2019 – podsumowanie roku frustracji i epickich czynów:

Już w roku 2018 widać było, że 2019 nie będzie czasem, gdy moje życie się odmieni. Przeciwnie: będzie okresem ciężkiej pracy i oczekiwania na to, aż zasiane ziarno wyda owoce. I takim niestety był. Moje życie nie posunęło się nadmiernie do przodu, jednakże trudno powiedzieć, by rok ten był zmarnowany. Kilka rzeczy udało mi się bowiem osiągnąć.

Praca:

Jak co roku zaczynam ten wpis narzekaniem na pracę i współpracowników. W roku 2018 odeszło od nas troje najciężej pracujących ludzi. W tym roku kolejnej panience nie przedłużono umowy, a jedna osoba odeszła na emeryturę.

Na to miejsce przyjęto… Ech, szkoda o tym nawet gadać…

Szczyt (choć słowo „czubek” może lepiej pasuje) wszystkiego stanowił 50-letni foliarz z wyrokami, wielokrotnie kierowany przez prokuraturę na przymusowe leczenie psychiatryczne, który pił na ekspozycji…

Inne źródła dochodów:

Zachowywały się w sposób taki, jak przewidywałem. Naszła na siebie wojna handlowa Trumpa z Chinami oraz okres bez dużych premier w polskim gamedevie, czyli moje zyski z nich nie imponowały. Na szczęście działał tutaj efekt skali.

Jeszcze z pięć lat takiego nieimponowania, a będę mógł sam sobie płacić ZUS i ubezpieczenie medyczne.

Na szczęście to, co ciekawe dopiero przed nami. Na przykład w najbliższych dniach rozstrzygnie się sytuacja z Platige Image, aczkolwiek coś czuję, że nie była to najlepsza inwestycja.

Idzie też Cyberpunk 2077. Ten sprawi, że będę żyć w ciekawych czasach.

Fotografie:

Kolejne źródło frustracji…

W tym roku zwiększyłem portfel zdjęć o 100 procent. Niestety wiązało się to ze wzrostem mojego dochodu o zaledwie 20 procent.

Biorąc pod uwagę, że niektóre, występujące w moim regionie rośliny nawet i 60 procent zdjęć obecnych w bazie zawdzięczają mojej osobie należy uznać, że po prostu zaspokajam już światowy popyt. W zasadzie widzę trzy rozwiązania:

  • przeprowadzić się

  • robić lepsze zdjęcia

  • zmienić tematykę

Pierwsze nie wchodzi w grę. Drugie wymagałoby lepszego aparatu fotograficznego, najlepiej z zestawem szkieł, a to nie jest wydatek, jaki można podjąć lekką ręką. Samochód można kupić taniej.

Inna rzecz, że już prawie zarobiłem potrzebną kwotę na zdjęciach. W zasadzie to miałbym ją, gdyby nie to, że poprzedni aparat mi się spalił w sposób wykluczający serwis, więc musiałem kupić nowy na jego miejsce i zbierać od początku.

Zmiana tematyki to druga opcja. Plan na przyszłość to filmiki. Za 15 sekundowe klipy na których baba kroi mięso, albo spuszcza wodę w toalecie dostaje się 18 dolców, jeśli ktoś to kupi. Tak więc nakręciłem już kilka ujęć pływających po rzece kaczek, parzącej się herbaty i monet wrzucanych do automatu… W styczniu to wyślę i zobaczymy, jakie będą efekty.

Na razie nie ma tego wiele, bo światło jest złe (w pogodny, letni dzień jest około 100.000 luksów światła, w pochmurny jesienno-zimowy: 50 do 100).

Blog:

Po tym, jak History zabiło oglądalność The Vikings wprowadzając coraz więcej i więcej głupot statystyki na blogu mi siadły. Trudno się temu dziwić: w roku 2018 sam wpis Ragnar Lodbrok i rodzina – postacie historyczne odpowiadał około 5 procent wejść. Odpływ mody na Wikingów, wraz z wysokim kursem dolara (który zabił wyświetlalność Jak kupować na Amazon.com, odpowiedzialny za kolejne 5 procent rezultatów) spowodował, że rok kończę z wynikiem o 15 procent (inne moje konie pociągowe, oparte głównie na Wikingach też zdychały) niższym, niż w 2018.

Na szczęście pod koniec roku w sukurs przyszli mi Wiedźmini.

Post W sumie to rozumiem czemu Sapkowski pije bije wszelkie rekordy. Widziałem nawet jego tłumaczenia na Redditcie i 4chanie.

Pisarstwo:

Tutaj trudno coś powiedzieć, żeby nie naruszyć tajemnicy biznesowej i nie zaszkodzić sobie w ten sposób.

Gambit mocy”, wyprzedał się i obecnie dostać go można tylko w drugim obiegu. Na razie nic nie wskazuje na to, by miało mieć miejsce drugie wydanie, albo dalsza część. Choć ja osobiście chętnie bym ją napisał.

Ten, co walczy z potworami” sprzedaje się nie dość, że lepiej, niż „Gambit mocy” to także lepiej, niż po książce, która w zasadzie nie miała żadnej promocji można by się spodziewać. Jednak nadal nie na tyle dobrze, by miało sens wydawać kontynuację.

Wojna sztucerowa” jest w Oficynce. Jeśli wydawnictwu spodoba się książka i będą widzieć sens biznesowy jej wydania, to podejrzewam, że kiedyś trafi do księgarń. Przy czym, nawet, jeśli zajdą te dwie okoliczności, to pamiętać należy, że Oficynka nie jest dużym wydawcą zatrudniającym tabuny osób i mającym nieskończone budżety. Tak więc proces wydawniczy pewnie znów potrwa kilka lat, a książka trafi na rynek z bardzo nikłym wsparciem marketingowym.

Ale co zrobię?

Jeszcze pięć lat takiego frustrowania się na giełdzie, jak w tym roku i stać mnie będzie, żeby puszczać selfy i płacić agencjom reklamowym za ich promowanie.

Mroczny wojownik” okazał się projektem nieudanym. Jak pisałem: wychodzi z tego coś, co mógłby napisać Terry Goodkin albo Terry Brooks, a nie są to autorzy, którzy piszą takie książki, jakie ja bym chciał pisać. Ja chciałbym być drugim Zelaznym, Pratchettem lub Butcherem (bo z Tolkienem czy Sapkowskim nigdy nie będę mógł się równać). Co więcej: nie wiem, jak to przeskoczyć. Tak więc zdecydowałem zająć się innym projektem.

I w zasadzie tyle mogę powiedzieć.

Książki i kupka wstydu:

W tym roku przeczytałem 66 książek oraz kilka podręczników do RPG. Mimo tego wyniku moja kupka wstydu zmniejszyła się tylko minimalnie. Obecnie jest nań 29 pozycji (wobec stanu 34 na 1 stycznia 2019), jednakże w znacznej mierze są to inne tytuły niż w zeszłym roku. Obecnie blisko połowa to książki, które udało mi się okazyjnie kupić przy różnych okazjach, najczęściej takie, które i tak miałem zakolejkowane do kupienia. Co więcej: praktycznie wybiłem już zbiór książek anglojęzycznych. Obecnie zostały mi już tylko pozycje Erika Flinta, niestety o łącznym wagomiarze grubo powyżej 3.000 stron…

Taki stan rzeczy nie utrzyma się jednak długo. Krótko po tym, jak opublikuje ten post zamawiam bowiem kolejną paczkę z Amazon.com. W rezultacie więc na moją kupkę wstydu trafią między innymi Trzy Klasyki Tolkiena w wersji oryginalnej.

Niemniej jednak, jeśli utrzymam obecne tempo lektury w grudniu 2021 kupka wstydu powinna przestać istnieć.

Zjadłem paprykę habanero:

Przejdźmy do czynów epickich.

Jednym z moich największych dokonań było to, że zjadłem w całości paprykę habanero. A nie każdy to potrafi.

Smakowała jak tektura namoczona w gazie pieprzowym.

Jura Krakowsko-Częstochowska:

Ogólnie to plany wycieczkowe z minionego roku nie zostały zrealizowane, udało mi się wykonać ledwie połowę. Na przeszkodzie stanęły mi problemy zdrowotne (patrz kilka punktów niżej). Udało mi się jednak zrealizować główny zamiar: przejechać całą Jurę Krakowsko-Częstochowską rowerem (aczkolwiek nie dotarłem do Olsztyna).

No, prawie całą.

Na wysokości miejscowości Postęp wjechałem bowiem na poboczu na szkło, które przecięło mi oponę i ostatnie 40 kilometrów musiałem nieść rower. Pominąłem więc Biskupice i Olsztyn, skierowałem się natomiast prosto na Częstochowę.

Kiedyś będę musiał więc dokończyć plan.

No, ale 160 kilometrów, częściowo piechotą to niezły wyczyn.

Marzy mi się Green Velo, wielki rowerowy szlak wschodni (2071 kilometrów, o 40 więcej niż z Bag End do Góry Przeznaczenia), ale to pewnie nie w tym życiu.

Wrocław:

Wycieczka do Wrocławia i tamtejszego ogrodu zoologicznego była kolejnym z najbardziej epickich wydarzeń mijającego roku.

W zasadzie to do Wrocka jechałem głównie po to, żeby dooglądać to miasto. Kusiły mnie w szczególności Ogrody Japońskie, gdzie ostatecznie nie poszedłem. Do zoo natomiast w ogóle nie planowałem się wybierać.

Na szczęście Celina, Szaman i Tilk przekonali mnie, żebym zmienił decyzję.

I słusznie uczynili.

Wrocławski Ogród Zoologiczny był drugą, najbardziej niesamowitą rzeczą, jaką widziałem w życiu (no niestety, Wenecji nie przebije). Jest gigantyczny. Spędziliśmy w nim cały dzień, a zdołaliśmy zobaczyć tylko jego połowę.

Ogólnie już same wybiegi robią wrażenie. Widzieliśmy więc leniwe lwy, przebiegłe wilki, śpiącego niedźwiedzia i rysia, mistrza kamuflażu (no dobra, tego ostatniego nie widzieliśmy), lemury, akwaria, nietoperze. Dobre wrażenie robi też odrarium, poświęcone przyrodzie Odry (z tą niesamowitą wydrą w środku), dział owadów i te niezwykłe motylki…

Wszystko to blednie jednak wobec afrykanarium. Wchodzi, idziesz takimi jakby korytarzami, a obok ciebie pływają ryby: płaszczki, drobnica, rekiny i żółwie morskie. Potem wychodzi się na ląd, pod tobą są hipopotamy i manaty, obok ciebie: drzewa z Czarnego Lądu, nad tobą, w wielkiej przestrzeni latają ptaki. Potem znowu pod ziemię i za szkłem masz hipcie. Potem znów na powierzchnię. A potem znowu korytarzami z życiem oceanicznym.

Powiem wprost: warto tam iść. Nawet, jeśli za bilet trzeba by zapłacić z 200 złotych.

Trzeba będzie kiedyś wrócić i zobaczyć drugie pół.

Ale nie w tym roku.

O ile pamiętam, dwa lata temu obiecałem Eire pojechać do Łodzi.

Spotkałem polski łazik marsjański:

Jest bardzo dobrze wychowany, ale trochę małomówny.

Łazi w bardzo dostojny sposób.

Uraz sportowy i operacja:

Gdyby ktoś cofnął się w czasie i mi o tym opowiedział, to nie uwierzyłbym.

Co więcej nabawiłem się go w żenujących okolicznościach, wskutek niezdrowego życia.

W lutym zeszłego roku jechałem rowerem do Biedronki po colę. Opuściłem podwórko i będąc już na jezdni postanowiłem przygazować. Nie trafiłem nogą w pedał, z całej siły przywaliłem nią w asfalt, podniosło mnie, wyleciałem przez kierownicę, podarłem spodnie i nabiłem sobie krwiak.

Krwiak długo nie schodził.

Bardzo długo.

Co więcej w lipcu noga zaczęła mnie boleć i koniec końców zesztywniała, nie zginając się.

Poszedłem do lekarza pierwszego kontaktu, ortopedy i innego ortopedy prywatnie (bo ortopeda państwowy zwymyślał mnie, że mu głowę zawracam).

Jak się okazało: w miejscu, gdzie miałem krwiaka utworzył się tak zwany ganglion czyli puste miejsce wypełnione płynem lub galaretą. Zależnie od humoru to rosło lub się kurczyło. A, że było w bardzo pechowym miejscu, gdzie uciskało na nerw, to gdy rosło, noga przestawała się zginać.

Skierowali mnie do szpitala, wzięli mnie na stół i mi to wycięli.

Obecnie jest wszystko dobrze.

Mam nowy super-internet!

Po latach użerania się z internetem 8mb/s wreszcie dotarła na moją ulicę cywilizacja i światłowód z siecią. Teraz mam 600mb/s.

Jest poprawa.

Kiedyś, żeby zainstalować Wiedźmina musiałem zostawiać włączony komputer na noc i jak wróciłem z pracy mogłem grać.

Dziś wystarczy, że wyjdę herbatę zrobić.

Teraz problemem są wolne serwery Shutterstocka, a nie moja sieć.

Gra roku:

Niewątpliwie grą roku 2019 będzie dla mnie Magic: Arena.

Otwartą betę wyżej wymienionego tytułu powitałem z radością, pomny miłych wspomnień z Magic: Duel. I nie powiem, grało się fajnie. Przychodziłem z pracy, odpalałem na 20-30 minut i było ok.

Niemniej jednak im dłużej to trwało, tym bardziej czułem się sfrustrowany.

Koniec końców dała o sobie znać pewna tendencja: zbieram dobre karty, zaczynam wygrywać, zdobywam Mythica. Wychodzi nowy dodatek, zaczynam przegrywać, zbieram dobre karty przez miesiąc, zdobywam Mythica, wchodzą nowe karty…

Wyszło na to, że bez wydawania co kwartał 200-300 złotych skazany jestem na ciągłe ciułanie.

Co więcej, mam wrażenie, że WotC bardzo wspiera określone archetypy talii. Przeszkadzało mi, że ciągle gram z tymi samymi deckami, a gdy wychodzi nowy dodatek, to zawsze jest w nim masa kart, jakby stworzonych dla najpopularniejszych archetypów.

Ogólnie: Arena wyleczyła mnie z karcianek online na długo.

Tradycyjna gra roku:

Na tytuł ten zasługiwać powinna 5 edycja Dungeons and Dragons, przynajmniej jak dotychczas pod wieloma względami najlepsza edycja systemu.

Główne jej zalety to przede wszystkim prostsze, mniej skomplikowane zasady. I jaśniejsza wizja tego, czym gra chce być.

Jednak tak ogólnie, to nie ma rewolucji. Raczej korekty, usprawniające grę. Doświadczenie jest bardzo podobne (jednak minus milion tabelek do pamiętania).

Książka roku:

Mimo wszystkich wad będzie to Tworzenie gier: podstawy.

Jak już chyba pisałem, bywa tak, że nie potrafię prawidłowo umiejscowić jakiejś lektury, jako dobrą lub złą. Dotyczy to zwłaszcza tematów, co do których jestem mało oczytany (np. kiedyś bardzo podobały mi się poradniki biznesowe Kyosakiego). W wypadku tego tytułu główna krytyka polega na tym, że dotyczy on rzeczy podstawowych i tłumaczy wiele rzeczy tak, jak dla kogoś, kto w życiu gry komputerowej nie widział (np. co to jest gra strategiczna, zręcznościowa etc.), z czym trudno mi się zgodzić (jeśli coś ma być podręcznikiem, to w zasadzie wymaga się, by było pisane jak dla totalnego laika.

Mi osobiście książka dostarczyła bardzo dużo idei. Oraz zachęciła do dalszych badań.

Była to stanowczo najbardziej stymulująca intelektualnie lektura zeszłego roku.

Zakup roku:

Po tym jak rozciąłem oponę na Jurze gość ze sklepu rowerowego namówił mnie na nabycie opon Vittoria Saguarto 26, wzmocnionych kevlarem i plecionką z drutu (serio). Tego nie da się przeciąć nawet nożem. Wziąłem też bieżnik do jazdy po trudnym terenie, bo wcześniejsze, do jazdy po szosach nie sprawdziły się za dobrze (przeznaczone są do jazdy po dobrej nawierzchni… a powiedzmy sobie szczerze: jeśli na amortyzatorze po jeździe ulicami mam 20 centymetrowe ślady smaru, to znaczy, że nawierzchnia nie jest dobra).

Rowerem obecnie jeździ się jak czołgiem.

Za to radzi sobie on teraz z trasami, którym wcześniej nie dawałem rady. Błoto. Żwir. Piasek. Kamienie. Wystające z jezdni druty. Szkło po libacjach. Nic już nie jest mi straszne.

Jednak to nie on był zakupem roku. Była nim kurtka przecideszczowa Arpenaz 300 Rain 3

(czarna) z Decathlona. W kwietniu jechałem w tej kurtce przy 20 stopniach ciepła, trzy razy złapany przez burzę i raz przez grad. W maju, na Jurze jechałem przez cały dzień w deszczu. W grudniu przeszedłem w niej 20 kilometrów niebieskim szlakiem za miastem, przez śnieg i przy mrozie. Trzeci dzień mnie nogi bolą (parszywie się idzie nawet po małym śniegu).

I ani razu nie zmokłem, nie zmarzłem ani się nie zgrzałem.

Plany:

Fajnie (przynajmniej dla mnie) byłoby pojechać do Przemyśla na rowerze. Kolejne 160 kilometrów, aczkolwiek jest to dość hardkorowa wycieczka. Po drodze są upadające wsie rodem z horrorów o ludziach, którym zepsuł się samochód na odludziu oraz wilki i niedźwiedzie (których boję się dużo mniej, w Polsce jest może ze 200 niedźwiedzi, czyli tyle, ilu meneli w przeciętnej, bieszczadzkiej wiosce). Niezłym pomysłem byłoby też pojechać do Sandomierza, Iłży i Krzyżtoporu, obejrzeć tamtejsze zamki, ale to pewnie na jesieni. Nie mam zdjęć wrzosów, a tam mają siedliska borowe, więc sami rozumiecie.

Prócz tego, co oczywiste: Targi Książki oraz Lublin.

Przyjemnie byłoby obejrzeć drugie pół ogrodu zoologicznego, ale to pewnie nie w tym roku. Obiecałem bowiem już chyba dwa lata temu Eire, że pojadę do Łodzi, na tamtejsze radioaktywne ruiny.

Prócz tego to co…

Z gier bez prądu mam odłożone pieniądze na Warhammera 4 ed, kupię pewnie też co najmniej dodatek o Forgotter Realms do DeDeków oraz być może Klanarchię. Z tych z prądem kusi mnie Sekiro i na pewno Cyberpunk 2077, choć nie wiem, czy koniecznie w dniu premiery.

Robię researsh do kolejnej książki, ale może „robię” to zbyt mocne słowo.

Prawie na pewno kupię drona, ale będzie to raczej jakieś januszware, którego nie żal mi będzie rozbić ucząc się latania. Myślałem też o kamerze GoPro do roweru.

Syn kolegi zaczął bawić się programem o nazwie BandiCam i nagrywać relację z gier. Może to ma jakiś sens? Tylko przydałoby się mieć jakąś sensowną kamerę do komputera.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Offtopic i oznaczony tagami , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

4 odpowiedzi na „2019 – podsumowanie roku frustracji i epickich czynów:

  1. Lurker pisze:

    1

    Na szczęście pod koniec roku w sukurs przyszli mi Wiedźmini

    Ponoć za rok możesz spodziewać się powtórki. W ramach działań prewencyjnych, zmierzających do uratowania bloga, powinieneś więc natrzaskać teraz tekstów o Wiedźminie jako takim.
    Nie o Sapkowskim, dlaczego pije, itd.
    Ale konkretnie o serialu. O różnicach między serialem, a książką. O różnicach między serialem, a grami. O różnicach między polskim serialem, a tym Netflixowym. O przewidywanej ilości sezonów. O przewidywaniach na drugi sezon. O przewidywaniach na trzeci sezon. Na piąty i dziesiąty. O tym, dlaczego warto oglądać. O tym, dlaczego nie warto oglądać. O tym, jaki ten serial wspaniały. O tym, jaki ten serial okropny. O tym, jaki dobry miał casting. O tym, jaki chybiony miał casting. Itd.
    Za rok będziesz miał z tych wpisów mnóstwo wejść. 😉

    2

    „Ten, co walczy z potworami” sprzedaje się nie dość, że lepiej, niż „Gambit mocy” to także lepiej, niż po książce, która w zasadzie nie miała żadnej promocji można by się spodziewać. Jednak nadal nie na tyle dobrze, by miało sens wydawać kontynuację

    Raczej nie powiedziałbym, że ta książka nie miała żadnej promocji. Najpierw opisem settingu, a potem nawet fragmentami samej książki, promowałeś ją jeszcze na Polterze. I na jakimś innym serwisie, chyba z opowiadaniami, również widziałem jej fragmenty – inne, niż na Polterze.
    Potem tutaj umieściłeś kilka opowiadanek w ramach przypomnienia o projekcie.

    Więc wydaje mi się, że przynajmniej ci, których zainteresowałeś tym swoim pomysłem 40:1 ileś tam lat wcześniej, można rzec, iż wręcz „wyczekiwali” na tą pozycję od lat.
    Więc twoją robotą było już jedynie ogłosić tutaj, że w końcu ją wydajesz.

    Czy twoje wcześniejsze pozycje miały choćby i taką promocję?

    3

    To w końcu tego całego Mrocznego Wojownika jedynie odłożyłeś (i wrócisz do niego za jakieś, choćby i np. dziesięć lat), czy definitywnie sobie odpuściłeś?

    4

    Robię researsh do kolejnej książki, ale może „robię” to zbyt mocne słowo

    Fantasy czy science fiction?

    Czy może książka kucharska?

    Możesz coś więcej powiedzieć?

    P.S.

    Zaciekawiła mnie ta kurtka, którą tutaj chwalisz.
    Dzięki, że podzieliłeś się tą informacją z nami.

  2. slanngada pisze:

    Akurat lepiej niż Żelazny to pewnie już piszesz. Więc wiesz.
    A ogrodu ci zazdroszczę,byłem tam 15 lat temu i było gites. Tak blisko i tak daleko…

  3. Lurker pisze:

    Zegarmistrzu – taka ciekawostka.

    https://lubimyczytac.pl/aktualnosci/13323/rozwija-sie-stowarzyszenie-unia-literacka-rozmawiamy-z-prezesem-organizacji-jackiem-dehnelem

    Do stowarzyszenia mogą dołączać kolejne osoby, pod warunkiem że mają wartościowy dorobek literacki (np. wydane drukiem dwie książki) i rekomendacje dwóch członków Unii.

    Pomimo, iż nie należysz do jakże zacnego grona cierpiących wanna-be twórców, którzy do tworzenia potrzebują specjalnego azylu, a i od zawsze łączysz pracę na normalnym etacie z pracą twórczą (i nie tylko taką zresztą) – to w przeciwieństwie do zapewne wielu jakże natchnionych literatów – w sumie łapałbyś się z tymi dwiema wydanymi drukiem książkami. I to nie-selfami! – a w normalnym wydawnictwie (pomimo, że w sumie nic o takim obostrzeniu tutaj nie pisze).

    Więc mam takie pytanko – byłbyś zainteresowany takowym członkostwem?

    • Sorki za późną odpowiedź, ale miałem bardzo ciężki tydzień.

      Od jakiegoś czasu mam mocne postanowienie znalezienia sobie jakiegoś związku pisarzy, czy czegoś takiego. Przynależność do takich organizacji często bowiem wiąże się z różnymi benefitami.

      Tak więc pewnie im się przyjrzę dokładniej.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s