Wikingowie, straszliwi morscy rabusie, którzy przez trzy stulecia terroryzowali kontynent europejski, docierając do wybrzeży Afryki, Ameryki i śródlądowych wód Azji Środkowej nagle znikli z kart dziejów. Dziś zajmiemy się tematem tego, jak i dlaczego doszło do takiej sytuacji.
Wbrew pozorom odpowiedź na to pytanie jest prosta.
Wikingowie po prostu padli ofiarą własnego sukcesu.
Ustalmy raz jeszcze, kto to byli Wikingowie:
Słowo „wiking”, mimo, że często używane jest jako synonim mieszkańca wczesnośredniowiecznej Danii, Norwegii i Szwecji faktycznie nie jest nazwą grupy etnicznej, plemienia czy narodu, a raczej grupy zawodowej. Pochodzi od starogermańskiego słowa wisinga oznaczającego wyprawę morską. Najkrócej więc mówiąc „wikingowie” to po prostu „żeglarze”, którzy wyruszali ze Skandynawii na wyprawy kolonizacyjne, łupieżcze i handlowe.
Kiedy ich era się skończyła:
Symbolicznie za początek ich ery uważa się napad na klasztor na wyspie Lindisfarne w roku 793 (aczkolwiek pochodzący z wybrzeży Niemiec i Skandynawii żeglarze uprawiali piractwo na wybrzeżach brytyjskich co najmniej już w czasach Cesarstwa Rzymskiego). Data końca ich najazdów natomiast jest wiele mniej uchwytna. Wyznaczana jest inaczej, w zależności od tradycji historiograficznej danego państwa.
Tak więc:
-
Anglia i Francja: rok 1066 i podbój Anglii przez Wilhelma Zdobywcę
-
Skandynawia: rok 1085, Kanut IV i Flota Tysiąca Okrętów
-
Irlandia: rok 1170 i normański podbój Irlandii
-
Szkocja: rok 1263, bitwa pod Largs, traktat w Perh i koniec potęgi jarlów Orkadów
Ogólnie rzecz biorąc era Wikingów nie skończyła się nagle. Tracili oni znaczenie stopniowo, podgryzani przez wiele czynników.
I teraz tak: Bitwa o Hastings jest początkiem nowożytnej Anglii. Na polu walki spotykają się siły króla Danii i księcia Normandii (czyli wikińskiej kolonii z wybrzeża Francji) i Wilhelm Zdobywca dokonuje ostatecznego podboju germańskich kolonii na wyspie. Od tego momentu Anglia rozwija się jako mniej-więcej stabilne królestwo.
Nie zmienia to faktu, że ze Skandynawii wyruszają przeciwko niej jeszcze co najmniej trzy duże wyprawy łupieskie. Wszystkie zostają jednak odparte. Królowie Danii dokonują dwóch dużych najazdów na Anglię, te zostają jednak odparte, ponosząc znaczne straty. W końcu Hakkon IV zbiera więc flotę złożoną rzekomo z 1000 okrętów. Zgromadzeni wojownicy nie są jednak zadowoleni z jego polityki wewnętrznej, postanawiają więc wystąpić do niego z petycją. Ich delegacja zostaje jednak rozgoniona przez osobistą gwardię królewską, a gwardia królewska przez wściekły i uzbrojony tłum. Ostatecznie Hakkon IV zostaje zagoniony do jednego z kościołów i tam zamordowany.
Jego następcy nie organizują już wielkich wypraw, zamiast tego następne dwa stulecia spędzają na rozbrajaniu i pacyfikowaniu chłopstwa.
Pozostały jeszcze kolonie na Wyspie Mann, Wyspach Owczych, Szetlandach, Orkadach, Islandii, w Ulsterze, na wybrzeżach Szkocji i Bałtyku. Tych rola powoli gasła, aż do chwili, gdy zrobiono z nimi porządek. Ostatnią z nich było potężne, pirackie księstwo Orkadów, ostatecznie spacyfikowane przez królów Szkocji w 1265.
Walki Wiking kontra Wiking:
Co doprowadziło do takiej sytuacji?
Otóż: o ile w w VIII wieku większość Wikingów pochodziła ze Skandynawii, tak z czasem ich główne bazy przeniosły się do Normandii, Islandii, na Orkady, południowe wybrzeże Bałtyku, na Wyspy Owcze, do Ulsteru i na Wyspę Mann.
Główna gospodarka tych regionów oparta była na wyprawach morskich, zwłaszcza grabieżczych oraz handlu niewolnikami. W XI wieku znaczna część tamtejszej ludności żyła w koloniach już od pokoleń i najczęściej nie czuła większego pokrewieństwa z mieszkańcami Skandynawii. Ci, którzy czuli pokrewieństwo stanowili natomiast różnego rodzaju wyrzutków.
W dawnym, germańskim systemie prawnym zbrodniarz mógł zostać wykluczony ze społeczeństwa. Taki człowiek mógł zostać bezkarnie zabity, a jego majątek należał do pierwszego, który położy na nim ręce. Banici, wywodzący się zarówno ze Skandynawii jak i z krajów chrześcijańskich masowo uciekali do oddalonych kolonii, dołączając do Wikingów. Nad-Wikingowie, wygnani także z wysp okalających Wielką Brytanię zasiedlali natomiast Islandię, a wyrzutki z niej skolonizowały Grenladię…
Omawiania wyżej mieszanka, w połączeniu z brakiem poczucia wspólnoty ze Skandynawami i często zadawnionymi sporami sprawiła, że wyprawy pirackie zaczęły się kierować nie tylko na tereny zewnętrzne, ale w coraz większym stopniu dotykały samej Skandynawii.
Tak więc Wikingowie stali się problemem dla samych Wikingów.
A w szczególności dla tych Wikingów, którzy chcieli żyć z rolnictwa lub zajmować się handlem.
Chrześcijaństwo:
Po drugie: w Skandynawii bardzo szybko rozwijało się chrześcijaństwo. Około roku 1.000 w samej Danii było już co najmniej 500 kościołów, co może nie wydawać się imponującą liczbą, ale jeśli weźmiemy pod uwagę, że w całej Skandynawii mogło żyć łącznie może 2 miliony osób, to okazuje się, że w zasadzie każda, większa społeczność musiała mieć już wtedy swój własny kościół.
O ile przyczyny sukcesu chrześcijaństwa są tematem na inną notkę, to zmiana religijna miała dwa efekty.
Po pierwsze: jeszcze bardziej podzieliła ona społeczeństwo Skandynawów. O ile Skandynawia oraz kolonie założone do celów handlowych, jak York czy Ulster albo korzystające z bliskości silnych krajów chrześcijańskich, jak Normandia bardzo szybko się chrystianizowały, tak te założone dla celów pirackich tkwiły w pogaństwie, a często były mu niemal fanatycznie oddane i chrystianizowały się wolniej niż sama Skandynawia. Kupcom było zwyczajnie wygodniej być chrześcijanami. Wraz z coraz większą ekspozycją postaci Odyna jako głównego boga oraz pojawieniem się, bardzo późnego, mitu Walhalli religia pogańska traciła natomiast atrakcyjność dla rolników.
Sytuacja taka wywołała podwójny konflikt. Po pierwsze: piraci z czasem przestali być odbierani jako członkowie społeczeństwa. Stawali się natomiast coraz bardziej osobami z poza niego.
Po drugie: kościoły i klasztory przestawały być potencjalnym celem napadów. A przynajmniej źródłem łatwo zbywalnych łupów. Nawet chrześcijański przywódca piratów niekoniecznie musiał odczuwać opory przed rabowaniem świątyń. Jednak już sprzedanie tak zdobytych dóbr innemu chrześcijaninowi było dużo trudniejsze.
Zmiana struktury państw europejskich:
W VIII wieku Anglia, zajmująca tereny wielkości czterech, obecnych, polskich województw (Walia i Szkocja nie wchodziły w jej skład) podzielona była (tytularnie) między osiem królestw.
A faktycznie królestw owych było około 50.
Sami potraficie sobie wyobrazić jakie były to potęgi.
Na kontynencie istniało natomiast ogromne Cesarstwo Karolińskie, rozciągające się od Hiszpanii po niedawne Niemcy Wschodnie i od Morza Północnego po Północne Włochy. Z racji na swe rozmiary jest ono jednak ogarnięte paraliżem decyzyjnym, a Wikingowie mogą wykorzystywać fakt długiego oczekiwania na reakcje szarpiąc je najazdami zarówno od północy, jak i południa.
W XI wieku większość państw europejskich to nadal stosunkowo niewielkie księstwa. Wydawać by się mogło wręcz, że jest coraz gorzej: potężne cesarstwo Karolingów rozpadło się, wskutek czego sama Francja dzieli się na około 30, autonomicznych domen feudalnych. Faktycznie jednak każde z tych państw zajmuje tereny równie duże, jak wszystkie królestwa anglosaskie razem wzięte.
Na terenie Anglii znajduje się natomiast jedno, duże państwo.
Co istotne: każde z XII wiecznych państw jest samodzielnie potężniejsze, niż którekolwiek królestwo Anglii w VIII wieku. Jako, że na rączym koniu można przejechać każde z nich po przekątnej w ciągu jednego dnia, to czas reakcji jest też krótszy.
Rozwój państw skandynawskich:
Paradoksalnie wzrost znaczenia władzy królewskiej w Skandynawii również zaszkodził morskim rabusiom.
Bardzo podobna sytuacja, jak w Anglii ma miejsce także w Skandynawii. Z racji na brak źródeł pisanych nie wiemy ile królestw (czy raczej wodzostw) istniało w niej w ósmym wieku. Osobiście nie zdziwiłbym się jednak, gdyby nie było ani jednego, a władzę sprawowały wcześniejsze struktury plemienne.
W X wieku było ich już co najmniej kilkadziesiąt. W większości były to nowe twory, oparte na wzorcach angielskich. Ich założycielami byli odnoszący sukcesy przywódcy wikingów, którzy wzbogacili się dzięki handlowi lub rabunkowi i postanowili sięgnąć po władzę polityczną. Kariera takich królów najczęściej nie była długa: przeciętnie dożywali 30 lat, wykańczani przez zbuntowanych chłopów-wojowników, towarzyszy broni lub konkurencję.
W XI wieku Dania i Norwegia mają już jednego władcę: Kanuta Wielkiego, który jest też królem Anglii i zarządcą Szlezwiku. Jego imperium nie ma przetrwać długo, jednak następcy też będą znacznie potężniejsi, niż władcy z IX wieku.
Kanut Wielki i jego następcy wcale nie potrzebują konkurencji. A już zwłaszcza ze strony buntowniczych, krnąbrnych, dobrze uzbrojonych i odnoszących sukcesy przywódców piratów, gotowych w każdej chwili obwołać się królami, takich samych, jak ich przodkowie.
Zabijają ich więc pod byle pretekstem.
Fortyfikacje obronne:
Nasilenie się wypraw Wikingów (ale też lądowych najazdów Węgrów i lądowo-morskich Słowian oraz Arabów) zbiegło się w czasie (a dokładniej: najpewniej wywołało) z niesamowitym rozwojem budownictwa obronnego, z którego najbardziej imponujące były oczywiście zamki. Aczkolwiek pamiętać należy, że były one tylko częścią pewnego systemu. Prócz nich wznoszono też mury miejskie, obronne młyny i kościoły, a nawet warowne mosty.
Rozwój tego budownictwa przebiegał bardzo szybko, trwale zmieniając krajobraz. Tak więc, jeśli w czasach Alfreda Wielkiego (tego króla z The Last Kingdom) w Anglii znajdowało się około 10 różnego rodzaju fortec (opracowania podają liczby od 6 do 12), tak w czasach Henryka I, czyli dokładnie sto lat później samych zamków rycerskich było już ponad 500.
Rozwój sztuki szkutniczej:
Co może wydawać się dziwne, przeciwko Wikingom działał też rozwój sztuki szkutniczej. Wbrew pozorom najważniejszym wynalazkiem wikingów w sztuce wojennej nie był langship czyli długa łódź wiosłowa służąca do wypraw wojennych, gdyż jednostki takie kursowały po Bałtyku i Morzu Północnym już w prehistorii. Był to Knarr, płaskodenna łódź towarowa napędzana jednym żaglem. Była ona powolna, służyła do przewozu ludzi i osób, ale mogła zabierać kilka ton ładunku, w tym ilość zapasów wystarczającą, by przepłynąć ocean lub wyżywić grupę bojową na obcym terenie. A co najważniejsze: mogła być obsługiwana przez pięć osób.
To Knarry, a nie langshipy (zwane też błędnie drakkarami) były końmi roboczymi skandynawskiej ekspansji.
Jednakże niewiele osób wie, że w tej samej epoce, na tych samych akwenach stworzono dwa inne typy statków. Były to koga i holk, które pojawiają się około X wieku, a dominację uzyskują w wieku XII. Oba statki, mimo dość podobnych parametrów (około 23 metrów długości i 7 szerokości, 7,5 metra wysokości burt, 6 węzłów prędkości) różnią się poważnie konstrukcyjnie i ładownością. Koga zabiera około 100 ton ładunku, holk: 200. Obsługiwane są przez 24 (koga) lub 50 osób załogi.
Takie parametry były jak na owe czasy imponujące.
Koga wystarczyła, by przewieźć zaopatrzenie dla całej armii lub wystarczająco dużo zboża, by wyżywić miasto.
Wyposażone są też w jeden lub dwa kasztele.
Liczna załoga, w połączeniu z dużym rozmiarem oraz nowym wynalazkiem, który upowszechnia się właśnie w tym momencie: kuszą sprawiają, że kogi i holki stają się niezwykle trudnymi celami dla napadów. Co więcej są drogie. O ile langshipy czy knarry mogły być budowane przez wiejskie społeczności własnymi siłami, tak kogi wymagają dużo większych inwestycji.
Nie powoduje to zniknięcia mniejszych jednostek. Statki ramowo bardzo podobne* do langshipów były główną jednostką służącą do transportu wojska co najmniej jeszcze w czasach wojny trzynastoletniej, czyli 500 lat później. Te podobne do knarrów używano natomiast jeszcze w XX wieku i to one były najczęstszymi jednostkami w regionie. One też przewoziły największe ilości towarów.
Jednak najcenniejsze ładunki szły na kogach.
O ile jeden langship wystarczał do sterroryzowania całej floty knarrów gdyż był szybszy od nich i miał dziesięciokrotnie liczniejszą załogę, tak, by zdobyć kogę konieczne były połączone siły 4 albo 5 piratów
*Jednocześnie były to też jednostki zupełnie inne. Tzn. statki te miały identyczny przekrój kadłuba i identyczną budowę poszycia, miały też bardzo podobne parametry, jak liczba załogi, ilość masztów, ładowność, zanurzenie etc. Jednocześnie wszystkie elementy „miękkie” jak budowa sterów czy ożaglowanie były całkowicie różne, co przekładało się na zupełnie inne możliwości.
Historia jest tutaj podobna jak z moim rowerem, z którego obecnie została już tylko rama. Wszystkie ruchome elementy zostały wymienione na zupełnie nowe, przez co jeździ się nim zupełnie inaczej.
To czy mamy do czynienia z taką samą jednostką jest więc pytaniem otwartym.
Kusze:
Jak wspominałem odegrały dużą rolę w zniknięciu wikingów.
Średniowieczna kusza pojawia się w X wieku we Francji i powoli zdobywa drogę do serc Europejczyków. W XI wieku jest już bardzo popularna we Włoszech i dociera też nad Atlantyk i Morze Północne. W XII jest powszechna.
Kusza, wraz z kilkoma innymi czynnikami stanowi rewolucję w uzbrojeniu średniowiecznym. W XI i XII wieku w zasadzie nie było uzbrojenia ochronnego zapewniającego całkowitą osłonę przed tą bronią.
Przewaga kuszy polegała na tym, że o ile wcześniej (jak wspominałem) jeden statek wiosłowy obsługiwany przez 50 osób mógł, bez strat własnych, sterrorysować cały konwój knarrów po prostu zajmując je jeden za drugim, tak po wprowadzeniu kusz na wyposażenie atak taki, nawet w wypadku powodzenia kończył się najmniej krwawą jatką. Powód był prosty: statki żaglowe mogły płynąć i strzelać. Wiosłowe nie.
Jeśli było ich kilka, to mogły zadać piratom znaczące straty.
Atak na pływającą twierdzę w rodzaju kogi czy holka natomiast był prostą drogą do Walhalli.
Wszystko to razem:
Żaden z tych czynników nie był decydujący i nie doprowadził do całkowitego zniknięcia Wikingów w skutek jednego, straszliwego wydarzenia. Wprost przeciwnie: ostatnie ich państwo, pirackie księstwo Orkadów istniało jeszcze w połowie XIII wieku, a wiek XII to wręcz jego złota era.
Piraci pochodzenia duńskiego, norweskiego, szwedzkiego, gockiego, bałtyckiego i słowiańskiego, operujący w sposób analogiczny do wikińskiego (rekrutujący się z chłopów-wojowników i chłopów-kupców, operujący małymi, 50 osobowymi łodziami wiosłowymi z jednym żaglem, dowodzeni przez swych kapitanów etc.) byli aktywni na Bałtyku i Morzu Północnym co najmniej jeszcze u progu XVI wieku. Było to potężne Bractwo Witaliskie, które święciło triumfy w wieku XIV, a rozbite zostało w roku 1435. Piraci korzystający z tych samych metod istnieli jeszcze przynajmniej w roku 1485.
Problem polegał na tym, że równanie ryzyko + szkodliwość społeczna vs zysk stopniowo obracało się przeciwko Wikingom. W VIII wieku floty 4-5 okrętów były w stanie uderzać na słabo bronione cele i powracać z drogocennym łupem. W wieku IX i X liczące tysiące ludzi armie morskich rabusiów mogły grabić kraje nie napotykając znaczącego oporu. W XI wieku wystawienie wielotysięcznej armii nie było już gwarantem sukcesu. W XII wieku taka sama ilość wojska nie gwarantowała już nawet powodzenia w oblężeniu zamku lub warownego miasta.
Co zaś się tyczy kapitanów pojedynczych łodzi, to byli oni w stanie przejmować jedynie mniejsze jednostki handlowe należące do odnoszących mniejsze (a co za tym idzie: biedniejszych) kupców. Które to jednostki coraz bardziej spychane były na trasy krótkodystansowe.
Oraz grabić wsie na wybrzeżach.
Jednak wsie należały teraz do znacznie potężniejszych władców. O ile z odwetem przywódcy miniaturowego państewka w Anglii czy Skandynawii można było się nie liczyć, tak potężnego władcy, który kontrolował obszar nawet i pięćdziesiąt razy większy już należało.
Owszem, nadal opłacał się handel.
Jednak niebezpieczeństwo utraty kogi, na którą składało się nierzadko 40-50 inwestorów, o majątku równie dużym, co wcześniejsi fundatorzy łodzi wikingów, sprawiało też, że zagrożenie traktowano odpowiednio poważniej.
Wszystko to spowodowało więc, że wikingowie musieli zniknąć.
Po prostu czas nie był po ich stronie.
Bibliografia:
-
B. T. Carey, „Wojny średniowiecznego świata”, Warszawa 2008
-
E. Christansen, „Krucjaty północne”, Poznań 2009
-
P. G. Foote, D. M. Wilson „Wikingowie”, Warszawa 1975
-
P. Parker, „Furia ludzi północy”, Poznań 2016
-
A. Fore, R. Oram, F. Pedersen, „Państwa wikingów”, Warszawa 2010
-
C. Oman, „Sztuka wojenna w średniowieczu”, Oświęcim 2015
A mnie zaciekawiła wzmianka o późnym pojawieniu się mitu Walhalli. Polecasz jakieś pozycje dotyczące ewolucji germańskiego pogaństwa?
Leszek Paweł Słupecki „Mitologia skandynawska w epoce Wikingów”. Jest tam trochę informacji na temat ewolucji (i np. hipotezy, że Thor mógł być adaptacją rzymskiego Herkulesa).
Natomiast jeśli chodzi o mit Walhalli, to dość powszechnie uważa się, że zarówno on, jak i mit Ragnaroku są efektami wpływu kulturowego chrześcijaństwa.
To zjawisko z ewolucją religii, która w ramach opozycji do chrześcijaństwa przekształcała się z czasem z religii plemion germańskich w coś w rodzaju podbudówki ideologicznej „bractwa wojowników” jest naprawdę fascynującą opcją.
IMO kiedyś mógłbyś o tym zrobić osobną notkę.
Zabawne jest to, że cały obraz religii nordyckiej (jeśli nie całej ich kultury w ogóle) jest de facto zakłócony przez to, że jako całość jest powszechnie postrzegana przez pryzmat właśnie tej malutkiej grupki fanatyków, którzy żyli z wojaczki i piractwa pod koniec tej epoki. Wikingowie z Lindisfarne w 793 są postrzegani jakby byli identyczni z tymi z Dublinu których Brian Boru pogonił z Irlandii w 1002. W sumie to w sporej części wynikać to może z faktu, że czasy te były opisywane w przeważnie 200-300 lat później i piszący w klasztorach mnisi raz, że (jak zawsze) musieli coś niecoś tu to tam podkolorować pod tezę, a dwa że bliżsi ich czasom byli właśnie ci fanatycy myślący, że jak nie zginą w walce to pójdą do ichniego odpowiednika piekła.
Ten sam mechanizm do pewnego stopnia można odnieść też do bardziej swojskiego słowiańskiego pogaństwa. Ile z tego co wiemy o religii Słowian z naszego regionu świata to informacje, które odnosiły się do Wieletów czy Oborytów, którzy z wypraw na chrześcijańskich sąsiadów (w tym nas) zrobili sobie „sport narodowy”? Rugia pod koniec istnienia jej niezależności w zasadzie była Jomsborgiem 2.0. Analogicznie – to co wiemy o wierzeniach Słowian zapewne więcej ma wspólnego z Niklotem z XII wieku jak z tym co wyznawali nasi przodkowie przed chrztem Mieszka.
Mamy teraz całe tabuny rodzimowierców, którzy twierdzą, że „wracają do korzeni” i próbują odtwarzać „religię przodków” na podstawie skrawków informacji odnoszących się do społeczności które były wręcz antytezą naszych przodków. Powiedziałbym, że to co najmniej mocno ekscentryczne 😛
Jeśli idzie o tego Thora/Herkulesa to jest to częściowo prawdopodobne, ale też sporo wspólnych cech i podobieństw tego typu w różnych starożytnych religiach może równie dobrze wynikać ze wspólnego rdzenia wszystkich indoeuropejczyków. Np. patrylinearne rodziny, naczelnikiem panteonu jest bóg niebios…
Mnie osobiście szalenie ciekawi na ile ten sam mechanizm mógł działać w czasach upadku Rzymu.
Bo wiadomo, że germanie Arminiusza z lasu Teutoburskiego byli innymi germanami jak ci, Kniwy z bitwy pod Abrittus i jeszcze inni byli Goci Fritigerna z Adrianopolu. Germanowie ewoluowali pod wpływem Rzymu tak samo jak Skandynawowie czy Słowianie pod wpływem cywilizowanej chrześcijańskiej Europy.
Taka moja mała hipoteza – w pewnym sensie Rzymianie tworząc systemu państw klienckich w limesie mogli sami ukręcić sznur na swoją szyję.
Najpierw Rzymianie sami wybierają wodzów plemion i potem bombardują ich dotacjami, żeby zamiast chaotycznego zbitku maciupkich plemion mieć kilka dużych związków plemiennych uzależnionych od nich, z którymi łatwiej się dogadać, handlować z nimi i ściągnąć od nich najemników, na granicy mamy większą stabilność itd. Te skonsolidowane plemiona z pogranicza dzięki środkom płynącym z Rzymu stają się silniejsze i ekspandują w głąb barbaricum i tym wymuszają podobną konsolidację plemion mieszkających dalej od pogranicza na Renie i Dunaju. Dalej plemiona z głębi zaczynają ekspandować na te z pogranicza bo chcą zająć ich dogodne miejsce w sąsiedztwie Rzymian. Mamy zatem na pograniczu i dalej coraz bardziej konsolidujące się i jednocześnie militaryzujące się związki plemienne. Jednocześnie cały czas w ten kocioł ładowane są środki z Rzymu (w formie dotacji, handlu, łupów z wypraw, zapłaty dla najemników itd.) co tylko nakręca ten proces coraz bardziej.
Wszystko to imploduje podczas wojen markomańskich i postępuje coraz dalej podczas kryzysu III wieku i kończy się wędrówką ludów.
Jeśli część Skandynawów w epoce wikingów dochodziła do wniosku, że wojaczka jest całkiem atrakcyjną alternatywną drogą kariery zawodowej dla tyrania na polu to podejrzewam, że podobne wnioski mogli wyciągać germanowie kilka stuleci wcześniej. Tworzą się zatem militaryzujące się związki plemienne, które na zmianę raz walczą z rzymianami a innym razem dla rzymian jako najemnicy (przy okazji samemu ucząc się rzymskiego sposobu walki). Te związki coraz bardziej się konsolidują i coraz lepiej się organizują, aż wreszcie rzymianie orientują się pewnego dnia, że na terenie cesarstwa grasuje wielotysięczna chorda zaprawionych w boju, kipiących wręcz z nienawiści do wszystkiego co rzymskie wizygotów i nie bardzo mogą cokolwiek na to poradzić, bo jest ich za dużo i chwilę wcześniej wycięli ich armię pod Adrianopolem.
Zasadnicza różnica w tych epokach jest taka, że pomiędzy VIII-XII wiekiem europa wychodziła z ciemnych wieków i epoka inwazji wikingów powoli wygasała, a w wiekach II-VI europa właśnie w nie wkraczała i ten chaos zamiast wygasać tylko się coraz bardziej rozkręcał.
Spisane też zostały rękami chrześcijańskiego uczonego.
Zwłaszcza, że nasi przodkowie nie szczędzili sił, żeby Wieletów pozabijać.
Tyle, że wszystko wskazuje na to, że Wizygoci wcale nie nienawidzili Rzymian i wszystkiego, co rzymskie. Raczej mieli powody, by być zawiedzeni postawą Rzymian.
Ale faktem jest, że to Rzymianie ich stworzyli. Prawdopodobnie tylko po to wyruszyli na tereny nad Morzem Czarnym, by być bliżej rzymskich ośrodków handlowych.
Zapomniałeś o głównym czynniku jakim były chińskie dealerki.
A widzę pewne podobieństwo z opisywanymi przez ciebie wikingami, a iberyjskimi conkwistadoro-kupcami, przynajmniej do czasu centralizacji o której też pisałeś.
Pisałem o konkwistadorach?
Ale pewnie tak, zrobiło się niebezpiecznie, to bardziej, niż rabować opłacało się handlować.
I tak. Narkotyki były kluczowe w obydwu przypadkach.