Czy dalibyśmy radę przeżyć w średniowieczu lub świecie fantasy?

Niegasnąca moda na itsekaie (oraz spory sukces wcześniejszych wpisów o surwiwalu) spowodowała, że zacząłem zastanawiać się nad tym, czy poradzilibyśmy sobie, gdyby Polskę, podobnie jak Japonię, dotknęła plaga wciągnięć do pseudośredniowiecznych światów fantasy.

Otóż: mam mieszane uczucia.

Owszem, już jako ludzie z wykształceniem podstawowym mamy ogromny bagaż wiedzy, która w dawnych czasach mogłaby stanowić dla nas ogromny atut. Potrafimy bowiem pisać i całkiem nieźle liczyć. Jednak warunki, w jakich przyszłoby nam egzystować byłyby bardzo ciężkie.

Średniowiecze: nikt nie dałby rady:

Generalnie o życiu w średniowieczu wiemy, że było w diabła trudne: trwała tysiącletnia epidemia dżumy, klęska głodu, prześladowania heretyków i palenia czarownic. Feudałowie uparli się, żeby tratować złote uprawy wieśniaków, a poza tym woda była tak okropnej jakości, że zamiast niej musieli pić piwo, a mięso tak straszne, że musieli przyprawiać potrawy…

Wszystko to jednak betka i mało prawdopodobne, by któryś z tych czynników interesował nas już drugiego dnia od przenosin.

Problem stanowiłoby to, że – gdyby wyrwano nas z współczesnego świata i przeniesiono do średniowiecza – to trafilibyśmy tam bez jakiejkolwiek bazy umożliwiającej przetrwanie i dalsze funkcjonowanie.

I zupełnie bez znaczenia byłoby, czy jesteśmy stereotypowym, astmatycznym nerdem, bez żadnych umiejętności poza komputerowymi, czy też komandosem, który wykonał tysiąc misji za plecami wroga.

Po pierwsze: nie potrafimy mówić po ichniemu. Może niektórych to zaskoczy, ale w XV wieku nie istniał jeszcze żaden ze współczesnych języków. Te, których używano były natomiast bardzo od współczesnych różne. Przykładowo: na terenie Polski występowały przynajmniej dwa, wcześniejsze języki. Był to język staropolski i średniopolski (obecnie mówimy w nowopolskim, który wykształcił się w okolicach XVIII wieku). Posiadały one zupełnie inne od współczesnego słownictwo, zasady gramatyczne i zestaw pojęciowy. Nawet, jeśli współcześnie istniejące słowa istniały, to miały one zupełnie inne znaczenie (np. „parafianin” w średniopolskim był rzekomo obraźliwy i oznaczał „człowieka o wąskich horyzontach„, który „nigdy nie opuścił swojej parafii„, a „prostak” było słowem nacechowanym pozytywnie „człowiek o prostym sumieniu„).

Co więcej: tak naprawdę językami tymi często nie potrafi posługiwać się nikt na świecie. W wypadku bardziej powszechnych, jak staroangielski być może żyje ze trzech wykładowców akademickich, którzy znają je biegle. Jeśli chodzi o język staropolski… Cóż, celem skutecznego wyrażania swych myśli i emocji potrzeba słownika mającego około 5000 słów. Do dziś ze staropolskiego przetrwało natomiast zaledwie około 2.000…

Po drugie: nie potrafimy pisać, aczkolwiek intuicja podpowiada coś innego i sugeruje, że moglibyśmy ubiegać się o stanowisko właśnie pisarza.

Problem polega na tym, że krój pisma również się zmieniał i w średniowieczu obowiązywały inne reguły zapisu, a same znaki miały inny kształt od współczesnych. Problem ilustruje ta tabelka:

Co więcej: nie stosowano dużych liter, odstępów między wyrazami, kropek i przecinków…

W efekcie więc ani nie bylibyśmy w stanie przeczytać tego, co do nas piszą, ani też oni nie odczytaliby tego, co my piszemy.

Po trzecie: od pisarza w tamtych czasach oczekiwano szeregu umiejętności, których nie posiadamy. Na przykład: że będzie potrafił samodzielnie przygotować sobie atrament lub wyprodukować pergamin, albo też spisywać umowy, w pewien, sformalizowany sposób, którego nie znamy.

W obliczu tych problemów takie fakty, jak to, że nie potrafimy jeździć konno, orać pola, wydoić krowy, zarżnąć wieprzka albo rozpalić ognia krzesiwem, a nasze pieniądze albo zostały w innym wymiarze, albo są nic nie warte tracą na znaczeniu.

Poważnym problemem dla nas jest też brak znajomości średniowiecznej łaciny. Język łaciński miał w średniowieczu szczególną rolę. Po pierwsze: był językiem uczonych, w którym pisano, tworzono dokumenty, listy oraz książki. Bez jego znajomości nikt by nam nie uwierzył, że jesteśmy ludźmi wykształconymi. Po drugie: był to język uniwersalny, gdyż języki takie, jak starofrancuski, starowłoski etc. były w zasadzie pochodnymi ludowej łaciny i przynajmniej jeszcze w XI wieku łacina średniowieczna była zrozumiała dla ich użytkowników.

Obecnie średniowiecznej łaciny nie zna dobrze nikt, poza garścią akademików. Teoretycznie studenci dużej liczby kierunków jak historia, biologia, prawo znają podstawy łaciny klasycznej. Faktycznie jednak nie sądzę, by zbyt wielu z nich było w stanie posługiwać się nią na choćby najbardziej bazowym poziomie. I sam nie jestem tu wyjątkiem.

A poza tym to co?

Za polowanie w lasach, to, zależnie od okolicy: albo powiesi Cię pan, albo królewski szeryf, albo lokalni chłopi, bo zwierzęta to ich własność. Za budowanie chatki w lesie tak samo. Za podróżowanie poza traktem też mamy duże szanse dostać strzałą w kolano, bo podejrzenie, że złodziej albo bandyta…

Aczkolwiek pewne, bazowe umiejętności posiadamy:

Należy jednak zauważyć, że mamy kilka umiejętności i cech specjalnych, które miałyby szanse sprawić, że być może nie zostalibyśmy z miejsca wyeliminowani z puli genowej. Tak więc: umiemy się przeżegnać i przynajmniej część z nas ma chrześcijańskie imiona.

Tak więc, być może zostalibyśmy wzięci za jakiegoś pielgrzyma z dalekich stron, którego los przywiał w daną okolicę: odłączył się od towarzyszy i zabłądził w lesie, albo porwali go jacyś Wikingowie tudzież Tatarzy.

Być może zlitowaliby się nad nami jacyś mnisi i nas poratowali… Albo chłopi przyprowadziliby nas przed oblicze biskupa, opata lub przynajmniej lokalnego księdza.

A potem już standard.

Poznać ich język, nauczyć się pisać po ichniemu, zaskoczyć ich znajomością koncepcji liczby zero, cyfr arabskich oraz tabliczki mnożenia, umiejętnością prowadzenia jakiejś, prostej rachunkowości, wprowadzić rachunek prawdopodobieństwa lub coś takiego do nauki europejskiej…

I witaj przygodo!

Przyjazne fantasy:

Teraz zastanówmy się nad przenosinami do świata fantasy. W zasadzie istnieją cztery możliwości:

  • trafimy do świata bardzo podobnego do średniowiecza

  • do świata dark fantasy ala twórczość Kressa, Wegnera, uniwersum Warhammera, Dark Sun czy Midnight

  • trafimy do jakiegoś przyjaznego fantasy

  • albo do fantasy przygodowego

Moim zdaniem nie ma co rozpisywać się o świecie podobnym do średniowiecza, gdyż poza szczegółami różnic nie ma. Podobnie w wypadku świata mrocznego szans przetrwania nie mamy, bowiem przeniesienie się tam oznacza dokładnie te same problemy, co w średniowieczu plus gobliny w górach i skaveny w kanalizacji.

Pozostają jeszcze dwie inne możliwości. Są to: przyjazne fantasy i fantasy przygodowe.

Jako „przyjazne fantasy” definiuję takie z bajek, gdzie bohater ściągany jest przez bóstwo lub czarodzieja, od razu otrzymuje znajomość lokalnego języka, czas na aklimatyzację oraz nierzadko kuratelę lokalnego władcy.

W takich warunkach nie widzę przyczyny, byśmy mieli nie dać sobie rady.

Jak pisałem w jednym z poprzednich tekstów: większość z nas jest ludźmi wykwalifikowanymi, mamy rozmaite, przydatne umiejętności: potrafimy czytać i pisać, znamy algebrę i podstawy geometrii, a nierzadko też całkiem zaawansowaną matematykę. Mamy też znacznie wyższe umiejętności: pokończyliśmy kursy pedagogiczne, archiwistyczne, niektórzy są lekarzami, prawnikami, architektami…

Te umiejętności przekładają się na konkretne korzyści. Przykładowo: ktoś, kto uczył się geometrii i pamięta wzory w zasadzie spełnia standardy, by być średniowiecznym lub starożytnym geometrą. A kim był geometra? Gościem, który zajmował się mierzeniem (metros) pól uprawnych (geo).

Tak więc tylko od naszej wyobraźni i kreatywności zależy to, jak te umiejętności wykorzystamy. Jednak najgorszym, co nas może w przyjaznym fantasy czekać to stanowisko pomocnika pisarza w jakimś urzędzie.

Przygodowe fantasy:

Przygodowe fantasy to natomiast historie ale Smok i jeży (pisownia poprawna), gdzie lądujemy w krainie magii, znając lokalny język i otrzymujemy zadanie iść i zabić Złego Lorda. W trakcie wędrówki napotykamy różne przygody, dołączają do nas różni przyjaciele i zabijamy różne potwory.

Większość z nas powinna dać sobie z tym radę, ponieważ historycznie patrząc, z takimi zadaniami najczęściej na wojnach radzili sobie poborowi. Czyli smarkacze, które dostały w swe ręce karabiny.

Owszem, filmy akcji i gry komputerowe przekonały nas, że większość walczących to wojownicy epickich poziomów, faktycznie jednak są to ludzie tacy jak my. Profesjonalizacja armii to dopiero czasy współczesne. Wyjątku nie stanowili też rycerze i samuraje, którzy w realu częściej byli grubaskami z problemami alkoholowymi lub w najlepszym razie szlachetnie urodzonymi Sebami, a nie maszynami do zabijania.

Po drugie: zagrożenia fantasy najczęściej reprezentują mniejszy poziom niebezpieczeństwa niż ludzie. Gobliny przykładowo rzadko sięgają człowiekowi pasa i zazwyczaj przedstawiane są jako słabo uzbrojone, niezbyt silne i tchórzliwe. Wilki i ogromne szczury w ogóle uzbrojone nie są i miałyby poważne problemy, by były w stanie zagrozić przeciwnikowi z choćby bazowym wyposażeniem ochronnym. Zombie natomiast mają wartość głównie psychologiczną…

Po trzecie: w takim układzie lądujemy w towarzystwie różnorakich rycerzy, smoków i czarodziejów.

A mając takich przyjaciół każdy dałby sobie radę.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Fantasy, Historia i oznaczony tagami , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

11 odpowiedzi na „Czy dalibyśmy radę przeżyć w średniowieczu lub świecie fantasy?

  1. Gal pisze:

    Odnośnie znaku krzyża – zachodni wariant (od lewej do prawej) jest stosunkowo późny. We wczesnym średniowieczu raczej bez względu na obszar wymagany byłby wariant, dzisiaj powiedzielibyśmy, ,,wschodni” (od prawej do lewej).

  2. Suchy pisze:

    Chyba najlepszym możliwym wariantem zisekaiowania pod tym względem jest wcielenie się względnie reinkarnacja w tubylca, a najlepiej w dziecko.
    W takim wypadku odpada większość problemów związanych z zaadoptowaniem się do nowych warunków. Nie jest się kimś obcym, a dodatkowo ma się zazwyczaj przy okazji nową rodzinę, która chce się tobą opiekować, jest oczywistym, że będzie cię wprowadzać w realia tego świata i ewentualnie musi zadbać o twoją edukację (nawet jeśli miałoby to być przyuczenie do zawodu), a wszelkie pozostałości i nawyki ze starego życia bez większych problemów można wytłumaczyć tym, że małe dzieci czasem tak mają, że zachowują się dziwnie. Przy okazji też dochodzi mały bonus bycia dojrzałą (np. emocjonalnie) osobą w ciele dziecka.

    Kwestia kilku lat i wszyscy naokoło uznają cię za ekscentrycznego, nadzwyczaj dojrzałego na swój wiek, ale też łebskiego dzieciaka sąsiadów, który wpada czasem na ciekawe i pożyteczne pomysły. Potem już tylko kwestia kreatywności i można sobie urządzać ciekawe i klawe życie.
    Sporo oczywiście zależy od tego w kogo by się wcieliło. Na jednym biegunie mamy arystokrację, a na drugim bycie chorowitą nieślubną córką pańszczyźnianego chłopa we wsi gnojonych przez większość społeczeństwa innowierców na napadanym przez barbarzyńców/potwory pograniczu z sadystycznym skorumpowanym lordem mieszkającym nieopodal.

    Też pytanie jakie w takim świecie by było społeczeństwo. Z jednej strony można trafić do jakiegoś świata fantasy gdzie technologia jest przemieszana z magią i rycerze zamiast na koniach popylają w zaczarodziejskich mechach i tam pewnie wprowadzenie np. prasy drukarskiej będzie „jeszcze jedną nowinką techniczną”. Z drugiej strony można trafić do jakiegoś ultra konserwatywnego świata technofobów z trzymającą wszystkich w garści inkwizycją, która nas spali na stosie za czary i paktowanie z demonami, albo świata gdzie monopol na wiedzę techniczną ma jakaś zazdrośnie strzegąca swojej władzy wąska grupka ala adeptus mechanicus czy comstar w wydaniu fantasy.

    Wyobraźcie sobie, że jesteście magistrem inżynierem mechanikiem i rodzicie się na jakimś zadupiu na pograniczu w rodzinie pasterzy owiec w świecie gdzie monopol na wiedzę techniczną bardziej zaawansowaną od poziomu wsiowego kowala ma jakaś królewska gildia metalurgów i próbowanie zbudowania np. silnika parowego bez ich zgody/patronatu może być prostą drogą na stryczek.

    Ew rodzisz się jako mag w świecie w stylu warhammer czy dragon age gdzie wystarczy chwila nieuwagi i kończysz opętany przez demona, reszta społeczeństwa się ciebie boi i nienawidzi i albo jesteś tropiony i mordowany albo zamykają cię pod przymusem w jakimś kolegium magii.
    Poza tym zawsze można mieć pecha i trafić tam w czasach jakiegoś zamętu, zombie apokalipsy, wojny domowej, pandemii dżumy, wylądować w upadającym kraju podbijanym właśnie przez sąsiadów itd.

  3. pontifex maximus pisze:

    A czytaliście „The Man Who Came Early” Poula Andersona? Nie wiem, czy istnieje polskie tłumaczenie, ale tekst angielski można dosyć łatwo znaleźć w sieci. Mówiąc w skrócie – amerykański żołnierz z bazy na Islandii przenosi się w czasy wikingów, gdzie odkrywa, że mimo wiedzy technicznej nie ma w ręku żadnego przydatnego z punktu widzenia miejscowych fachu, a nawet jeśli ta wiedza może się przydać, to nie widzą dla niej większego zapotrzebowania. Trochę gorzkie, ale Anderson (który dla odmiany mniej więcej rozumiał realia średniowiecza) napisał to jako odtrutkę na te wszystkie historie o Jankesach na dworze króla Artura.

  4. Kasztelan pisze:

    Jak teraz myślę o tym motywie to właściwie wystarczy obudzić się we współczesnych chinach, albo ameryce południowej i uważam że szanse osiągnięcia sukcesu są niskie. Zawsze potrzebny protektorat albo chociaż jakieś zaczepienie kulturowe, bo nez tego nie pogadasz, dosłownie i w przenośni. Nawet jeśli udowodnimy swoją przydatność czeka nas życie w złotej klatce jakiegoś watazki, bo w sumie czemu miałby dzielic się władzą.

  5. A propos tego fantasy przygodowego i goblinow bedacych latwymi przeciwnikami, polecam obejrzec przynajmniej pierwsze 4 odcinki „Grimgar of Fantasy and Ash” (https://en.wikipedia.org/wiki/Grimgar_of_Fantasy_and_Ash).
    Jest toto o grupie nastolatkow przeniesionych do growego swiata fantasy, ale bez op umiejetnosci, tylko startujacych z pierwszego poziomu w roznych klasach. Glowy nie urywa, ale poczatek bardzo ciekawy i zdecydowanie inny od wiekszosci marysue isekajow. Plus kreska swietna.

    • Tak, ale wyobraź sobie, co by się działo, gdyby musieli walczyć z ludźmi, uzbrojonymi tak samo jak oni, stosującymi ludzką taktykę, albo – co gorsza – dowodzonymi przez doświadczonych (lub co najmniej wyszkolonych) oficerów?

      • Oczywiscie byloby to duzo trudniejsze – chodzi mi glownie o fakt, ze dla ludzi, ktorzy nie maja zadnego prawdziwego doswiadczenia bojowego, nawet obiektywnie slabe humanoidy moga byc bardzo trudnym przeciwnikiem.

      • Suchy pisze:

        Prawda jest taka, że zwyczajnie nie da się ponad wszelką wątpliwość ustalić jak walka z goblinami by mogła wyglądać naprawdę bo zwyczajnie nie mamy za bardzo jakiegoś punktu odniesienia w świecie rzeczywistym.
        W świecie rzeczywistym bić się możemy z:
        a) innymi ludźmi
        b) ze zwierzętami

        Gobliny by się kwalifikowały do kategorii c) inne humanoidy, a z czymś takim nasz gatunek nie miał do czynienia od czasów wymarcia/wchłonięcia przez nas ostatnich neandertalczyków i denisowian, a i obecnie trudno jest określić na jakim poziomie intelektualnym oni byli. Trudno zatem określić czy pod kątem intelektualnym odstawali od nas w jakimś istotnym stopniu (o ile w ogóle odstawiali).
        Zwierzęta oczywiście często mają nad nami przewagę fizyczną, ale prawda jest taka, że nasza inteligencja i zdolność do abstrakcyjnego myślenia połączone z naszą sprawnością manualną są nie do przeskoczenia.

        Upraszczając – człowiek jest w stanie zabić niedźwiedzia za pomocą fiszbinu wieloryba. Kiedyś słyszałem, że Indianie stosowali taką sztuczkę – zginasz fiszbin w mały pakuneczek tak żeby się mieścił na dłoni i albo polewasz go wodą i czekałeś aż zamarzł albo zawijałeś go ścięgnem, żeby się nie rozwinął. Potem trzeba było go posmarować tłuszczem albo nadziać tym jakąś padlinę. Misio przychodził, konsumował ten pakuneczek i po chwili jak już trafił on do jego brzuszka pakuneczek się rozwijał rozrywając mu trzewia od środka. Słyszałem, że współcześnie kłusownicy potrafią robić podobny myk tylko, że z tłuczonym szkłem – w teorii można zabić niedźwiedzia kanapką z szynką i butelką po piwie… wystarczy użyć mózgu i żaden zwierzak niezależnie od tego jak duży i silny nie był, nie ma z nami szans.

        Inni ludzie mogą być prymitywniejsi i mniej rozwinięci od ciebie pod względem kulturowym od ciebie, dysponować gorszymi narzędziami, nie być wyedukowani, mogą nie mieć dostępu do takich samych zasobów jak ty itd. Ale nie zmienia to faktu, że to dalej tak jak ty są przedstawiciele gatunku homo sapiens i mają taki sam potencjał intelektualny i zdolność do kombinowania.

        Gobliny czy inne humanoidy w fantasy są przedstawiane zazwyczaj tak, że mają podobnie jak my zdolność do abstrakcyjnego myślenia, umieją mówić, planować, uczyć się od siebie nawzajem, wytwarzać i używać narzędzia itd. Ale jednocześnie jest wszędzie podkreślane, że są od nas głupsze.
        Problem jest taki gdzie postawić granicę i jak ustalić do czego by gobliny były zdolne a do czego nie, skoro nie mamy nigdzie punktu odniesienia ? Zwłaszcza tą górną granicę.

        Owszem goblin jest mały, słaby i głupszy od człowieka, ale jeśli posiada zdolność do abstrakcyjnego myślenia to zdaje on sobie z tego sprawę zatem powinien obserwować, uczyć się, kształtować swoje otoczenie i kombinować.
        Tak, zgadza się – goblin nie ma szans w walce jeden na jeden z opancerzonym i uzbrojonym człowiekiem, ale co jeśli wpadłeś w tej swojej ciężkiej pełnej płycie do wilczego dołu, a goblinki zaraz wyleją ci na łeb kocioł wrzątku ? Nie trzeba mieć IQ 140 żeby wpaść na pomysł żeby wykopać i zamaskować dziurę w ziemi i podpierdolić miejscowym wieśniakom kociołek i zagotować wodę.

      • Opierając się na bestiariuszach do 3 i 5 edycji DeDeków typowy Goblin ma Inteligencję 10, czyli taką samą, jak typowy człowiek.

        Od siebie dodam, że „w realu” wszystkie gobliny zapewne miałyby broń o najlepszym stosunku skuteczność / cena, jaka byłaby dostępna na rynku kupioną od jakichś Zentharimów lub kogoś tego pokroju. Jakoś ani Lapończycy, ani Czukczowie, ani Indianie nie mieli nigdy problemów z kupowaniem fuzji. A afrykańskie bojówki kałachów. Jeśli nawet nie będą w stanie same wyprodukować uzbrojenia, to kupią je od ludzi. Jeśli nie od ludzi, to od jakichś Drowów, Derro czy czegoś takiego. Jeśli nie za zwierzęce skóry, to za ziemię i skalpy odebrane innym goblinom.

        Jakoś fantasy zrobiło z nich popychadła, mimo, że to normalna rasa jak każda inna.

  6. Lumnik pisze:

    Samo „wciągnięcie” byłoby wyzwaniem. Większość ciał niebieskich, które się nie spaliły w atmosferze, spadną do oceanów. Pojawienie się gdzieś w wodzie szybko skończy naszą karierę tam. Jeśli na ziemi, to z tym stopniem zurbanizowania, możesz długo odgrywać Bear Grylls’a, jeśli masz w ogóle potrzebne umiejętności.

    Po za trudnościami o których napisałeś, trzeba pamiętać o ogólnym niższym poziomie życia w innej kulturze. Jestem ciekaw, jaki byłby odsetek samobójstw, spowodowany życiem w trudniejszej rzeczywistości. Większość umrze nie ze „starości” lub dożyje nie osiągnąwszy dużych kokosów.
    Okazje do nabycia szlachectwa i bogactw widzę w wojnie. Udana kariera w walce dawała często prestiż kariera poprzez na przykład handel. Można szybko awansować w drabinie społecznej, oraz zyskiwać poprzez legalną grabież. Możliwość wzbogacenia się jest w grabieży miasta chociaż by jak w Sacco di Roma. Pewnie niewielu byłoby ludzi gotowych pchać się w sytuację jeszcze bardziej niebezpieczniejszą i ryzykować jeszcze bardziej.

    Świat fantasy takie średniowiecze plus magia z naszymi zasadami jak ludzie dostający to co dostają a nie to na co zasługują. Bez plot armor’a, to będzie poziom trudniejszy.
    Pisarze lubią sytuacje bliższej anarchii, gdy nie ma uregulowanych procedur, opiekuńczego państwa które ci pomoże musisz liczyć na siebie. To uatrakcyjnia fabułę różnych zombie apokalips. Umożliwia wydarzenia z świata superbohaterów (Marvel/Dc). Gdzie panuje złota wolność wyjątkowych jednostek a rządy nie są wstanie egzekwować prawo. Podobnie w średniowieczu czy na dzikim zachodzie. Znaczący rozwój możliwości egzekwowania prawa nastąpił dopiero w 20 wieku. Wcześniej dla tych nie głupich i z jakimiś zasobami było łatwiej być kryminalistą.
    Fantasy = średniowiecze + magia czyli teraz może nie napaść cię zbir z halabardą a zabijający cię tylko pstryknięciem lub co gorsza samą myślą. To byłby przerażający świat, bez porządku,gdzie wszystko może się wydarzyć, ale nadal jest możliwość przeżycia. Dla kobiet jest nawet jakaś szansa. W normalnym średniowieczu kobieta postrzegana niczym sprytniejsza wersja bydła, nie mogła zrobić kariery, nie licząc małżeństwa… Ale magia zmienia sprawę, jeśli obie płci maja taki sam potencjał, kobie może nie być dyskryminowana. Nie zapominajmy o najważniejszym problemie fantasy, o naszym nieprzystosowanym układzie immunologicznym. Południowi amerykanie nie byli przyzwyczajeni do europejskich chorób które zostały przywiezione. My będziemy w środowisku nie mającym kilka takich chorób jak Latynosi na swoim terenie ale wszystkie. Coś jak nie mieć odporności, jak z aids jak mniemam. W normalnych okolicznościach byłoby niemożliwe przeżyć ale mamy magię, tylko będzie trzeba w ograniczonym czasie pozyskać tą możliwość…

    …lub pojawić się w przyjaznym, przygodowym itsekaie będąc gary sue gdzie zawsze dobro wygrywa i być dobrym lub chociaż udawać absolutnie dobrego by nie skończyć marnie, wole już to.

    • Okazje do nabycia szlachectwa i bogactw widzę w wojnie. Udana kariera w walce dawała często prestiż kariera poprzez na przykład handel. Można szybko awansować w drabinie społecznej, oraz zyskiwać poprzez legalną grabież. Możliwość wzbogacenia się jest w grabieży miasta chociaż by jak w Sacco di Roma. Pewnie niewielu byłoby ludzi gotowych pchać się w sytuację jeszcze bardziej niebezpieczniejszą i ryzykować jeszcze bardziej.

      Tutaj jest kilka problemów. Po pierwsze: w średniowieczu wojownicy, poza wyjątkami, sami nabywali swoją broń. A ta, zwłaszcza, jeśli chodzi o wyposażenie ochronne, była raczej kosztowna. Warto byłoby też mieć konia, albo kilka koni, a te są jeszcze kosztowniejsze, niż pancerze, a do tego drogie w utrzymaniu. Co więcej: jazda konna nie jest umiejętnością codzienną.

      Wojna natomiast to nie tylko okazja do zdobycia łupów, ale też do zarobienia strzałą w kolano.

      Dla kobiet jest nawet jakaś szansa. W normalnym średniowieczu kobieta postrzegana niczym sprytniejsza wersja bydła, nie mogła zrobić kariery, nie licząc małżeństwa…

      To jest trochę stereotyp. W średniowieczu pozycja kobiety, aczkolwiek mocno ograniczona w stosunku do mężczyzny była znacznie mocniejsza, niż w starożytności albo po renesansie. Kobiety mogły robić karierę na kilka sposobów:
      – w kościele i zakonach mniszych
      – niektóre zawody, jak tkactwo czy piwowarstwo były przez większość średniowiecza zdominowane przez kobiety, albo też stanowiły one znaczący odsetek pracowników i właścicieli interesów (kramarstwo, piekarstwo, rzeźnictwo, prowadzenie domów gospodnich)
      – są znane przypadki kobiet albo pracujących, albo przynajmniej posiadających warsztaty kowalskie oraz zasiadających w radach miejskich

Dodaj odpowiedź do Hasemo (@Hasemo) Anuluj pisanie odpowiedzi