Kilka dni temu wymieniony w tytule youtuber nakręcił film, w którym tłumaczył jak wiele uzbrojenia nosić może przy sobie awanturnik. I o ile w wielu momentach się z nim zgadzam, tak Shadiversy, jak to ma w zwyczaju, popełnił taką ilość nadmiernych skrótów myślowych, że więcej się chyba nie dało. Ogólnie rzecz biorąc, to jego wynurzenia zyskałyby na wartości, gdyby poświęcił kilka dni i udał się na górską wycieczkę lub biwak…
Tak więc: ile broni może nosić ze sobą Awanturnik?
Ile ogólnie rzecz biorąc można ze sobą wziąć?
Zacznijmy od ustalenia tego, ile można komfortowo ze sobą przenosić. Otóż tak ogólnie, w sposób mało naukowy, ale raczej praktyczny, na forach i grupach turystycznych oraz w różnych youtubowych tutorialach uznaje się, że dość wygodnie można transportować na swoich plecach ładunek o masie równej 15 procentom naszego ciała. Czyli około 10 do 15 kilogramów. Dużo mniej wygodnie, za to przy sporo większym wysiłku można nieść wyposażenie około 2-3 razy cięższe, czyli między 20 a 40 kilogramami. Na tym granice ludzkich możliwości bynajmniej się nie kończą, możliwe jest bowiem transportowanie ładunku o wadze około 40 do 80 kilogramów, jednak jest to już bardzo ciężka praca. Współcześni żołnierze przenoszą czasem ekwipunek o ciężarze przekraczającym nawet i 100 kilogramów, jednak, nawet w wypadku oddziałów poruszających się głównie w transporterach opancerzonych uchodzi to za przesadę.
Problemy z dużym obciążeniem są trzy: pierwszym z nich jest zmęczenie. Już transportując lekki (15 procentowy) ładunek spalamy prawie dwa razy więcej kalorii, niż maszerując bez niego. Dodanie każdej kolejnej transzy zwiększa nasze zapotrzebowanie na energię. Ogólnie rzecz biorąc można uznać, że godzina marszu to jakieś 250-300 kcal. Każde 15 procent obciążenia to kolejne 200 kcal.
Drugim staje się forsowanie przeszkód i to niekoniecznie mówimy o jakichś, bardzo trudnych przeszkodach. Ponownie uogólniając można założyć, że godzinny marsz po zboczu to kolejne 200 kcal za każde jego 5 stopni nachylenia. Co to znaczy w praktyce? Otóż przejście słynnej Serpentyny Przemyskiej, w trakcie marszu po szosie, z obciążeniem 30 procent naszej masy ciała to wysiłek energetyczny równy trzydniowemu zapotrzebowaniu dorosłego mężczyzny.
Podobnie bardzo poważnym problemem stają się wszelkie przeszkody wodne. Sforsowanie rzeki o nawet spokojnym nurcie i głębokości 1 metra z 30-40 kilogramowym obciążeniem staje się dość niebezpieczne, gdyż, jeśli się wywrócimy i wpadniemy do wody, ekwipunek wciągnie nas pod nią i prawdopodobnie się utopimy.
Trzeci problem, powiązany z powyższym to wypadki. Im cięższy ładunek się nosi, tym większe ryzyko wypadku. Pominąwszy kontuzje zmęczeniowe po prostu zaburzony jest nasz punkt ciężkości i tym trudniej utrzymać równowagę. Poślizgnięcie się z 40 kilogramowym ładunkiem jest już dość niebezpieczne, a strome podejścia i zejścia lub błotniste drogi same z siebie nie są nadmiernie stabilnym podłożem.
Ile waży broń?
Na wzór weźmy dość lekkie uzbrojenie, typu epoki wikingów. To powinno składać się z włóczni lub łuku i 60 strzał (około 2 kilogramów), miecza lub topora (około 1 kilograma), sztyletu lub noża bojowego (jakieś 300 gramów), tarczy (około 4 kilogramów) oraz koszulki kolczej (około 10-15 kilogramów).
Wychodzi jakieś 20 kilogramów, co jasno świadczy o tym, że mamy problem.
Niezbędny ekwipunek:
Do tego należy dodać jeszcze ekwipunek niezbędny do normalnego funkcjonowania. Ten w dużej mierze jest zależny od klimatu i pory roku, w jakiej będziemy działać. Niemniej jednak w wypadku wyprawy w klimacie umiarkowanym będą to:
-
- śpiwór (około 2 kilogramów)*
- buty (około 1,5 kilograma)
- dwa komplety ubrania (około 1,5 kilograma każdy)
- ubranie na niepogodę (około 1,5 kilograma)
- przyrządy higieniczno-kosmetyczne (około 2 kilogramów)
- talerz, kubek, sztućce (około 0,5 kilograma)
- indywidualny zestaw opatrunkowy (około 0,5 kilograma)
Dodatkowo drużyna powinna posiadać:
-
- namiot (około 30 do 40 kilogramów)*
- zestaw garnków turystycznych (około 2 kilogramy)
- zestaw do krzesania ognia (około 3 kilogramy)
- podstawowe narzędzia saperskie: niewielką łopatkę, oskard, siekierkę i piłę (łącznie 6 kilogramów)
- osełkę do ostrzenia (około 0,5 kilograma)
- ze 100 metrów liny i sznurka (około 7 kilogramów)
- podstawowe narzędzia szewsko-krawieckie (około 1 kilograma)
- bardziej zaawansowane narzędzia medyczne (około 5 kilogramów)
- fajnie byłoby również posiadać mapnik, kompas i lornetkę (jeszcze około 2 kilogramów), ale nie wiem, czy w fantasy są osiągalne.
*Za punkt orientacyjny przyjąłem tutaj stary, wojskowy sprzęt z demobilu. Nowoczesny sprzęt biwakowy jest znacznie lżejszy, współczesny, 4 osobowy namiot alpinistyczny z tolerancją cieplną -30 C waży około 5 kilogramów, a śpiwór 0,5 kilograma.
Żywność i woda:
Prócz tego, co wymieniono potrzebujemy około 1 kilograma żywności na każdy dzień wędrówki. Zapas żywności jest nam potrzebny nawet w trakcie przeprawy przez obszar dość mocno zaludniony, bowiem może dojść do jakiejś, nieprzewidzianej sytuacji (np. cukier nam spadnie) która uniemożliwi kupienie gotowego posiłku.
Z mojego punktu widzenia największym problemem jest woda.
Człowiek dziennie potrzebuje 2-3 litrów wody, jednak w trakcie upałów lub dokonując znacznego wysiłku zwiększamy nasze zapotrzebowanie jakieś 2-3 razy. W klimacie pustynnym można przyjąć, że potrzeba nam będzie 1,5-2 litry wody na godzinę.
Uzupełnianie wody w terenie, korzystając ze źródeł jest problemem na inny wpis. Niemniej jednak można przyjąć, że w klimacie umiarkowanym jest to raczej bezpieczne, pod warunkiem, że wie się, co się robi. Woda w górskich i leśnych strumieniach o wartkim nurcie oraz takich rzekach, nawet (a raczej zwłaszcza) w warunkach fantasy jest bezpieczniejsza do picia, niż kranowa lub butelkowana. Gorzej wygląda sytuacja z wodą w rzekach i strumieniach o spokojnym nurcie, a jeszcze gorzej ze stałych zbiorników wodnych, gdyż panują w nich znacznie lepsze warunki do rozwoju mikrobów. Największe zagrożenie stanowią niewielkie, zastałe zbiorniki wodne tworzące się w zagłębieniach terenu, gdyż spływa doń i akumuluje się w nich cały syf z okolicy. Odwrotnie studnie, zwykle stanowią dość bezpieczne ujęcie wody, gdyż ta, przeciekając przez kolejne warstwy gleby ulega przefiltrowaniu. Niestety mogą one ulec zatruciu wskutek gromadzenia się materiału biologicznego.
Problemem niestety (także w światach fantasy) jest działalność człowieka. Widząc górski strumień nie mamy pewności, czy kilkaset metrów dalej nie przebiega on przez np. pole, gdzie wyłożono obornik…
Co więcej: nawet w klimacie umiarkowanym możemy natrafić na obszary całkowicie bezwodne.
Tak więc wodę należy posiadać przy sobie w dużej ilości.
Podsumowując:
W trakcie 7 dniowej wyprawy na smoka będziemy musieli wziąć:
-
- 20 kilogramów uzbrojenia
- 9,5 kilogramów oporządzenia indywidualnego
- 66,5 kilogramów wyposażenia „drużynowego” (13,3 na osobę)
- 7 kilogramów żywności
- 7 litrów / kilogramów wody (i uzupełniać ją codziennie)
W pięcioosobowej drużynie daje to 56,8 kilogramów wyposażenia marszowego na osobę. Da się nieść, jednak podróż z takim obciążeniem będzie bardzo trudna, bardzo żmudna oraz bardzo, bardzo męcząca.
Nie zmienia to faktu, że awanturnik nie będzie w stanie transportować ani jednej sztuki broni więcej lub też innego, ciężkiego ekwipunku, niż wymienione.
Sensowne rozwiązanie nr 1: CoD-Zilla:
Jak sobie poradzić z tym problemem? Wydaje się, że w pierwszej kolejności należy uzbroić się w DeDekowego Kleryka i takiego samego Czarodzieja. Czary takie jak Naprawa, Niewidoczny Sługa, Wędrujący Dysk Tensera, Chatka Leomunda, Stworzenie jadła i wody pozwalając pozbyć się połowy wymienionego majdanu.
Sensowne rozwiązanie nr 2: Wędruj przez cywilizowane regiony:
W czasach starożytnych, średniowieczu oraz wczesnej nowożytności wojskowi stawali przed analogicznym problemem. Rozwiązywali go w ten sposób, że żołnierzom wypłacano pieniądze. Za wojskiem ciągnęli tak zwani lixae czyli dostawcy, u których kupowano żywność i potrzebne rzeczy. Dostawcy natomiast sami dbali o problem znalezienia ich źródeł (często zatrudniając licznych, zbrojnych pachołków, którzy w zorganizowany sposób grabili okolicę).
Oczywiście drużyna bohaterów jest najpewniej zbyt mała, by zapewnić sobie obecność zawodowego dostawcy, jednak podobny efekt można załatwić po prostu podróżując przez cywilizowane okolice. Generalnie od Neolitu w górę w Eurazji niewiele było miejsc, gdzie nie było ludzi.
Rozmieszczenie osad natomiast zawsze było mniej-więcej takie same: co 20 kilometrów, mniej-więcej w tych samych miejscach, co współcześnie. Między nimi natomiast biegły wydeptane ścieżki. Różnica polegała na tym, że tam gdzie w prehistorii stało kilka chat, w średniowieczu znajdowało się miasteczko, wioska lub przynajmniej karczma.
Jednak, jeśli mamy możliwość nocowania w karczmach i zajazdach lub nawet płacenia chłopom za dach nad głową i przygotowanie strawy zdejmuje nam z głowy kolejne kilogramy. Wystarczy tylko odpowiednio wypchana sakiewka.
Problem w tym, że awanturnik prędzej czy później będzie musiał opuścić cywilizowane okolice i udać się gdzieś, gdzie trudno o przyjazne twarze…
Sensowne rozwiązanie nr 3: Optymalizuj uzbrojenie
Kolejnym sposobem na zabranie większej ilości uzbrojenia jest jego mądry wybór. Tak więc: zamiast koszulki kolczej możesz wybrać napierśnik lub brygantynę, co redukuje ciężar pancerza do 5-7 kilogramów. Uzbrojenie się w broń typu zweihandera, długiego miecza w typie niemieckim albo topora duńskiego pozwala oszczędzić kilka kilogramów na tarczy…
Sensowne rozwiązanie nr 4: Optymalizuj drużynę:
Kolejnym, sensownym rozwiązaniem byłoby odpowiednie dobranie drużyny. Moim zdaniem skład powinien wyglądać tak:
-
- Wojownik, Kleryka lub Paladyn w ciężkiej zbroi, być może płytowej. Dźwiga na grzbiecie tylko pancerz i broń zaczepną oraz wyposażenie osobiste.
- Giermka lub Sapera, w przeszywanicy, z tarczą, mieczem i kuszą. Niesie swoją porcję wyposażenia osobistego i obozowe zarówno swoje, jak i porcję Ciężkozbrojnego.
- Wiedźmina, Fechmistrza lub Rangera, niosących miecz / dwa miecze i łuk oraz 60 strzał oraz być może przeszywanicę. Niesie dodatkowo większość wyposażenia obozowego.
- Uzdrowiciela, Białego Maga lub Lekarza Wojskowego z lekkim wyposażeniem, transportującego też sprzęt obozowy.
- Maga z lekkim wyposażeniem bojowym oraz transportującego sprzęt obozowy.
Niegłupim pomysłem byłoby też rekrutowanie jakiegoś Ogra lub Trolla.
Dzięki temu mamy lekkie wyposażenie bojowe, przez co możemy transportować sporo wyposażenia dodatkowego.
Sensowne rozwiązanie nr 5: Zatrudnij giermka / giermków:
Można też wystawić klasyczną drużynę fantasy i nie przejmować się specjalnie wyposażeniem, jeśli na każdego jej członka będzie przypadał lekko uzbrojony (przeszywanica, miecz, tarcza, kusza, pociski) lub nieuzbrojony giermek, który zajmie się transportem zarówno swojej jak i przypadającej na awanturników porcji uzbrojenia.
Sensowne rozwiązanie nr 6: Kup muła
W ostatnim punkcie postanowiłem umieścić najlepsze rozwiązanie: nabycie muła, czy raczej dwóch mułów: jednego, by przenosił ekwipunek, a drugiego, by przenosił paszę dla siebie i kolegi. Muł zadowala się dziennie około 1 kilograma owsa oraz dostępu do wody i pastwiska, nawet, jeśli ciężko pracuje. To około 1/3 do 1/5 zapotrzebowania konia.
Sam jest jednak bardzo silny i może transportować bardzo duży ładunek. Pojedynczy muł może transportować około 70 kilogramów ładunku (niektóre, szczególnie silne więcej, nawet do 160 kilogramów).
Cztery muły całkowicie rozwiązują problemy logistycznie nawet bardzo silnie uzbrojonej drużyny.
No, na wordpressie niestety nie można dawać lajków. Można ten wpis podsumować tak, że obciążenie w lochotłukach (i chyba połowie ze wszystkich gier komputerowych) jest jak podróż ponadświetlna w SF. Wszyscy udają, że nie widzą, bo inaczej konwencja się wywala.
Ponieważ nie mogę edytować, a właśnie sobie coś przypomniałem.
Otóż na pewnym blogu czytałem kiedyś tekst poruszający wspomniane tu zagadnienie: że taka porządna wyprawa w głuszę byłaby po pierwsze długa, po drugie poważnym zagadnieniem logistycznym. Ot, raczej dziewiętnastowieczni odkrywcy ze stadem tragarzy niż kilku włóczybijów z karczmy. Retrodedeczki mają to do siebie, że poniekąd zakładają rutynowe zatrudnianie całego stada podwykonawców (w tym i tragarzy), ale chyba dość szybko to zanikło jako część gry.
Jakby ktoś był ciekaw – znalazłem tamten wpis: http://udan-adan.blogspot.com/2017/01/the-long-haul-time-and-distance-in-d.html. Trochę inny, niż się go zapamiętało, ale na tyle blisko by jeszcze go przytoczyć.
A mnie się wydaje, że Shaddowi chodziło o to, ile realistycznie może wziąć awanturnik, zakładając, że wyrusza dziś ubić smoka i dziś wraca. Ew. idzie ubić bandę smoków, osłania karawanę i na wozie ma bajbetle. Bo reszta to masz rację: pojedynczy awanturnik to leżeć i kwiczeć może.
Też mu się wydawało że bardziej chodziło ile można miec broni pod ręką której dobycie to darmowa akcja. Na samym filmiku lekko się z tym calym szpejem miotaľ.
Artykul sam w sobie mega ale wątpię ze sam uzyje obciazania w swojej grze
Obciążenie to chyba najczęściej lekceważona mechanika (i słusznie, bo w 99,99 procent przypadków nie wnosi nic pożytecznego do gry).
Shadowi to generalnie mam wrażenie, że się odkleiło jakoś w okolicach momentu gdy postawił sobie fasadę zamku w ogródku
Namiot- 30-40 kg ważyła tzw. wojskowa „dycha” lub „dziesiątka”, wbrew nazwie mieszcząca na łóżkach polowych 12 osób (na materacach koło 20 – sprawdzono!). Taszczenie tego cholerstwa było kompletnie bez sensu- ciężkie, nieporęczne, po zamoczeniu ciężar rósł, psia mać, chyba dwukrotnie.
W warunkach polowych wystarczała pałatka na 2 osoby- ważyła może 2 kg, albo stereńka „Nevada” – koło 5 kg, wchodziły całkiem komfortowo 4 osoby. Dla zaawansowanych zostawało postawienie szałasu- wystarczała karimata 🙂
Zamiast siekiery, piły, łopaty wystarczała ważąca około 1 kg saperka- oczywiście do wszelkich czynności nadawała się mniej niż narzędzia, które miała zastępować, za to mieściła się w małym pokrowcu.
Zestaw narzędzi kuchennych? Menażka o wadze około 0,5 kg/ osobę. Jak się drużynie chciało, to taszczyła jeszcze kociołek o wadze ok. 1 kg.
Przyrządy higieniczne? OK, teraz drużyna taszczy dezodorant, płyn po goleniu, prostownicę do włosów i diabli wiedzą co jeszcze. W starych harcerskich czasach wystarczyła kostka mydła, mały ręcznik (nie wiem po co, latem schnie się szybko), pasta do zębów, szczoteczka. Jak ktoś bardzo dbał o higienę to brał jeszcze brzytwę i szczoteczkę do paznokci. Całość mieściła się w 0,5 kg.
Tylko zauważ, że nie mówimy o harcerzach, a grupie awanturników z fantasy. Namioty w rodzaju wojskowej „dychy” czy „Nevady” to wbrew pozorom bardzo nowoczesne urządzenia: poszycie wykonane z tworzyw sztucznych, szkielet z cienkich rurek ze stali nierdzewnej / aluminium / włókna węglowego. To nie są materiały osiągalne przed XX wiekiem. Wcześniej używane będzie drewno i impregnowane, naturalne płótna, a to niestety waży. Pałatka jest ok, ale pod warunkiem, że klimat jest sprzyjający. Wyższe partie gór, ulewne deszcze albo nagłe spadki temperatury i zaczynają się problemy z hipotermią.
Lekka, pojedyncza menażka na osobę jest możliwa jeśli 1) mamy dostęp do aluminium 2) mamy dostęp do gotowego jedzenia, w rodzaju rozmaitych makaronów, mrożonek, mięsa z puszek etc. 3) godzimy się na bardzo monotonną dietę 4) mamy relatywnie niewielkie zapotrzebowanie energetyczne. Jeśli chcemy / musimy jeść nieprzetworzone / lepsze jedzenie w większych ilościach, to jednak potrzebujemy więcej narzędzi. O tym, że np. Rzymianie brali na wyprawy żarna do mielenia zboża nie będę wspominał, bo to perwersja.
Higiena: założenie „w lecie schnie się szybko” jest dobre, jeśli faktycznie wędrujemy w lecie, a nie np. w jesiennym, warhammerowym deszczu. Zresztą, także latem zdarzają się znaczne opady deszczu. Mydło w kostkach to też dość nowy wynalazek, wychodzę też z założenia, że awanturnik co jakiś czas będzie musiał także np. urządzić pranie.
Kiedyś radzono sobie dość prosto:
1. Za namiot służyło płótno impregnowane (albo i nieimpregnowane- tylko że wtedy trzeba było rozbić namiot podwójny (zewnętrzny był odpowiednikiem tropiku). Maszty po prostu wycinano w lesie- za maszt służył po prostu kijek. Są jeszcze śledzie- też raczej nie noszono ze sobą metalowych, tylko improwizowano za pomocą gałęzi.
Pałatka- masz rację- to pomysł raczej na lato (choć ponoć Finowie radzili sobie i zimą).
2. Menażka aluminiowa to faktycznie pomysł z końca XX wieku. Jeszcze w kampanii wrześniowej menażki były stalowe- ich waga jednak nie przekraczała 0,5 kg. Jak sobie radzono wcześniej? Podejrzewam że bogatsi korzystali ze względnie lekkich naczyń cynowych (bogaci ze srebrnych). Prości żołnierze – z drewnianych/ glinianych lub metalowych kubko-talerzy. Wbrew pozorom nie ważyły one dużo.
Zaopatrzenie armii (i podróżników) do początków XIX wieku (gdy wymyślono weki) to bardzo ciekawy temat. W skrócie:
W praktyce bez problemu dostępne były kasze (dokładnie tak jak makaron). Sypkie, dość lekkie, możliwe do przechowywania latami- nadawały się do przenoszenia i gotowania na przygodnym biwaku. Korzystano też z sucharów (ale zajmują sporo miejsca).
Z białkiem był większy problem. Dla światów fantasy można bez problemu przyjąć dostępność pemmikanu (suszone mięso z dodatkiem łoju i jagód). Co interesujące pemmikanu nie trzeba ani gotować, ani podgrzewać.
W średniowiecznej Europie pemmikanu nie było (albo nie był on rozpowszechniony)- zatem ratowano się solonym mięsem/ rybami. Ich transport jest kłopotliwy, przygotowanie również (trzeba je przed jedzeniem namoczyć)- zatem mamy już konieczność wozów taborowych. Jak sobie radzono bez nich (bo radzono)?
Bardzo prosto- albo kupowano/rabowano od chłopów, albo wykorzystywano suszone mięso albo łowiono ryby (średniowieczne rzeki nie były zanieczyszczone, zarzucenie wędki z reguły kończyło się sukcesem, bez problemu można było też polować z ościeniem). Albo po prostu obywano się bez mięsa.
Dobrym i mało kłopotliwym źródłem białka był też groch i soczewica. W świecie fantasy można dać bohaterom dostęp do fasoli. Dostępne były też sery żółte (gdzieniegdzie też pleśniowe)- dość trwałe i w miarę lekkie.
Co nam zostaje? Tłuszcze. Ratunkiem dla żołnierza lub podróżnika była słonina- trudno się psuje, jest wysokokaloryczna. Masło było praktyczne tylko zimą, latem zwyczajnie płynęło.
Czego brakuje- witamin, zwłaszcza witaminy C. Mimo że jej uzyskanie jest dość proste (występuje w dużych ilościach w zielonych częściach roślin, świeżym mięsie), w średniowieczu o tym nie wiedziano. I faktycznie- zdarzały się epidemie szkorbutu.
Naszym podróżnikom, jeśli muszą wędrować zimą, dajmy po prostu suszone owoce (albo suszoną pietruszkę). Kiszona kapusta lub ogórki, które rozwiązały problem szkorbutu wśród marynarzy, są trudne w transporcie bez wozów taborowych.
3. Mydło znali już w starożytnej Babilonii 🙂
4. Suszenie ubrań w warunkach polowych to wyzwanie. W praktyce suszono je na sobie, a jak były już zupełnie mokre- przy ogniskach. Mimo tego odmrożenia były plagą jeszcze w czasie I wojny światowej, a śmierć z wychłodzenia zdarza się do dzisiaj.
Jak radzono sobie z higieną ciała, gdy było zimno? Nie radzono sobie. Wszawica była powszechna, a wojska dziesiątkował dur plamisty. Problemem było nie tyle wysuszenie się po kąpieli, co sama kąpiel w wodzie o temperaturze poniżej 10 stopni.
Naszym najemnikom możemy dać większą wiedzę i derkę do wytarcia ciała, suszoną później przy ognisku, wykorzystywaną również do przykrycia w nocy (oczywiście po wysuszeniu).
„Muł zadowala się dziennie około 1 kilograma owsa oraz dostępu do wody i pastwiska”
Ciekawe. Czyli jeden muł zwiększa zapotrzebowanie logistyczne o tyle samo, co jeden żołnierz?
Jeśli wierzyć historykom- konie wykorzystywane przez Tatarów potrafiły żyć na samej trawie i ziołach. Zatem nie potrzebowały owsa, co znacznie zwiększało mobilność hordy
Pozwoliłem sobie zaszerowac te notkę na Discordzie, i pierwsze pytanie (nt. kalorii) było „co to jest ‚dorosły mężczyzna'”. Chodzi o zużycie energii w kontekście wieku, budowy fizycznej itp.
Założyłem, że będzie to osoba około 1,8 metra wzrostu, 80-90 kilogramów, wykonującą lekką pracę (ekwiwalent lekkich ćwiczeń 2-3 razy w tygodniu). Dzienne zapotrzebowanie kaloryczne 2500-2600 kcal.
O, takiego wpisu mi było trzeba do game designu. Dzięki!