„Wygodni wrogowie” to nazwa jaką można nadać przeciwnikom, których zabijanie nie budzi żadnych oporów moralnych, jak wszelkie insekty, szkielety, gluty, grzyby, zombie etc. zwłaszcza, jeśli przybywają z kosmosu. Często umieszczane są w różnego rodzaju dziełach kultury właśnie tego powodu: wyglądają groźnie, nie da się z nimi dogadać, nie da się z nimi sympatyzować i nikt nie ma wątpliwości, że trzeba je wyciąć do gołej ziemi…
Jako przeciwnicy są po prostu wygodni.
Jednak lektura „Rok naszej wojny” uświadomiła mi, że z tego typu wrogami istnieją też pewne problemy…
W zasadzie to bardziej klęska naturalna, niż wojna…
Arystoteles postawił kiedyś pytanie, które uczonych gnębi po dziś dzień: jak poznać, że coś posiada rozum. Jego zdaniem odpowiedzią była zdolność używania mowy, czyli (posługując się współczesnym językiem): porozumiewania się. Obecnie w prawdzie taka odpowiedź nie satysfakcjonuje nikogo, mową posługuje się bowiem bardzo wiele obiektów, od telewizora, przez komputerowe boty, na papugach kończąc, którym rozumności nie da się przypisać. Niemniej jednak efektywnie można uznać, że inteligentnym jest coś, z czym możliwe jest dogadanie się…
Wrogowie w rodzaju insektów czy zombie w teorii są bardzo straszni: wyglądają paskudnie, nie znają litości, nie można się z nimi porozumieć, nie jest możliwa kapitulacja, zawarcie pokoju ani przejście na ich stronę… Można tylko walczyć lub zginąć…
I w zasadzie to kładzie 90 procent sytuacji dramatycznych jakie można wykorzystać.
W obliczu konfliktu z tego typu wrogiem istnieje bowiem tylko jedno, racjonalne wyjście: walczyć. Ewentualnie można jeszcze uciec, jednak jest to rozwiązanie tylko odwlekające starcie, więc racjonalne jest to wyłącznie w kontekście manewru strategicznego, podjętego celem ochrony zasobów lub walki na lepszych warunkach.
W warunkach starcia z innego typu wrogiem, nawet dość oklepanym, w rodzaju Niemców lub jakiegoś innego Imperium Zła istnieje szereg innych opcji. Można uznać, że życie ludzkie ma wyższą wartość, niż nawet najwznioślejsze ideały i należy zachować postawę pacyfistyczną. Można negocjować kapitulację. Można przyjąć postawę serwilistyczną, uznać, że siła jest zbyt przemożna, by z nią walczyć i trzeba się dostosować. Można samemu przyjąć ideologię wroga, albo służyć mu ze strachu, z chęci zysku lub zostać zwerbowany kłamstwem…
Najazd zombie, insektów etc. bardziej przypomina pod tym względem pożar, lawinę lub trzęsienie ziemi: zjawisko, z którego skutkami wszyscy muszą się uporać, niż normalną wojnę.
Raczej trudno po nich oczekiwać sprytu:
Przeciwnicy tego rodzaju mogą wykorzystywać pewien poziom inteligencji, używać narzędzia lub tworzyć skomplikowane plany strategiczne, jednak wszelkie ich działania bazują na błędzie po stronie przeciwnika. To znaczy: owszem, istoty tego typu mogą np. zgromadzić gdzieś większe siły celem osiągnięcia lokalnej przewagi albo też spróbować ukryć część wojsk celem wciągnięcia przeciwnika w pułapkę…
Jednak fakt, że ktoś na taki manewr się dał złapać wynikać może jedynie z intelektualnych niedostatków dowódcy, jego braku zdolności organizacyjnych, niedomagań zwiadu lub wywiadu…
Co ostatecznie na jedno wychodzi.
Jest to jedynie błąd ludzki, albo wywodzący się z niekompetencji, albo też niezawiniony, wynikający z pecha…
W wypadku wroga dysponującego inteligencją w grę wchodzi cały zestaw innych metod działania, od nakłaniania do zdrady zaczynając…
Trudno o dwuznaczności:
Normalnymi i dość wytartymi elementami filmów wojennych są sceny, gdy bohaterowie odkrywają, że w spalonej przez nich wiosce były dzieci, poznają sympatycznego Niemca, który potem zginie z ich ręki lub z ręki ich niesympatycznego kolegi, albo odwrotnie, decydują się na oszczędzenie wrogiego żołnierza, po to, by później on zabił ich kumpla lub też okazał się np. poszukiwanym zbrodniarzem wojennym.
Raczej trudno je sobie wyobrazić w wypadku wojny z rasą niekomunikatywnych robaków albo zombie.
Owszem, Walking Dead w drugim sezonie usiłowało grać na emocjach posługując się ożywionymi trupami krewnych sympatycznych postaci, jednak wyszło to bardziej, jak sztucznie.
Podobnie jest w wypadku wszystkich istot, które są bezmyślne, lub zwyczajnie nie da się z nimi dogadać. Skoro nie potrafią przedstawić swoich racji, to tak, jakby tych racji nie miały.
Trudno zrobić z nich antagonistów:
Niektóre dzieła kultury nie istniałyby bez antagonistów. Tak więc, o ile we Władcy Pierścieni Saurona mogłoby w ogóle nie być, tak Gwiezdne Wojny bez Vadera, Batman bez Jokera czy Król Lew bez Skazy prawdopodobnie nie byłyby tym samym.
Jednak trudno oczekiwać tego typu osobowości po czymś, co ma zdolności komunikacyjne głazu toczącego się w dół zbocza.
Nawet jeśli takie coś posiada bardzo dobrą motywację, genialny plan oraz porywający sposób bycia, który zdolny byłby nas przekonać do pójścia za nim, to zwyczajnie pozostaniemy ich nieświadomi, bo nigdy nam o nich nie opowie.
Trudno dziwić się ich okrucieństwu:
Istoty tego typu mogą dokonywać dowolnych złych czynów: popełniać ludobójstwa, krzyżować narody, mordować starców, kobiety i dzieci, a nawet odbierać tym ostatnim cukierki, celem zjedzenia ich w trakcie ćwiartowania pluszowych misiów.
I tak nikogo to nie ruszy.
Problem w tym, że taką mają już naturę i tyle. Jako, że nie da się ich przekonać do zmiany postępowania, ani najczęściej w ogóle do niczego, to mają one status zbliżony do klęski żywiołowej lub nieprzewidzianego wypadku. Znaczy się: oczywiście wszystkim jest smutno, jeśli matka z dzieckiem i pluszowym misiem zginą w wyniku trzęsienia ziemi, powodzi, huraganu lub pożaru…
Jednak trudno żywić z tego powodu jakieś, negatywne uczucia wobec ziemi, ognia, powietrza lub wody…
Trudno im też współczuć:
Niekiedy twórcy oczywiście próbują takie współczucie wymusić, jak scena zastrzelenia tego małego zombie w drugim sezonie The Walking Dead.
Jednak to nie działa. Żeby działało widz lub czytelnik musi czuć z tym czymś więź emocjonalną lub przynajmniej móc postawić się w jego miejscu. To jak współczucie pożarowi, że strażacy leją go wodą…
Wydaje mi się, że można przyjąć wersję kompromisową: wygodni wrogowie prowadzeni przez ludzkich oficerów. Daje to wygodę – pozytywni bohaterowie mogą przeprowadzać rzezie na skalę inwazji z ’39, pozostając nadal pozytywnymi – nie powodując niewygód – bo jak chcesz mieć smutnego antagonistę, to bierzesz jakiegoś pułkownika. Do pewnego stopnia tak to działało w animowanych Wojnach Klonów, gdzie gros wojsk Konfederacji stanowiły droidy, a mimo to nie brakowało sprytnych, dwuznacznych, okrutnych czy godnych współczucia antagonistów (przynajmniej na miarę kreskówki).