Średniowieczny rycerz w fantasy – czy dałby radę?

Rycerze walczący ze smokami to stereotypowe wyobrażenie fantasy, choć faktycznie niewiele utworów koncentruje się na tej tematyce. Jako, że nie da się ukryć, że rycerze rozbudzają wyobraźnię to zastanówmy się dziś nad kolejnym problemem pierwszego świata: czy historyczny rycerz dałby sobie radę w świecie fantasy? Oraz czy posiadałby jakąkolwiek wartość na polu walki?

Formacja społeczna:

Pierwsze pytanie brzmi, czy rycerze w ogóle w światach fantasy by powstali? Fantasy tak naprawdę rzadko eksploruje tematykę feudalizmu, a szlachta to najczęściej po prostu bogaci ludzie. Tymczasem rycerze (przynajmniej w teorii) są z systemem feudalnym nierozerwalnie związani. Funkcjonował on dość skomplikowany sposób: wielcy właściciele ziemscy, by zapewnić swym posiadłościom ochronę, korzystali z usług zawodowych wojowników. Ci otrzymywali od swoich panów kawałek ziemi wraz z obrabiającymi ją chłopami, a następnie za tak uzyskane dochody doskonalił się w sztuce wojennej, kupowali konia i uzbrojenie…

Faktycznie, o ile np. Anglię podzielono na lenna rycerskie po bitwie pod Hastings (która miała miejsce w roku 1066), tak już około roku 1100 większość z owych lenn zostało sprzedanych większym posiadaczom ziemskim, oddane pod zastaw Żydom lub uległo takiemu rozdrobnieniu, że ich właściciele nie różnili się niczym od chłopów. Podobna sytuacja miała miejsce zresztą w wielu innych krajach Europy. Nowi właściciele lenn w razie wojny płacili królowi opłatę za zwolnienie ich od służby, nazywaną „tarczowym”, za którą wynajmowano najemników…

Na terenie Polski natomiast większość „rycerstwa” stanowili zawodowi wojownicy z drużyny książęcej, opłacani bezpośrednio przez księcia.

Co więcej w praktyce, oprócz pasowanych rycerzy w średniowiecznych armiach do walki stawali też:

  • Sierżanci (w Polsce zwani „sołtysami”) czyli bogaci chłopi, dysponujący własnym wyposażeniem rycerski

  • Giermkowie. Termin „giermek” oznaczać może dwie rzeczy. Po pierwsze: młodzieńca, towarzyszącego rycerzowi, dbającego o jego konia i ekwipunek oraz samemu przyuczającego się na rycerza. Po drugie: biednego szlachcica, który posiada wyposażenie rycerskie, który nigdy nie został pasowany na rycerza. Jako, że z czasem koszt pasowania i związanych z nim impres rósł znacząco, to wiele osób, mimo że spełniało wymogi, starało się go unikać.

  • Ministeriałowie, czyli (na terenie Rzeszy Niemieckiej) niewolnicy i domowi służący, przyuczeni do walki, pełniący funkcję podobną, jak rycerze.

  • Konstablowie (niem. Kontaffler) czyli mieszczanie dysponujących ekwipunkiem rycerskim.

  • Buccelari („zjadacze sucharów), Miles Cassati (rycerze / żołnierze najemni), Routiers („ludzie z rot”) czyli najemnicy.

Wszyscy oni stosowali identyczną metodę walki. W krajach zachodnich, razem z rycerzami, nazywano ich Man-at-Arms lub Gendarmes czyli po prostu „zbrojnymi” od faktu posiadania zbroi rycerskiej.

Uzbrojenie:

Uzbrojenie rycerza i jego funkcje bojowe często są źle rozumiane. Po pierwsze: rycerz nie toczył walki sam, a tworzył element pocztu rycerskiego, składającego się, zależnie od epoki z dwóch do pięciu ludzi i najmniej trzech koni. W wersji minimum był to oczywiście sam rycerz oraz sługa zajmujący się końmi (giermek) i czynnościami obozowymi. Towarzyszyły im najmniej dwa wierzchowce do jazdy oraz rumak bojowy. Ten ostatni, wzorem każdej kawalerii świata nie był używany do jazdy. Przeciwnie, by oszczędzić jego siły dosiadano go wyłącznie przed walką.

Dodatkowo często rycerzowi towarzyszył co najmniej jeden, zbrojny sługa: starszy giermek lub knecht nieszlacheckiego pochodzenia, osłaniający go w razie walki.

Uzbrojenie rycerza różniło się w zależności od epoki. W X wieku uzbrojenie zaczepne składało się z włóczni, jednoręcznego miecza i puginału. Na przełomie XI i XII wieku włócznia służąca do ciosów znad głowy, rzutów i szarż wyszła z użycia, zastąpiona znacznie dłuższą i masywniejszą kopią, wykorzystywaną wyłącznie do szarżowania. W tym samym okresie do uzbrojenia rycerskiego weszła też metalowa maczuga, używana obok miecza i puginału. Niektórzy rycerze preferowali też oczywiście topory i młoty bojowe, które mogły stanowić uzupełnienie ich uzbrojenia lub zastępować miecz.

Wyposażenie ochronne rycerza ewoluowało przez wieki znacznie bardziej. W brew Youtubowym filmikom o tytułach w rodzaju „średniowieczny czołg” głównym jego elementem była kolczuga, czyli pancerz z licznych, połączonych ze sobą, metalowych pierścieni. Początkowo miała ona kształt rozciętej u dołu tuniki, potem doszły do niej też kolcze nogawice, zapewniające lepszą ochronę dolnej części ciała.

Wraz z upływem czasu pancerz ulegał wzmocnieniu. W pierwszej kolejności była nim brygantyna, czyli nakładana na klatkę piersiową druga warstwa pancerza, wykonana ze stalowych pasów obszytych materiałem lub kolczugi. Z czasem dodatkowe warstwy pancerza przeobraziły się w zbroję płytową. Te pojawiły się najwcześniej pod koniec XIII wieku, jednak jeszcze na przełomie wieku XIV i XV nie były w powszechnym użyciu. Przeciwnie: jeśli w ogóle, to istniały wyłącznie pojedyncze egzemplarze, używane przez królów i książąt.

Najcięższe pancerze płytowe, z jakimi często (niesłusznie) utożsamia się rycerstwo, tak zwane zbroje gotyckie pojawiły się już w XV wieku, jednak jeszcze około roku 1450 nie były powszechne. Faktycznie szczyt ich popularności przypadał na wiek XVI. Zbroje te były pancerzami paradnymi i turniejowymi, w walce używano ich rzadko lub wcale. W tym samym czasie nasilała się zresztą odwrotna tendencja i pełne zbroje płytowe zastępowano pancerzami trzy-czwarte i jedna-druga (lub wręcz wyrzucano), nie zapewniającymi takiej ochrony, lecz wygodniejszymi w trakcie przemarszów. W XVI wieku dało to początek ciężkiej jeździe kirasjerskiej (dysponującej jednak znacznie mniejszym stopniem opancerzenia od rycerstwa).

Pod kolczugę zakładano strój nazywany subarmalis, co do którego jednak nie wiadomo, jak wyglądał. Prawdopodobnie była to jednak po prostu tunika z grubego płótna, która za zadanie miała amortyzowanie uderzeń. Między XI a XII wiekiem, pod wpływem kontaktów ze światem arabskim w trakcie krucjat popularna zrobiła się przeszywanica: strój z watowanego płótna, który robił to samo, tylko lepiej.

Wielu, zwłaszcza uboższych wojowników, stosowało przeszywanicę (zwaną też gambisonem lub aketonem) jako jedyne opancerzenie, lub dodawało doń tylko brygantynę.

Ochronę głowy zapewniał hełm. Początkowo był to hełm normański, o kształcie łzy, wykonany z jednego kawałka metalu (na wschodzie szyszak, o podobnym kształcie, lecz wykonany z wielu elementów), około XI wieku zastąpiony hełmem garnczkowym o kształcie wiadra, w pełni zamykającym głowę. Na przełomie XII i XIII wieku w ewolucji hełmów nastąpiło rozwidlenie: część rycerzy pozostała przy starych hełmach garnczkowych, inni preferowali hełmy z podnoszoną przyłbicą, kolejni zdecydowali się na kapalin czyli „naleśnik” podobny do hełmów brytyjskiej piechoty z okresu II wojny światowej. Pojawiło się też wiele różnych form rozwojowych i pośrednich, których nie chce mi się omawiać.

Kapaliny kojarzone są głównie z miejską piechotą, łucznikami (którzy jednak ich nie stosowali, preferując otwarte hełmy typu „łebka”, podobne do starych, normańskich wersji) i kusznikami, faktycznie jednak używało ich wielu rycerzy. Zapewniają one lepszą widoczność, jednak kosztem osłony twarzy i wzroku (co jest ważne w chwili, gdy w powietrzy latają drzazgi ze skruszonych kopii). Ten element uzbrojenia wydaje się więc kwestią osobistej preferencji.

Jeśli chodzi o tarczę, to przechodziła ona odwrotną ewolucję, niż zbroja. W X wieku rycerze dysponowali albo starszymi, okrągłymi tarczami „typu wikińskiego” o średnicy około 110 centymetrów, albo mniej przydatnymi w szyku pieszym, ale zapewniającymi lepszy chwyt na koniu i większą ochronę nóg tarczami migdałowymi o długości około 130 centymetrów i szerokości 60. Z czasem tarcza zmniejszała się ku tarczy trójkątnej 60 na 60 centymetrów, a potem całkowicie zanikła.

Co się tyczy zbrojnego sługi, to w początkowym okresie mógł dysponować tarczą i włócznią, być może też toporem lecz raczej nie mieczem. Wraz z rozwojem rycerstwa, poprawą technologii i zmniejszeniem kosztów uzbrojenia do jego wyposażenia doszedł zapewne miecz. Zrezygnowano natomiast z tarczy i włóczni, które zastąpiono kuszą. Pieszy sługa mógł dysponować pancerzem, aczkolwiek ten prawdopodobnie był gorszej jakości, niż rycerza, a wielu z nich musiało się bez niego obejść.

Dodatkowo w skład pocztu mógł wejść: rezerwowy konny, ładowniczy kuszy, pawężnik, który osłaniał kusznika pawężą (dużą tarczą o rozmiarach człowieka) oraz „billman” (czyli pieszy, który odpierał ataki na zgrupowanie za pomocą broni drzewcowej). Wszyscy oni mieli dodatkowo miecze lub inną broń do walki wręcz oraz jakiś stopień opancerzenia, zależny od bogactwa ich pana.

Moim zdaniem w warunkach fantasy najlepszym zestawem byłaby dla rycerza: przeszywanica, możliwie duża tarcza, kopia, miecz, jakiś hełm i dowolna inna inna broń do walki wręcz zgodnie z osobistymi preferencjami. Pancerz powinien być uzupełniany w zależności od przeciwnika, z jakim toczy się walkę. Ten raczej powinna stanowić kolczuga, uzupełniona w razie czego brygantyną.

Nie widzę natomiast korzyści, jakie w fantasy rycerz miałby odnieść z posiadania zbroi płytowej. W wypadku większości potencjalnych przeciwników, jak magowie, olbrzymi, smoki, ogry, trolle, a nawet wyrośnięci orkowe transmisja siły i tak załatwi sprawę, niezależnie od tego, jak grubą zbroję się nosi. A nawet, jeśli nie, to cios i tak sprawi, że napierśnik połamie nam żebra i wbije odłamki kości w płuca.

Tak więc bardziej kluczowa wydaje się wygoda i mobilność, niż ciężkie opancerzenie.

Psychologia i morale:

Problemem rycerstwa jest niestety fakt, że stanowiło ono formacje działającą na zasadzie pospolitego ruszenia. Rycerze przybywali na wezwanie feudała, zwykle na dość krótki okres (około 40 dni), po czym rozjeżdżali się do domów, chyba, że im zapłacono (aczkolwiek średniowieczni monarchowie zwykle nie mieli aż tak dużych środków). O ile indywidualne zdolności walki poszczególnych rycerzy wahały się między poziomem średnim, a bardzo wysokim, tak niestety, nawet rycerze będący zawodowymi najemnikami najczęściej nie ćwiczyli wspólnych działań, a ich metody walki charakteryzowała pełna samowoli swoboda.

Co więcej: rycerze, jako przedstawiciele klas wyższych odnosili się zazwyczaj z lekceważeniem zarówno dla przeciwnika jak i sojuszników, w szczególności, jeśli ci nie należeli do tej samej klasy społecznej.

Objawiało się to niekarnością. Charakterystyczne dla tej klasy były więc zarówno odmowy wykonywania rozkazów, jak i odstępowanie od walki w wygranych, acz przedłużających się kampaniach, albo przypadki tratowania sojuszników.

Z drugiej strony ogromną zaletą rycerstwa była duża bitność i odwaga.

Niestety te dwie cechy często prowadziły do tragedii. Znakiem rozpoznawczym rycerstwa były bezmyślne szarże wpieriod, na zajmującego lepsze pozycje i liczniejszego przeciwnika, zmieniające się w równie paniczne, co krwawe ucieczki.

Drugim ich znakiem rozpoznawczym było rozgonienie wrogiej kawalerii, rzucenie się do rabowania obozu, w przekonaniu, że bitwa się skończyła i zostanie wyciętym przez wrogą piechotę wracającą z pola walki po samodzielnym wygraniu bitwy…

Skuteczność na polu walki przeciwko innym ludziom:

Najgorszym koszmarem rycerstwa zawsze była konfrontacja ze zdyscyplinowaną piechotą, walczącą w zwartym szyku, niezależnie, czy byli to szkoccy górale, mieszkańcy flamandzkich miast, Szwajcarzy, walijscy łucznicy czy włoscy kusznicy.

Niestety, mimo że fantasy bawi się w feudalne ozdobniki, to jednocześnie preferuje cywilizacje wyraźnie miejskie, dysponujące, opartymi na pieszych żołnierzach niskiego pochodzenia armiach zawodowych.

Przydatność rycerzy i w ogóle ciężkiej kawalerii w walce z takimi wojskami jest ograniczona. Uderzenie na wprost prawie na pewno się nie powiedzie. Jak można przeczytać w dowolnym omówieniu taktyki kawalerii: konie, w odróżnieniu od ludzi nie da się zmotywować do narażanie życia. Oznacza to, że mając pogalopować na zwarty mur tarcz czy włóczni, albo zwolnią i zatrzymają się przed nim, albo rozbiegną na boki, albo spróbują przejść lukami między żołnierzami, co jest chyba najgorszą możliwością (bowiem jeźdźcy znajdą się w okrążeniu między 5-10 piechocińcami, zostaną pod nimi zabite konie, a oni sami rozsiekani). Albo zrobią wszystko naraz, efektem czego będzie zamieszanie i duże straty podczas nieudanego ataku.

Atak taki może powieść się tylko, jeśli: piechota pomiesza szyki, te zostaną nadwerężone ciężkim ostrzałem artyleryjskim, rycerstwu uda się wejść na flanki nieprzyjaciela lub też przeciwnik złamie szyk przerażony impetem szarży. Jeśli któraś z tych sytuacji zajdzie, to skutki będą druzgocące.

Po drugie: rycerstwo bardzo źle radziło sobie w walkach z lekką piechotą na bagienno-lesisto-górskim lub pustynnym terenie.

Z drugiej strony: fantasy nie tylko czuje estymę do zorganizowanych, protonowoczesnych społeczności, ale też barbarzyńskich plemion.

A akurat ataki na niezdyscyplinowaną piechotę, z nierównym uzbrojeniem i o niepewnym morale są akurat tym, z czym rycerstwo radzi sobie doskonale.

Skuteczność na polu walki przeciwko innym humanoidom:

W zasadzie znaczna część tego punktu wynika z poprzedniego. Rycerstwo kiepsko nadaje się do rozbijania w puch krasnoludzkich hufców lub ścigania elfów po lesie, może walczyć jak równy z równym przeciwko berserkerom Khorne’a, pod warunkiem, że ci mają konie oraz jest doskonałe do wyżynania w pień hord orków, niezależnie czy mówimy tu o orkach w wydaniu tolkienowkim (mały rozmiar, dobra organizacja i uzbrojenie, bardzo słabe morale), warhammerowym (duży rozmiar, średnie uzbrojenie, bardzo zła organizacja, morale między złym, a tragicznym) czy warcraftowymi (duży rozmiar, dobre uzbrojenie, organizacja i morale, kulturowo zapisana skłonność do przedkładania indywidualnego bohaterstwa ponad strategię i manewr).

Z humanoidami, pomijając niewielkie różnice kulturowe i biologiczne po prostu walczy się tak samo, jak z ludźmi.

Istnieje kilka znaczących wyjątków, ale o nich napiszę później.

Przeciwko magom:

Skuteczność rycerza przeciwko magom zależy od tego, z jak potężnym magiem mamy do czynienia, jak bogatą ma listę czarów i jak wiele może za ich pomocą zdziałać. Przykładami może być magi z 3 i 5 edycji Dunegons and Dragons dysponujący różdżką Ognistej Kuli. W trzeciej edycji czar ten ma zasięg 120 metrów +12 metrów / poziom rzucającego (w najgorszym razie 180 metrów, w najlepszym 360). W piątej: 45 metrów (bez modyfikatora za poziom rzucającego).

W trzeciej edycji czarodziej 3 poziomu, wyposażony przez swojego mistrza w różdżkę Ognistej Kuli i znający czary Lewitacja i Ochrona Przed Strzałami jest w stanie samodzielnie wygrać bitwę z dolną, średniowieczną armią. Po prostu unosi się poza zasięg mieczy, zabezpiecza się przed ostrzałem i urządza bombardowanie.

Sorki, taki mamy klimat, nie ma się co z tym kłócić.

Z piątej edycji albo wywalono większość czarów ochronnych, albo czarodziej musi je teraz podtrzymywać koncentracją, skrócono też zasięgi i czasy oddziaływania, w efekcie czego czarodzieje przestali być takimi maszynami do zabijania.

Obecnie czarodziej ma dwie możliwości: albo stanowić element pododdziału np. nacierającej piechoty lub kawalerii i zza osłony towarzyszy rzucać czary udzielając im wsparcia, albo też podchodzić do przeciwnika na krótki dystans i atakować go magią pod gradem strzał.

Zważywszy na stopień niebezpieczeństwa takich działań nie sądzę, by wielu magów zgodziło się na to ostatnie. Zwłaszcza, że Ochrona Przed Pociskami wyleciała z gry.

Jakie rycerze mają z nimi szansę? Otóż: trzecioedycyjny mag jest zdecydowanie potężniejszy od jakiegokolwiek wojownika i w światach, gdzie występują używanie konwencjonalnego wojska do czegokolwiek innego, niż zajmowanie terenu zdobytego przez magów jest marnowaniem żyć ludzkich.

Piątoedycyjny mag jest moim zdaniem równorzędnym przeciwnikiem dla rycerza i sytuacja zależy od tego, kto ma większe, indywidualne umiejętności. Przy czym moim zdaniem mag jest tym bardziej wartościowy, im więcej przeciwników się na niego rzuci. Z racji na to, że jego ataki są raczej obszarowe, czarodziej ma większe szanse porazić duże zgrupowanie wrogów i wyrządzić w nim znaczne szkody, niż załatwić pojedynczego przeciwnika. Jednak, jeśli mag zachował komórki na czary, zimną krew i zdołał utrzymać przeciwnika na odległość, to nadal ma duże szanse wygrać.

Jeśli nie, to rycerz zapewne urżnie mu głowę.

Atak dwóch czy trzech rycerzy pod różnymi kontami na jednego maga to praktyczny wyrok śmierci.

Tak czy siak jestem zdania, że obaj są równorzędnymi przeciwnikami.

Jednak rycerz nadaje się do walki z czarami lepiej, niż piechota lub lekkozbrojny kawalerzysta (aczkolwiek osobiście uważam, że walijski łucznik lub genuański kusznik jest tu dużo bardziej adekwatny).

Przeciwko olbrzymim humanoidom:

W rodzaju ogrów, trolli, gigantów, minotaurów etc.

Wydaje się, że w takiej sytuacji rycerz ma szansę na zwycięstwo 1:1, a wszystko zależy od indywidualnych umiejętności danego rycerza i danego ogra (aczkolwiek, biorąc pod uwagę, że wiele ogromnych humanoidów jest skrajnie głupich można przyjąć, że to raczej rycerze mają większe umiejętności…). Rycerz ma dużą przewagę ruchliwości, giganci zasięgu, co więcej prawdopodobnie żadna tarcza i żaden pancerz nie ochroni przed jego ciosami. Z drugiej strony: wykonanie pancerza, który mógłby chronić trolla też jest bardzo trudne i kosztowne. Prawdopodobnie niewielu gigantów więc takie posiada, a i to niekoniecznie najwyższej jakości (nawet ciężko opancerzone trolle, które pojawiły się w filmowym Powrocie Króla miały wyraźnie widoczne luki w zbrojach). Rycerz dla giganta najpewniej jest problemem na jeden strzał… Jednak kopia wbija w brzuch też jest wyrokiem śmierci, niezależnie od rozmiaru przeciwnika.

Tak więc pojedynek ogranicza się do tego, kto kogo pierwszy trafi.

Problemem może natomiast być kilka olbrzymich humanoidów w towarzystwie Kapłana lub Uzdrowiciela z dostępem do magii leczącej na poziomie co najmniej Leczenia Śmiertelnych Ran. O ile bowiem w takich okolicznościach rycerze nadal są na jeden strzał, nawet jeśli towarzyszy im ich własny uzdrowiciel, tak ogry są już na kilka strzałów.

Aczkolwiek nie jestem pewien, czy typ obrażeń spowodowanych przez maczugę ogra (połamane żebra, złamany kręgosłup, prawdopodobne pęknięcia organów wewnętrznych plus dodatkowe przemieszczenia kości i perforacje organów spowodowane upadkiem z konia) zabija natychmiast, czy pozostawia kilka chwil na akcję uzdrowiciela…

Niemniej jednak problem da się rozwiązać rozbijając głowę kapłanowi.

Przeciwko innym elitarnym wojownikom:

Smoczy jeźdźcy, jeźdźcy na gryfach, pegazach i wywernach, wiedźmini, mnisi, benderzy, paladyni, rycerze i wojownicy chaosu, tancerze wojny, krasnoludzcy zabójcy trolli i inne formy berserków…

Jeśli chodzi o jeźdźców różnych latających maszkar, to co oczywiste rycerstwo w walce z nimi jest nieprzydatne. To robota dla kuszników / łuczników.

Krasnoludzcy Zabójcy Trolli i inne formy pieszego berserka odwrotnie: mają bardzo niewielkie szanse z rycerzem. Kawalerzysta po prostu ma blisko dziesięciokrotnie większą wartość bojową niż piechur, a brak szyku i odpowiedniego do obrony przed jazdą oręża życia berserkom raczej nie ułatwia.

Tancerze Wojny, Mnisi i inna lekkozbrojna, preferująca indywidualne starcia piechota poradziłaby sobie jeszcze gorzej. Koń jest po prostu zbyt dużym mnożnikiem siły, a posiadanie zbroi jeszcze większym. Co więcej rozpiski tego typu postaci raczej skupiają się na premiach zastępczych, rekompensującym im brak pancerza, niż na czymś, co byłoby wartością sama w sobie. Luźny szyk jest jeszcze większym problemem.

Wydaje mi się więc, że rycerze po prostu ich rozjadą.

Jeśli nawet dojdzie do walki pieszej jeden na jeden z rycerzem, to najpewniej rycerz zarobi kilka przypadkowych trafień w tarczę i kilka równie przypadkowych, które zejdą po pancerzu. Potem natomiast sam trafi przeciwnika równie przypadkowo, co – z racji na brak zbroi u tamtego – skończy się ucięciem ręki / nogi / perforacją płuca / rozległymi obrażeniami brzucha.

Wiedźmini, benderzy, magowie-wojownicy, jedi etc. to w zasadzie to samo, co mnisi i tancerze bitwy, z tą różnicą, że mają magię. Oceniałbym wartość bojową 2 wiedźminów lub benderów na 1 rycerza.

W walce pieszej jeden i drugi prawie na pewno pokona rycerza lub nawet kilku. W walce konnej sytuacja jest moim zdaniem bardzo wyrównana: albo przeciwnik dzięki swej magii nie dopuści rycerza na zasięg ciosu, albo mimo jej dopuści… I w tym drugim przypadku rycerz go zabije. Bo ponownie: koń i zbroja to zbyt duże mnożniki siły. Tak więc sytuacja zależy tu od indywidualnych umiejętności walczących.

Różnica polega na tym, że wiedźmini i benderzy zazwyczaj walczą pieszo, a rycerze zazwyczaj konno. Tak więc ci drudzy mają większą dowolność w podejmowaniu starcia: rycerzowi łatwiej jest przed wiedźminem uciec, niż temu drugiemu go gonić. Tak więc jeśli do walki dojdzie, to raczej na warunkach korzystnych dla rycerza.

Rycerze chaosu to po prostu rycerze, tylko, że bardziej zmutowani. Wydawałoby się, że mają podobne możliwości, co zwykli, jednak źródła pełne są opisów chaosytów, którzy walczyli nawet z uciętymi głowami… Tak więc mogą mieć poważną przewagę nad zwykłymi ludźmi. Powiedziałbym więc, że jeden rycerz chaosu warty jest dwóch zwykłych. To samo tyczy się nieumarłych czy wampirów.

Klasyczni paladyni w tym wypadku wypadają gorzej. Zdolność uzdrawiania jest potężna, pod warunkiem, że w grę wchodzi licznik Hit Pointów. W innym przypadku lekkie rany to nie problem, a poważne… Cóż, nie da się uzdrowić odciętej głowy.

Także zdolność powielania obrażeń na skutek użycia Ugodzenia moim zdaniem jest mało efektywna. Zdolność ta działa w chwili, gdy broń ta przebije pancerz, samemu nie wpływając na zdolność jego pokonania. Czyli w chwili, gdy ludzki przeciwnik i tak jest na granicy śmierci. W realnym świecie byłaby wspaniała przeciwko dużym potworom, lecz przeciw ludziom jest najwyżej miłym dodatkiem. Po prostu nie da się kogoś zabić bardziej, można tylko łatwiej…

Tak więc paladyn jest po prostu równy rycerzowi.

Przeciwko dużym potworom:

W Fantasy są potwory… Pomijając niektóre wyjątki stanowią podobne zagrożenie, jak niebezpieczne zwierzęta o rozmiarach od dzika do brontozaura. Co więcej: wiele z nich ma odmienną od typowych niebezpiecznych istot naszego świata anatomię. W tym podpunkcie omówię wszelkie owadoidy, gady, płazy i ssaki.

Otóż: moim skromnym zdaniem rycerz uzbrojony jest aż przesadnie dobrze do walki z tego typu istotami.

Pomijając stworzenia latające, które łatwiej jest jednak gonić konno, a nie na piechotę do poradzenia sobie z większością potworów konieczny byłby sprzęt myśliwski. W tamtych czasach ten składał się z włóczni z przegrodą, pozwalającej utrzymać zwierzę na dystans, oszczepów do atakowania zwierzęcia w trakcie pogoni oraz ewentualnie łuku na mniejszą zwierzynę. Zbroja raczej nie była używana, aczkolwiek zwierzęta, w odróżnieniu od potworów, raczej przed ludźmi uciekają, niż ich atakują. Tak więc może być przydatna. Tym bardziej, że nawet stwór wielkości niedźwiedzia miałby problemy, żeby się przez nią przebić.

Ogólnie rzecz biorąc moim zdaniem – ponownie – rycerz ma duże szanse zagrozić życiu nawet bardzo dużego potwora. Po prostu: kopia wbita w brzuch skończy się w najlepszym razie perforacją jelit, zakażeniem i śmiercią w męczarniach. Tak więc: jeśli rycerz trafi przeciwnika, to raczej go zabije.

Problem polega na tym, że raczej nie będzie to śmierć natychmiastowa (ponadto niektóre potwory, jak np. gigantyczne kraby, są bardzo mocno opancerzone). Jeśli natomiast kopia nie trafi w serce, to prawdopodobnie ofierze pozostanie jeszcze chwila życia. Co gorsza, złamana kopia może podziałać jak korek, zapobiegając wykrwawieniu, możemy też trafić na gada, owada lub pajęczaka, które mają znacznie wolniejszy krwiobieg od ssaków…

Istnieje więc szansa, że nawet śmiertelnie ranny przeciwnik jeszcze doskoczy do rycerza.

Efekty zależą od tego, z jakim potworem walczymy. Jeśli z czymś w rodzaju smoka, to najpewniej żaden pancerz i żadna tarcza nie zdoła ochronić przed choćby jednym jego ciosem. Jeśli o coś mniejszego, to rycerz ma jeszcze szanse sięgnąć po miecz lub puginał i dokończyć robotę, bowiem gryf, wywerna lub mantikora raczej nie zdołają szybko przebić się przez kolczugę lub przeszywanicę i przegryźć mu gardła. Trochę gorzej wyglądałoby to z owadami…

Niemniej jednak moim zdaniem starcie rycerza z potworem może zakończyć się na trzy sposoby:

  • zabitym potworem

  • zabitym rycerzem

  • zabitym rycerzem i potworem, który wkrótce zdechnie

Szanse na każde z tych rozwiązań są równe.

Tak więc w tym wypadku należy nie stawiać pytania „czy rycerz sobie poradzi” tylko raczej „czy znajdą się chętni?”

Przeciwko magicznym istotom:

Mówię tu o stworach w rodzaju demonów, upiorów, wampirów etc. acz wszelkie bazyliszki i elektryczne jaszczury też tutaj podchodzą… Generalnie jednak rycerze nie są wyposażeni do walki z niczym, co jest odporne na niemagiczną broń i tyle.

Pytanie czy jest sens ten stan rzeczy zmieniać?

Moim zdaniem nie.

Po prostu do walki z upiorami i wampirami należy posłać wiedźminów.

Podsumowując:

Rycerze byliby w fantasy prawdopodobnie równie przydatni, jak w prawdziwym świecie.

Post Scriptum:

Screeny pochodzą z Moonstone: Hard Days Knight, świetnej gry z komputerów 16-bitowych.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Dziwne rozkminki, fantastyka, Fantasy, Historia i oznaczony tagami , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

12 odpowiedzi na „Średniowieczny rycerz w fantasy – czy dałby radę?

  1. Maks pisze:

    Poniższe moje wywody są w całości oparte na tym co się działo w Anglii m/w w XI-XIII wieku, bo tym się zajmuję. Terminologia jest mocno zmienna i w zasadzie nikt tak naprawdę do końca nie wie co i jak, więc potraktuj to jako uzupełnienie Twojego wpisu.
    Sierżanci (Sergeants) stanowili trzon wykwalifikowanych wojsk zaciężnych. W tym sensie byli po prostu żołnierzami, żyli z wojen. Ważne, że nie byli szlachetnie urodzeni, co zdecydowanie odróżniało ich od rycerzy w tamtym okresie. Nie znaczy to jednak, że się nie bogacili. Najprawdopodbniej najbogatsi sierżantowie byli bogatsi niż biedniejsi rycerze. Wcześniejszym terminem określającym żołnierza/najemnika było serviens.
    Giermek to też termin, który mocno się zmienił ze względów popkulturowych. Pomocą rycerzowi zajmowali się tzw. Armigier a giermkowie (squire) byli po prostu niepasowanymi jeszcze rycerzami. Niestety, tego samego terminu (squire) używano też wobec bogatych i wpływowych sierżantów…
    Podrzucam bardzo dobry filmik o wykorzystaniu najemników w wewnętrznych konfliktach w Anglii

    Jeśli chodzi o uzbrojenie, to kilka rzeczy muszę sprostować. „Puginał”, w sensie sztylet, to w zasadzie późniejszy wynalazek – najwcześniej datowane są z końca XII wieku, a i tych jest baaaardzo mało. Wcześniej stosowano długie noże, prawdopodobnie bez jelca, co odróżniało je od sztyletów (a nie tak jak większość osób przypuszcza bycie zaostrzonym z jednej czy z obu stron). Kopia, w sensie ciężkiej broni drzewcowej przystosowanej tylko do szarży konnej to też dużo późniejszy wynalazek. Jeszcze w XII wieku tego samego terminu (lance) używano w stosunku do lekkich włóczni jednoręcznych, którymi można było rzucać i do włóczni stosowanych przez jazdę. Zmieniła się w okresie XI-XII wieku za to mocno technika wykorzystania lancy – Normanowie spopularyzowali tzw. Couched lances. Młoty bojowe to dopiero XIII wiek.
    Wariacje wczesnej zbroi płytowej w drugiej połowie XIV i na początku XV wieku były jak najbardziej stosowane i przez rycerzy i zwykłych żołnierzy. Są setki iluminacji, na których wyraźnie widać całe tabuny wojsk ubranych w różnego rodzaju płytówki w tym okresie. Do tego dochodzi dużo zachowanych zapisków. Nie wiem skąd wziąłeś to, że w tamtych czasach tylko królowie i książęta stosowali taką zbroję.
    Przeszywanice to trudny temat, bo mało na ich temat informacji się zachowało, szczególnie we wcześniejszych okresach.
    Co do hełmów to przedstawiasz mocno nieprawdziwą chronologię. Hełmy w stylu normańskim były używane jeszcze na początku XIII wieku, a pierwsze hełmy garnczkowe (w formie metalowego wiadra z maską, tzw. Faceplate helmets) to dopiero bardzo późny XII wiek. Pełne hełmy garnczkowe zaczęły się pojawiać dopiero w XIII wieku i zakładano je najpierw na mniejsze hełmy przypominające miski (cerveille) a później na łebki. „Przyłbica” to nazwa hełmu – łebki z podnoszoną ZASŁONOM. Te pojawiają się dopiero później w XIII wieku. Kapaliny pojawiają się gdzieś na początku XIII wieku.
    Tarcze migdałowe w żaden sposób nie są mniej przydatne w szyku pieszym niż okrągłe. Wykorzystuje się je po prostu inaczej. Tarcze też tak naprawdę nigdy nie zanikły, chociaż w późniejszych epokach były raczej rzadkie (np. włoska rondela).
    To tyle w zasadzie. Duża część terminów, które przytaczałem ma różne sposoby pisowni, więc trzeba być uważnym przy sprawdzaniu informacji. Na koniec wrzucam zdjęcie swojego uzbrojenia, jako bogaty wasal (w moim przypadku szeryf) pod koniec XII wieku. W zasadzie jest skończone, muszę tylko przedłużyć rękawy o kolcze mitenki. Skórzane rękawice są tylko w formie ochrony palców jak walczę, w zasadzie nie ma żadnych dowodów, że takie były stosowane w średniowieczu.
    https://imgur.com/gallery/wX3TYCV

    • Najprawdopodbniej najbogatsi sierżantowie byli bogatsi niż biedniejsi rycerze. Wcześniejszym terminem określającym żołnierza/najemnika było serviens.

      W zasadzie to jest ciekawe, bo, przynajmniej anlo-normańscy rycerze mają bardzo podobny źródłosów, od Cnacht („pachołek, sługa”), taki sam, jak niemiecki „knecht”, czyli niemiecki pieszy żołnierz nieszlacheckiego pochodzenia.

      „Puginał”, w sensie sztylet, to w zasadzie późniejszy wynalazek – najwcześniej datowane są z końca XII wieku, a i tych jest baaaardzo mało.

      Puginał w sensie „pugio”, czyli łacińska pisownia „sztylet, długi nóż”, bez rozróżnienia na współczesną nomenklaturę, co miałem na myśli. Jeśli wyraziłem się nieprecyzyjnie lub w sposób wprowadzający w błąd, to przepraszam.

      Młoty bojowe to dopiero XIII wiek.

      O ile wiem, to – przynajmniej na naszych ziemiach – są potwierdzone znaleziska głowic czekanów pochodzących z wczesnego średniowiecza, a nawet z epok dużo wcześniejszych. Ale to może być specyfika Polski i Rusi, gdzie w grę wchodziły kontakty z ludami wschodnimi.

      Wariacje wczesnej zbroi płytowej w drugiej połowie XIV i na początku XV wieku były jak najbardziej stosowane i przez rycerzy i zwykłych żołnierzy. Są setki iluminacji, na których wyraźnie widać całe tabuny wojsk ubranych w różnego rodzaju płytówki w tym okresie. Do tego dochodzi dużo zachowanych zapisków. Nie wiem skąd wziąłeś to, że w tamtych czasach tylko królowie i książęta stosowali taką zbroję.

      Tutaj schodzimy na temat interpretacji źródeł. Nie da się ukryć, że iluminacje nie są dokładnym odwzorowaniem rzeczywistości, a raczej przedstawiają jej wyidealizowaną wizję. Najczęściej uważa się je więc za mocno przesadzone.

      Aczkolwiek dopuszczam myśl, że mogę przesadzać w drugą stronę.

      • Maks pisze:

        Tak, źródłosłów jest podobny, tylko w przypadku „sierżantów” pochodzi z łaciny, a „rycerzy” z niemieckiego. Może dlatego, że przed „uszlachetnieniem” rycerzy w m/w XI wieku byli oni po prostu ciężkozbrojnymi żołnierzami (miles) czyli w pewnym sensie „służyli”?

        Nie spotkałem się chyba z określeniem „puginał” w stosunku do noży, ale też głównie siedzę w anglojęzycznej części źródeł, więc to może być po prostu moja niewiedza.

        Tak, tam miałem na myśli typowo zachodnie młoty, mój błąd.

        Zgadzam się w 100%, iluminacje mają swój własny „język”, którymi przekazują informacje. Ale są rzeczy mniej i bardziej wiarygodne i mamy dużo manuskryptów, które bez wątpienia pokazują płytówki w dużym użyciu w tym okresie. Szczególnie ważne są takie, które pokazują i płytówki, i kolczugi. Z tym, że interpretacja tam jest różna ponieważ i te, i te zakrywano tabardami czy surkotami (tutaj akurat nie wiem która terminologia jest lepsza, na pewno w stosunku do wcześniejszych okryć to „surkot”, ale później się aż tak nie znam). Za to mamy też nagrobki rycerzy z tamtych okresów wyraźnie pokazujące płytówki, a te są ogólnie dużo bardziej wiarygodne niż iluminacje. Co prawda, na taki nagrobek trzeba było mieć kasę, więc pewność możemy mieć jedynie co do bogatych rycerzy, ale to już dużo więcej niż „królowie i książęta”.

        Jednego aspektu, którego nie omówiłeś to rycerze a religia. Archetyp rycerza – obrońcy wiary jest mocno obecny w średniowieczu już od czasów Franków i „Pieśni o Rolandzie”. Porównanie historyczny rycerz – fantastyczny paladyn nie jest wg mnie w ogóle przesadzone.

  2. pontifex maximus pisze:

    Mam parę uwag.

    Przez „benderów” rozumiemy tu koleżków z „Avatar: the Last Airbender”? Tych bym liczył jak czarodziejów. W zasadzie to twórcy serialu kombinowali jak konie pod górę, żeby nie wyszło, że bender ma możliwości pod każdym względem nieporównywalnie większe od niebendera, a i tak im się nie udało.

    Na blogu W. Orlińskiego – tego samozwańczego speca od popkultury z „Wyborczej” – jakiś gość się kiedyś produkował, że Westeros bardziej wygląda jak dawne Chiny niż dawna Europa. Jednym ze spostrzeżeń było, że w Westeros nie ma wolnych miast, są tylko siedziby rodów i miasta oddawane w zarząd jednemu czy innemu szlachcicowi. Było tego więcej, ale już nie pamiętam wszystkiego.

    A propos niedawnej krytykie koncepcji wiedźmina, z tego wpisu wynika, że jednak mają swoje zastosowania. W przeciwieństwie do rycerza, wiedźmin ma nadludzki refleks, więc może też sobie radzić z tymi dużymi potworami, które mogą być groźne jeszcze przez jakiś czas po zranieniu.

    • Przez „benderów” rozumiemy tu koleżków z „Avatar: the Last Airbender”? Tych bym liczył jak czarodziejów. W zasadzie to twórcy serialu kombinowali jak konie pod górę, żeby nie wyszło, że bender ma możliwości pod każdym względem nieporównywalnie większe od niebendera, a i tak im się nie udało.

      Tak, o nich. W The Last Airbender oni niezbyt często musieli walczyć ze zorganizowanymi siłami dobrze uzbrojonych nie-benderów. A niektórzy mistrzowie sztuk walki, jak Sokka Z Meteorytowym Mieczem czy koleżanki Azuli dawali sobie radę z Benderami. Więc wniosek z tego, że można.

      Natomiast jeśli chodzi o możliwości bender / nie bender… Tak, benderzy mają większe możliwości od zwykłych ludzi, tak samo, jak gość z wyszkoleniem strzeleckim i karabinem ma większe możliwości od typowego gościa z ulicy.

      Na blogu W. Orlińskiego – tego samozwańczego speca od popkultury z „Wyborczej” – jakiś gość się kiedyś produkował, że Westeros bardziej wygląda jak dawne Chiny niż dawna Europa. Jednym ze spostrzeżeń było, że w Westeros nie ma wolnych miast, są tylko siedziby rodów i miasta oddawane w zarząd jednemu czy innemu szlachcicowi. Było tego więcej, ale już nie pamiętam wszystkiego.

      Musiałbym zobaczyć ten wpis. Jednak nie brzmi to mądrze. Europa feudalna rozwijała się z różnym tempem. Były kraje, które, jak Włochy czy Francja odziedziczyły sieć miejską po Rzymie. Były kraje, jak Polska, Niemcy, większa część Anglii, gdzie trzeba było ją zbudować od zera lub prawie zera. Budowanie miast zaczęło się gdzieś w XII wieku, a efekty początkowo nie były imponujące. Przykładowo w Anglii (Anglia ma swoje Domesdey Book i jest chyba najlepiej udokumentowanym krajem w Europie, jeśli chodzi o tempo urbanizacji) w XI wieku było 8 do 10 miast, przy czym tylko jedno (Londyn) miało populację powyżej 10 tysięcy mieszkańców, 5 w granicach 4-6 tysięcy i pozostałe 4 (jeśli istniały) około 3 tysięcy.

      W XIV wieku miast było już powyżej 30, przy czym jedno (Londyn) miało 20-30 tysięcy mieszkańców, jedno (York) zbliżało się do 10 tysięcy, 16 miało populację od 2 do 6 tysięcy mieszkańców, a pozostałe: około 1 tysiąca mieszkańców.

      Owszem, w Europie były takie osady, jak Brugia, Paryż, Genua, Wenecja, Konstantynopol… Ale stanowiły one raczej wyjątek, niż regułę.

      A propos niedawnej krytykie koncepcji wiedźmina, z tego wpisu wynika, że jednak mają swoje zastosowania. W przeciwieństwie do rycerza, wiedźmin ma nadludzki refleks, więc może też sobie radzić z tymi dużymi potworami, które mogą być groźne jeszcze przez jakiś czas po zranieniu.

      Nadal uważam, że te same efekty można uzyskać mniejszym kosztem.

      • pontifex maximus pisze:

        Poszukałem i ten o Westeros to chyba tu: https://ekskursje.pl/2019/04/the-winter-of-our-discontent-is-coming/#comment-523 – na blogu jest jeszcze parę wpisów o „Grze o Tron”/”Pieśni Lodu i Ognia”, więc mogli się produkować jeszcze gdzie indziej.

        Sokka i koleżanki Azuli sobie, ale w zasadzie dopiero Equaliści z sequelowej serii wychodzą na porównywalnych z benderami. W czasach Aanga tacy to były ewenementy. Zuko incognito nie umiał sobie poradzić z jednym przeciętnym kolesiem od ziemi dopóki sam nie ujawnił się jako bender od ognia. Poza tym, wspomnij odbicie Ba Sing Se – Pakku robi z niczego tsunami, Bumi układa czołgi w równe kupki, a ten gościu od miecza, ewidentnie równy im rangą w ramach Lotosu… ot, rozbraja kilku pachołków. Trochę smutno się na to patrzyło. Miało się poczucie, że twórcy połapali się, że stworzyli potwora, i nie umieli tego ogarnąć, więc dla równowagi każdy nie-bender o niezerowym znaczeniu dla fabuły od razu okazywał się jakimś geniuszem wojskowości czy innym szalonym naukowcem. Tak jakby tylko nie-bender mógł machać meteorytowym mieczem.

        Chociaż, Ty w sumie porównujesz ich pieszo z rycerzem na koniu. Faktycznie, nie pamiętam, żeby strzelali do siebie fajerbolami z wierzchu tych ich niby-strusi, chociaż akurat to pewnie byłoby możliwe. Wtedy rycerz stawałby przeciwko podobnemu sobie, tylko jeszcze z mocami żywiołów. Takie starcie dwóch wojowników, tyle że jeden dwuklasował maga.

        Co do „nadal uważam, że te same efekty można uzyskać mniejszym kosztem” – no cóż, skoro w innym punkcie sam wskazałeś na przewagę wiedźmina nad rycerzem, to uznałem, że i ja coś dorzucę.

      • Poszukałem i ten o Westeros to chyba tu: https://ekskursje.pl/2019/04/the-winter-of-our-discontent-is-coming/#comment-523 – na blogu jest jeszcze parę wpisów o „Grze o Tron”/”Pieśni Lodu i Ognia”, więc mogli się produkować jeszcze gdzie indziej.

        Faktycznie dość powierzchowne, zarówno pod względem analizy historii Europy, Chin jak i znajomości kanonu Westeros.

  3. Velahrn pisze:

    Zastanowiłbym się poważnie, jak by wyglądał pojedynek wiedźmina z rycerzem i czy rzeczywiście rycerz ma dwa razy większe szanse, by pokonać wiedźmina.

    Chciałbym zwrócić uwagę na kilka kwestii:

    1. Rycerze mieli poziom zdolności bojowych średni od bardzo dobrego, wiedźmini – wszyscy niezwykle wysoki. Geralt nie był wybitnym wiedźminem – był typowym, to na tle zwykłych śmiertelników tak się wyróżniał.
    2. Nie pamiętam, czy Geralt walczył kiedyś z konnym przeciwnikiem. Natomiast walczył z rycerzami na piechotę – te pojedynki były zawsze bardzo jednostronne. Na przykład, tak dalece przewyższał umiejętnościami Taillesa z Zakonu Białej Róży, że był w stanie zranić go jego własnym mieczem, nie odnosząc przy tym samemu obrażeń. Tak na szybko, to chyba jedyny pojedynek z człowiekiem, który przegrał, to była walka z Vilfegortzem (który wspomagał się magiczną bronią, a może jakimiś innymi zaklęciami?).
    3. Geralt wiele razy zabijał potwory, co najmniej tak duże, silne i szybkie, jak koń bojowy (a w większości przypadków jeszcze groźniejsze). Jeśli by zabił pod rycerzem konia, a ten nawet przeżył upadek, to dochodzimy do sytuacji powyżej, w której zapewne rycerz byłby martwy po kilku chwilach.
    4. Wiedźmini dysponowali małym, ale zapewne wystarczającym, zasobem zaklęć dystansowych. Wiedźmin może wysadzić rycerza z siodła przy pomocy znaku Aard, zanim ten się do niego zbliży (znak ma mały zasięg, ale wiedźmin supernaturalny refleks, więc da radę). Tudzież może okulawić albo przetrącić konia. Znak Aksji używany jest do poskramiania rozwścieczonych zwierząt – Geralt używał go wiele razy na Płotce – nadałby się także do otumanienia i zatrzymania konia rycerza. Wreszcie, znak Igni zapewne zatrzyma i oszołomi konia, a nawet może zabić rycerza, gdy jego wierzchowiec, który dostanie kulą ognia prosto w pysk, stanie dęba i zacznie wierzgać.

    • Sorki, że tak długo zwlekałem z odpowiedziom, ale musiałem gasić kilka pożarów w Necie i w realu.

      O ile pamiętam Wiedźmin nie walczył chyba nigdy z konnym przeciwnikiem. Tailles z Zakonu Białej Róży natomiast był rycerzem dość wybrakowanym. O ile pamiętam tam była mowa o jakimś sprzedawaniu tytułów szewcom…

      Rozumuje tak:
      – wiedźmin jest niezwykle dobrze wyszkolony
      – ma świetny refleks, eliksiry i mutacje (poważny mnożnik siły)
      – ma magię (jeszcze jeden mnożnik siły)
      – ale uzbrojony jest lekko, dodatkowo dysponuje tylko mieczem

      Rycerz:
      – jest mimo wszystko gorzej wyszkolony
      – dosiada konia, a wedle większości opracowań konny jest wart 10 pieszych (poważny mnożnik siły)
      – posiada przewagę mobilności i może dzięki temu zdecydować, kiedy będzie walczył z wiedźminem, a kiedy nie (więc walkę podejmie tylko na dogodnych dla siebie warunkach)
      – posiada pancerz (poważny mnożnik siły)
      – posiada kopię i dzięki temu dużą przewagę zasięgu (poważny mnożnik siły)

      I teraz tak:
      – konny decyduje się na atak na Wiedźmina, oznacza to, że wiedźmin jest w gorszej sytuacji od niego.
      – rozpoczyna szarżę, od umiejętności indywidualnego wiedźmina zależy, czy zdoła powstrzymać konia
      – od indywidualnych zdolności rycerza zależy, czy przebije wiedźmina kopią
      – IMHO szanse są pół na pół
      – jeśli wiedźmin zabije / spłoszy / otumani konia niweluje tylko swój brak przewagi
      – rycerz przechodzi do walki wręcz, generalnie jest dużo gorszym szermierzem od Wiedźmina, ale ma pancerz i tarczę (Geralt bardzo rzadko walczył z takimi przeciwnikami)
      – niemniej jednak kolczuga jest w stanie przetrwać większość ciosów mieczem, w zasadzie można ją przebić tylko pchnięciem (choć nie oznacza to ani, że każde pchnięcie przebije kolczugę, ani, że energiczne cięcie nie połamie żeber)
      – w efekcie rycerz przypuści 1 cios na 5 wiedźmina, ale 1 na 10 ciosów wiedźmina zrobi cokolwiek wiedźminowi.

      IMHO szanse są pół na pół lub zbliżone. Przynajmniej tak długo, jak długo rycerz jest na koniu.

      • Velahrn pisze:

        Cześć, fajnie że odpowiedziałeś!

        Pozwolę sobie nie zgodzić się z Tobą.

        Najpierw – koń, mityczny koń. Zauważ proszę, ze bojowe wykorzystanie konia odbywało się zazwyczaj na polach bitewnych, które, jak sama nazwa wskazuje, były dużymi, otwartymi przestrzeniami. Jeśli jednak założymy, że wiedźmin i rycerz nie stają naprzeciw siebie „w stepie szerokim”, tylko w średniowiecznym mieście, jaskini, lesie czy w górach, to koń będzie albo nieprzydatny, albo wręcz będzie przeszkadzał.

        Argument o mnożnikach siły. Geralt wielokrotnie zabijał przeciwników znacznie potężniejszych od rycerzy. Na przykład, pokonał strzygę (bez użycia broni!), która masakrowała rycerzy Foltesta jednego po drugim. Oczywiście, możesz teraz odpowiedzieć, że nie byli w pełni swoich możliwości, bo nie walczyli konno… ale to to tylko potwierdza mój poprzedni argument ! nie mieli koni, bo tylko by im zawadzały podczas walki ze strzygą. Koń daje sytuacyjną przewagę tylko w w ściśle określonych warunkach, a wiedźmin cały czas ma ten sam potencjał.

        Argument o wybieraniu czasu potyczki – znowu mocno sytuacyjny. W wielu sytuacjach i tak rycerz będzie musiał swojego konia prowadzić, albo wręcz porzucić, i iść piechotą. Poza tym, wiedźmin doskonale widzi w ciemnościach (kiedy rycerz jest ślepy) i też może wybrać czas potyczki, zakradając się po zmroku czy zwabiając go pod ziemię.

        Argument „ad pancerzum”. Wiedźmini skutecznie polowali i zabijali silnie opancerzone monstra, byli szkoleni do wypatrywania i wykorzystywania słabych punktów pancerzy (organicznych, ale ta zasada jest ta sama). Geralt był wielokrotnie szybszy od każdego śmiertelnika, podejrzewam, że dodatkowo mocno opancerzony przeciwnik poruszał by się przy nim jak mucha w smole.

        Argument „ad szarżum, kopium i zasięgum”. To prawda, kopia jest dłuższa od miecza. Wiedźmin jednak dysponuje bronią DYSTANSOWĄ – są to Znaki. Dodatkowo wiedźmini, w przeciwieństwie do ludzi, inaczej odczuwają emocje (lub być może nie odczuwają ich w ogóle), nawet w sytuacji bezpośrednio zagrożenia zachowują chłodną głowę i nie ulegają panice. Znika więc zupełnie NAJPOTĘŻNIEJSZA przewaga szarżującego rycerza – efekt psychologiczny. Geralt był w stanie walczyć z naprawdę odrażającymi i przerażającymi potworami, nie poddając się w panice i realizując swój plan (dobry przykład to walka ze strzygą). Z pewnością zatem nie zląkłby się szarżującego rycerza, tylko poczekał, aż ten się zbliży, i powalił go znakiem na ziemię.

  4. Kasztelan pisze:

    Z artykułu trochę wynika że rycerz bez konia to jak żołnierz bez karabinu, niby wytrenowany ale bez głównego narzędzia. Powstaje pytanie na ile te wszystkie potwory i wiedźmini będą chcieli walczyć z rycerzem na koniu, albo w terenie gdzie na koniu walczyć można, a i jeszcze wypadałoby wsiąść na tego rumaka. Wydaje mi się że połowa manewrów w średniowieczu służyła żeby wykorzystać/uniknąć siły swojej/wrogiej kawalerii. Siłą rycerza jest to że stać go na najlepszy dostępny ekwipunek więc w tej logice w świecie fantasy dochodzi jakaś magia ochronna/ofensywna, co nawet ma ślad w historii gdzie rycerstwo obwieszało się świętymi obrazami/relikwiami
    Swoją drogą w klasycznym D&D ciężko mi wyobrazić sobie build pod wierzchowca chyba że w postaci automatycznego przywołania i dosiadania w razie walki (transformacja prawie jak z power rangers 😉 ) wierzchowiec jako członek drużyny prawie na 100% zginie, zgubi się,spłoszy, nie przejdzie przez ciasny przesmyk padnie z głodu, a w czasie walki teren pozwoli wrogowi schować się poza zasięg qunia. No bo gdzie zwykle walczy się w D&D?
    W mieście – jeżeli straż pozwoli wozić się na koniu ciasne uliczki gdzie wróg łatwo ucieknie poza zasięg konia, chyba że walka na rynku wróg wycofa się w uliczki
    W zamkach, kamienicach wieżach- w większości przypadkach albo uprzejmość MG albo kreatywność gracza pozwoli wcisnąć konia do środka
    Na wsi – no już lepiej. Szarża przez zboże i można kosić gobosy w samej wsi wróg może uciec do chaty i złaź z qunia
    W lesie – na trakcie jeszcze jakoś przejdzie, ale tuż obok masz linię drzew i elfy z łukami
    W dungeonie – nawet jak łysek zmieści się w korytarzu to MG na prawdę musi być miły że możesz na nim jechać
    w górach – zależy jakie może się trafić hala gdzie można zaszaleć, albo i wąskie ścieżki gdzie upadek z konia kończy się upadkiem ze zbocza
    w powietrzu/na wodzie – szarża na pokładzie okrętu to obrazek jak z okładki power metalu i sprawia że wszystko co napisałem wcześniej przestaje mieć znaczenie i chce coś takiego zagrać 😉
    Można takie utrudnianie porównywać do zabierania broni barbarzyńcy albo składników do zaklęć, ale wciąż koń jest znacznie bardziej nieporęczny niż noszenie topora czy guano nietoperza. Po prostu koń jest bardziej ryzykowną i sytuacyjną inwestycją w swoją siłę bojową niż w lepsze machanie mieczem czy czarowanie.

    • Jeśli jesteśmy przy DeDekach: w 3 edycji były klasy i buildy mocno nastawione na użycie konia (Paladyn, niektóre domyślne buildy wojownika, niektóre klasy prestiżowe z Miecz i Pięść oraz o ile mnie pamięć nie myli: Complete Warrior), jednak nie sprawdziły się dokładnie z tych samych przyczyn, co podajesz (oraz z tych samych przyczyn, dla których w tej grze nie sprawdza się Ranger). Były nadmiernie sytuacyjne. Jeździec przydaje się wyłącznie w Dziczy, gdzie toczy się (w najlepszym razie) może co trzecia przygoda.

      Natomiast, patrząc przez pryzmat gry, niekiedy wybór wierzchowca był dobrym pomysłem. Rumak bojowy, ze swoimi 30 HP i 4 atakami stanowił ważny komponent bojowy dla drużyny na poziomach 1-4. Moim zdaniem też byłby niezłym wyposażeniem dla czarodzieja, gdyż może uciec przed większością wrogów, a czarodziej może ich ostrzeliwać na odległość, nie ryzykując ran. Jednak czar Lot sprawdza się w tej roli lepiej.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s