Miniony weekend spędziłem dość pracowicie: najpierw pojechałem do lasu, gdzie 300 metrowa ścieżka okazała się długim na 3 kilometry bagnem przykrytym zaspą, potem rozebrałem szklarnię (a raczej wyrwałem z ziemi jej fundamenty), a na końcu, gdy wreszcie myślałem, że sobie odpocznę odkryłem, że po nocnej aktualizacji Windy mój komputer przestał się uruchamiać…
Początkowa różnica zdań między mną, a nim w tej kwestii szybko eskalowała i doszło do użycia broni masowej zagłady i zaklęcia Format: C…
Format: to nie na moje stare serce:
Kiedyś, dawno temu takie rzeczy, o których tutaj piszę nie były dla mnie jakimś, szczególnym wyzwaniem: aktywność przed komputerem była dla człowieka zasadniczą częścią dnia, jeśli nie główną. Tak więc człowiek był siłą rzeczy obcykany z większością tych zagadnień. Niestety było to 10 lat temu i od tego momentu główną częścią mojej dziennej aktywności stało się stanie na pustym korytarzu i patrzenie w ścianę…
Tak więc zarówno skill komputerowy jak i sam komputer dość mocno zaniedbałem.
W efekcie większość rzeczy, o których tutaj będę mówił owszem, kiedyś robiłem. Ale pewnie ostatnim razem zdarzyło mi się to 5 lat temu.
A tak właściwie, to jakie programy ja miałem zainstalowane?
Pierwsza rzecz, jaką trzeba było zrobić po postawieniu systemu na nowo, było pobrać i ponownie zainstalować wszystkie potrzebne programy. Te podzielić można na dwie kategorie:
-
programy codziennego użytku, z których korzystam na okrągło.
-
programy o krytycznym znaczeniu raz do roku
-
programy działające tle
O ile te pierwsze dobrze pamiętam, bo korzystam z nich prawie każdego dnia, jak Steam, LibreOffice albo InfrantView, więc pamiętam zarówno ich nazwy, jak i funkcje, tak dwie pozostałe grupy okazały się problematyczne, bowiem, po pięciu latach używania zapomniałem ich nazw, a nierzadko też, że w ogóle istniały.
A niestety w Google trudno było znaleźć rzeczy takie, jak „to coś do obróbki i montażu filmów” albo „ten program do łapania screenów”, lub „to coś do diagnostyki komputera”.
Inne, jak Matroska Great Codec Pack przypomniały o sobie i swej absencji dopiero, gdy spróbowałem używać komputera.
Oddajcie mój interface użytkownika wy (…)syny!
Pięć lat to też szmat czasu, żeby wypuścić nowe wersje oprogramowania.
Powiem szczerze: nie należę do tych, którzy tęsknią za Windows 3.11. Niemniej jednak nie jestem też osobnikiem, który instalowałby nową wersję tylko dlatego, że wyszła. Tak więc, jeśli coś nie wymuszało automatycznych aktualizacji to ich nie miało.
Aktualizacje podzielić można na te od bezpieczeństwa, te od funkcjonalności i estetyczne. O ile obecności większości tych pierwszych nie zauważyłem, tak te ostatnie były dość nieprzyjemnym doświadczeniem.
Bo oto nagle wszystko dostało nowe, superwygodne intefejsy, dzięki którym to, co wcześniej było z prawej strony jest teraz po stronie lewej. A opcje, z których najczęściej korzystałem, które wcześniej były na wierzchu teraz są gdzieś ukryte.
To natomiast, co nie zmieniło graficznego designu wróciło do ustawień fabrycznych.
Więc teraz znajdź opcje, o które Mi chodziło, a następnie spersonalizuj je do tego stopnia, by wykonywały te funkcje, jakie od nich żądam.
Niby nic trudnego…
Robota na 5 minut…
Ale powtórzcie to dla 20 lub 30 programów…
Kiedyś już to robiłem…
Będziecie się śmiać, ale paradoksalnie najwięcej trudności sprawiło mi doprowadzenie do osiągnięcia takiego efektu:
-
ustawienie kafelków w symetryczny wzór
-
likwidacja pola wyszukiwania
-
oraz sprawienie, żeby okna przestały wyświetlać się kaskadowo.
Tak, to można zrobić bardzo łatwo.
Tak, to zajmuje to 20 sekund.
Zrobiłem to natychmiast po zakupie komputera.
5 lat temu…
Przez ten czas nie miałem najmniejszej potrzeby robienia tego jeszcze raz.
I oczywiście zapomniałem, jak…
Jakie tutaj było hasło?
Ojoj… To był ból i bez odzyskiwania haseł się nie obyło.
Ich po prostu jest tak dużo…
Co więcej najczęściej chronią rzeczy, do których utrata dostępu mogłaby ponieść za sobą znaczące straty. I o ile moi znajomi raczej zorientowaliby się, że coś jest nie tak, gdybym nagle zaczął rozsyłać filmy pornograficzne lub zaproszenia do marketingu wielopoziomowego na Discordzie czy Facebooku, tak jaja byłyby, gdybym stracił dostęp do konta bankowego czy choćby Steama…
Tak więc wszystko jest chronione odrębnym hasłem, tak, jak Bóg przykazał.
Aczkolwiek wiele rzeczy po prostu uruchamia się wskutek automatycznego logowania.
A hasła zostały wprowadzone (oczywiście zgadliście) 5 lat temu…
Gdzie na dysku trzymasz historię ty (…)u?
Właściwie to skończyłem z niewielkimi stratami: z kalendarza wypadł jeden dzień, ponadto kilka tekstów (który zamiast na właściwej partycji zapisałem w Dokumentach) oraz poszły zakładki w Firefoxie.
Ten ostatni był wyjątkowy, bo zapisywał dane na dysku C:. Pozostałe, jako że na dysku C: akurat było niewiele miejsca trzymały go na D, gdzie było prawie terrabajt miejsca.
Ale wygrzebać odpowiednie foldery dla 6 czy 8 programów to było sporo roboty…
Może regularne backupy całych dysków Rescuezillą pomogły by?
Ten program do obrazków to irfan view, A VLC media player spokojnie wszystkie kodeki już ma. Poza tym – ważne rzeczy trzymaj w chmurze – zaszyfrowane, łącznie z listą imienną programów niezbędnych. Wyłączyć update – można wbrew pozorom i opiniom – najłatwiej poprzez odwleczenie czasu o 30 dni – tylko trzeba pamiętać, żeby po 29 dniach na sekundę to wyłączyć – i włączyć ponownie. Zakładki z przeglądarek się eksportuje. Hasła trzyma się na papierze lub w głowie, a nie w komputerze. Co miesiąc robię obraz dysku zostawiając cztery wcześniejsze. Ludzie – jak wiadomo dzielą się na tych robiących backup i tych którzy jeszcze nie stracili danych.
Przecież firefox ma auto-upload zakładek w chmurę, do haseł jest menadżer (np. LastPass) i przydaje sie jakiś live-cd by w razie czego wydlubac dane/naprawić system. U mnie praktycznie wszystko od razu zapisuję do folderów Adobe/Onedrive/Google i leci w klałda. Instalacje trzymam na innych partycjach i dyskach więc w sumie najbardziej zmartwila by mnie utrata konfiguracji do niektórych gier i emulatorów no i savy