Kiedy piszę te słowa rok 2020 robi chyba najlepszą rzecz, jaką mogliśmy od niego oczekiwać: kończy się. Wszyscy chyba patrzą w przyszłość z nadzieją: czy przyszły rok będzie lepszy? Czy też będzie tak samo chujowy, jak obecny? A może jeszcze gorszy? I czy może być gorszy? Ja osobiście mam nadzieję, że najdalej za kilka miesięcy zaczniemy powolny powrót do normalności, który będzie trwał, aż gdzieś na świecie nie wykluje się jakiś nowy wirus…
Ale w zeszłym roku o tej porze układałem plany przygód, jakie miałem przeżyć w roku 2020 i co z tego wyszło?
Tak więc może nie rozkręcajmy się.
Rok katastrof:
Rok 2020 był z całą pewnością rokiem katastrof. Tak więc, jeśli mnie pamięć nie myli:
-
- styczeń: pożar w Australii, cierpią misie koala
-
- luty: upadł bank na Podkarpaciu. Powiat mało nie zbankrutował, nie było wiadomo, czy dostaniemy wypłaty
-
- marzec: mało nie wybuchła wojna
-
- kwiecień: Covid dotarł do Polski. Siedzieliśmy w domach. Policjanci polowali na rowerzystów i staruszki w lasach. W sklepach ludzie zabijają się o srajtaśmę.
-
- maj: rząd próbował nas wymordować
-
- czerwiec: wybory prezydenckie
-
- lipiec: druga tura wyborów, powiat nawiedziła powódź, która zabrała wartą 100 tysięcy złotych palmę i piasek ze sztucznej plaży
-
- sierpień: eksplozja składu saletry w Bejrucie
-
- wrzesień: rząd ponownie próbował nas wymordować
-
- październik: cała polska w czerwonej strefie
-
- listopad: rząd wkurwił połowę mieszkańców tego kraju, system zdrowotny i informacji publicznej upadły. Od tego dnia żyjemy w postapokalipsie.
-
- grudzień: wyszło na jaw, że w Cyberpunku 2077 nie wczytują się tekstury
Covid-19:
Rok 2020 okazał się prawdziwie cyberpunkowo mroczny, a wszystko to dzięki wiadomej pladze. Zaraza dotknęła tysięcy ludzi, bardzo wielu też zabiła, zrujnowała biznesy oraz pogrzebała plany (te duże i te małe) milionów. Kosztowała nas też wiele nerwów i zmartwień oraz kwazyliony sztuk złota…
Wiele osób, w tym w moim najbliższym otoczeniu przez nią pochorowało się, a niejeden umarł. Na mojej ulicy byliśmy chyba jedyną rodziną, która nie przechodziła kwarantanny (najlepsza była natomiast ta para debili zatrudniona w Sanepidzie, która mimo gorączki dochodzącej do 40 stopni nadal chodziła do pracy… I tak: okazali się potem pozytywni), znam (czy raczej: znałem) też wiele osób, które nie przeżyły. Na Covid zmarł więc mój polonista z liceum, matka mojej wice-dyrektorki i babcia kolegi z pracy. Być może na Covid, a być może tylko w związku z nim umarła matka koleżanki z pracy, która zadusiła się w karetce wożona od szpitala do szpitala… Umarł jeszcze ktoś piąty, ale nie pamiętam kto.
Zmarła też mama mojej bliskiej przyjaciółki, tym razem jednak nie na Covid, ale na wylew, wskutek powikłań po chemioterapii. Bardzo pozytywna i mądra kobieta.
Zmarło też jeszcze kilka innych osób, które znałem bliżej lub dalej, choć nikt więcej na Covid.
Tych, którzy się pochorowali nie będę wymieniał, bo szło ich w dziesiątki.
Ogólnie było bardzo niewesoło.
Boję się, że nie wyciągniemy odpowiednich wniosków:
Że ludzie uznają iż ci, co zmarli to „tylko” grupa schorowanych starców, że (Co za dziwo! Zaraza na którą zapadają tylko ci słabego zdrowia!) wirus nie atakuje tych, którzy mają dobre zdrowie, że cierpieli niepotrzebnie w trakcie izolacji, że można być idiotą, nie nosić maski i lekceważyć wszelkie ograniczenia.
I w rezultacie następna epidemia nas zmiecie.
Bo niewątpliwie będzie następna epidemia. Zawsze nadchodzą.
Boję się też, że docieramy do końców naszego systemu-świata i Covid to tylko pierwszy tego zwiastun. Że czeka nas coś takiego, jak pod koniec średniowiecza, gdy towary i ludzie mogli wędrować przez cały świat i swobodnie roznosić po nim dżumę…
Wiedzący skąd wiatr grom przywieje,
Ale zapobiec mu niezdolni,
Starych zagrożeń drążą rejestr
Żeby od nowych świat uwolnić,
A wiatr z nadziei ich się śmieje
Cytując Kaczmarskiego.
Kilka razy pisałem, że studia historyczne powodują zaburzenia osobowości. Miejmy nadzieję, że to taki przypadek.
Cyberpunk 2077:
Rzeczą, która dla mnie kształtowała ten rok było oczekiwanie na premierę Cyberpunka 2077 i to, jak zachowa się giełda.
Wyszedł trzy tygodnie temu. Nie wczytywały się w nim tekstury.
W ogólnym rozrachunku jest dobrze (i jednocześnie źle). Finansowo rok ten kończę najgorszym wynikiem od 2014, jednak prawdę mówiąc mój czarny scenariusz zakładał spadek kursu akcji do 50 złotych. Tak więc jest dobrze.
Rodzi to szereg implikacji na przyszły rok.
Niestety efekt jest taki, że cały czas nie dołączyłem jeszcze do grona 1 procent skurwysynów, które posiadają 50 procent światowych zasobów i trzęsą światem.
Książki i wydawca:
W roku 2020 zakończyłem niestety w sposób definitywny moją współpracę z Oficynką. Odbył się to w następujący sposób: końcem roku 2019 wysłałem im tekst mojej nowej książki pod tytułem „Wojna sztucerowa” na co oni odpisali, że przeczytają go i proszą, żeby skontaktować się za kwartał.
Skontaktowałem się.
Oni nie odpisali.
Skontaktowałem się ponownie i ponownie. Oni nadal ani nie odpisali, ani nie odbierali telefonów (to niestety u nich normalnie). Koniec końców po 3 miesiącach takiego dobijania się dostałem list streszczający się do „Co głowę zawracam!” zapytałem się, czy przeczytali moją powieść. W odpowiedzi dostałem kolejny list z pretensjami, ale bez informacji, czy przeczytali. Odpisałem więc, że nie o to pytałem. W odpowiedzi dostałem jeszcze więcej pretensji streszczających się do „Po co głowę zawracam?”. Tak więc ja w odpowiedzi wysmażyłem list, w którym to Ja stworzyłem listę coś chyba ze 30 pretensji i pogwałceń umowy, do jakich doszło z ich strony. W odpowiedzi dostałem list w tonie „No wie pan? To, że potrafimy 4 lata odkładać premierę Pana książki to jeszcze nie powód, żeby być takim niemiłym człowiekiem!”
W rezultacie zakończyłem z nimi współpracę.
Jako, że niestety wydawcy nie ustawiają się po moje książki w kolejce, to w tej chwili wydawcy nie mam.
Może uda się jakiegoś znaleźć.
Jeśli nie, to może uda się wreszcie awansować do tej grupy 1 procent skurwysynów. Wtedy założę własne wydawnictwo. I zatrudnię w nim sekretarkę, która w moim imieniu będzie odpowiadać na wszystkie maile, jakie czytelnicy wyślą.
Blog:
Wyświetlalność bloga w roku 2018 wyniosła 588 tysięcy odsłon, w roku 2019: 489 tysięcy odsłon, a w tym roku: 466 tysięcy odsłon. Czyli jak łatwo zauważyć: stale spada.
Przyczyną takiej sytuacji jest w pierwszej kolejności wyeksploatowanie się tekstów W sumie to rozumiem czemu Sapkowski pije oraz Smród i gnój Sapkowskiego, które w 2018 wygenerowały łącznie 77 tysięcy odsłon, a w roku 2020: zaledwie 8,6 tysiąca odsłon.
W drugiej kolejności: Ragnar Lodbrok i jego rodzina oraz tekstów pokrewnych. Tylko ten główny w roku 2018 przynosił 24 tysiące odsłon, a obecnie spadł do 4 tysięcy. Sytuacja ta będzie się pogłębiać: raz, że inni blogerzy i vlogerzy zdążyli już podchwycić temat i zepchnęli mnie z piedestału Google, dwa, że niestety fala zainteresowania serialem Vikings osłabła. Trudno zresztą spodziewać się czegoś innego w wypadku tytułu, który nie dostał dobrego odcinka od w zasadzie to ilu lat?
Za spadki tego roku odpowiada też wykolejenie się dwóch innych lokomotyw: Jak kupować na Amazon.com który w 2019 roku odpowiadał za 9 tysięcy wyświetleń, a obecnie za 3 tysiące oraz Zdzisław Beksiński który odpowiadał za 5,6 tysiąca wyświetleń, a teraz spadł też w okolice 3 tysięcy.
Tutaj ponownie łatwo znaleźć wytłumaczenia: epidemia Covid-19 sprawiła zapewne, że konsumpcyjne zapędy rodaków oraz ich ochotę na podróże, nawet wewnątrz kraju. Więc ani o Beksińskim nie chcą czytać, ani tez kupować na Amazonie. Podejrzewam też, że ekspansja Alibaby mogła zmniejszyć zainteresowanie sklepem Bezosa.
Powinienem (i od wielu lat chodzę z zamiarem) stworzyć też teksty takie jak „Jak kupować na DriveThru”, „Jak kupować na Steam” oraz „Jak kupować na Alibabie”, ale prawdę mówiąc trochę mi się nie chce: to po prostu nudne do pisania tematy.
Z nowszych tekstów wysoko urosło Jak zacząć grać w Dungeons and Dragons z trochę ponad 7 tysiącami odsłon.
Z tegorocznych natomiast najlepiej radzą sobie: Dlaczego Gandalf nie używał czarów (3 tysiące), Czy Wiedźmin jest plagiatem Elryka (2 tysiące) oraz Kres ery Wikingów (1,4 tysiąca).
Najgorszy zakup:
Najgorszym zakupem roku 2020 był niewątpliwie dron Tello (taki za 300 złotych), sam w sobie bardzo sympatyczny, ale też niestety bardzo niepraktyczny.
Dron skończył w stawie zaraz drugiego dnia. Zaczepił o gałązkę i spadł jak kamień w wodę.
Co było robić? Zdjąłem spodnie, zacząłem go szukać i po jakiejś pół godzinie udało mi się go wyłowić. Dzięki radom kolegów z Internetu (dzięki Sm00k) oczyściłem go i udało mi się przywrócić go do stanu użyteczności.
Co z tego, skoro jest niepraktyczny? Dron jest znoszony w chwili, gdy pojawia się wiatr o sile 10 m/s czyli taki, który zgina drobne gałęzie. Co więcej jest to ogólna cecha dronów, takie, które radziłyby sobie z silniejszym wiatrem kosztują zdecydowanie powyżej 10 tysięcy złotych (nie chce tu przestrzelić, ale chodzi o zdecydowane zdecydowanie).
Tak więc straciłem zainteresowanie fotografią z powietrza.
Najlepszy zakup:
Najlepszym zakupem był ten superdrogi aparat fotograficzny z zestawem wymiennych obiektywów, za 20.000. Tak, dokładnie ten, którego NIE KUPIŁEM.
Wiecie: chodziłem sobie z myślą: masz już uskładaną połowę kasy. Może byś wziął na raty? Co będziesz oszczędzał całe życie? Weź na raty! Będziesz robił lepsze zdjęcia, których będzie się więcej sprzedawać! Szybko się zwróci!
Aż tu 1 czerwca 2020 Shutterstock zrobił nam wszystkim dzień dziecka i obciął prowizje o 80 procent.
Zakończyło to moje marzenia o zarabianiu na zdjęciach stockowych. Dobrze, że nie kupiłem tego sprzętu, bo teraz do końca życia by mi się nie zwrócił.
Książka roku:
Ten rok dostarczył mi kilku najgorszych rozczarowań w całym mym czytelniczym życiu oraz jednocześnie kilku najciekawszych lektur w jego trakcie. Trudno mi wskazać jednoznacznie najlepszą książkę, jaką przeczytałem, bowiem te nadmiernie się od siebie różnią (i trudno np. zestawiać powieść fantasy z książką naukową albo ze słownikiem). Niemniej jednak:
-
- W kategorii Fantastyka książką roku (dla mnie) będzie wydany we wczesnych latach 90-tych Szardik Richarda Adamsa, choć zastanawiałem się, czy nie przyznać tego tytułu pierwszemu tomowi Mrocznej Wieży Stephena Kinga.
-
- W kategorii Naukowe / Popularnonaukowe konkurencja była silna i zastanawiałem się nad Machiny wojenne Roberta M. Jurga, Atlasem Sztuki Wojennej W Średniowieczu Nichlas Hooper i Matthew Bennett, albumem Bitwy: Historia Wojen i Konfliktów R. G. Grant albo Życie w średniowiecznym zamku F i J. Giesów. Ostatecznie jednak zdecydowałem się wskazać wspaniałe Jak czytać zamki M. Hislop.
-
- W kategorii Inne będzie to Słownik Wiedzy Tajemnej Collina de Plancy.
Każda z wymienionych książek była w swej kategorii niesamowita.
Jeśli chodzi o najgorszą książkę roku, to zwycięzcą jest oczywiście Polska dla Polaków, aczkolwiek Potworna drepcze jej dosłownie po palcach.
Gra roku:
Tu mogła być tylko jedna odpowiedź: DEUS VULT INFIDEL!!! czyli jak łatwo zgadnąć epatujący przemocą i toksyczną męskością Mordhau.
255 godzin w grze, w szczytowym momencie platyna w walkach 1 na 1 oraz 3 na 3 (obecnie unranked), 5322 zabitych i 4563 okaleczonych wrogów Chrystusa. Grałem tak intensywnie, że w końcu porobiły mi się odciski na palcach (!!!), więc przestałem.
Świetna gra, polecam.
Anime roku:
Moim anime roku był Dragon Ball Airbriged od Team Four Stars czyli youtubowa parodia i streszczenie kultowego Dragon Ball Z. W odróżnieniu od większości takich parodii nie jest on tylko chamską szyderą, ale stworzony jest z sercem (no może poza kilkoma pierwszymi odcinkami), z jednej strony śmiesząc i celnie punktując nonsensy i błędy oryginału, a z drugiej zachowując pamięć o tym, że jednak tysiące ten tytuł kochały.
Wersja ta ma też tą dużą przewagę nad oryginałem, że jest zdecydowanie krótsza.
Zapomniałem już też, jak pod wieloma względami (w swej surowości) wizualnie niesamowity był Dragon Ball.
Gorąco polecam.
Wyjazdy:
W tym roku miałem przeżyć kilka przygód życia. Przygodą tą miała być rowerowa wycieczka do Przemyśla i powrót zeń. Następnie miałem zamiar pojechać (autobusem) do Sandomierza i z tamtąd (już na rowerze) do Krzyżtopora. Całość miała zwieńczyć wycieczka do Azji.
Oczywiście pojechałem do d(…)y na raki.
Do Przemyśla nie pojechałem nawet nie ze strachu przed wirusem, co raczej przed Sanepidem oraz dlatego, że nie miałem urlopu. Ten wykorzystałem, bo (gdy zaczęła się wiosenna kwarantanna) doszedłem do wniosku, że (jeśli mamy dostać prace zastępcze) dyrekcja na pewno wymyśli coś pojebanego (i faktycznie wymyślili, że użyją nas do darmowego remontu), więc uciekłem na urlop.
Tak nawiasem mówiąc będzie trzeba zrewidować ten Przemyśl, bo wygląda na to, że taką „rowerową przygodę życia” jestem w stanie zrobić sobie w 12 godzin.
Jeśli chodzi o Azję, to oczywiście w tym roku też tam nie pojadę.
Osiągnięcie roku:
Było nim niewątpliwie przejechanie 130 kilometrów na rowerze: z domu do położonych pod Krosnem skałek zwanych Prządkami i z powrotem. Odległość z jednego miejsca w drugie to prawie dokładnie 100 kilometrów, jednak oczywiście po drodze pobłądziłem, w efekcie czego zrobiłem ich więcej…
Jest to duży krok do przodu, bo zauważcie, że w 2019 przejazd z Krakowa do Częstochowy, na dystans 120 kilometrów zabrał mi 3 dni (choć tym razem ruszyłem rano, a nie w południe, po drodze też niczego nie zwiedzałem i nie zbaczałem do atrakcji).
Nie była to jedyna taka trasa: pojechałem też z domu do Soliny i z powrotem (co dało kolejne 100 kilometrów). Najbardziej hardcorową wycieczką była jednak wyprawa do Rudawki Rymanowskiej. Mapa Google pokazywała mi dość krętą, lecz wyasfaltowaną, leśną drogę. Okazało się, że droga jest ziemna, a potem w ogóle znikła.
Teoretycznie miało to być ledwie 50 kilometrów, wyszła wyprawa od świtu do zmierzchu…
Problem roku:
Ogólnie to w tym roku w każdy wolny dzień przejeżdżałem 50 do 70 kilometrów. Pracę mam stojącą, więc robiłem w niej po 20-30 kilometrów po korytarzach. Następnie po pracy wsiadałem na rower i dalej nabijałem kilometry…
Aż pewnego wrześniowego dnia zaczęła mnie boleć lewa stopa i boli w zasadzie do dziś.
Chodzę na fizjoterapię, gdzie mnie kopią prądem i strzelają do mnie laserami, jak do Songo.
Powoli jest mi lepiej.
O rządzie, społeczeństwie i kościele:
Jeśli jesteśmy przy zdrowiu, to warto wrócić do tematu Covid-19 oraz polityki. Mam bardzo mieszane odczucia wobec tego, co się w naszym kraju wyprawia. I bynajmniej nie ma to związku z tym, że nie pozwolono mi jeździć po Polsce i cieszyć się konsumpcją.
Wręcz przeciwnie: uważam, że po to mamy rząd, żeby podejmować trudne decyzje.
Natomiast jestem bardzo niezadowolony z jakości procesu podejmowania owych decyzji. Najpierw, w chwili gdy wirusa jest bardzo niewiele kraj jest zamykany, policja ściga ludzi po krzakach i wlepia im gigantyczne mandaty. Potem, gdy dziennie było więcej zarażeń, niż wcześniej w miesiąc to nie robiono zupełnie nic.
Potem okazuje się, że – mimo iż początkowy lockdown miał kupić czas na przygotowanie kraju – Polska okazuje się totalnie nie gotowa na epidemię, która trwa już od pół roku.
A teraz w zasadzie to już nawet nie wiadomo, czy epidemia jeszcze jest, poszła sobie, czy właśnie rozkręca się jeszcze gorzej…
Teraz ruszają szczepienia, co do których było wiadomo, że mogą pojawić się już niedługo. I znów okazuje się, że nic nie zrobiono, by ustalić kto i w jakiej kolejności ma się szczepić…
Nie tak to chyba powinno wyglądać.
Rozwala mnie też postawa ludzi. Ja rozumiem, że ktoś jest wściekły, bo nie może prowadzić restauracji, hotelu czy firmy przewozowej. Też bym był. Jednak nie rozumiem tego buntu przeciwko noszeniu maseczek. Co ma dać takie obrażanie się na rzeczywistość? I, skoro obwiązanie głowy szmatą to taka niewygoda i wyzwanie dla samodyscypliny, to co ci ludzie zrobią, jeśli (na przykład) jutro na Ziemi wydesantują się Sajanie i będzie trzeba bronić zarówno Polski, jak i istnienia rasy ludzkiej?
Jeszcze bardziej rozwala mnie to, że fizjoterapeuta podczas zabiegu pyta mnie „Pan naprawdę wierzy w tą epidemię?”. Bo ci znajomi starsi ludzie, co poumierali wzięli za to pieniądze z agencji statystów.
Tak, jasne…
Jednak najbardziej rozwalił mnie stosunek do szczepień: 40 procent ludności nie chce się szczepić, ale jeśli dostałaby gratyfikację w wysokości 500 złotych, to zmieniliby zdanie…
Ja jeszcze potrafię zrozumieć, że ktoś boi się szczepionki z powodów zdrowotnych. Z ludzi takich nie ma się co śmiać: bycie debilem to straszna choroba (no i jest jeszcze ta 1 osoba na każde 10.000 u której faktycznie pojawiają się powikłania). Jednak tej drugiej postawy nie potrafię pojąć. Boisz się, że szczepionka zrujnuje Ci życie, ale jesteś gotów pozwolić je sobie zniszczyć za 500 złotych?
Jak dla mnie świadczy to o stopniu wyzucia z godności i sprostytuowania, na jakie sobie lud tej krainy pozwolił.
Więcej nawet.
Nie orientuję się w tej gałęzi rynku, ale przypuszczam, że niejedna prostytutka żąda większej kasy za godzinę pracy, niż ci goście chcą za swoje zdrowie…
Jeśli zaś chodzi o mój stosunek do ostatniej z wymienionych instytucji to zmienił się on na przestrzeni lat bardzo diametralnie. Na początku dziesięciolecia deklarowałem się jako wyznawca „tomizwisizmu” tak zadeklarowany, że „mógłbym nawet zacząć chodzić do kościoła”.
Na przestrzeni ostatnich lat instytucja kościoła zaczęła mnie po prostu denerwować. Nie powiem, do jakiego stopnia, bo ABW wpadnie mi na dom. Lektura Dowkinsa i Kosidowskiego w zasadzie nie wpłynęła na moją postawę. Dostarczyli mi tylko amunicji do trollowania w internecie. To, co dzieje się w kraju tak naprawdę tylko mnie rozjuszyło i przyśpieszyło proces.
Tak naprawdę tym, co było decydujące były te wszystkie małe, korupcyjno-nepotystyczne rzeczy, które dzieją się na moim podwórku.
Zamieszki i mój udział w nich:
W mieście mieliśmy zamieszki. Nie wziąłem w nich udziału (a ktoś narzekał na brak czynów), czego mi okropnie wstyd: brały w nich udział siksy 14-15 lat, a mnie, trolla przed czterdziestką nie było.
Na swoje usprawiedliwienie powiem, że tego dnia noga tak mnie bolała, że myślałem iż odpadnie…
Tak więc nie poszedłem.
Wróćmy jednak do przyjemniejszych tematów:
Kupka wstydy:
W minionym roku udało mi się zepchnąć Kupkę Wstydu do głębokiej defensywy. W tej chwili znajdują się na niej dokładnie 4 (słownie: cztery) książki (oraz sporo gier fabularnych i komputerowych oraz anime, ale wszystko po kolei). Książki to trzy tomy Dalemark Quartet oraz Ewolucja Boga. Co więcej każda z tych książek została kupiona już w roku 2020. Prawdopodobnie poradzę sobie z nimi do końca stycznia, a w najgorszym razie w połowie lutego…
Sytuację na froncie pogarsza fakt, że w drodze do mnie jest paczka z Arosa, w której znajduje się 6 kolejnych książek. Niemniej jednak nie jest to ilość, której nie zmógłbym najpóźniej w marcu…
Potem będę już wolny.
Korzystając z wolności najpierw chyba przeczytam Sztukę Wojny Sun Tsu, potem Księcia Machiavellego… A po nim nie wiem: Dragonlance, Wiedźmin albo Czarna Kompania.

Nie wszystko w tym roku było złe. Na przykład te lody były wyśmienite. Polecam: imbir i bazylia (na zdjęciu), kawa i miód oraz (chyba najlepsze, co może istnieć) masło orzechowe i słonecznik.
A może jakieś anime?
„Wyszedł trzy tygodnie temu. Nie wczytywały się w nim tekstury.”
I to był jedyny problem z tą grą? 😉 (pytanie retoryczne)
O ile wiem, to nie. Ale nie przeszkadza mi to ironizować.
Ja przy kupowaniu na DriveThru kieruję się zasadą „jak darmo, to bierę”.