Fillery: o różnych rodzajach ekranowych trocin:

Oglądam sobie czwarty sezon Expanse i rozważam sobie o naturze i różnych rodzajach wypełniaczy czasu antenowego, jakie serwują nam różne telewizje.

Samo słowo „filler” oznacza „wypełniacz” i pochodzi z okresu dziejów telewizji łupanej, gdy poszczególne stacje nie były w stanie zapełnić ramówki treścią. Emitowano więc w nich różne, krótkie filmiki w rodzaju ujęć wytapiania stali, lepienia glinianych garnków czy bawiących się kotków.

Współczesne zapychacze mają dokładnie to samo zadanie: sztucznie przedłużyć materiał, po to, by zmieścił się on w zaplanowanym dla niego czasie w telewizji. Dość standardowym przykładem może być tu anime. Japońskie kreskówki często są kręcone jako forma reklamy wychodzącej gdzieś z boku mangi (lub innego rodzaju produktów): by przybliżyć ją czytelnikowi, przypomnieć, zamknąć lub tchnąć nową siłę w sprzedaż. O ile mangi mogą mieć różną długość: od kilku tomów po tysiące, tak anime zwykle kontraktowane jest na jeden lub dwa sezony, trwając 12 lub 24 odcinki (a w niektórych przypadkach: 13 lub 26 odcinków).

Nierzadko dzieje się tak, że manga jest po prostu zbyt krótka, by taki czas zapełnić.

Trzeba więc coś z tym zrobić. Więc kręci się odcinek plażowy, onsenowy i tak dalej i tak dalej.

Innym, często spotykanym powodem umieszczania ich w akcji jest konieczność zaoszczędzenia na droższe sceny. Szczególnie dobrze było widać to we wczesnej Grze o Tron lub wczesnych Wikingach gdzie wyraźnie mieliśmy do czynienia z tendencją „jeden odcinek z superkosztownymi scenami, trzy odcinki cięć budżetowych”.

Ale przejdźmy do ich typów.

Filler japoński: odcinek plażowy i tym podobne

Anime zdążyło nas przyzwyczaić do odcinków zapychaczowych, do tego stopnia, że nierzadko spotykamy się z seriami, w których jest więcej fillerów niż treści (a nawet takimi, gdzie fillery są lepsze od treści). Co więcej przez lata fillery wyewoluowały wręcz do poziomu rytualnych, obowiązkowych wstawek, tak, jakby twórcy myśleli, że widzowie wręcz ich oczekują. W efekcie odcinki te bardzo często są do siebie podobne i stereotypowe.

Bohaterowie jadą więc na plażę lub do gorących źródeł, biorą udział w szkolnym festiwalu, jedzą ciastka albo idą do zoo…

Zazwyczaj odcinki takie stanowią po prostu odskocznię od normalnej akcji i niczemu w fabule nie służą.

Bohaterowie pojechali na wakacje. W ratowaniu świata jest przerwa.

Filler w stylu shounenowym:

Serie długie, zwane też niekiedy „tasiemcami”, jak Naruto, Bleach, One Piece etc. wytworzyły własny typ fillerów. Są to całe łuki fabularne, które dodawane są do animacji, w momencie, gdy ta dogania materiał źródłowy. Celem ich obecności jest pozwolić rysownikom mangi na wyprodukowanie większej ilości rozdziałów, które można by potem zekranizować.

Tego typu fillery mają to do siebie, że ciągną się i ciągnął. Często wymagają od bohaterów podejmowania dramatycznych decyzji, spotykania postaci czy uczenia się technik walki, które później nigdy nie wracają na ekran.

Największy problem z nimi tkwi w tym, że w zasadzie nic nie wnoszą. Po zakończeniu łuku wypełniaczowego bohaterowie żegnają się z nowo poznanymi przyjaciółmi, zdobyte prawdy życiowe i umiejętności są puszczane w niepamięć i w zasadzie wszystko to, co się wydarzyło, mimo, że losy świata wisiały na włosku, zostaje zapomniane.

Następuje epidemiczna amnezja, która trwa aż do następnego fillera, który też nie wniesie nic ciekawego.

Filler hollywoodzki: dodatkowy skok przez rekiny:

W produkcjach zachodnich fillery nie mają tak zrytualizowanej formy. Najczęściej spotykanymi są dodatkowe sceny akcji, które umieszczane są w filmie po to, by po prostu coś się działo. W odróżnieniu od zwykłych scen akcji nie powodują jednak żadnego postępu w fabule, przemiany w postaci, ani też realnego zagrożenia dla niej.

Po prostu coś zrobiono, coś się stało i teraz trzeba biec, skakać, uciekać i unikać kul.

Powinno to bawić, ale tak naprawdę tylko nudzi i człowiek chce to tylko przewinąć.

A to dlatego, że z góry wiadomo, iż bohaterowie dobiegną, przeskoczą, uciekną i unikną kul. Bo gdyby nie uciekli, to odcinek by się skończył.

Przykładem może być scena z korzeniem z drugiego odcinka czwartego sezonu Expanse. Nagle na bohaterów zaczyna walić się tam świątynia obcych i muszą uciekać przez zamykające się przejście.

Ale po co?

Przecież widz z góry wie, że uciekną, bo gdyby nie uciekli, to sezon nie trwałby 10 odcinków.

Filler europejsko-obyczajowy: długie sceny na tle przyrody:

Filmy obyczajowe oraz kino europejskie wypracowało sobie inny typ zapychacza. Są nim długie, nostalgiczne ujęcia na świat przyrody.

Łup! Intryga posunęła się do przodu!

Ale zostało dużo niewykorzystanego miejsca na taśmie filmowej!

Więc kręcimy! Jak mgła snuje się nad bagnami! Jak słońce wstaje w górach! Jak morskie fale rozbijają się na plaży! Długie, powolne przejazdy kamery po horyzoncie!

Filler polski: baba idzie ulicą

Po prostu idzie, głośno rozmawia przez telefon komórkowy, albo i nie. Macha rękami, gestykuluje. Krzyczy: „Halllo! Juhu! Tu jestem!” jak wariatka…

Kamera zazwyczaj jedzie za nią lub śledzi ją w trasie przez 3 do 5 krępujących minut.

Filler w stylu HBO:

Czyli po prostu niepotrzebny seks. Mieliśmy go do przesytu w środkowych sezonach Gry o Tron albo w drugim Penny Dreadfull. Było go tak dużo, że mniej krępującym, niż wspólnie oglądać GoT byłoby puścić Pornhub.

Wyobrażam sobie, jak to było kręcone:

Reżyser (czyta skrypt): Wychodzi na to, że nakręciliśmy za mało materiału do następnego odcinka. Co by tu zrobić! A mam pomysł!

(wychodzi na plan)

– Ty i ty! Rozbierać się! Będziemy kręcić filler!

– Ale ja nie mam w umowie nagich scen!
– Spoko! Dopłacimy ci! To dla nas mniej kosztowne, niż komputerowo powiększać wilkory!

Filler ala nowe serwisy streamingowe: niepotrzebne wątki:

Dobrym przykładem takich fillerów ponownie jest czwarty sezon Expanse, gdzie materiału było może na trzy odcinki, a zrobiono z niego dziesięć.

Większość nakręconych scen: polowanie na Marco Inariosa, kryminalne problemy Bobby czy polityczne Avasaralli pochodzi z poza materiału źródłowego i nie prowadzi do niczego. Każdy wie, że to tylko przejściowe sytuacje, bo niezależnie od tego, co postacie zrobią Inarios odpali, co odpali i wszystko inne przestanie się liczyć…

A powstrzymać się go nie da, bo jest centralną postacią zarówno Gier Nemezis jak i Prochów Babilonu.

Filler w stylu History i późnych Wikingów:

Na ekranie ćwierć miliona brodaczy napierdalających się toporami. Kamera z artystycznie umazanym błotem obiektywem trzęsie się w lewo i prawo. Znikąd słychać głos:

– ZABIJE CIĘ AJWARRRRRRRRR!

– TO JA CIĘ ZABIJĘ BJORNNNNN!!!!

– ZABIŁEŚ MOJEGO CHOMIKA!

– A TY MOJĄ ŚWINKĘ MORSKĄ!
– GIŃŃŃŃŃ!!!!!!

– TO TY GIŃŃŃŃŃŃŃ!!!!

To starczy za fabułę, intrygę i akcję.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Anime, Filmy, Telewizja i oznaczony tagami , , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

11 odpowiedzi na „Fillery: o różnych rodzajach ekranowych trocin:

  1. Lurker pisze:

    Co do odcinka plażowego
    Jest to coś tak powszechnego, że znalazło się nawet w Last Airbenderze – czyli, jak to pisał bodajże Doktor No: wielkim hołdzie dla japońskiej animacji – jednakże generalnie starającym się chyba brać z niej tylko to, co najlepsze, a unikać tego, co najbardziej infantylne, bezsensowne i nie na miejscu.

    W związku z tym zastanawiam się, czy jego obecność nie miała być raczej w owym serialu rodzajem takiego prztyczka w nos – takim wręcz zawoalowanym wyśmianiem tego powszechnego wśród Japończyków przekonania, że anime bez odcinka plażowego to nie anime.

    Szczególnie, że taka typowa treść dla tego typu odcinków – beztroska zabawa na plaży, niezobowiązujące „zacieśnianie” relacji między postaciami, czy pokazanie ich w nietypowych dla nich okolicznościach, itd. – jest raczej udziałem drużyny „tych złych” – samego wszak Avatara goni jednak bądź co bądź ten wynajęty asasyn – więc w sumie nie można powiedzieć, że w żaden sposób główny wątek nie jest poruszany.

    Co do fillerów w stylu shonen
    Pamiętam, jak w Bleachu – dokładnie bodajże na koniec odcinka 167 – główny bohater nadział swojego przeciwnika na miecz (nie był to jednak takie zupełny już zupełny koniec walki, a tym bardziej – całej „kampanii” naszej drużyny na tym obszarze) – a w następnym odcinku, zamiast typowego: „a w poprzednich odcinkach” – to zamiast tego narrator mówi coś w rodzaju: „Zostawmy na razie wydarzenie dziejące się w Hueco Mundo i przyjrzyjmy się innej historii” – gdzie nasz bohater (który – jak widać – opuścił tymczasowo rzeczone Hueco Mundo w środku walki) użera się z kolejną paczką antagonistów, poznaje nowych przyjaciół – całość trwa ponad dwadzieścia odcinków (czyli pół roku „naszego” czasu) – po czym wracamy z powrotem do Hueco Mundo – gdzie narrator zaczyna odcinek od: „Wróćmy więc w końcu do Hueco Mundo” – gdzie bohater kontynuuje walkę (nie z tym, którego nadział, ale okazuje się, że w to miejsce od razu przybył następny) tam, gdzie zakończył ją ponad dwadzieścia odcinków temu.

    W jakimś kolejnym fillerze zaś – gdzie walczyli ze zbuntowanymi zanpakutou, to z tego, co pamiętam – zawieszono również i ten wątek (fillerowy!), by… uporać się najpierw z jakimiś z kolei „zagubionymi” zanpakutou – po zamknięciu tego wątku wrócono do głównej wojny z zanpakutou (tymi nie-zagubionymi – a „zorganizowanymi”) – a potem dopiero do w ogóle właściwej akcji. 😉

    A co do kwestii tych później wymienianych fillerów z różnych rodzajów mediów – nie byłbym taki pewien, czy aby na pewno wszystkie z wymienionych przez ciebie później wypełniaczy „jedynej formy przekazu” – czyli: akcji – czy aby na pewno wszystkie z tych przez ciebie wypełnionych były takie stuprocentowo zbędne.

    Wyobraźmy sobie bowiem odwrotną sytuację: akcja, akcja, akcja, akcja, no i… jeszcze raz akcja…

    Tak się nie da non stop. Czasem odbiorca musi dostać chwilę wytchnienia, odsapnięcia, musi zebrać energię na kolejne sceny akcji, które przyjdą jeszcze potem.

    Dla przykładu nie byłbym taki przekonany, że m.in. wymienione przez ciebie ukazywanie plenerów jest takie szkodliwe dla produkcji. Szczególnie, że wielu tego typu produkcjom udaje się dobrać całkiem miłe dla oka – i sprzyjające odprężeniu przez dalszą akcją – plenery.

    Pewnie przykładów tego typu korzystnych „wypełniaczy” znalazło by się trochę – ale nie będę się rozpisywał – a przejdę do meritum.

    Otóż: żadna produkcja nie może być tylko nieustanną akcją, do przodu, do przodu, byle nikt nie miał czasu zastanowić się, czy to w ogóle ma sens, co tam na ekranie widzi.

    Widz potrzebuje również chwili wytchnienia, czasu na przemyślenie tego czy tamtego, itd. Nie byłbym więc taki przekonany co do tego, że wszelkie „fillery” obniżają jakość produkcji.

    • Jest to coś tak powszechnego, że znalazło się nawet w Last Airbenderze – czyli, jak to pisał bodajże Doktor No: wielkim hołdzie dla japońskiej animacji – jednakże generalnie starającym się chyba brać z niej tylko to, co najlepsze, a unikać tego, co najbardziej infantylne, bezsensowne i nie na miejscu.

      Odcinki plażowe są tak powszechne, że w anime niemalże obowiązkowe. Raz, że stały się wręcz elementem konwencji. Dwa, że wbrew pozorom mają ukrytą funkcję: fanserwis i sprzedaż gadżetów. Głównie figurek i artów bohaterek w kostiumach kompielowych.

      „Zostawmy na razie wydarzenie dziejące się w Hueco Mundo i przyjrzyjmy się innej historii” – gdzie nasz bohater (który – jak widać – opuścił tymczasowo rzeczone Hueco Mundo w środku walki) użera się z kolejną paczką antagonistów, poznaje nowych przyjaciół – całość trwa ponad dwadzieścia odcinków (czyli pół roku „naszego” czasu) – po czym wracamy z powrotem do Hueco Mundo – gdzie narrator zaczyna odcinek od: „Wróćmy więc w końcu do Hueco Mundo” – gdzie bohater kontynuuje walkę (nie z tym, którego nadział, ale okazuje się, że w to miejsce od razu przybył następny) tam, gdzie zakończył ją ponad dwadzieścia odcinków temu.

      I takie właśnie manewry zabiły Bleach.

      Otóż: żadna produkcja nie może być tylko nieustanną akcją, do przodu, do przodu, byle nikt nie miał czasu zastanowić się, czy to w ogóle ma sens, co tam na ekranie widzi.

      Widz potrzebuje również chwili wytchnienia, czasu na przemyślenie tego czy tamtego, itd. Nie byłbym więc taki przekonany co do tego, że wszelkie „fillery” obniżają jakość produkcji.

      Powiedz to pisarką YA.

      Ale masz rację: widz czy też czytelnik potrzebuje chwil wytchnienia. Dobrym przykładem może tu być porównanie np. Akt Dresdena z Władcą Pierścieni. W Dresdenie co chwila masz coś niesamowitego: wybuchy, pościgi, dinozaury-zombie, wampiry z miotaczami ognia, we Władcy: chwilę akcji i długie opisy przyrody oraz recytacje poezji. Jednak po przeczytaniu tomu Dresdena ledwie się pamięta, co się działo. Władca dużo bardziej zapada w pamięć.

      Problem w tym, że bywają dzieła, gdzie te przerwy po prostu są nadużywane.

      • Lurker pisze:

        I takie właśnie manewry zabiły Bleach

        No widzisz, to też nie do końca tak było.

        Co do fillerów Bleacha, a pozostałych shonenów

        Prawdę mówiąc, to spotkałem się z opiniami, że fillery Bleacha i tak nie były najgorsze – bo zawsze właśnie przynajmniej opowiadały jakąś jedną, zwartą, ciągłą historię – z jakimiś zmyślonymi antagonistami wymyślonymi tylko po to, by wystąpili w fillerze – w dodatku właśnie taki łuk fabularny był wciskany czasem, jak już to opisałem, w środku innego – ale… ale jednak przynajmniej starały się wypełnić ten „czas wypełnienia” czymś konkretnym, jakimiś walkami – w przeciwieństwie do np. Naruto (sam nie oglądałem, ale tak czytałem kilka razy na internetach), gdzie w roli fillera zazwyczaj występował ciąg odcinków o tym, jak Naruto gotuje sobie z kolegami, albo szukają jakichś zaginionych zwierzątek. 😉

        A w każdym razie – tak czytałem.

        Z drugiej strony – w One Piece – jeden z takich fillerowych arców uchodził przez dłuższy czas za najlepszy w całym anime (do czasu, aż jakiś oryginalnie mangowy najlepszy został zekranizowany w końcu) – w dodatku został doskonale wpleciony w cały świat przedstawiony.

        Więc różnie to bywa… i Bleach może nie jest najlepiej fillerowanym anime, ale również nie jest jeszcze taki najgorszy pod tym względem…

        I teraz tak.

        Co do faktycznych przyczyn upadku Bleacha

        Jeśli chodzi o anime – dociągnęło do końca ostatniego ukończonego arcu z mangi – na tamten moment – po czym po prostu zrobiono przerwę w nadawaniu do czasu, aż autor będzie zbliżał się do końca z mangą (bo zapowiadał, że ten ostatni arc będzie najdłuższy) – czyli w założenie Bleach zamknął się na tych 366 odcinkach – a gdzieś tam w przyszłości mieli potem kręcić serię pod tytułem: Bleach 2 (najprawdopodobniej).

        Jednak – pomimo ukończenia mangi – nikt nie planuje nawet już tego kręcić – pomimo, iż przecież tym razem nie ma ryzyka konieczności kręcenia kolejnych fillerów w trakcie – bo materiał źródłowy jest już skompletowany.

        Problemem jest jednak właśnie sama manga…

        Śledziłem ten tytuł na bieżąco – więc widziałem – tydzień za tygodniem, miesiąc za miesiącem – co się tam wyprawiało i dokąd to zmierzało.

        Najkrócej, jak się da – autorowi mangi, pomimo górnolotnych obietnic na początku tego ostatniego arcu, jaki to on nie będzie najlepszy ze wszystkich, itd. – ewidentnie nie chciało już się nad tym tytułem pracować.

        W mojej opinii więc sam sobie tą mangę sabotował.

        Nie wiem, jak tam wygląda współpraca takiego mangaki z Shonen Jumpem od strony prawnej, ani jaką tam ma z nimi umowę – ale przykład Kubo ewidentnie wskazuje na to, że autor nie może sobie skończyć (porzucić) mangi ot tak – tylko wydawca może podjąć decyzję o zamknięciu tytułu (co też zresztą dzieje się akurat dosyć często, nawet jeśli dany autor akurat tego nie chce – a w przypadku mniej popularnych tytułów to nawet nie dba taki wydawca o to, czy manga została dokończona).

        Bleach co prawda od lat szybował popularnością w dół – ale spora część z tego, co się tam wyprawiało pod koniec, wskazuje w mojej opinii na to, że jednak wydawca nie chciał jeszcze jej całkowicie kończyć, więc autor robił, co mógł, żeby jeszcze bardziej do niej zniechęcić jej odbiorów.

        No i w końcu mu się to udało.

        Pewnego dnia gruchnęła wiadomość, że manga zostanie zamknięte w ciągu pięciu następnych rozdziałów.
        Mega Ostateczny Super Uber Boss został pokonany w ciągu następnych dwóch chapterów, bo autor postanowił zostawić sobie jak najwięcej miejsca na spokojny happy end – już dawno po całej wojnie – w ostatnim rozdziale.

        Widać było, że już tylko do tego dążył, a tą całą historią już dawno nie chciało mu się zajmować. Więc z radością zakończył w końcu tą znienawidzoną już przez siebie mangę.

        Podsumowując

        W takiej sytuacji – ciężko mówić o ekranizacji materiału, który – szczególnie, gdzieś tak, powiedzmy: przynajmniej przez ostatnie 50-100 rozdziałów – był „psuty” przez samego autora wręcz systemowo.

        Więc:
        a) albo animatorzy musieliby sami sporą część materiału przerobić, mnóstwo rzeczy (szczególnie pod koniec) sami dopisać – a nie wiadomo, czy mają licencję na aż tak daleko idące zmiany (mówimy tu, tak na moje oko, o przynajmniej całej końcówce napisanej przez nich samych od nowa – a w najbardziej skrajnym przypadku: o napisaniu całego arcu – najdłuższego ze wszystkich(szczególnie po przeróbkach) na własną modłę – z czego też wszyscy będą ich samych właśnie potem rozliczać).
        b) albo po prostu nikt NIE CHCE bawić się w coś takiego – bo autorowi przysługują cały czas od wszystkiego związanego z tą franczyzą tantiemy – a, jak kilka razy widziałem na internecie: właśnie głównie na ekranizacjach swojej mangi – nie na samej mandze – autor ten najbardziej się dorobił.
        Więc raz, że nie chcą robić za niego roboty – gdzie on sobie olał, a oni po nim naprawią, żeby on się za darmo nachapał, na ich krwawicy, bez żadnego już wkładu z jego własnej strony.
        A dwa – może to być ich zwykła mściwość teraz – nie chciał obibok pracować nad mangą, więc oni ekranizacji też mu nie będą robić.

        A wszystko to razem – nakłada się jeszcze z prostym do przewidzenia faktem, że sama franczyza – po tym, co autor nawyprawiał pod koniec – straciła już do tej pory znacznie na swojej wartości, więc ekranizacja tego ostatniego arcu pewnie jest o wiele mniej oczekiwana przez odbiorców – więc i kasa z tego przedsięwzięcia będzie znacznie mniejsza, niż niegdyś. 😦

      • Nie wiem, jak tam wygląda współpraca takiego mangaki z Shonen Jumpem od strony prawnej, ani jaką tam ma z nimi umowę – ale przykład Kubo ewidentnie wskazuje na to, że autor nie może sobie skończyć (porzucić) mangi ot tak – tylko wydawca może podjąć decyzję o zamknięciu tytułu (co też zresztą dzieje się akurat dosyć często, nawet jeśli dany autor akurat tego nie chce – a w przypadku mniej popularnych tytułów to nawet nie dba taki wydawca o to, czy manga została dokończona).

        Bleach co prawda od lat szybował popularnością w dół – ale spora część z tego, co się tam wyprawiało pod koniec, wskazuje w mojej opinii na to, że jednak wydawca nie chciał jeszcze jej całkowicie kończyć, więc autor robił, co mógł, żeby jeszcze bardziej do niej zniechęcić jej odbiorów.

        Jest, jak wszędzie. Przemysł mangowy żyje głównie z młodych ludzi, którzy chcą realizować marzenia… Do tego dochodzą bardzo niskie stawki autorskie, bardzo wyśrubowane normy i wymagania bardzo szybkiej pracy… Tak więc nie dziwota, że ludzie się wypalają.

  2. Kasztelan pisze:

    Pominąłeś największego grzesznika anime. Jakies działanie (atak, transformacja, ladowanie ataku, cokolwiek w czasie walki) i reakcja wszystkich postaci dookola z nic nie wnoszacym komentarzem (dodatkowe punkty za ujecie modlacej ukochanej mowiaca imię głównego bohatera). Uniwersalnym grzeszkiem jest tez ciagnace sie pół odcinka „w poprzednim odcinku”, albo wersja deluxe czyli wspominki bohaterów serialu o poprzednich wydarzeniach serialu.

  3. Suchy pisze:

    Ja bym dodał od siebie jeszcze dwa.

    Origin Story randomowego bohatera drugo lub nawet trzecioplanowego w anime.
    To jest Zdzisław-san. Zdzisław-san jest postacią, która właśnie pojawiła się w serialu i ma swoje 5 minut sławy. Zróbmy zatem na moment pauzę i oglądnijmy zatem 2-3 odcinkową historię dotychczasowego życia Zdzisława-san, (od wczesnego dzieciństwa) aby dogłębnie poznać jego osobowość, motywację, jego ukryty talent, dążenia, sympatie i antypatie, jak znalazł się w miejscu w którym go widzimy obecnie itd. Obejrzane ? Git! No to teraz Zdzisław-san odwala swoje 5 minut na ekranie po czym znika kompletnie z historii i słuch po nim ginie z niewielkimi perspektywami, że może pojawi się w tle podczas ostatniego arcu razem z innymi podobnymi mu BNami których imion nikt nie będzie pamiętał.

    Na spaghetti western.
    Stoją dwaj rewolwerowcy i gapią się na siebie. W tle leci smętna budująca napięcie muzyka na gitarze względnie harmonijce. Gapią się na siebie intensywniej. Mamy ujęcie na dłoń jednego z wolna zbliżającą się do rewolweru. Potem ujęcie na spojrzenie drugiego. Potem ujęcie na spojrzenie jakiegoś randomowego kolesia obok, ujęcie na muchę dreptającą sobie po szybie, ujęcie pokazujące obu typów po środku pleneru. Ujęcie na turlające się zasuszone zielsko. Potem znowu postaci mierzą się wzrokiem.
    Muzyka podnosi napięcie coraz dalej. Mucha teraz drepta po butelce. Totalny zoom na oczy obu typów. Ujęcie na spojrzenie konia, random obok zaczyna drapać się za uchem. Zoom na nadgarstki zbliżające się do rewolwerów.
    Widz zaś zaczyna się zastanawiać czy nie iść zrobić sobie kanapkę do sąsiedniego Województwa.

    • Nie wiem, czy Origin Story na penwno jest fillerem, czy po prostu taką tandetną, oklepaną metodą prowadzenia narracji i sztucznego pogłębiania psychologii postaci.

      • Suchy pisze:

        Zależy. Jeśli ta postać zostaje na dłużej, pojawia się od czasu do czasu, robi coś konstruktywnego czy zostaje znajomym głównego bohatera to nie. Jeśli mamy ten origin nam wciskamy tylko po to żeby było nam przykro jak ją/jego za 2 odcinki zabiją to już by pod to imo podpadało.
        Tak samo jeśli ta postać pojawia się i słuch po niej ginie, nikt o niej nie wspomina i nawet nie przewija się w tle bez jakiejś zasadnej względami fabuły przyczyny. Ot narobili smaka i potem nic. Nawet jakiegoś „No siema. Znikam bo jadę do Pazachstanu budować sierocińce”.
        Ewentualnie w wypadku villaina „Może udało wam się mnie pokonać dzisiaj ale bądźcie pewni że jeszcze o mnie usłyszycie!”. Ucieka i nigdy już o nim nie słyszymy.

      • Tak, to jest jedna z tych rzeczy, które obecnie przeszkadzają mi oglądać anime. Widziałem to już tyle razy, że po prostu nie mogę więcej.

  4. slanngada pisze:

    Ja w sumie filery lubie.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s