Dr. Stone – oto jest dobre anime:

Pewnego pięknego, pogodnego dnia genialny nastolatek mający ambicję zostać kiedyś astronautą budzi się w lesie, w kałuży nietoperzowych siuśków. Jak się okazuje: to nie efekt pierwszej przygody z alkoholem. To cała ludzkość zmieniła się w kamień (i to już kilka tysięcy lat temu), cywilizację naukowo-techniczną diabli wzięli, a przyroda odzyskała świat… Tylko jedna osoba może przywrócić dominację Homo Sapiens Sapiens nad naszą planetą.

I jest nią właśnie on!

Robinsonada jest obecnie bardzo modnym gatunkiem: od kilku lat mamy zatrzęsienie osadzonych w tej konwencji gier jak Don’t Starve, Ark: Surviwal Evolved, Subnautica, The Long Dark albo ostatnio modne Valheim. Pełno jest też różnego rodzaju poradników, które pozwolą nam przeżyć koniec świata i kilka lat po nim jak Primitive Technology, How To Surviwe End of the World We Known lub Jak Wynaleźć Prawie Wszystko. W internecie zaś roi się od prepów czekających tylko na dzień, w którym będą mogli bezkarnie gwałcić kobiety i plądrować sklepy…

Tak więc tematyka tej serii nie sprawiła, że rzuciłem się na nią od razu.

Prawdę mówiąc, to nie mam pojęcia, co skłoniło mnie, żeby obejrzeć pierwszy odcinek.

Jednak gdy to zrobiłem, prawie natychmiast zmaratonowałem całą serię.

Jedna rzecz:

Zacznijmy od ustalenia jednego szczegółu: mówimy o pierwszej serii, właśnie w tej chwili wychodzi druga, o której wiem tyle, że skończy się w przyszłym tygodniu i zbudowali w niej czołg. Nie oglądałem jej jeszcze, bo chcę zrobić to jednym ciurkiem.

Fabuła:

Muszę powiedzieć, że fabuła bardzo miło mnie zaskoczyła. Po wprowadzeniu spodziewałem się kolejnego nowoczesnego shitu, gdzie intryga będzie czysto pretekstowa, składać będzie się z głośnych wrzasków „science bitch!”, a jej celem będzie pokazanie kilku dziwactw i podsumowanie „to tylko anime bro!!!!”. I faktycznie: zarówno zawiązanie akcji w postaci dość naiwnej historyjki „oto wszyscy ludzie zmienili się w kamień i minęło 3700 lat”, jak i dziwaczne fryzury postaci oraz ich często równie dziwaczne moce początkowo zdawały się to sugerować.

Szybko okazało się, że jest to tylko powierzchowne wrażenie.

Intryga wygląda na przemyślaną i dobrze zaplanowaną, jest też pomysłowa i wciągająca.

Tak więc do Senku szybko dołączają inne postacie, z których najważniejszą okazuje się młodociany siłacz Tsukasa. Mimo, że ten ostatni początkowo ratuje życie naszemu bohaterowi i wydaje się do niego przyjaźnie nastawiony, szybko okazuje się, że ma zupełnie inny od niego światopogląd: Tsukasie dziki, nieskażony świat, gdzie silni mają wiele do powiedzenia i nie są skrępowani żadnymi prawami (w szczególności własności) zwyczajnie się podoba.

Między obydwoma szybko więc dochodzi do konfliktu.

Nie o to, że jeden jest zły, brzydki i ma zarówno wszy w pępku jak i niecne zamiary, ale o obraz świata: jeden chce takiego, w którym mógłby polecieć w kosmos, a drugi takiego, w którym mógłby swobodnie polować, łowić ryby gołymi rękami i byczyć się na plaży… Obie wizje są równie atrakcyjne, obie się wykluczają i obie mają potencjał, by pociągnąć za sobą niektórych ludzi.

Faktycznie jednak konfrontacja z Tsukasą przez większość czasu pozostaje na drugim planie. Na pierwszym znajdują się różnego rodzaju problemy, które trzeba rozwiązać tu i teraz, zanim do niej dojdzie. W tym celu natomiast potrzeba rozmaitych rzeczy. Bohaterowie muszą więc zrobić okulary, wykonać leki, zabezpieczyć wioskę na wypadek ataku…

Czasem też dopisuje im też po prostu szczęście.

Osamotnieni we wrogim świecie bohaterowie postanowi zrobić proch.

Jednak w trakcie produkcji niechcący zaprószyli ogień.

I w ten sposób cywilizacja naukowo-techniczna ostatecznie umarła.

Znaczna część opowieści to takie dość przygodowe epizody, w rodzaju „idziemy po kwas siarkowy do jeziora kwasu i walczymy o to, by nie pozabijały nas trujące opary” albo „szukamy siły roboczej, żeby napędzać dymarkę”. Rozwiązania Senku nie zawsze są najlepsze: moim zdaniem kilka rzeczy dałoby się zrobić w mniej skomplikowany sposób, jednak wychodzi to bardzo naturalnie. Tak, jakby faktycznie robił to nastolatek, a nie inżynier specjalista od ratowania światów i upliftowania prymitywnych ludów. Ba! Nawet, gdy pojawiają się luki wiedzowe, to też wychodzi to dość naturalnie. Koniec końców nasz protagonista nie jest nieomylny i może po prostu wierzyć w jakąś miejską legendę!

Ponadto strasznie ciekawie to się ogląda. Człowieka cały czas dręczy pytanie co jeszcze ich spotka? Jaki jeszcze szalony wynalazek będą musieli skonstruować? Jakie jeszcze będą musieli przeżyć przygody, by do tego doszło?

Shonen i to raczej dla młodszych:

Zauważyć należy, że Dr. Stone jest serią shonen czyli należy do gatunek mang lub anime przeznaczonych dla nastoletnich chłopców, charakteryzujący się punktem widzenia z oczu męskiego bohatera, a skupiający się na takich wydarzeniach, jak przygody, walki z przeciwnikami i sport. Dr. Stone podlega mocno ograniczeniom tego gatunku, ale jednocześnie też potrafi je doskonale wykorzystać.

Ogólnie rzecz biorąc ponownie nie brzmi to jak zaleta, ale nią jest.

Gdyby seria była przeznaczona dla 30-to letnich Otaku, to straciłaby masę czasu na próby zaglądania panienką pod sukienki. Dzieciakom, rekrutującym się spośród „zwykłych” ludzi takich rzeczy nie można pokazać, nawet w Japonii. I dobrze.

Po drugie: mocno korzysta z rozwiązania fabularnego jakim jest nakama. Nakama jest archaizmem, podobnym, jak w języku polskim „drużyna” i nie dam głowy, czy nie znaczy tego samego, co u nas „gildia” (taką wersję podpowiada Wikipedia). Nie dam też głowy czy nie jest to określenie z języka harcerzy. W kontekście mangi i anime oznacza to prawie to samo co właśnie „drużyna” w grach RPG, aczkolwiek istnieje pewna różnica. Otóż: oczywiście jest to grupa ludzi, wspólnie spędzających czas i przeżywających różne przygody, których jednak nie łączy cel, ale przyjaźń (i co bardzo istotne) rywalizacja.

Tak więc bohaterowie mogą mieć swoje cele, swoje pomysły, próbować się wzajemnie przyćmić, pokonać i wyprzedzić. W odróżnieniu od klasycznego, zachodniego podejścia oni nie są po to, by wspierać przywódcę w misji. Oni chcą być przywódcami lub przynajmniej określić hierarchię.

Niektórzy robią to trzymając się zasad sportowej rywalizacji.

Inni (i to nawet niekoniecznie Tsukasa) to prawdziwe sukinsyny. A przynajmniej mają zapędy do iście disneyowskich czarnych charakterów (jak jeden pan, który mi się kojarzy z Gaskonem z Pięknej i Bestii).

A jeszcze kolejni też są wredni, ale nie aż tak…

To napędza fajną dynamikę. Okazuje się bowiem, że nagle ktoś, kto wydawał się po prostu bohaterem tła też ma jakiś pomysł na życie i gotów jest prześcignąć Senku. Albo też z kimś, kto był antagonistą można współpracować…

Jeszcze o nauce:

Zabawne jest też to, że bardzo wiele rzeczy, które bohaterowie robią, jak choćby mąka z nasion dzikich traw, senku-cola, prąd, wytop miedzi, żelaza czy szkła (Hej! Wreszcie wiem, jak robi się szyjki do butelek!) teoretycznie dałoby się zrobić w domu. Co więcej: na Youtube są kanały, gdzie prawdziwi inżynierowie komentują, co mogłoby działać, a co by nie mogło (na przykład późny sposób wytwarzania prądu faktycznie był używany w Polsce przed wojną), jest też kilka filmików na których różni ludzie robią colę i mydło z przepisu z tego anime…

Szyjkę do butelki robi się tak: dmuchasz bańkę ze szkła. Wbijasz jej w tyłek rurę, polewasz odrobiną wody, odcinasz rurę i szczypcami wyciągasz szyjkę…

I wychodzi im z tego cola i mydło.

Lubię takie dopracowanie. Daje dodatkowy smaczek.

Niektóre sceny jednak budzą we mnie mieszane uczucia.


Bardzo mieszane.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Anime, fantastyka i oznaczony tagami , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Jedna odpowiedź na „Dr. Stone – oto jest dobre anime:

  1. Przechodzień pisze:

    Dr. Stone jest jest bardzo dobrym przykładem że nie potrzeba jakiejś zagmatwanej fabuły by zrobić dobre anime, czasami wystarczy by autor dobrze odrobił lekcję przy tworzeniu świata swojej opowieści. Po tym względem bardzo przypomina Ascendance of a Bookworm.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s