Temat wydawałoby się oczywisty, jednak w przeciągu kilku miesięcy napotkałem na kilka prób wytłumaczenia, czym jest fantasy, zawierających tak potworne błędy rzeczowe, że chyba jednak oczywistym nie jest. Tak więc dziś zajmiemy się wytłumaczeniem, czym fantasy wyróżnia się jako gatunek, czym różni się od baśni oraz realizmu magicznego, jakie ma podgatunki i jaka logika rządzi ich przyznawaniem.
Czym fantasy różni się od baśni / bajki?
Główna różnica między baśnią (oraz literaturą klasyczną), a fantasy polega na tym, że to ostatnie wypełnia podstawowy postulat fantastyki. Tym jest:
Pisać o tym, co nie istnieje, tak, jakby faktycznie istniało.
Podstawowa struktura baśni ma charakter dydaktyczny i polega na przekonaniu, że bezinteresowne, szlachetne czyny zostaną w ten, czy inny sposób wynagrodzone (a złe spotka kara). Czyli: bohater baśni wykonuje jakieś działanie, wskutek czego zyskuje wdzięczność niezwykłych sił, dzięki której może pokonać piętrzące się przed nim trudności. Czasem jest to zestawiane z kontrakcją jego oponenta, który działa przeciwnie (lub motywowany jest niskimi pobudkami) i ponosi za to karę.
W fantasy, mimo że również występują w nim niezwykłe zjawiska, a walka dobra ze złem jest częstym motywem to jednak łańcuch wydarzeń oparty jest na świecie realnym, motywacje bohaterów są prawdopodobne psychologicznie, nie ma też odgórnej zasady, że dobre czyny są nagradzane…
Druga różnica polega na strukturze utworu: baśnie zazwyczaj posiadają ją prostą, jednowątkową, ubogą w tematy i motywy. Najczęściej są też utworami krótkimi. Fantasy to zwykle pełnoprawne powieści i opowiadania o złożonej, wielowątkowej i skomplikowanej strukturze.
Trzecia różnica to konstrukcja świata. Miejsce akcji baśni jest zwykle nieokreślone: ich fabuła rozgrywa się „dawno temu” i „daleko stąd”, ale zazwyczaj miejsce nie jest sprecyzowane. W fantasy miejsce i czas akcji zwykle są bardzo precyzyjnie wskazane, aczkolwiek nierzadko umiejscowione w nieistniejących światach i epokach naszego.
W baśni, mimo że ta rozgrywa się zazwyczaj w realnym świecie najczęściej wiemy, że było to „dawno, dawno temu” i „za siedmioma górami”. Nawet, jeśli wskazywane jest faktyczne miejsce fabuły jak np. Bagdad w Opowieściach tysiąca i jednej nocy, to nie ma on nic wspólnego z realnie istniejącym imiennikiem. W fantasy, nawet, jeśli rozgrywa się ono w nierealnym miejscu, to często doskonale znamy jego topografię, historię, imiona władców, politykę etc. Często dysponujemy też jego mapą i znamy datę dzienną wydarzeń.
Czym fantasy różni się od realizmu magicznego?
Różnica między fantasy, a realizmem magicznym jest taka, jak między materią, a antymaterią. Fantasy, mimo że występują w nim zjawiska nierealne w swoich utworach korzysta z zasady mimetycznej i stara się odtwarzać realny świat. Realizm magiczny natomiast mimetyzm odrzuca.
Mimetyzm to „zasada twórczego naśladownictwa natury”, tak, żeby nie było nieporozumień.
Innymi słowy: jeśli fantasy wprowadza zjawiska niezwykłe, to zastanawia się, jak świat mógłby funkcjonować z ich obecnością. Stąd mamy w nim gildie magów, wojska używające potworów na polach walki albo wykorzystanie gospodarcze niezwykłych mocy…
W magicznym realizmie wygląda to raczej tak:
Bohater boryka się z życiem. Mógłby więcej zarabiać, gdyby podatki nie były takie wysokie. Po sąsiedzku mieszka samotna matka. Ma ona problemy z wychowaniem córki. Prezydentem kraju jest smok. Podczas wizyty u sąsiadki bohater zjadł pyszny obiad. Niestety w jego skutek rozbolał go brzuch. Jego brat kupił los na loterii i wygrał ogromne pieniądze. Życie jest niesprawiedliwe, ale nie zawsze złe.
Podział na gatunki:
Podział na gatunki fantasy może wydawać się konfundujący, gdyż (pozornie) jest ich bardzo wiele i są zupełnie chaotyczne. Niemniej jednak, żeby zacząć się w nich orientować należy uświadomić sobie, że podział odbywa się na trzech głównych, niezależnych liniach. Są to:
Wedle tematyki:
Tutaj dzielimy fantasy wedle typu bohatera oraz natężenia niezwykłości:
-
Hig fantasy: czyli takie, gdzie niezwykłości jest dużo i są one częste.
-
Epic fantasy: gdzie bohaterami są przedstawiciele społecznych elit danego świata, a głównym tematem są wielkie, przełomowe dla danego świata wydarzenia, w rodzaju wojen, polityki, katastrof, technologicznych i magicznych przełomów.
-
Heroic fantasy: czyli takie, które koncentruje się na bohaterach, ich drodze do mocy oraz czynach. Z kategorii tej wyróżnia się Sword and Sorcery, (obecnie wymarły) podgatunek heroic fantasy, który skupiał się na obdarzonych nadludzką siłą wojownikach. W odróżnieniu od innych utworów, gdzie często na szalę rzucane były losy całego świata, w tym podgatunku konflikty są raczej osobiste: bohaterów motywowała chęć zdobycia majątku, zemsta etc. utwory te nie uciekają też przed opisywaniem naturalistycznej przemocy, brutalnych scen i (nierzadko przesadzonego) erotyzmu.
-
Low fantasy: jest gatunkiem dość niespójnym. Jest to albo fantasy, w którym nie ma lub prawie nie ma zjawisk niezwykłych, albo też takie, gdzie akcja skupia się na przedstawicielach niskich warstw społecznych.
Wedle rodzaju świata przedstawionego:
Gdzie mamy:
-
Fantasy właściwe: nazywane po prostu fantasy, którego akcja toczy się w innych światach, istniejących niezależnie od naszego.
-
Portal fantasy: znane też pod japońską nazwą Itsekai, gdzie akcja toczy się w niezależnych od naszego światach, jednak bohaterowie dostają się do nich z Ziemi za pomocą jakiegoś, magicznego lub technicznego środka (lub np. statkiem kosmicznym jak w Panu Lodowego Ogrodu).
-
Fantasy historyczne: gdzie akcja toczy się w magicznej przeszłości Ziemi.
-
Urban Fantasy: gdzie akcja toczy się w teraźniejszości, niedawnej przeszłości lub bliskiej przyszłości naszego świata.
Wedle obecności innych gatunków:
Gdzie mamy: science fantasy (krzyżówka fantasy i science fiction, gatunek nazywany też w przeszłości techno-fantasy, ale nazwa się nie przyjęła), dark fantasy (krzyżówka fantasy z horrorem), fantasy detektywistyczne, łotrzykowskie, militarne, romantyczne, humorystyczne i każde inne, jakie tylko można sobie wyobrazić.
Gatunkowanie fantasy można w zasadzie o kant dupy rozbić, bo wyjątków jest więcej niż reguł, a większość (szczególnie nowszych) utworów kwalifikuje się pod kilka domniemanych podgatunków. „Fantasy” to w zasadzie ogromnie obszerne określenie stworzone po to, żeby postawić książkę na odpowiedniej półce w księgarni i żeby fan mógł ją odnaleźć. No i oczywiście żeby wszelcy „poważni” krytycy literatury mieli na co patrzeć z zażenowaniem.
Kiedyś miałem pierdolca na temat dopasowywania powieści do odpowiednich „podgatunkow” fantasy, ale z wiekiem i ilością przeczytanych książek stwierdzam, że to bez znaczenia i prowadzi tylko do głupich kłótni na necie o to czy „high fantasy” to ilość fantasy w fantasy, czy to że akcja dzieje się w tzw. świecie drugorzędnym? Szkoda czasu
Zgadzam się z tą opinią
W zasadzie można by się pokusić o stworzenie macierzy magiczność-pozycja społeczna postaci i robić „kompas polityczny” z położeniami różnych tekstów. Poza tym, trochę jak kolega powyżej – trochę strach odważać się na kategoryczne stwierdzenia.
pontifex maximus, Maks owszem. Z drugiej strony, jeśli np. klikniemy w ten ranking zobaczymy, że ktoś do fantasy zaliczył Charlie I Fabryka Czekolady oraz O Czym Szumią Wierzby, które w żaden sposób do gatunku nie należą…
A czy to naprawdę taki problem? Definicje są płynne i tak naprawdę służą tylko po to, żeby konsument mógł łatwo znaleźć następną książkę do czytania. Jakoś mnie nie rusza, że ktoś gdzieś „nadużył” definicji.
Zresztą, przytoczę tu coś co powiedział mój najmłodszy brat o Wieszczu: „Dziady strasznie spoko, bo jakbyś czytał fantasy”
Tak dla zasady. Ja może nie tyle obalam opisany powyżej podział, ino byłbym ostrożny w używaniu kategorycznych stwierdzeń: tak-tak, to jest fantastyka (lub dany jej podgatunek), nie-nie, to już nie jest. Dla przykładu, ostatnio cisnąłeś tym „Królom Dary” czy coś za posługiwanie się mało wiarygodnymi zbiegami okoliczności. Cóż, Conan też niejeden raz wydostał się z opresji, bo w ostatniej czy kluczowej chwili akurat miał szczęście. (Np. „Czerwone ćwieki”, „Feniks na mieczu”.)
Ale może to tylko kwestia używanej retoryki, a nie meritum.
To ja zawołam: przypisów! Gdzie przypisy!?
Problem z tym podziałem jest taki, że jest on całkowicie tradycyjny. Jest oparty na rozwiązaniach zaproponowanych w latach 60-tych przez lina Sprague de Camp’a, ale nigdy nie był w żaden sposób sformalizowany. Rozrastał się przez lata, a kolejni recenzenci, mierząc się z nowymi powieściami dodawali od siebie coraz nowsze nazwy.
Co do techno-fantasy.
Nie wiem, czy kwestia tego, że nazwa ta się nie przyjęła, nie wynika po prostu z tego, że ciężko było, szczególnie z biegiem kolejnych lat rozwoju fantastyki (i jej wyraźnego rozdziału, o czym zdaje się sam wspominałeś kiedyś – na osobne fantasy oraz absolutnie osobne science-fiction) – z czasem coraz ciężej było spotkać utwory, które by ten gatunek reprezentowały (szczególnie, że jednak mimo wszystko nigdy nie został – pomimo tego, co poniżej piszę – tak do końca, jasno i wyraźnie zdefiniowany i opisany, co ma go stanowić, by być jednoznacznie jego przedstawicielem).
Kiedyś bowiem natknąłem się gdzieś w internecie na próbę zdefiniowania różnicy między science – fantasy, a techno – fantasy.
Tak więc:
science-fantasy – miałoby jakoby być połączeniem podejścia w stylu science-fiction – tj. próby przynajmniej akceptowalnego uwiarygodnienia wszelkich technologii, jakie biorą udział w akcji – z dodaniem do tego elementów typowych dla fantasy (czyli jakichś magicznych ras, tudzież chociażby: Magii – być może również jakoś tam zbadanej i wytłumaczonej, albo właśnie na odwrót – żeby była jednak właśnie przeciwieństwem ichniej technologii – tj. żeby była ona tym elementem „sprzecznym z naturą” – ale jednak współegzystującym z logiczną technologią w jednym settingu).
Przykładem niech będzie, no nie wiem, być może np. Shadowrun.
Ale ja specem nie jestem – może ty sam znasz lepsze.
techno-fantasy – miałoby być określeniem na światy jednoznacznie fantasy (włącznie z tą najskrajniejszą wersją – z rycerzami, smokami, czarnoksiężnikami w jakiejś wymyślonej krainie) – gdzie jednocześnie istnieje technologia.
W żaden sposób nie wyjaśniana naukowo (ale w odróżnieniu od magicznych artefaktów – taka, że współczesny odbiorca rozpoznaje gołym okiem, że to nie magia, tylko bez wątpienia jakaś technologia), ale również nie jest w żaden sposób zaskoczeniem dla mieszkańców danego świata obcowanie z czymś tak ewidentnie do niego nie pasującym.
I nie dotyczy to jedynie sytuacji, w których ktoś coś – dajmy na to – znalazł – jakąś pozostałość po jakiejś dawnej, rozwiniętej cywilizacji – a to, nie dość, że działa, to jeszcze on umie to jakoś obsługiwać przypadkiem.
Nie – w ten gatunek miałyby się również (albo: przede wszystkim) wpisywać te utwory, w których w takim świecie fantasy różne gadżety techniczne są, tak po prostu (by nie rzec: dosłownie z dupy).
Tak więc – obok rycerzy i magów są różne, no nie wiem… telefony, mikrofalówki, samochody…
I nikogo to nie dziwi – są sobie po prostu i już.
(Ale oczywiście gatunek ten nie musi być reprezentowany przez AŻ TAK skrajnie przypadki – jakieś pojedyncze ewidentne techno-artefakty w rękach dajmy na to jedynie magów również będą implikowały przynależność doń)
Czyli krótko mówiąc – stopień umowności i niewnikania w szczegóły, co jak i dlaczego (a więc i ogólnie pojętej baśniowości / bajkowości) – był tu znacznie większy – i to niezależnie, jak dorosły by to nie był świat.
A to jednak chyba było sprzeczne z kierunkiem, w jakim poszła fantastyka – i samo tak fantasy, jak i science fiction same w sobie osobno.
P.S.
A jakieś przykłady?
No nie wiem… ale na ten moment jestem w stanie skojarzyć jedynie różne niskobudżetowe anime, być może nawet krótkie OAV-ki (włącznie z tymi o charakterze erotycznym), tak gdzieś z lat osiemdziesiątych, może ewentualnie dziewięćdziesiątych.
Zapewne zachodni rynek, dajmy na to – komiksowy (a którym kiedyś pisałeś) – również zapewne dostarczyłby przykładów – ale nie znam, nie będę specjalnie szukał.
No tego typu rzeczy.
A z rzeczy starszych (którymi twórcy tych powyższych mogli się w młodości inspirować) – pochodzących z regularnej literatury – być może te wszystkie Widmowe Jacki, itp.
Ale nie ja to czytałem, tylko ty – więc nie wiem – być może zmyślam teraz.
Wszystko zależy od tego, czy ta technologia współegzystująca z magią była tam jakoś usilnie tłumaczona, czy w ogóle autor nawet nie próbował tego robić.
Bo to ma definiować przynależność tego omawianego gatunku.
Tak w każdym razie zrozumiałem tę próbę wyznaczenia różnicy pomiędzy science – fantasy, a techno – fantasy – na jaką kiedyś się natknąłem.
Co ty na to?
Tak na moją intuicję:
Science-Fantasy – 90% estetyki space opery, 10% estetyki fantasy. Przykładem są Star Wars, gdzie z jednej strony mamy okręty kosmiczne, podróże międzygwiezdne, lasery, a z drugiej magicznych rycerzy.
Techno-fantasy – na przykład Septerra Core, gdzie mamy latające kontynenty, aniołowampowy lud palantów, zombie, magicznych rycerzy, bojowe protezy, statki powietrzne i wielkie latające ssaki, roboty, cudaczne superbronie. A więc estetyka „fiction bez science” i nietolkienowskiego fantasy, przy czym żaden element nie dominuje. Lub inaczej, dominującym uczuciem jest „dziwność”, a nie „magiczność” lub „naukowość”.
Gość honorowy – magitek – odnoszę wrażenie, że estetyka magitek to estetyka magiczna, na którą nałożono estetykę naukową. Nie jest to więc techno-fantasy (gdzie obie estetyki są na tym samym poziomie), ani science-fantasy (gdzie estetyka science wyraźnie dominuje, przynajmniej na powierzchni).
W sumie później sobie przypomniałem, że mogłem jeszcze wspomnieć o Star Warsach. Z tym, że tutaj z kolei mamy do czynienia z jeszcze kolejnym podgatunkiem od podgatunków.
Mianowicie: space opera fantasy.
Co do której nie jestem pewien, czy jednak nie powinna być liczona jako jeszcze kolejny osobny podgatunek.
Bo to chyba jednak dosyć nietypowy przypadek.
Co do drugiego podanego przez ciebie przykładu – to taki już kompletny misz-masz posiada chyba jednak własną osobną nazwę dzisiaj – New Weird.
Ja miałem na myśli raczej takie przykłady, że masz niby normalne fantasy – miecze, zbroje, itd. – ale rycerz na ten przykład przyjeżdża na motorze i strzela z pistoletu laserowego do smoka.
Czyli takie dosyć schematyczne, archetypiczne wręcz elementy z obydwu gatunków – tj. z fantasy oraz z science fiction – po prostu wrzucone do jednego worka razem.
Tak sobie wyobrażam TECHNO – fantasy.
Ale, ale!
Ten podany przez ciebie przykład w sumie przypomniał mi o jeszcze jednym settingu.
Mianowicie: Exalted.
Przecież to takie dosyć ostentacyjne wręcz chińskie fantasy – tylko właśnie jednak jeszcze z jakąś kompletnie futurystyczną, boską technologią przodków.
Ale to setting najbardziej chyba jednak znany Zegarmistrzowi, więc nie będę sam wydawał kategorycznych wyroków w tej sprawie.
W Exalted z technologią jest jeszcze śmieszniej, bo to w całości Magitech, działający na esencję. Mechy to po prostu gigantyczne, ożywione zbroje, SI to planktonowe bóstwa hodowane, aż stały się wyspecjalizowanymi duchami etc.
Techno-fantasy? Mam wrażenia, że czytałem coś takiego – Odmieniec Zelaznego, Technomagia i smoki Utkina, Córka żelaznego smoka Swanwicka.
A Science-fantasy to Pan Lodowego ogrodu na ten przykład. Spotkałem się też z nazwą Sword and Planet.
Jak się dojedzie do końca „Pana Lodowego Ogrodu”, to tam padają pewne wyjaśnienia i wychodzi na to, że jednak to nie fantasy i powinno się to liczyć jako planetary romance lub sword and planet. Dla zasady – nie znam się na tyle, by opisać różnicę między tymi terminami, ale w skrócie chodzi o historie o ogólnej strukturze opowieści typu sword and sorcery czy innego conanowatego fantasy, tyle że osadzone na innej planecie. Takie science fiction udające fantastykę. Przykłady: ten cały cykl marsjański o Carterze i „Świat Rocannona” Le Guin.
Jak się dojdzie do końca pierwszego tomu PLO to jedyna czego się dowie, to że jest to absolutnie kijowa książka napisana przez jakiegoś grafomana 😀
Oooj tam. Jak się na początku wyłączy detektor kucowania, to to jest całkiem niezłe czytadło. Jeśli mam się z czymś zgadzać, to najwyżej uznam, że na tle reszty polskiej fantastyki mam zaniżone standardy, ale do tego z kolei musiałbym uznać amerykańską masówkę w typie Baena za literaturę wysokich lotów.
Dygresja: wydaje mi się, że wszystkich kręci wątek tego młodego, a mnie akurat drażnił. Wątek Vuko był taki, że tak powiem, oklepany w dobrym znaczeniu tego słowa, jechał wytartymi już przez miliony innych koleinami twardziela-samotnika prowadzącego pseudo-noirowe monologi wewnętrzne i wykonywał tą funkcję poprawnie. Jak idziesz na hamburgera, to oczekujesz hamburgera, a nie objawienia sztuki kulinarnej rodem z pięciogwiazdkowego hotelu w Paryżu, nie? Natomiast ten drugi wątek robił na mnie wrażenie wymądrzeń gimby niskich lotów przekonanego o swojej wyższości intelektualnej. Wiem o czym mówię, sam taki byłem. Aczkolwiek ja byłem chyba dość wyjątkowy pod tym względem (i w tym nie pasuję do wspomnianego schematu), bo Panjanuż przestał mi imponować gdzieś koło dwunastego roku życia.
Pontifex, wątek „perskiego księcia” był absolutnie gimbazowy i przerobiony już od wsze czasów. Jak on trenował te kuny czy inne łasice to mnie aż skręcało ze śmiechu jak ktoś dorosły mógł to porównać do nauki zarządzania krajem… A wątek Vuko to taki mix G.I. Joe i Emo-wyrzutka w wydaniu pseudo-wikińskim… subtelności nie uświadczysz 😀 Ale prawda, na tle polskiej fantasy to w sumie nie dziwota, że coś takiego jest popularne.
No, te kuny to tam była szczególna żenada, z zewnętrznego i z wewnętrznego punktu widzenia.
Co do Pana Lodówy: wątek z gryzoniami wyglądał, jak jakieś, osobne opowiadanie na siłę włączone w strukturę książki.
Sama powieść mi się nawet podobała, ale raczej nie wrócę do niej ponownie. IMHO wątek Vuko faktycznie lepszy, ale nie porywa. Takie sword and sorcerry w umiarkowanie dobrym wydaniu, ale czytało się to przyjemnie. Byłoby jednak lepsze, gdyby oszczędzić nam to narzekanie na UE. Autor, tradycją naszych pisarzy fantastyki pewnie myślał, że to głęboka analiza społeczna, acz bardziej brzmiało jak typowe narzekanie Januszy.
Wątek z młodym strasznie nierówny i masło maślane tak naprawdę. Gryzonie kiepskie i pasują do całości jak pięść do nosa. Potem jadą, co chwila wpadają w tarapaty, wyzwalają się z nich, wpadają w nowe, zabijają mu przyjaciół, poznaje nowych przyjaciół-mentorów, znów wpada w tarapaty, znów mu ich zabijają i tak chyba ze sześć razy…