To wracając do rozkmin o realizmie, dziś zajmiemy się Wiedźminami… Pomysł na ten wpis zrodził się podczas dyskusji ze Slannem. Jak wiadomo Wiedźmini byli członkami wyspecjalizowanego cechu łowców potworów (aczkolwiek zajmowali się też doradztwem w sprawach magii i odczynianiem uroków). Przechodzili oni dogłębną edukację oraz magiczny i fizyczny trening połączony z mutacjami ciała, który czynił z nich prawdziwe maszyny do zabijania o wytrzymałości i refleksie znacząco przekraczającym ludzki…
Tylko w sumie po co?
Problem z wiedźminami:
Polega na tym, że są nawet nie tyle nierealistyczni, co raczej nieekonomiczni. Spójrzmy:
-
wiedźmini są mutantami
-
proces mutacji, jeśli wierzyć źródłom, przeżywa tylko 20 procent kandydatów
-
stworzono ich do walki z potworami
-
posiadają do tego specjalistyczną wiedzę
-
i specjalistyczny ekwipunek
-
są mistrzami szermierki
-
władają też magią
-
znają się na skomplikowanej alchemii
-
rekrutowani są w bardzo młodym wieku, spośród mistycznych wybrańców…
Dałoby się prościej:
A dzieje się to w świecie, gdzie nawet bardzo silne potwory potrafią zabijać zwykli ludzie. Znamy przynajmniej pięć takich przypadków:
-
w opowiadaniu „Wiedźmin” zostają wspomniani chłopi z „zapadłego zadupia pod Makahanem”, którzy zatłukli smoka kłonicami
-
w opowiadaniu „Granica możliwości” szewc Kozojed niemalże zabija innego smoka wypchanym siarką baranem
-
w tym samym opowiadaniu pojawiają się Rębacze z Crinfrid zawodowo zabijający smoki, którzy „wytępili wszystkie oszluzhgi i widłogony w Redanii, a przy okazji padły trzy zielone smoki i jeden czerwony”.
-
oraz krasnoludy Yarpena Zigrina, robiące to samo
-
i wreszcie Eyck z Denesle, który „radzi sobie z każdym potworem. Zabijał nawet mantikory i gryfy. Kilka smoków też załatwił…”
Świadczy to o tym, że znaczną część z tych potworów da się zabić bez magii i nadludzkich mocy, a nawet specjalistycznej wiedzy, podstępów czy planowania. Wykazał to Eyck z Denesle, swoim kretyńskim pomysłem na walkę ze złotym smokiem. Który to sposób – sądząc po jego renomie – wcześniej działał. I nie powinno to dziwić: większość z nich to typowy, niskopoziomowy bestiariusz z typowego fantasy: gigantyczne stawonogi w rodzaju skolopender, żagnic, żyrytw i kikimor, mięczaki, jak zeulg, humanoidalne straszydła, w rodzaju ghuli, koboldów i skarbników, ogromne gady, jak wywerny czy bazyliszki, przerośnięte ssaki oraz międzyrodzajowe chimery, w rodzaju gryfów i mantikor.
Po prostu te stwory nie wymagają wyszkolonych zabójców. Co najwyżej modyfikacji istniejących już metod łowieckich.
Humanoidy mogą zostać zlikwidowane po prostu przez równorzędną ilość humanoidów. Atak na stado koboldów czy ghuli taką samą ilością chłopskiej milicji powinien w 50 procentach skończyć się sukcesem milicji… Atak za pomocą pięciokrotnie większej ilości wojska powinien natomiast zakończyć się anihilacją zagrożenia przy niewielkich stratach własnych. Owszem, ghule są dość niebezpieczne, przykładowo ich ugryzienia i ciosy pazurami mogą zakończyć się infekcją bakteriami gnilnymi z trupiego jadu…
Jednak z drugiej strony ludzie wykorzystują broń, która pozwala im zyskać przewagę odporności, tarcze i pancerze, które minimalizują szanse na kontakt z trupim jadem oraz koordynują swoje działania. Tak więc straty nie powinny być trudne…
Owszem, niektóre z tych potworów mogą być odporne na broń inną od srebrnej, ale to łatwo można obejść. Przyjmując za wzór denar karoliński wykonanie głowni mieczowej w całości ze srebra nie powinno być droższe od nabycia dwóch kolczug lub jednego, starego konia.
Co więcej: podobne zgrupowanie powinno dać sobie radę z większością zagrożeń. W realnym świecie pododdział współpracującej ze sobą i zachowującej szyk piechoty jest bardzo groźny i zazwyczaj wygrywa z pięciokrotnie silniejszym przeciwnikiem, jeśli ten nie zachowa koordynacji…
Jeśli chodzi o duże potwory, to owszem, ataki dużymi oddziałami raczej nań nie zadziałają, gdyż bestie takie mogą po prostu spłoszyć się i uciec… Jednak od czasów prehistorycznych istnieje szereg sposobów zabijania dużych zwierząt, praktykowanych przez pojedynczych łowców. Pomijając różnego rodzaju pułapki i trucizny oraz pomysły w rodzaju napełnienia kiełbas żyletkami lub tłuczonym szkłem, jednym z najskuteczniejszych jest: podkraść się do bestii i zranić ją w brzuch za pomocą włóczni.
Technika ta jest dawną metodą polowania na słonie, nosorożce i hipopotamy.
Nie zawsze kończy się to natychmiastowym zabiciem stwora, niekiedy zranione zwierzę zabija też myśliwego. Jednakże rany brzucha są bardzo groźne, w efekcie czego stwór pada po kilku dniach wskutek zakażenia…
Tak więc w konfrontacji Potwory vs. Ludzkość możliwe są dwa wyniki: wygrana dla ludzi i przegrana dla potworów oraz przegrana dla ludzi i dla potworów… Jako, że prawdopodobnie ludzi jest po prostu więcej, to my możemy sobie pozwolić na straty, a one nie…
Owszem, istnieją takie, z którymi walka wymaga dużej wiedzy. Przykładem może być zeulg, który jest dwupłciowy i może rozmnażać się w wyniku dzieworództwa. Zamieszkany przez niego teren musi więc zostać przeszukany później z psami…
Jednak powiedzmy sobie szczerze: takich rad nie musi udzielać mutant.
Mógłby udzielać je też np. królewski łowczy, który posiadałby odpowiednią wiedzę, odpowiednie umiejętności i przeszkolonych podwładnych, uzbrojonych w kusze, łuki, włócznie, potrafiących zarówno się skradać, jak i założyć kolczugi z osłonami na ręce i grube przeszywanice.
Taki zespół załatwiłby większość potworów.
Tym bardziej, że Wiedźmini nie do końca są skrojeni do walki z potworami:
Wyliczyłem już cechy Wiedźminów. Teraz przejdźmy do ich analizy…
Najważniejszą z nich jest magia i (moim zdaniem) całkiem możliwe jest, że faktycznie Wiedźmini posiadają dużo większy zestaw magicznych mocy, niż to, co widzieliśmy w książce i grze (np. Geralt mógł znać jakiś Znak Zniszczenia Nieumarłych, którego nie widzieliśmy, gdyż na naszych oczach nigdy z takowymi nie walczył). Umiejętność używania magii bojowej jest z całą pewnością przydatna w walce z niezwykłymi, podobnie jak znajomość alchemii. Tutaj nie mam zarzutów.
Podobnie specjalistyczna wiedza bez wątpienia także jest ważnym elementem, tak samo, jak odpowiedni do zadania ekwipunek.
Trudniej jest uzasadnić szermierkę.
Osobiście jestem raczej zwolennikiem mieczy, wbrew ich czarnej legendzie, bowiem po coś tą broń stosowano na wszystkich kontynentach przez trzy tysiąclecia (a być może nawet dłużej). Problem polega na tym, że nadają się one do walki z ludźmi, a niekoniecznie do polowań.
Przeciwko istotom należącym do typu strunowców (czyli wszystko od osłonicy, przez rybę, po człowieka) dużo lepszym uzbrojeniem wydają się najpierw zatrute strzały, a potem oszczepy i włócznie. Miecz po prostu nie zapewnia bezpieczeństwa. Owszem, wiedźmin, dzięki swojemu nadludzkiemu refleksowi byłby zapewne w stanie przeszyć nim szarżującego dzika, łosia lub antylopę gnu, albo skaczącego nań tygrysa, leoparda lub lwa… Jednak nie zatrzymałoby to pędu zwierzęcia. Podobnie mógłby ciąć nim smoka lub słonia, ale padające zwierzę mogłoby nadal go przygnieść…
Lepszym wyposażeniem byłby zapewne sprzęt sensu stricte myśliwski, typu harpuna wielorybniczego.
Tudzież unieruchomienie przeciwnika zaklęciem Hold Monster i dobicie go ciosem miecza.
Uzasadnienie stosowania mieczy mogą stanowić humanoidy (o tych niżej) lub insektoidy. Anatomia insektoidów jest nieznana, ale ich układ krwionośny działa inaczej od ludzkiego (nie za bardzo ma sens roztrząsać jak… ziemskie insektoidy nie mają prawa dorastać do takich wielkości, jak w fantasy, ale z drugiej strony gryfy też nie mają prawa istnieć…) i rany kłute niekoniecznie muszą być dla nich śmiertelne. Co więcej istoty te są bardzo żywotne, często nawet po utracie głowy potrafią utrzymać podstawowe funkcje przez wiele godzin…
Tak więc rozczłonkowanie może po prostu być najlepszą metodą.
Wyszkolenie jest oczywistą przewagą, ale trudno uzasadnić, dlaczego tak duży nacisk poczyniono na naukę szermierki. Wiedźmin bardziej skorzystałby na umiejętności podkradania się do potworów bez ich płoszenia, polowania z zasadzki, nasiadki, z użyciem przynęty, oraz ciężkich kusz i oszczepów.
Ważnym elementem byłoby też polowanie na ludojady. Łowy na potwory mają szansę różnić się od łowów na zwierzęta drapieżne tym, że te drugie zazwyczaj unikają człowieka. W walce z gryfem czy mantikorom może natomiast być odwrotnie…
Niezbyt uzasadnione są moim zdaniem również mutacje. Widzenie w ciemności jest dobrą, przydatną umiejętnością. Pytanie brzmi jednak, czy nie można go uzyskać prościej (np. poprzez większy nacisk na użycie czarów?). Nadludzki refleks wydaje się przydatny tylko do dwóch rzeczy: wykonywania uników w walce na miecze z ogromnymi potworami (acz to w ogóle nie powinno mieć miejsca… ogromne potwory powinny zostać obrzucone harpunami, jak wieloryby, unieruchomione i później dobite), albo po to, żeby samotny wiedźmin mógł wejść między stado ghuli lub grupę bandytów i wybić ich samodzielnie…
Co ponownie nigdy nie powinno mieć miejsca. Wiedźmini (ani nikt inny) nie powinien walczyć samotnie. Najniższą grupą operacyjną powinna być, jak w wojsku, trzyosobowa sekcja: jedna osoba wykonuje zadanie, pozostałe ją ubezpieczają. Unika się wówczas takich sytuacji, jak niemożliwość wydostania się z pola walki po odniesieniu ran lub problemów z próbującą ukraść dobytek hołotą.
Nadludzka wytrzymałość na trucizny też wydaje się dobrym pomysłem. Problem polega na tym, że dużo lepiej jest nosić strój ochronny (tzn. kolczugę i przeszywanicę lub jeszcze lepiej przeszywanicę, kolczugę i pod nią kolejną przeszywanicę), ponieważ lepiej jest zapobiegać niż leczyć.
Dziwną cechą jest duża odporność na magię mentalną, której obecność, w kontekście wiedźmińskiego bestiariusza jest trudna do uzasadnienia. Przydałaby się, gdyby musieli walczyć z Liczami, Abolethami lub Łupieżcami Umysłów, acz to nie w tym świecie. A tak bardziej wygląda na to, że są po prostu super-bronią anty-magowską, a nie anty-potworyczną… (choć wcale nie jest wykluczone, że na wczesnym etapie istnienia Wiedźminów ich głównymi przeciwnikami nie były jakieś kulty potworów).
Długowieczność i odporność na choroby, to rzeczy, które faktycznie, jeśli można, warto mieć…
Zupełnie nieuzasadniona jest jednak cena jaką trzeba za to zapłacić. Zabicie 4 rekrutów po to, by mieć jednego wiedźmina, który jest w stanie wejść między 10 humanoidów jest totalnie nieuzasadnione, jeśli można mieć 5 słabszych wiedźminów, którzy jednak – nawet bez supermocy – będą w stanie wejść między humanoidów 50…
Nieliczne wyjątki:
Istnieje sześć kategorii istot, które wydają się wyłamywać z tej reguły. Pierwsze dwie z nich to wampiry oraz różnołaki wliczając to też szerszą grupę istot wampiroidalnych, jak strzygi. Stworzenia te mają kilka cech wspólnych. Najważniejszą z nich jest fakt, że są to drapieżniki polujące na ludzi, co czyni je niebywale groźnymi. Po prostu istota, która poluje na drapieżniki szczytowe sama musi być czymś jeszcze gorszym… Nie znamy konkretnych umiejętności tych stworów, ale można spokojnie założyć, że składa się na nie: używanie broni i opancerzenia, wysoka odporność na zwykłą broń (tzn. najpewniej są możliwe do zranienia tylko srebrem lub magią), nadludzka siła, wytrzymałość i szybkość oraz zdolność do (przynajmniej ograniczonego) użycia magii.
Co więcej: mają one ludzką, ponadludzką lub też posiadają wyjątkowo wysoką, zwierzęcą inteligencję.
Ważna cecha to też skłonność do mimikry w ludzkim społeczeństwie. Wilkołak lub wampir może po prostu ukrywać się pośród ludzi, a jego wytropienie może być niełatwe.
Wszystko to sprawia, że do walki jeden na jednego faktycznie trzeba kogoś najmniej równego tym istotom, co więcej posiadającego dużą wiedzę i umiejętności śledcze.
Trzecia grupa to istoty pokroju Aguary, czyli stwory silnie magiczne i rozporządzające dużymi mocami.
Na ich temat posiadamy w Wiedźminie bardzo nieliczne informacje, w kanonie też nawiasem mówiąc pojawiają się bardzo późno. Nie wiadomo, czy są one często spotykane… Jednak stworzono całą grupę Anterionów (istot zmiennokształtnych, przybierających postać człowieka), co sugeruje, że gatunków takich może być więcej (lub kiedyś było więcej). Niejako potwierdza to też Geralt. Wiedźmin bowiem uwielbia się wymądrzać i – gdyby mógł – stwierdziłby zapewne, że jest to grupa monotypowa.
Do grupy silnie magicznych stworów zalicza się też znany z gry Leszy i (poniekąd) Bies. Problem w tym, że wiele poszlak wskazuje na to, że Leszy w sadze mógł być zupełnie inną istotą, niż ten z gry.
Grupa czwarta to Nieumarli. Sapkowski wspomina o przynajmniej kilku rodzajach: upiorach, wightach oraz szeregu innych gatunków. Faktycznie, do nieumarłych eterycznych, bez specjalistycznej broni i magii nie należy podchodzić. Co więcej: istoty te same mogą (lecz nie muszą: ponownie nie wiemy, jak to u Wiedźmina wygląda) rozporządzać magią.
Piąty przypadek to istoty w typie Szkarłatnej Mgły i – jeśli poprawnie identyfikuję ich przynależność do grupy Crimson, Vampiric, Horror Mist, a nie trupojadów – Mglaków. Czyli stworów o naturze fundamentalnie odmiennej od życia opartego na węglu / węglu i mana.
Kategoria piąta to magiczne bestie samemu rozporządzające niezwykłymi mocami, jak zmienianie przeciwnika w kamień, zianie ogniem, regenerowanie odciętych głów… Do grupy tej należą nie-wiedźmińskie-bazyliszki i smoki. Jednak wiedźmini nie walczą ze smokami, a Sapkowski zdementował, jakoby bazyliszki w jego świecie mogły zabijać wzrokiem lub zmieniać w kamień.
Sposób na poradzenie sobie z nimi:
Niemniej jednak i te potwory da się pokonać, aczkolwiek wymaga to właśnie specjalistycznej wiedzy i narzędzi. Wydaje mi się, że mogą na to być trzy sposoby.
Sposób pierwszy to wyćwiczeni specjaliści od zwalczania potworów nie będący ani mutantami, ani adeptami magii. Powinni być to raczej osobnicy pokroju Rębaczy, dysponujący wiedzą, treningiem oraz odpowiednim ekwipunkiem i koordynujący swe działania. Ci powinni występować w dwóch wariantach:
-
Łowczych: do zwalczania dzikich bestii w głuszy
-
Czegoś w rodzaju Łowców Czarownic do zwalczania wampirów i wilkołaków w środowiskach zurbanizowanym.
Drugim sposobem, będącym wersją maxi poprzedniego jest posłanie czegoś w rodzaju Aurorów z Harrego Pottera, Wardenów lub Rycerzy Krzyża z Harrego Dresdena, Magistrów-Rewizorów z Warhammera lub Paladynów z Dungeons and Dragon czyli biegłych w technikach śledczych i wiedzy o ciemnych mocach wojowników-czarnoksiężników. To, czy raczej polegaliby na broni białej, czy raczej na magii ofensywnej jest kwestią drugorzędną.
Trzecia opcja to używanie lotnych oddziałów złożonych ze specjalistów o różnych funkcjach: łowczego, biegłego adepta magii, medyka, uczonego o dużej wiedzy o potworach, kilku wojskowych…
Czyli stosowanie drużyn w rodzaju tych z Dungeons and Dragons.
Każda z tych metod wydaje się skuteczna, efektywniejsza od Wiedźminów i pozwala na oszczędniejsze szafowanie ludzkimi życiami. Czyni też w zasadzie Wiedźminów niepotrzebnymi.
I myślę, że właśnie dlatego Wiedźmini wymarli.
W sumie to tekst sugeruje nam, że liczebność potworów gwałtownie spadła w porównaniu z czasami jeszcze sto lat wcześniejszymi, i to raczej ogólnie wskutek ekspansji ludzi niż przez pracowitość dawnych wiedźminów. Ponadto wiedźmini powstali wskutek niezbyt moralnych i niezbyt, jak się wydaje, legalnych eksperymentów czarodziejów. Podejrzewam, że pierwotna idea leżała gdzieś pomiędzy stworzeniem czegoś w rodzaju specjalisty do zadań specjalnych w obrębie szerszego zagadnienia zwalczania potworów, a typowym dla szalonych naukowców „bo kurde mogę se stworzyć superwojownika, to stworzę”. Proporcji pierwszego do drugiego nie podejmuję się oceniać.
Mała teoria spiskowa: a co, jeśli magowie z Rissbergu pierwotnie chcieli stworzyć posłusznych cyngli do sprzątania po sobie i swoich eksperymentach?
Na koniec: jak to właściwie jest z Eyckiem? Jeśli pamięć mnie nie myli, to w obu przypadkach rzeczywiście ukazanych (z grubsza) czytelnikowi wypada dość kiepsko. Smok go załatwia od razu, a mantykora zjada. Słabo, jak na takiego wymiatacza.
Cóż, z Eyckiem chodziło o to, żeby stworzyć postać antypatyczną.
A jeśli chodzi o Wiedźminów, to trudno powiedzieć jaki był zamysł ich stworzenia. Jednak faktycznie wyszli z nich doskonali zabójcy i najemnicy. I nie sądzę, żeby oskarżenia o występowanie w takim charakterze były tylko pomówieniami.
Z Eyckiem chodziło o to, by ośmieszyć archetyp św. Jerzego zabójcy smoków i wyśmiać przy tym etos rycerstwa, co Sapkowski czynił nader często a chętnie. Dlatego Eyck jest też fanatykiem religijnym.
Piękny i inspirujący tekst, ale jedna uwaga: „Przydałaby się, gdyby musieli walczyć z Liczami, Abolethami lub Łupieżcami Umysłów, acz to nie w tym świecie.” – przynajmniej niektóre wampiry (Bruxy, Regis) potrafią ludzi zauraczać. Podobne zdolności mają Aguary, a przypuszczalnie również nimfy, rusałki, sukkuby, może syreny, duchy i rozmaite mamuny czy inne wiejskie chochliko -podobne demony.
tak, tylko, że książkowi wiedźmini nie walczyli z ninfami, rusałkami i syrenami (w książce były zupełnie innymi istotami, niż w grze), natomiast istnienie chochliko-podobnych demonów jest dość mocno sprzeczne z duchem prozy Sapkowskiego (gra ma na ten temat inny pogląd). Aczkolwiek: możliwe było wszystko.
Może to też kwestia chronologiczna. W Sadze jest to chyba nawet poruszone, że Wiedźmini byli potrzebni na początku, kiedy karawany kupieckie przypominały przemarsz wojsk zaciężnych a byle sioło było otoczone ostrokołem – później kiedy potwory zostały przetrzebione i pojawili się fachowcy pokroju rębaczy, Wiedźmini faktycznie nie byli niezbędni. To tak jak teraz, zawsze musi być ktoś kto pierwszy naprawi rzecz nienaprawialną, później pojawiają się naśladowcy.
Tekst ma jeden zasadniczy błąd.
Yarpen, rębacze i Eyck, a także chłopi z pierwszego opowiadania prawdopodobnie nigdy prawdziwego smoka nie zabili. Sapkowski lubuje się w różnicy pomiędzy plotą a realiami
Nie czytałem miecza przeznaczenia, ale z pozostałych tekstów wynika, że nawet najsłabsze potwory były po za zasięgiem śmiertelników.
No i być może wiedźmini mieli zabijać innych, mocno warmłotnych mutantów.
Pozwolę sobie przepisać rozmowę Geralta z Borchem i Jaskrem:
– Ściągnięto migiem co sławniejszych smokobójców. Większość chyba znasz, Geralt.
– Możliwe. Kto przyjechał?
– Eyck z Denesle, to raz.
– Niech to… – wiedźmin zagwizdał cichutko. – Bogobojny i cnotliwy Eyck, rycerz bez skazy i zmazy we własnej osobie.
– Znasz go, Geralt? – spytał Borch. – Rzeczywiście taki pies na smoki?
– Nie tylko na smoki. Eyck radzi sobie z każdym potworem. Zabijał nawet mantikory i gryfy. Kilka smoków też załatwił, słyszalem o tym. Jest dobry. Ale psuje mi interesy, łobuz, bo nie bierze pieniędzy. Kto jeszcze Jaskier?
– Rębacze z Crinfrid.
– No, to już po smoku. Nawet, jeśli ozdrowiał. Ta trójka to zgrana banda, walczą niezbyt czysto, ale skutecznie. Wybili wszystkie oszluzgi i widołogony w Redanii, a przy okazji padłu trzy smoki czerwone i jeden czarny, a to już jest coś. To wszyscy?
– Nie, dołączyła jeszcze szóstka krasnoludów, którymi komenderuje Yarpen Zigrin.
– Nie znam go.
– Ale o smoku Ocviście z Kwarcowej Góry słyszałeś?
(…)
– No, to wiedz, że właśnie Yarpen i jego krasnoludy załatwiły Ocvista.
Tak więc: chłopi chłopami, ale tamta trójka ma potwierdzoną sławę smoko (i potworo) bójców.
W takim razie Sapkowi dekonstrukcja weszła za bardzo.
Przede wszystkim: Sapkowski uznał że fantasy musi opowiadać o przemijaniu starego świata. Wiedźmini są reliktem takowego.
Zaiste, nie istnieje potwór, któremu nie dałby rady odpowiednio duży pododdział regularnego wojska. A obecność takiego pododdziału w okolicy zwiększa też ściągalność podatków i obniża poziom przestępczości.
Hmmm tak mi zaświtało coś po przeczytaniu tego tekstu. Normalnie patrzę z żałością na wszelkiego rodzaju „teorie fanowskie”, które albo opierają się na okruszkach informacji albo po prostu czynią dzieło jeszcze gorszym, ale co jeśli początkowo wiedźmini zostali stworzeni przez magów do tępienia… innych magów? Może nie w bezpośredniej konfrontacji (szczególnie na czary, ale jako skrytobójcy byliby świetni. Amulet wykrywający magię, dobra odporność na magię psychiczną, refleks do unikania wszelkiego rodzaju fajerboltów, itepede. Potem jak już pierwsi wiedźmini wybili kogo mieli wybić, można było dorobić nową teorię: „Ależ my ich stworzyliśmy by pomagać ludowi, by wybijać wszelkie potwory zagrażające prawym ludziom. Patrzcie, nawet srebrną broń mają na wilkołaki.”
Teoria ogólnie taka se i dosyć łatwo ją obalić, ale coś mnie tak tchnęło.
To miałoby nawet sporo sensu. Stawiałbym, że zostali stworzeni przez renegackich czarowników (Saga i Gra to zresztą sugerują), w trakcie tej wojny, o której mówi Vizgelforz, jako broń przeciwko kapitule. Albo też długo przed nią, do wzajemnych porachunków.
Nie ukrywam, Sagi nie czytałem od jakichś 10 lat, bo jest gdzieś w pudłach z książkami ukryta wśród mnóstwa innych, więc nie mogę nic więcej dodać. Pomyślałem trochę więcej i nawet jeśli wątpię żeby Sapek tak bardzo się przejmował historią wiedźminów by tworzyć ich backstory, to jednak ma ten pomysł ręce i nogi.
Jedynymi osobami, które są w stanie pokonać potężnych magów są inni potężni magowie. Oczywiście PM zabijający drugiego PM stworzyłby wielkie zamieszanie w magicznej społeczności i sprowadził na siebie gniew różnych jej członków. Więc taki PM musiałby znaleźć kogoś innego do tego zabójstwa. Nie mógłby po prostu wyszkolić innego maga, bo zostanie PMem po prostu trwa zbyt długo. Nie mówiąc już o tym, że taki dorastający mag różne rzeczy może sobie ubzdurać i zdrady na linii uczeń-mistrz nie są rzadkością. W ogóle zdrady i gra na wiele frontów między magami to chleb powszedni u Sapka. Za to trening i mutacja wiedźmina – prawdopodobnie jednej z niewielu innych postaci potrafiącej stanąć twarzą w twarz z PMem – to już nie aż tak długo. Szczególnie dla stosunkowo długowiecznych magów. Zresztą, można wyszkolić więcej niż jednego wiedźmina na raz, co u czarodziejów dzieje się tylko w szkołach magii.
Nie jest to aż tak głupia teoria i śmiem twierdzić, że nie mija się z ideami Sapkowymi.
Spoko artykuł 🙂
Wiedźmini to takie służby specjalne Kontynentu 🙂
Zapraszam do mnie… napisałem ostatnio recenzję Netflixowego „Wiedźmina” – ciekawe czy Wam się spodoba?
Ciekawy tekst, chociaż nie ze wszystkim się zgodzę. Osobiście myślę, że Rębacze i inne im podobne drużyny nie polowałyby na byle utopca, a ruszały właśnie na smoki, po wieli łup. Wiedźmini byli potrzebni w czasach zaraz po koniunkcji, kiedy potworów było dużo więcej, a zwykłych chłopów na każdym jednym zadupiu nie stać na usługi całych drużyn najemników. Bies lub leszy raczej nie ukrywa skarbu, a jeśli okolica, w której grasuje nie zalicza się do bogatszych lub bardziej zaludnionych, łatwiej zapłacić jednemu wiedźminowi trochę więcej, niż kilku osobom po mniej, co w sumie wychodzi dużo drożej. No i na przykład nikt raczej nie próbuje wskoczyć między małe, szybkie potworki, na przykład nekkery. One same błyskawicznie otaczają przeciwników i w takiej sytuacji błyskawiczny refleks oraz miecz mają zastosowanie.