzyskanie potrzebnych materiałów wymaga bardzo dużego nakładu pracy, co raczej nie będzie możliwe.
Drugim problemem jest produkcja taśmy fotograficznej…
Trzecim: odczynników do jej wywoływania.
Jak widzimy: mamy tutaj bardzo dużo problemów do przeskoczenia, dotyczących raczej rzadko spotykanych dziedzin. Kiedyś to się prawdopodobnie uda, ale może zająć to całe stulecia.
To wszystko sprawia, że jeśli choroba nie daje jakichś, wyraźnych objawów chirurg będzie musiał działać w ciemno, bez możliwości zapoznania się z wynikiem prześwietlenia. Nie jestem lekarzem, ale zgaduje, że nie ułatwi mu to zadania.
Gruźlica. Przeleci po nas jak walec.
Towarzyszyła nam co najmniej od czasu udomowienia bydła. Ma różne formy mniej i bardziej zaraźliwe, potrafi nie zabijać latami.
Przybrała na sile w czasie industrializacji- gęste skupiska niedożywionej biedoty to dla niej idealne warunki. W świecie zachodnim zepchnięto ją dopiero po II WŚ w wyniku szczepień, badań przesiewowych i ścisłego nadzoru sanitarnego nad krowami i pasteryzacji mleka. Obecnie w naszym rejonie groźna jest głównie dla starszych, wyniszczonych, niedożywionych, z upośledzoną odpornością.
Zakładając tą cholerną apokalipsę znowu będziemy mieli niedożywione ludzkie skupiska bez opieki medycznej ludzi i zwierząt. Plus następne pokolenie urodzi się bez szczepionek chroniących przed postacią pozapłucną- nerek, kości, układu pokarmowego czy opon mózgowych.
Dalej są choroby, które może nie zabiją szybko, ale potrafią upośledzić (nobatebe ZAWSZE zapomina się o tym, pisząc o niegdysiejszej długości życia- coś co obecnie nie stanowi problemu mogło być powodem kalectwa. Żył? No, żył…)
Nieleczona angina, zwłaszcza u dzieci, prowadzi do gorączki reumatycznej. Zapalenie ucha, zęba- do bolesnych ropni. Bakteryje zapalenia stawów, obecnie prawie zapomniane, bakteryjne choroby nerek, zapalenia opon mózgowych na skutek praktycznie wszystkiego (do dziś nie wiadomo na co chorowali w Małym Domku na Prerii- ale ledwie wyżyli, a najstarsza córka oślepła)
Skoro już o tym mowa to mnie zastanawia jak wyglądałoby to gdyby na okoliczność apokalipsy jakieś miasto oberwałoby bronią biologiczną.
Miasto dostaje z jakiegoś modyfikowanego genetycznie świństwa, ginie większość mieszkańców, reszta ucieka itd. Co potem by mogło się dziać z takim miastem ?
Czy realne byłoby, że to miejsce skończyłoby jako „miasto duchów” gdzie bieleją kości zmarłych podczas wojny, a jednocześnie jest pełne nieruszonego przez nikogo szpeju bo mało kto ma odwagę iść tam na szabrowanie? Taki trochę stereotypowy obrazek z post apokalipsy i zastanawia na ile to jest prawdopodobne.
Albo żeby to jeszcze bardziej skomplikować.
Czy ktoś może wie co mogłoby się stać elektrownią jądrową do której któregoś dnia nie przychodzi jej załoga bo 90% pracowników zmarła właśnie na wąglika?
Zależy jakim patogenem by dostało… Główny problem z bronią biologiczną jest taki, że jest niemożliwa do kontroli. Zabije większość populacji miasta, potem przejdzie na następne, koniec końców dopadnie twoich żołnierzy, cywili i ciebie. Po drodze zmutuje i stanie się dzikim patogenem.
I faktycznie, zostaną ruiny, pełne lootu. Problem w tym, że nie będą one trwały wiecznie. Samochody etc. dość szybko zniszczy wilgoć. Nieogrzewane budynki też degenerują się bardzo szybko. W 20 lat nic tam nie będzie miało dachów, okien ani drzwi, a to co jest w środku też przepadnie. Dość poważnym problemem jest też sukcesja roślin, zwłaszcza drzew. Brzoza, inwazyjny, amerykański klon, inwazyjna robinia akacjowa, inwazyjna czeremcha amerykańska potrafią wyrosnąć nawet na betonie i mogą mieć nawet 1 metr rocznego przyrostu. Po paru latach takie miasto będzie tonąć w drągowinie.
No i oczywiście jest problem zarazków. Wąglik na przykład może przetrwać w ziemi całe dziesięciolecia.
Znany przykład z historii: epidemie które wykończyły nawet 90% populacji rdzennej ludności Ameryki Środkowej po zetknięciu się z Hiszpanami i konkwistadorami. Indianie umierali na min. ospę wietrzną, odrę, grypę (na co nie mieli odporności po 10000 lat izolacji od Eurazji) i salmonellę (podczas oblężenia Tenochtitlan, gdzie zniszczono akwedukty).
Tak tragicznie nie będzie, ale dobrze też nie.
Zostanie wiedza o higienie, aseptyce i antyseptyce- chirurg będzie myl ręce i pacjenta przed operacją, a nie po. Być może nawet mył spirytusem, bo destylacja będzie dostępna. W chorobach biegunkowych będziemy potrafili nawadniać pacjenta (zgon w cholerze powoduje odwodnienie), dostępne będą taniny i węgiel drzewny.
Wiemy o roli witaminy D3 w zapobieganiu gruźlicy (a przy okazji też krzywicy), więc raczej nie będziemy zakrywać ciała jak XIX-wieczni robotnicy.
Prawdopodobnie rozkwitnie też ziołolecznictwo, substancje czynne większości roślin mamy rozpracowane.
Co do szczepień- metoda hodowli szczepów bakteryjnych jest dość prosta, szczepionki będą szczepionkami zabitymi. Problemem są szczepionki przeciwwirusowe, wymagające dość skomplikowanej technologii (historycznie- hodowla na zarodkach kurzych, obecnie- metody biologii molekularnej).
Z diagnostyką nie będzie tragedii- zobacz, że już dziś większość chorych diagnozuje skutecznie lekarz POZ, wyposażony w stetoskop i ciśnieniomierz. Zresztą w XIX wieku radzono sobie z nią nieźle, rozpoznając większość chorób na podstawie objawów klinicznych. Oczywiście w przypadku takiej np. cukrzycy to rozpoznanie było opóźnione.
Generalnie można przyjąć, że po apokalipsie cofniemy się w medycynie mniej więcej do 1890r. – ale z większym pojęciem o ziołolecznictwie.
Nie wiem, co rozumiesz, przez „ospę zwyczajną”. Jeśli ospę prawdziwa, to jest to jedyna choroba, która udało nam się ZUPEŁNIE wytępić przy pomocy masowych szczepień i nigdy już nie wróci (choć może być oczywiście hipotetycznie wykorzystana jak broń biologiczna). Jeśli chodzi o ospę wietrzną, to ma znikomą śmiertelność, choć zdarzają się groźne powikłania (np. zapalenie móżdżku).
Odporność na antybiotyki zupełnie zaniknie w sytuacji, gdy nie będzie antybiotyków – bakterie „kosztuje” wytwarzanie odporności. Patogeny po prostu nie będą tracić na to energii, gdy nie będą miały ku temu potrzeby potrzeby.
Do nauki anatomii wystarczą zwłoki oraz książka, jednego ani drugiego raczej nie zabranie. Zresztą do IIWŚ wieku poznano anatomię człowieka w stopniu doskonałym i tej wiedzy raczej nie utracimy (choć bardzo rzadko, ale pojawia się czasem coś nowego, jak odkryciem unaczynienia segmentów wątroby w latach ’60 czy tam ’70 XX wieku). Nie wiem, czy wiesz, ale studenci medycyny uczą się z podręczników mających ponad sto lat – Adam Bochenek zmarł w 1913 r.
Nie mam pojęcia, jak byłoby z wytwarzaniem leków – ja nie umiem zrobić żadnego, a jestem lekarzem specjalistą. Czasy, gdy doktorzy się tym zajmowali samodzielnie, to nawet nie XIX wiek, a średniowiecze i renesans – potem przejęli to od nas aptekarze, chemicy i farmaceuci.
Co do szczepień – przypominam, że Jenner jako pierwszy opracował szczepionkę (właśnie przeciwko ospie prawdziwej) w XVIII wieku. Wbrew pozorom, szczepienia żywe dużo prościej się wytwarza niż szczepienia zabite (nie mówiąc już o tak zaawansowanych rzeczach, jak szczepienia mRNA typu Pfizerowska Comirnaty). A wiec raczej zachowamy szczepionki przeciwko odrze, śwince i różyczce, podobnie jak doustne polio – OPV (już wypadło z polskiego kalendarza, ale ja jeszcze nim szczepiłem dzieci w 6 r.ż., bardzo skuteczne i niezwykle tanie). Oraz gruźlicę – żywe bCG. To naprawdę sporo.
Jeśli więc COŚ przetrwa, jest spora szansa na to, że zostaniemy nawet z poziomem technologii typowym dla lat ’50 XX wieku, a to już naprawdę całkiem komfortowa era.
Ogólnie to nie ma szans abyśmy utracili dwie z czterech największych zdobyczy medycyny wszechczasów – czyli znieczulenie oraz antyseptykę. Pozostałe dwie – antybiotyki oraz szczepienia – będziemy wiedzieć, że istniały/istnieją, a więc prawie na pewno będziemy w stanie je częściowo zachować i stosunkowo szybko odtworzyć. Badania nad antagonizmem pleśni i bakterii były prowadzone już w XIX wieku i na ówczesnym sprzęcie naukowcy spokojnie daliby radę, gdyby wiedzieli, czego szukać, i byli pewni, że to znajdą. Szczepienia „żywe” metoda produkcji inaktywowanego wirusa to też nie jest wyższa szkoła jazdy – na pewno każdy zakład mikrobiologii by sobie z tym w końcu poradził.
W ogóle to może chcesz o coś zapytać?
Edit: Jeszcze o szczepieniach. Najprościej będzie „wytworzyć” od nowa (jeśl iw ogole zajdzie taka potrzeba) te szczepienia, które są atenuowane (a więc żywe atenuowane szczepy, jak wspomniana odra, świnka różyczka, polio) oraz te, gdzie należy podać toksoid (błonica, tężec, pełnokomórkowy krztusiec). Trudniejsze, i bardziej zaawansowane, są w produkcji te skoniungowane (jak pneumokoki typu Prevenar) albo wykorzystujące określone podjednostki (jak krztusiec acelularny) – wymagają już zasadniczo inżynierii genetycznej. Innymi słowy, wcale nie jesteśmy tak bardzo w dupie.
Niestety, oporność bakterii nie zaniknie zupełnie, geny oporności istniały już przed masowym wprowadzeniem antybiotyków. Antybiotyki nie są cząsteczkami zupełnie nowymi, są syntetyzowane w małych ilościach jako element wojny chemicznej między mikroorganizmami.
Oczywiście masz rację, że utrzymywanie tych genów jest kosztowne, więc rozprzestrzenienie bakterii opornych będzie dużo mniejsze. Ale już kilkadziesiąt lat po powrocie do antybiotyków problem oporności powróci.
Ze szczepami osłabionymi będzie problem- hodowle niekoniecznie muszą przetrwać apokalipsę. Oczywiście wiedza zostanie, będziemy potrafili wyhodować je sobie powtórnie, ale zajmie to sporo lat- zwłaszcza że będziemy pewnie usieli odtworzyć sporą część infrastruktury (poczynając od wyprodukowania szkła laboratoryjnego i sporej nadwyżki żywności i paliwa).
Generalnie stan świata po apokalipsie będzie zależał od dwóch czynników- ocalałej populacji i ocalałej infrastruktury. Jeśli przeżyje niewielka grupa ludzi- to zajmie się przede wszystkim produkcją żywności, a wytwarzaniem szkła i żeliwa nie będzie miał kto się zająć.
Jeśli zniszczona zostanie większość infrastruktury, to najpierw czeka nas klęska głodu, a ocaleli zajmą się znowu produkcją żywności i zapewnieniem dachu nad głową.
A jeśli ocaleje niewielka grupa ludzi- np. 10 000 na terenie wielkości Polski, to będzie dobrze, jak uda się zachować choć podstawową wiedzę. Przykład Tasmanii pokazuje, że jest ona w małych społecznościach szybko tracona.
Zależy, co rozumiesz przez geny. Owszem, część oporności na antybiotyki jest wrodzona (np. na makrolidy u pseudomonas aeruginosa), ale reszta to efekt mutacji i ewolucji bakterii. Plazmid nie jest z gumy nie ma sensu trzymania w nim śmieciowych genów, np. takich odpowiedzialnych za produkcje beta-laktamaz, gdy bakteria się z nimi nie styka.
„Ale już kilkadziesiąt lat po powrocie do antybiotyków problem oporności powróci.” – to jest oczywiście prawda.
„Generalnie stan świata po apokalipsie będzie zależał od dwóch czynników- ocalałej populacji i ocalałej infrastruktury. Jeśli przeżyje niewielka grupa ludzi- to zajmie się przede wszystkim produkcją żywności, a wytwarzaniem szkła i żeliwa nie będzie miał kto się zająć.” – Chodzi o argumentacje Fanboja z tego postu, że najbardziej prawdopodobne są dwa scenariusze – w wyniku „apokalipsy” albo ludzkość wyginie, albo przetrwa z całkiem niezłymi zapasami. Zgadzam się tym stwierdzeniem nota bene.
@Velahrn – jeśli chodzi o plazmidy- geny oporności krążyły w populacjach bakteryjnych od milionów lat. Większość antybiotyków jest syntetyzowana przez mikroorganizmy, takie geny są przydatne również w środowisku naturalnym. Oczywiście, być może część z nich zaniknie, jeśli warunkują oporność na antybiotyk całkowicie syntetyczny (karbapenemy?)
Myślę, że z przetrwaniem ludzkości może być inaczej niż pisze Gospodarz. Pomińmy mało prawdopodobny scenariusz przegranej wojny światów, i skupmy się na najbardziej prawdopodobnych- ogólnoświatowej zarazy i wojny nuklearnej.
Ich najbardziej prawdopodobnym efektem będzie przetrwanie niewielkiej grupy ludzi- w przypadku wojny nuklearnej w najmniej rozwiniętych regionach globu (Sahara, Kongo, interior Australii), w przypadku zarazy mniej więcej równomiernie na całej Ziemi.
Jeśli chodzi o wojnę nuklearną- będziemy mieli szczęście, jeśli ocaleńcy będą umieli czytać i pisać w którymś z popularnych języków (hiszpański, angielski). Osoby wykształcone będą pojedyncze (może trafi się jakiś lekarz-misjonarz, albo inżynier, którego katastrofa dopadła na egzotycznych wakacjach). Zasoby oczywiście będą zniszczone.
W przypadku zarazy wygląda to lepiej- ale pytanie czy ocaleni będą w stanie wykorzystać cały nienaruszony sprzęt (a przede wszystkim go odtworzyć, gdy będzie ulegał nieuchronnemu zużyciu).
A wiesz, mam pytania:
1) Jakiej siły roboczej potrzeba, żeby wykonać te rzeczy?
2) Itsekajowało mnie do fantasy. Mam armię 20.000 orków i oblegam lokalne Minas Thirith. Jakie choroby wybuchną w moim obozie (zakładając, że orkowie nie różnią się pod względem chorób od ludzi) i jak im zapobiegać?
„1) Jakiej siły roboczej potrzeba, żeby wykonać te rzeczy?”
Chodzi o szczepienia? Na początek wystarczy utalentowany kierownik zespołu i kilku laborantów/techników. Do masowej produkcji oczywiście potrzeba więcej personelu i zasobu. Rudolf Weigl, mikrobiolog i Polak z wyboru, w bardzo trudnych warunkach (okupowany Lwów w trakcie IIWŚ) zdołał zbudować w zasadzie PRZEMYSŁOWĄ linię produkcyjną szczepionki na tyfus. Uratował tym samym życie łącznie kilku tysięcy ludzi, których zatrudniał u siebie jako karmicieli wszy (serio!). Jeśli jemu się udało w takich warunkach, to znaczy, że w postapie też powinno się udać.
„2) Itsekajowało mnie do fantasy. Mam armię 20.000 orków i oblegam lokalne Minas Thirith. Jakie choroby wybuchną w moim obozie (zakładając, że orkowie nie różnią się pod względem chorób od ludzi) i jak im zapobiegać?”
Tyfus plamisty, dur brzuszny, cholera, gorączka okopowa, sepsa, grypa, dżuma – w zasadzie wszystko. Powinieneś się przygotować na to, że w trakcie oblężenia (jeśli będzie to klasyczne średniowieczne długie oblężenie, nie nalot Nazguli z powietrza i wywalenie bramy fireballem) od chorób umrze od trzech do pięciu razy więcej oblegających, niż zdoła ich zabić przeciwnik.
Jak się zabezpieczyć: metodami z naszego średniowiecza – nie da się, po prostu. Nawet dostęp do czystej wody oraz reżim sanitarny wymuszany przez Uruk Haiów-oficerów nie zabezpieczy cię przed wszami, a to one przenoszą tyfus plamisty i gorączkę okopową, która zdziesiątkują twoje wojsko. Po prostu musisz się z tym pogodzić i wynosić trupy.
Metodami magicznymi – jeśli jesteś w stanie w jakiś sposób kontrolować owady – nie wiem, masz druidów z czarami typ control swarm – to w zasadzie wygrywasz każde oblężenie bez żadnego sprzętu. Możliwość zapanowania nad wektorem zakażenia (tyfus plamisty jest niezwykle śmiertelną chorobą, bez antybiotyku nie przeżyje 40 % zarażonych, a reszta będzie tak osłabiona, że w zasadzie wyłączona z walki) daje Ci przewagę porównywalną do posiadania lotnictwa albo nowoczesnej artylerii.
Dedekowa magia innego typu – typu remove disease – nie powstrzyma epidemii, która już się zacznie szerzyć, bo zarażonych będą tysiące, a slotów – kilka na dzień – da jednak gwarancję nieprzerwanego łańcucha dowodzenia. Każdy rozsądny generał oszczędzać będzie te czary na oficerów, którzy zasadniczo zyskają odporność na jakiekolwiek choroby.
Szczepienia nie są aż tak proste, niestety. Jeśli samo ogarnięcie technologii jest w miarę proste, to problem rozbija się o sprzęt- choćby strzykawki i igły. To precyzyjna robota, u kowala ich nie zrobisz.
Co do wszy- teoretycznie dezynsekcja leży w możliwościach średniowiecza- wszy giną w gorącej wodzie. Ocet do niszczenia gnid też dostępny, wrotycz można uprawiać.
Problemem jest oczywiście logistyka- trzeba zorganizować ileś kotłów do gotowania łachów, opał, balwierzy do golenia łbów (i nie tylko) oraz wyhodować ziółka.
W sumie – czy któryś znawca zasad dedeczka byłby w stanie ocenić, na ile dałoby się zautomatyzować leczenie chorób czarem kapłańskim? Tak zakładając, że w skład kadry oficerskiej/pionu medycznego wchodziłoby X kapłanów na Y lewelu, idących na odpoczynek zaraz po wystrzelaniu swoich slotów. Albo Z magików kraftujących na okrągło jakieś potiony of cure disease. Ogólnie rozumiem w czym problem i że to kiepski sposób, ale mimo to wciąż zastanawiam się, czy są jakieś granice liczebności wojska i jego wysycenia odpowienio wysokolewelowymi enpecami, dla których ten sposób jest wydajny.
Tworzenie potionów leczenia zużywa expa (oraz jest bardzo kosztowne), więc wytwarzanie ich hurtowych ilości pozbawiłoby kapłanów mocy.
W obecnej edycji nie ma czarów leczących choroby (bo bardzo okrojono mechanikę statusów). W trzeciej komórki odzyskiwało się 1 raz na dobę. Realnie patrząc kapłan 20 poziomu będzie miał 41 komórek, które może spożytkować na czar Leczenie Choroby, Uzdrowienie i Masowe Uzdrowienie.
„Co do wszy- teoretycznie dezynsekcja leży w możliwościach średniowiecza- wszy giną w gorącej wodzie. Ocet do niszczenia gnid też dostępny, wrotycz można uprawiać.
Problemem jest oczywiście logistyka- trzeba zorganizować ileś kotłów do gotowania łachów, opał, balwierzy do golenia łbów (i nie tylko) oraz wyhodować ziółka.”
Żeby skutecznie zatrzymać epidemię wszawicy, należy, jak zauważyłeś, regularnie zmieniać i wygotowywać bieliznę, a my mówimy tu o HORDZIE PIERDOLONYCH ORKÓW W OBOZIE WOJENNYM.
Autentyczny geniusz, Napoleon, był bezradny wobec tyfusu dziesiątkującego jego Wielką Armię podczas wyprawy na Rosję.
Choroby nie udawało się powstrzymać w tak doskonale zorganizowanych i karnych społecznościach, jak mnisi w klasztorach.
Innymi słowy – nie, to się nie uda.
@Velahrn – inna rzecz, że nie bardzo wiedziano skąd się bierze tyfus i jak się przenosi. Teorie, że wszy się rodzą z brudu też były powszechne.
Moim zdaniem w czasie oblężenia, gdzie wojsko generalnie siedzi na tyłku w obozie, jest to teoretycznie do opanowania, oczywiście sporym nakładem sił i środków. Niewykonalne jest za to w wojnie manewrowej, gdzie nie ma dostępu choćby do przegotowanej wody, o taszczeniu ze sobą wrotycza nie wspominając.
Epoka napoleońska to wojna manewrowa.
Ale wrotycz nie jest ani ciężki, ani rzadki… Na poradnikzdrowie.pl pisze, że celem leczenia wszawicy potrzeba 2 łyżek ziela na pacjenta.
Nie chodzi o to, że W TEORII nie można tego zrobić. W teorii możesz wykopać wał powodziowy łyżką stołową – jest to jak najbardziej wykonalne. Chodzi o to, że w PRAKTYCE nie uda się tego zrobić. Po pierwsze, czy wiesz choćby, jak wygląda wrotycz (ja nie wiem, musze odpalić google)? W jakiej strefie klimatycznej rośnie, na jakich jej obszarach (góry, lasy, łąki), kiedy się go zbiera, jak należy go przetworzyć, by uzyskać surowiec leczniczy, ile go będzie w najbliższej okolicy? Po drugie, dlaczego zakładasz, że itasekajowany dowódca wie?
Innymi słowy, jak w obozie orków wybuchnie Ci epidemia tyfusu, to z tych 20 tys. zapewne umrze 8 tys., i ch@#$ możesz z tym zrobić.
Napoleona wyciągnąłem jako przykład znakomitego dowódcy, a nie konkretnego okresu historycznego. W IWŚ, która była zdecydowanie wojną pozycyjną, i gdzie od XIX wieku znano już istnienie (a także znaczenie) bakterii, na tyfus plamisty zmarło jakieś pięć milionów ludzi.
Wrotycz rośnie w całej Eurazji. To wysoka na 1,5 metra bylina, która wyrasta w czerwcu, zaczyna kwitnąć w sierpniu, więdnie końcem września. Ma żółte kwiaty, koloru podobnego do nawłoci, przy czym zamiast takich frendzelków, ma grona takich małych kulek… Na pewno widziałeś, jest tego mnóstwo na łąkach.
https://www.shutterstock.com/g/Przemyslaw+Muszynski?searchterm=tansy&sort=popular
O wrotycz jest akurat w naszej strefie klimatycznej dość łatwo, można go też uprawiać.
Nie piszę, że poradzenie sobie z wszawicą jest proste- wymaga to oczywiście sporej logistyki. Należy wrotycz zasadzić, zebrać ziele, wysuszyć, przetransportować (suszone ziele nie jest ciężkie, ale zajmuje sporą objętość), sporządzić napar lub odwar (czyli potrzebujemy zamówić wcześniej kotły i zorganizować opał), no i przekonać żołnierzy, by wylali sobie na łeb podejrzaną ciecz z równie podejrzanym zielem.
Zgadzam się z Tobą, że z dnia na dzień tego się nie zrobi.
Pominąłeś takie ładne choroby jak żółtaczka, AIDS, kiła i rzeżączka. Tego typu choroby będą wymuszały tradycyjny model rodziny i siekły rozwiązłych. Zważywszy, że nosicielstwo bez zachorowania utrzymuje się latami, to szanse, by same zniknęły z powodu śmierci nosicieli, jest dość małe.
A wiecie, co mnie zastanawia? Jak szybko zdezaktualizowałyby się miary i wagi. Zwłaszcza teraz, jak prawie każda waga mierzona jest elektronicznie, czas prawie że też. Z odległościami jest chyba najlepiej, bo choć dalmierze inne niż fizyczna miarka istnieją, to są sprzętem wysoce specjalistycznym.
Nawiasem mówiąc, do tych rozważań skłonił mnie krążący po sieci taki kretyński „niezbędnik podróżnika w czasie”, ale w praktyce stamtąd niedaleko było do postapo, też chodziło o przyspieszanie rozwoju technicznego. No bo co komu po wiedzy, jak się ma prędkość światła do metra, skoro ani prędkości światła wymiernie nie zmierzysz, ani długości jednej sekundy, ani znajomość długości jednego metra nie uczyni twoich obliczeń precyzyjniejszymi, niż gdyby liczyć je w stopach czy innych zasięgach lotu smoka.
Będzie tak, jak przez lata- wzorzec miary, mniej lub bardziej oszukany. Czyli metrem będzie to, co się odmierzy za pomocą „metrowego” sznurka 🙂
System metryczny pewnie przetrwa- bo jest po prostu wygodny i wszyscy się do niego przyzwyczaili. Siłą bezwładu.
Mając linijkę można odtworzyć kilogram(z niewielkim błędem (ok 2 g). 1 kg to ok 1 dm^3 wody. Majac linijkę i termometr można odtworzyć kilogram z jeszcze większą precyzją. Zegarków też jest wystarczająco dużo by zachować wiedzieć ile to jest. Jezeli przetrwa wiedza o tym ile naprawdę trwa doba i jak dzielimy czas, jest to możliwe do odtworzenia.