Kwiecień, podobnie jak marzec zakończył się powaleniem aż 12 książek. Siły książkowej kupki wstydu, mimo że w sukurs przyszedł im Terry Pratchett znajdują się w stanie głębokiego odwrotu. Na froncie erpegowym się bronią się obecnie wojownicy Boga-Imperatora, wspierani przez magów, adeptów i wilkołaki, jednak oni również ponieśli już bardzo ciężkie straty, a ich klęska jest kwestią bliskiej przyszłości… Gdyby moja walka z kupką wstydu była II wojną światową, to obecnie znajdowałbym się na etapie walk o Monte Cassino i przygotowywał się do lądowania w Normandii…
Powoli widać bowiem już koniec.
Kwietniowe rezultaty to natomiast:
Roll of Glorius Divinity I:
Ocena: 7/10
Jeśli coś miałoby być symbolem czytelniczego wstydu, to byłby nim ten oto podręcznik do RPG. Kupiłem go gdzieś w okolicach roku 2010 lub 2012. Zacząłem go czytać, ale jako, że podówczas dość mocno mi obrzydzono gry fabularne, a w szczególności z Exalted, zamknąłem go po przeczytaniu około połowy.
I tak sobie leżał.
Po przeczytaniu niedawno wydanych podręczników postanowiłem zabrać się za lekturę tego siłą rozpędu.
Książka jest bestiariuszem traktującym o występujących w Kreacji bóstwach, duchach i żywiołakach. Nie dowiadujemy się tu zbyt wiele o ich kulcie, roli w świecie czy funkcjonowaniu niebios (od tego są inne podręczniki), a po prostu mamy galerię istot, opis ich zadań, motywacji, zwyczajów oraz mocy.
Na końcu znajduje się natomiast spis charmów typowych dla bóstw.
Ogólnie podręczni wydaje się całkiem niezły, przedstawia dość ciekawych spis istot, które drużyna może napotkać, albo, których obecność przynajmniej powinna brać pod uwagę.
Brudne gry:
Ocena: 6/10
Piąty tom cyklu Dzikie Karty. Cyklu co do którego od dawna nie jestem pewien, czy powinienem go rzucić, czy kontynuować jego lekturę. Z jednej strony od pierwszego tomu chyba niczym mnie on nie oczarował. Z drugiej: niczym mnie też specjalnie ani nie znudził, ani nie zdenerwował, ani nie obrzydził.
Akcja tego tomu zaczyna się równolegle do poprzedniego, zatytułowanego „Wyprawa asów”. Podczas, gdy najsilniejsi mutanci dotknięci wirusem dzikiej karty wyruszają na tourne dookoła świata w Dżokerowie rozgrywa się brutalna wojna gangów, a azjatyccy przestępcy toczą wojnę z mafią.
Prawdę mówiąc, jak zwykle, cykl ten jest bardzo nierówny. O ile wątki Modułowego i Croyda mi się podobały, tak wątek liderki mafii, podobnie jak całego jej towarzystwa uważam od dawna za naiwny, głupi i nudny. I jak łatwo zgadnąć z niezbyt wybrednego słownictwa: moja opinia o nim się nie poprawiła pod wpływem lektury tego tomu. Postać Yoemana lubiłem, ale autorzy musieli dokonać jego dekonstrukcji, zmieniając go w osobnika bez kręgosłupa moralnego i w sumie niezdecydowanego. Na jego tle nawet Wielki I Potężny Żółw, przeżywający kolejny ze swych egzystencjalnych problemów (mam nadzieję, że już ostatni) jawi się silną osobowością.
Słowem: kolejny nierówny tom nierównego cyklu.
1634: Baltic War:
Ocena: 7/10
Kolejny tom serii 1632, którą niedawno wznowiło jedno z polskich wydawnictw.
Dwa lata temu pewno, amerykańskie miasteczko cofnęło się w czasie, w efekcie czego banda rednecków pojawiła się w Niemczech w czasach wojny trzydziestoletniej. W efekcie od dwóch lat trwa tam budowanie demokracji tradycyjnymi metodami…
Tym razem problemem demokracji jest koalicja angielsko-duńsko-francuska, która próbuje zagrozić zarówno Amerykanom, jak Niemcom oraz ich głównemu sojusznikowi, królowi Szwecji Gustawowi Augustowi.
Co gorsza już jakiś czas temu skończyła się nowoczesna amunicja. Na szczęście jednak Amerykanie są pomysłowi i powoli budują kartaczownice oraz flotę parowców…
Szczerze?
Mocno już się pogubiłem w tym cyklu i jego chronologii.
O ile sama akcja książki nadal jest żwawa i interesująca, to trudno mi ją odnieść do wydarzeń z innych tomów. Jak mówiłem: cykl jest za długi, zbyt rozgałęziony, a ja mam za mało należących do niego pozycji (całości natomiast raczej nie kupię).
Wonders of the Lost Age:
Ocena: 9/10
No i to jest podręcznik do RPG!
Wonders of the Los Age jest dodatkiem do drugiej edycji Exalted traktującym o pozostałościach po tytułem „zaginionej erze”. Świat Exalted przeszedł bowiem kilka faz i okresów historycznych. Tą o której mowa jest okres Pierwszej Ery, gdy Kreacją rządzili Solarzy, a inne typy Exalted były ich pomocnikami i poddanymi. Kwitł wtedy magitech i technologia oparta na sile duchowej nazywanej Esencją.
W tym podręczniku zapoznajemy się z pochodzącymi z tego kresu pozostałościami. Tak więc przyjdzie nam czytać o magicznym uzbrojeniu, pojazdach, stworzonych mocą dawnych istotach, sztucznych inteligencjach i golemach oraz (na końcu) warstriderach czyli mechach tego świata.
Wszystko to znane, ale jednocześnie nieznane. W opisach znaleźć można liczne patenty i zahaczki, sprawiające, że można ten sprzęt przenieść na swoje sesje, a jednocześnie wiele z tych wynalazków pozwala mocno wzbogacić arsenał i możliwości graczy.
Do tego dostajemy potwora, który sika heroiną i defekuje crackiem (czy można wyobrazić sobie bardziej wymowne dzieło dekadenckiej cywilizacji?), broń masowej zagłady od tysiąca lat poruszającą się na autopilocie, AI dowodzenia omyłkowo używane jako program szachowy czy telepatyczne, empatyczne miśki, stworzone do opieki nad dziećmi, chcące pomścić śmierć swych małych panów…
Jeden z ciekawszych podręczników w mojej kolekcji.
Rzymska ciężkozbrojna konnica:
Ocena: 6/10
Kolejny Osprey, tym razem poświęcony ciężkiej kawalerii pomocniczej Rzymu, czyli wywodzącym się z wschodnich prowincji Katafraktom. Byli to bardzo ciężko uzbrojeni jeźdźcy, nierzadko, pod względem masy wyposażenia porównywani z późnośredniowiecznymi rycerzami (na których mit katafraktów często promieniuje). Faktycznie jednak nie jest to do końca trafne porównanie, bowiem wyposażenie rycerzy nigdy nie doszło do poziomu używanego przez ich „konkurentów”. Pancerze katafraktów były bowiem prawdopodobnie około dwukrotnie cięższe, niż najcięższe zbroje bojowe stosowane w średniowiecznej i wczesnonowożytnej europie.
Ilustracje stoją na bardzo wysokim poziomie. W prawdzie widać na nich zastosowanie grafiki komputerowej, jednakże jest to mniejsze zło, w porównaniu z tym, jak wyglądają niektóre starsze Ospreye.
Niestety książka nie wywarła na mnie zbyt dużego wrażenia, bowiem tak naprawdę o katafraktach nie dowiedziałem się z niej zbyt wiele. Autor bowiem, zamiast skupić się na nich, ich rekrutacji, szkoleniu, wyposażeniu bojowym, metodom walki i sukcesom bardzo dużo miejsca poświęcił na spór leksykalny o to, czy jednostka pojawiając się w źródłach pod różnymi, często przekręconymi nazwami jest tym samym typem żołnierzy, czy też nie (pewnie jest, bo w starożytności nie mieli ani jednolitej ortografii, ani tym bardziej Polskiej Normy Projektowania I Produkcji Uzbrojenia I Sprzętu Wojskowego, która ujednolicałaby nazewnictwo).
Tak więc niestety wystawiam niższą ocenę.
Ars Magica 5th Edition:
Ocena: 9/10 (za ilustracje -6)
I znowu: bardzo dobry system (i wieloletni lokator kupki wstydu). Przenosimy się do XIII wiecznej Europy, gdzie działają święci i aniołowie, diabelskie moce, gdzie żyją liczne, magiczne potwory oraz, co najważniejsze: gdzie są aktywni magowie. Wcielamy się w niej w jednego z nich.
Gra posiada ciekawy system magiczny. Korzystać w niej możemy z dwóch form magii: statycznej (czyli zwykłej listy zaklęć) i dynamicznej (czyli czarów kreowanych wedle potrzeb). Te ostatnie tworzymy wybierając jedną z dziewięciu dziedzin (typu ogień, woda, zwierzęta, rośliny etc.) oraz czterech magicznych słów (Creo: Tworzę, Rego: Rządzę, Muto: Zmieniam i Perdo: Niszczę), które łącząc można wywoływać różne efekty (np. Creo Ignem pozwala Ci zapalić płomień, a Perdo Ignem pozwala go zgasić).
To nie jedyne ciekawe rozwiązanie.
W grze bowiem nie mamy pod swoją kontrolą jednej, a dwie postacie. Są to Mag oraz Kompanion towarzyszący magowi innego gracza. Do tego do swojej dyspozycji mamy całą chmarę grogów czyli pomniejszych postaci, znajdujących się pod wspólną kontrolą drużyny.
Wadą systemu jest natomiast to, że faktycznie tworzenia postaci jest po samą brodę. Co więcej posługujemy się tu dość archaicznym rozwiązaniem, jakim są wady i zalety, w czasach, gdy wydano ten podręcznik często spotykanym, dziś jednak zarzuconym. Jest to rozwiązanie, które kiedyś lubiłem (bo w teorii można za jego pomocą tworzyć ciekawe postacie), jednak obecnie uznaję je za raczej niezbyt funkcjonalne (bo wychodzą ludzie tacy, jacy denerwują mnie w realu, a co więcej system ten zachęca do tworzenia groteskowych postaci).
Za kolejną wadę ktoś mógłby uznać, że system dość dokładnie odwzorowuje realia życia w średniowieczu. Co za tym idzie: mało jest w nim rycerzy i księżniczek, za to wiele miejsca poświęcono chodzeniu do kościoła (ale z drugiej strony są w nim bardzo ciekawe diabły, które bardziej chcą zagrozić szansom na życie wieczne, niż doczesne postaci… Jak na przykład diabeł, który kusi do skąpstwa w datkach na msze).
PS. Jak widać w nawiasie dałem -6 za ilustracje. Niewątpliwie jest to najbrzydszy podręcznik do RPG jaki miałem w rękach. Rysunki są naprawdę okropne i pasują do gry jak tłuczone szkło do pizzy.
Kuchnia królów Polski:
Ocena: 8/10
Następny, wieloletni lokator kupki wstydu. Jest to książka kucharska sygnowana przez szefa kuchni i odtwórcę historii, inspirującego się kuchnią zamku w Malborku (który, od upadku zakonu krzyżackiego stał się polskim zamkiem królewskim i wielokrotnie naszych królów gościł). Zawarte w niej przepisy są inspirowane kuchnią średniowieczną, ale na dobrą sprawę nasi władcy wielu z nich nie mogli jeść, bowiem często zawierają składniki, których nie mogli posiadać (np. ziemniaki).
Same przepisy w dużej mierze wyglądają na dość proste, aczkolwiek trudno powiedzieć, żeby były tanie, co więcej używają dość wyszukanych i kosztownych składników (raki, złoto spożywcze, drogie gatunki mięs), niemniej jednak są ciekawe. Sporo tu rzeczy, które można by podać miłośnikom wyszukanej kuchni.
Znów, jak kilka razy pisałem: jeśli kogoś interesuje tematyka, albo szuka inspiracji do powieści fantasy lub czegoś podobnego, to polecam, gdyż daje pewne wyobrażenie.
1635: Eastern Front:
Ocena: 7/10
Od poprzedniego tomu mamy spory skok czasowy. Demokracja jest jeszcze bardziej zagrożona, niż wcześniej, bowiem nad-redneck Mike Stern, przegrał wybory, a prezydentem Europejskich Stanów Zjednoczonych został jeden z Wettynów, wysunięty na kandydata przez konserwatywno-arystokratyczne stronnictwo. Stern jednak nie znikł całkowicie z życia publicznego, bowiem został mianowany generalem przez Gustawa Adolfa. A generałów potrzeba, bo wymieniony monarcha wyrusza na podbój Polski.
Ogólnie to w tym tomie maszerują, strzelają do siebie i walczą na szable. Demokracja ma bardzo trudno, bowiem w prawdzie są elekcje, ale szlachta gnębi chłopów, tak husaria jest tak niesamowita, że husara trudno zabić nawet z nowoczesnej broni. Prócz tego: ile można czytać opisów bitew?
Książka kończy się jednak zwrotem akcji, którego nie przewidywałem i który zachęcił mnie do lektury następnego tomu.
Kolor magii:
Ocena: 8/10
Pierwszy i chyba jeden z najsłabszych „Światów dysku”, powrót czytelniczy po prawie dwudziestu latach. Na szczęście słaby Pratchett nadal wciąga nosem większość swojej konkurencji.
W tym tomie po raz pierwszy spotykamy wielkiego maga, lingwistę, obieżyświata i surwiwalistę Rincewinda, który, w towarzystwie prekursora ruchu turystycznego Dysku i jednocześnie mimowolnego sprawcy wielkiej, światowej rewolucji społecznej: Dwukwiata wyrusza na pierwszą, ze swych sławnych podróży…
„Kolor magii” dość poważnie różni się od późniejszych tomów „Świata dysku”, jest bardziej parodią fantasy, takiej, jaką była w latach 80-tych, gdy powstawał, a nie niezależną, satyryczną książką. Mamy tu więc dużo naśmiewania się z Conana, Zobaczyć Lankmark i Umrzeć czy Elryka, a niewiele jeszcze charakterystycznych dla przyszłego Dysku elementów, albo krytyki społecznej. To dopiero ma nadejść.
Niemniej jednak, gdy przeczytałem pierwsze kilkadziesiąt stron zastanawiałem się „jak mogłem zapomnieć, że ta książka jest fenomenalna”. I faktycznie, była bardzo dobra. Niestety późniejsze strony trochę straciły poziom, schodząc w kierunku prozy nadal dobrej, ale ciągle jeszcze wymagającej rozwinięcia przez autora talentu.
Niemniej jednak nie żałuję tej lektury. Wręcz przeciwnie, była ona niezwykle odświeżająca.
Armie wczesnego Rzymu:
Ocena: 7/10
Dość stary i co za tym idzie nie najlepiej ilustrowany Osprey, traktujący o wojsku Rzymu z czasów, nim jeszcze stało się sławne.
Rzym zaczynał bowiem jako miasto Latynów, podporządkowane z czasem przez Etrusków, zawikłane w walki z licznymi ludami. Jego sztuka wojenna rozwijała się długo: począwszy od pierwszych, prymitywnych metod walki społeczeństw plemiennych z okresu brązu, przez adaptację greckiej i macedońskiej falangi, na konfliktach z Celtami i Sabinami oraz przysposobieniu ich metod walki kończąc.
W sumie więc lektura była ciekawa, dotykała mało znanego, choć interesującego tematu. Nie będę więc ukrywał, że wzbudziła moje duże zainteresowanie.
Stąd wyższa, niż wskazywałyby na to ilustracje ocena.
Zadziwiający Maurycy i jego edukowane gryzonie:
Ocena: 10/10
Pratchett u szczytu mocy twórczych, aczkolwiek książka leżąca dość mocno z boku cyklu o świecie Dysku.
Przez krainę podróżuje bardzo nietypowa gromada: inteligentny kot, stado równie rozumnych szczurów oraz głupawy z wyglądu dzieciak. Razem fingują plagi, które ostatnia z wymienionych postaci rozwiązuje. Koniec końców docierają do miasta, które faktycznie cierpi z powodu nadmiaru gryzoni… Ma to być ich ostatnie oszustwo…
Książka jest „typowym” Terrym Pratchettem i jak często u tego pisarza, pod płaszczykiem dość błahej i komediowej historii stawia ważne pytania o życie, śmierć, wiarę, społeczeństwo i tożsamość.
Podczas lektury niejednokrotnie się też uśmiałem, niejednokrotnie (zwłaszcza przy końcówce) się też wzruszyłem. Bardzo dobra lektura. Żałuję, że nie wziąłem się za nią wcześniej.
Wolni Ciutludzie:
Ocena: 10/10
I jeszcze jeden Pratchett, tym razem pierwszy tom z cyklu o Tiffany Obolałej oraz jeden z nielicznych, których jeszcze nie czytałem. I jedna z takich książek, za które lubię fantastykę.
Jak mówiłem: po raz pierwszy spotykamy tu Tiffany Obolałą, rezolutną dziewczynkę, która chciałaby w przyszłości zostać czarownicą. Oraz śledzimy jej karierę w stronę tego, ważnego i wymagającego wielu wyrzeczeń i często niebezpiecznego zawodu. A przy okazji czytamy o jej konfrontacji z niebezpieczną Królową Elfów.
Podobnie jak Kolor Magii także Wolni Ciutludzie są relatywnie mało Discworldowi, tak naprawdę akcja tego tomu mogłaby być osadzona gdzieś w Kornwalii i być fantasy bliskiego zasięgu. Relatywnie też mało to humoru, a z całą pewnością nie wychodzi on na pierwszy plan i nie dominuje opowieści.
Więcej jest za to kwestii obyczajowych.
Nadal jest to jednak świetna książka.
Mam takie małe pytanko.
W kwestii pozycji pod tytułem:
„Rzymska ciężkozbrojna konnica„.
Czy słusznie zgaduję, iż poniższa ilustracja:
(mam nadzieję, że link będzie działać)
Czy słusznie zgaduję, iż powyższa ilustracja pochodzi właśnie z tejże pozycji?
Nie. Ilustrował to Aleksander Nagin, a nie Chris Hook.