Tajemnica zniknięcia Gry o Tron:

Gra o Tron była jednym z największych fenomenów kultury mijającego dziesięciolecia. Jednak zjawiskowe jest nie tylko to, jak rządziła internetem i zbiorową wyobraźnią świata. Prawdziwie niezwykłe jest raczej to jak znikła z życia publicznego i dziś, ledwie rok po zakończeniu emisji, nikt już o niej już nie wspomina.

Zupełnie tak, jakby w ogóle nigdy nie istniała.

Albo jakby ludzie wyparli z umysłów jej istnienie.

Łatwość, z jaką udało się zarżnąć tą franszyzę jest zadziwiająca.

Marki to żywotne bestie:

Łatwość z jaką Gra o Tron została wyparta ze świadomości w zasadzie wszystkich staje się jeszcze bardziej zadziwiająca, jeśli człowiek przyjrzy się temu, jak wielkiego wysiłku potrzeba, żeby w normalnych warunkach franszyzę zgładzić.

W wypadku serii Alien potrzeba było dwóch lub trzech dekad (zależy czy Obcego 3 uważamy za film dobry, czy zły… ja uważam za dobry w porównaniu z późniejszymi częściami, ale obiektywnie to zły) plucia ch(…)mi filmami, żeby ludzie stracili nią zainteresowanie. I dopiero Prometeusz okazał się śmiertelnym ciosem.

W wypadku Terminatora potrzeba było czterech filmów i 20 lat.

W wypadku Gwiezdnych Wojen wydaje się, że Disney może produkować zły film za złym filmem i nadal nic się nie stanie…

Tak więc: nie tak łatwo zgładzić markę.

I nie starczy do tego jedno potknięcie, ani nawet cała ich seria.

Aczkolwiek historia zna podobne przypadki:

Jednakże, jak się nad tym zastanawiam, to widzę co najmniej jeszcze jeden przypadek takiego tajemniczego zniknięcia.

Zniknięciem takim był wydany w 1999 roku Matrix, który zaskoczył wszystkich, w mgnieniu oka stał się filmem kultowym, a dla niektórych wyznaczającym nawet ich sposób myślenia i postrzegania świata… Ludzie go kochali, inspirowali się nim i cytowali go.

Statusem takim cieszył się przez 3 albo 4 lata, kiedy to premiery drugiej i trzeciej części filmu, mimo że kasowe, w zasadzie pogrzebały jego legendę.

Już w 2004 do Matrix‚a nikt się nie odnosił, nikt go nie cytował, nikt nie wierzył w jego „filozofię” i w zasadzie nikt go nie pamiętał. Jeśli ktoś próbował się do niego odwoływać, to tylko się ośmieszał. Ogólnie to ludzie mieli jednak serię gdzieś i zachowywali się, jakby znikła z ich pamięci.

Myślę, że trzeba zadać cios w serce marki:

Być może wyciągam zbyt dalece idące wnioski, ale wydaje mi się, że między sytuacją Aliens, Matrix oraz Gry o Tron istnieją pewne podobieństwa.

Podobieństwa te nie pojawiają się natomiast w Gwiezdnych Wojnach oraz Terminatorze. Otóż: pierwsze trzy tytuły stanowią cykl, gdzie poszczególne części nawiązują do siebie i łączą się ze sobą. Owszem Gwiezdne Wojny i Terminator również to robią, jednak poszczególne filmy / trylogie nie oddziałują bezpośrednio na siebie. Można oglądać starą / średnią / nową trylogię Gwiezdnych Wojen albo innego Mandalorianina bez znajomości poprzednich lub późniejszych części. Tak samo można postąpić z Terminatorem 1 i 2. Tak więc jeśli jakiś kawałek nam nie przypasuje, to możemy o nim spokojnie zapomnieć.

W wypadku trzech pozostałych jest odwrotnie: stanowią one nierozerwalną całość. Grę o Tron ogląda się po to, by dowiedzieć się, co będzie dalej. Matrixa również.

Problem z tym, że – po tym co widzieliśmy – z góry wiadomo, że nie warto. Wiadomo przecież, że te fascynujące pytania, które zamierza nam postawić scenariusz znajdą głęboko niezadowalające odpowiedzi.

Trochę inaczej jest w wypadku Aliens, gdzie Prometeusz nie jest kontynuacją, ale prequelem. Dwie poprzednie serie niszczy koniec, który szpeci dzieło.

Prometeusz natomiast cofa się w czasie i dokonuje reinterpretacji serii Aliens. O ile przed jego powstaniem wiedzieliśmy, że a) kosmos jest wielki b) są w nim potwory i c) w związku z tym należy być bardzo ostrożnym, a każda z części powtarzała ten morał, tak niestety Prometeusz zmienia go na „kretyni debilom zgotowali ten los” i od chwili jego obejrzenia, aż do dnia, gdy o nim nie zapomnimy nie można się już dobrze bawić na którejś z dalszych części. Bo to nie jest któraś tam, niezbyt udana podróbka dobrego filmu. To prequel. Część zerowa. Coś jak Silmarillion dla Władcy Pierścieni.

W wypadku Gry o Tron działa jeszcze jeden czynnik:

Otóż: jest ona serialem. Długim, liczącym 73 odcinki serialem. Obejrzenie tego to prawie miesiąc roboty na pełen etat, po 6-8 godzin dziennie.

Po co, skoro z góry wiadomo, że nie warto, a nikt nam za to nie płaci?

Reklama
Ten wpis został opublikowany w kategorii Filmy, Seriale, Telewizja i oznaczony tagami , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

8 odpowiedzi na „Tajemnica zniknięcia Gry o Tron:

  1. Papug pisze:

    Wniosek słuszny, ale tylko w odniesieniu do serialu. Gdy Martin wreszcie ukończy „Wichry zimy” szał na GoT powróci. D&D straszliwie sknocili zakończenie bez materiału źródłowego, Martin, moim zdaniem, zrobi to o wiele lepiej, subtelniej. W każdym razie będzie miał na rozwinięcie i zakończenie wątków o wiele więcej miejsca (stron), niż HBO w jednym-dwóch sezonach. Pytanie: czy była to katastrofa, której nie dało się uniknąć, skoro z sezonu na sezon rosły koszty na odcinek i oczekiwania fanów, że kolejny sezon będzie jeszcze lepszy od poprzedniego. Pod względem realizacyjnym, pod względem rozmachu, rzeczywiście były. Ciekawe, czy HBO nie stało się zakładnikiem własnej ambicji i musiało ciąć liczbę odcinków przy rosnącym budżecie. Bo finał aż prosił się albo o jeszcze jeden sezon, albo przynajmniej kilka odcinków więcej.
    Ale tak, rzeczywiście, szkoda została wyrządzona, mleko się rozlało i po kilku latach trudno zmusić się do obejrzenia tylu sezonów.

    • Eire pisze:

      Dało się uniknąć- D&D dostali zielone światło na tyle odcinków, ile trzeba, ale oni chcieli się zwijać. Choć patrząc na ich wywiady i uwagi typu „Sanasa nie ufa Dany bo jest za ładna” czy „Cersei to naprawdę przerażona dziewcyznka” to pewnie zdołaliby i to zepsuć

    • Michał pisze:

      Moim zdaniem założenie, że Martin ukończy cykl i zrobi to jeszcze dodatkowo w satysfakcjonujący sposób jest mocno optymistyczne. Tempo pisania jest obecnie nędzne (ostania książką z cyklu została wydana 9 lat temu, a Martin ma ponad 70 lat), a rozrost wątków i postaci sugeruje że autor niezbyt panuje nad materiałem a wątki mu się rozłażą we wszystkie strony.

  2. Eire pisze:

    Lindsay Ellis doszła do podobnych wniosków- świadomość, że bohaterowie zaczną zahcowywać się jak idioci i na końcu zaserwują nam morał „wyzwalanie ludzi jest gorsze od faszyzmu, a najlepszy to ten co nic nie chce i na niczym się nie zna” to po co ktoś ma sięgać ponownie

  3. pontifex maximus pisze:

    No ja nie wiem, na ile „Matrix” jest dobrym przykładem. Franczyza (czy franszyza) ciągła jeszcze parę lat w formie gier komputerowych (w tym MMORPG-a), altprawica posługuje się metaforami zerżniętymi z tych filmów (nawiasem mówiąc – ironia co najmniej taka jak stosunek polskiej patoprawicy do cyklu wiedźmińskiego), a teraz na jutubie publikuje się rozciągnięte na całe kwadranse wideoeseje o tym, jak to głębokie i filozoficzne było.

    Jeśli określać „zniknięcie” jako koniec szumu medialnego napędzającego sprzedaż, to się skończył, ale jeśli za wyznacznik przyjąć koniec wpływu na kulturę masową, to chyba się nie skończył.

    „Terminator”, dla porównania, to przeciwieństwo powyższego przypadku, taka franszyza-zombie – znaczenie dla kultury skończyło się po drugim filmie, ale znaczenie dla portfeli producentów wciąż jest na tyle duże, by wypuszczać kolejne filmy (ja już ich nawet nie liczę).

    Kończąc – możliwe, że z niewyspania nie kumam, o co chodzi w tym wpisie i piszę nie na temat, więc na wszelki wypadek chcę taką możliwość zaznaczyć.

  4. slanngada pisze:

    Prometeusz to dobry film, zepsuty przez fanów. Gdyby nie internet, to nie wiedziałbym, czemu mi się nie podoba.

    Mi na fejsie nadal żyga Gotem, Co do serialu, od początku ten serial był dziwny. Jechanie na stereotypach, szczucie cycem, Jaimie happy raper, Dorne is horne…

    • pontifex maximus pisze:

      Jak o moje zdanie chodzi, „Prometeusz” ma niezły, jak to się mówi, klimat. Coś w rodzaju wycinka z pierwszego „Obcego” od początku aż do chwili znalezienia jajec alienów, rozciągniętego do jakichś trzech czwartych filmu. Owszem, strasznie głupi ten film, ale nadrabia nastrojem.

      Co powiedziawszy chciałbym zaznaczyć, że przy tej scenie z dwoma biologami i kosmiczną kobrą parskłem na głos śmiechem. To był czysty slapstick.

      Dla porównania, „Avatar” Camerona robił wrażenie przemyślanego w detalach, ale sumarycznie nie było w nim ducha. Czyli coś z grubsza przeciwnego do „Prometeusza”, który jak mówiłem, sumarycznie miał nastrój, za to w szczegółach był głupszy niż ustawa przewiduje. Co można podsumować też tak, że o ile na „Prometeusza” poszedłem ze względów z grubsza zbieżnych z tymi zamierzonymi przez twórców, nawet jeśli ich potem wyśmiałem, to na „Avatara” poszedłem czysto po to, by pokibicować kosmicznym marines strzelającym do niebieskich kotludzi.

  5. Kasztelan pisze:

    Jedyne co mogę skomentować z tych tytułów to Matrix. Wydaje mi się że ich śmierć wynika też z przemyślenia/analizy pierwszej części. O ile w czasie premiery klimat i narracja filmu nadawały mu pewną dozę mądrego filmu (wake up sheppie) tak chłodne analizy w dobie Internetu już tak wysoko go nie oceniają.
    Uważam że obecnie ciężko być fanem pierwszej części bez oberwania że jest się głupim nawet od innych fandomów. Sequele to tylko gwoździe do trumny
    Inna rzecz że seriale żądzą się innymi prawami. Pokaż mi gdzie jest How i Met your mother, Dexter, Breakin Bad poza okazyjnym; o tak oglądałem to! albo jako nie/polecajka do obejrzenia

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s