A może to wydawcy sami są winni niskiemu czytelnictwu?

Na początku października Biblioteka Narodowa, jak co kilka lat, opublikowała badania czytelnictwa w Polsce. Początkowo zignorowałem ten fakt, bowiem miałem na głowie inne problemy (kolano), tym bardziej, że sytuacja jest taka, jak od wielu lat: jest źle, ale gorzej raczej być już nie może.

Niemniej jednak ostatnio zacząłem się nad tym zastanawiać. I przychodzi mi do głowy pewna heretycka myśl:

A może Polacy nie czytają książek nie dlatego, że są głupi, nie mają gustu lub zainteresowań?

Może przyczyna jest taka, że te te książki, które nam wydawcy próbują sprzedawać są kiepskie?

Ja nie mam wysokich wymagań:

Zacznijmy od jednego: ja nie mam wysokich wymagań co do rozrywki. Nie wymagam, by każda książka, jaka wpadnie mi w ręce była dziełem na miarę „Ulisesa” Jamesa Joyce’a, bowiem (powiedzmy sobie szczerze) ja takich książek nie czytam. Przeciwnie: moje gusta są proste jak budowa cepa oraz płytkie, jak kałuża.

Dla mnie przykłady dobrej fabuły to XCOM: Enemy Unknown z jego opowieścią o odkrywaniu tajemnic i sekretów oraz niezłomnych żołnierzach i naukowcach, głowiących się w obliczu największej zagadki w historii ludzkości. Buddy Show o przyjaźni, poświęceniu i odwadze w obliczu zła zwany jako Mortal Kombat (2011). Gry od Klei Entertaiment z ich niepokojącymi, pozostającymi w domyśle morałami i atmosferą stopniowego odchodzenia od zmysłów, czy wreszcie Doom (2016) i jego nienarzucająca się archeologiczna, zakryta intryga, którą gracz musi odnaleźć. Wreszcie Wiedźmin 3 z jego wielowątkowością i ciężarem podejmowanych decyzji, albo budowana przez gracza historia z This War of Mine.

To nie są jakieś wyszukane tytuły, do których zrozumienia potrzeba licencjatu z filozofii, tylko zwykła, komercyjna papka.

I to ustalmy za pewien punkt odniesienia.

Książki: Deklaracje vs. Rzeczywistość:

Mam nadzieję, że to tylko durny mem, a nie prawdziwa kampania promująca czytelnictwo.

Czytanie książek, przynajmniej na poziomie deklaracji jest rozrywką intelektualną, rozwijającą umysłowo oraz poniekąd snobistyczną. Do pewnego stopnia jest to prawdą i jest wiele książek, których lektura odmieniła albo wręcz przewróciła do góry nogami moje życie (przy czym najczęściej były to poradniki).

Z drugiej strony:

W tej chwili chyba najbardziej reklamowaną twórczością w Polsce są książki Remigiusza Mroza. Posiadają one ogromny, jak na nasz rynek wydawniczy budżet marketingowy. Jednocześnie jest to pisarz, o którego twórczości nie mam najwyższego mniemania. Są to pisane raczej prostym językiem kryminały, o bazie wiedzowej na poziomie liceum, schematycznych postaciach, z drętwo napisanymi dialogami oraz z niezbyt zawiłych fabułach, w których autor mimo to się nierzadko gubi. Zabiegów w rodzaju podszywania się pod Skandynawa, bo skandynawskie kryminały są obecnie modne nie skomentuje.

Jest to więc całkowite zaprzeczenie deklaracji.

A Remigiusz Mróz, mimo że w kilu miejscach stanowi przypadek szczególny jest tylko jednym z wielu. Prócz niego mamy całe tony literatury dla kucharek reprezentującej mniej-więcej ten sam poziom literacki, masy pseudointelektualnych książeczek polegających tylko i wyłącznie na powtarzaniu frazesów, jak twórczość Pablo Coello, czy cały gatunek książek celebryckich, gdzie ghostwritterzy piszą książki dla pań i panów, których jedynym życiowym dokonaniem jest to, że pokazały się w TVN.

Całości obrazu dzieła adeptów pisarstwa kreatywnego. Ludzi, którzy na pamięć nauczyli się metody płatka śniegu, trzydziestu sześciu sytuacji dramatycznych, wszystkich etapów podróży bohatera i (jeśli kurs, który wykupili był z tych lepszych), dwadzieścia sześć pytań Steve Metzego z „Building Character: Analysis”. A potem piszą książki wypełniając tabelki tekstem.

Na zachodzie pod tym względem jest jeszcze gorzej. Wydawcy często wykorzystują oprogramowanie, które ocenia książkę, zanim zajmie się nią redaktor. Ocenia ono zasób słów, czy (i jak często) używane są zdania wielokrotnie złożone, jakim posługuje się pisarz oraz to, jak często padają terminy rzadkie, egzotyczne i mało zrozumiałe. Jeśli autor posługuje się zbyt bogatym językiem, to bardzo źle dla niego.

Książki wyprofilowane do osób, które ani nie potrafią, ani nie lubią czytać mogą wydawać się czymś egzotycznym. Ale niestety taka jest rzeczywistość dużej części literatury rozrywkowej.

Oczywiście, jest całkiem sporo dobrych książek, a przynajmniej cały czas udaje mi się coś niecoś wyłowić.

Jednak fakt, że największe budżety marketingowe wydawane są na reklamę tytułów, które pod względem warsztatu literackiego są raczej kiepskie, w połączeniu z faktem, że wydawcy bynajmniej nie wydają się zainteresowani wyławianiem bardziej utalentowanych twórców, wskazuje na jedno. W ich przekonaniu to takich książek pragną czytelnicy.

Tak więc stawia się raczej na podaż tychże.

Porównywanie gier do książek może wydać się herezją:

Neuropsycholog i projektant gier Marc LeBlanck (współpracował między innymi przy Ultima Underworld, System Shock czy Thief) stworzył swego czasu listę ośmiu sposobów, na jakie gry nas bawią. Sposoby te to:

  • Sensation: gra jako zmysłowe doświadczenie. Gra wyzwala w graczu emocję poprzez dźwięk, grafikę, ruchy kontrolera etc. Przykład: Dance Dance Revolution.

  • Fantasy: czasem nazywana „eskapizmem”. Gra zabiera gracza do innego, wyobrażonego świata, gdzie może wcielić się w innego, wyobrażonego człowieka. Przykład: Final Fantasy.

  • Narrative: gra jako drama. Przyjemność płynie z opowiadanej historii. Przykład: The Walking Dead.

  • Challenge: gra jako tor przeszkód. Gra bawi poprzez pokonywanie wyzwań. Przykład: XCOM.

  • Fellowship: gra jako spotkanie towarzyskie. Przyjemność polega na wspólnym spotkaniu z innymi graczami i uczestnictwie w większym wydarzeniu. Przykład: World of Warcraft.

  • Discovery: gra jako niepoznane terytorium. Przyjemność płynie z eksploracji otoczenia, w jakie został przeniesiony gracz. Przykład: Assasin’s Creed.

  • Expression: gra jako samoodkrywanie się. Bawi poprzez udzielanie graczowi możliwości samoekspresji w fikcyjnych świecie. Przykład: Minecraft.

  • Submission: gra jako zjadacz czasu. Głównym elementem jest farming i grinding. Bawi poprzez możliwość oderwania się od rzeczywistości i zamknięcia się w magicznym kręgu oraz wykonywanie powtarzalnych czynności w kontrolowanym środowisku. Przykład: Farmville.

Ja osobiście dodałbym jeszcze jedną kategorię:

  • Learning: gra bawi zaspokajając naszą ciekawość wiedzy o świecie i dostarczając nam nowych wiadomości. Przykład: Mega Aquarium.

Pomysł ten motywuje w prosty sposób: są całe stacje telewizyjne, które produkują głównie filmy edukacyjne (np. National Geographic). Ktoś to ogląda i go to cieszy. Oczywiście LeBlanck jest Anglosasem. Dla nich nie ma „przyjemne z pożytecznym”. Dla nich między tymi rzeczami zionie głęboka przepaść.

Jeśli się przyjrzymy zauważymy jedną rzecz: gry dostarczają nam przyjemności z bardzo podobnego spektrum, co książki. Jeśli już, to książki, nie gry dostarczają nam uboższego doświadczenia. Lektura bowiem rzadko bywa wyzwaniem (a jeśli już, to raczej jest to jej wadą, nie zaletą), inaczej działa też w jej przypadku sensation (aczkolwiek istnieją np. książki z obrazkami), nigdy nie jest spotkaniem towarzyskim, a raczej aktem samotnym i bardzo rzadko pozwala nam na ekspresję własną. Pozostałe pięć (czy sześć) punktów jest takie samo.

Punkt ósmy natomiast tłumaczy bardzo, bardzo dużo zjawisk, które mają miejsce na rynku książki. Na przykład: kto i dlaczego czyta „Zmierzch”.

Oba hobby są równie wymagające. Jedno i drugie wymagają ogromnej uwagi i skupienia. Wymagają dużo czasu (pokonanie 550 stronicowej książki to 9-18 godzin, ukończenie gry również zajmuje średnio 10-20 godzin). Pochłaniają podobne sumy pieniędzy: zarówno gry, jak i książki mogą kosztować powyżej 200 złotych, ale inne gry i książki można dostać dużo taniej, a nawet za darmo…

W gry komputerowe regularnie gra 42 procent społeczeństwa.

Książki regularnie czyta około 10 procent społeczeństwa.

To jednak gry są bogatsze w eksperymenty:

O świecie gier komputerowych można powiedzieć wiele złego, podobnie jak o ich wydawcach.

Niemniej jednak nie można zaprzeczyć, że, przynajmniej w zakresie formy gry cały czas szukają nowych dróg. I nawet w wypadku serii, którym zarzuca się stagnację, jak Fifa porównanie wersji obecnej jak i tej sprzed 10 lat dobitnie pokazuje, że są to jednak zupełnie inne tytuły.

W ciągu ostatnich 10 lat nastąpił też prawdziwy przełom w sposobach opowiadania historii. I w zasadzie każda gra próbuje jakąś nieść. Od błahych opowieści przygodowych, po scenariusze godne prawdziwych dramatów.

Oczywiście nie wszystkie gry są doskonałe. Mamy więc całą masę bezdusznych, korporacyjnych produkcji, wypranych z prawie wszystkiego emocjonalnego oraz produkcji klasy B, gdzie wyraźnie nikomu nie chciało się wysilać, bo i tak każdy od początku wiedział, że ich produkcja nie będzie sukcesem. A także „małych, niezależnych gier, wyglądających dokładnie tak samo, jak każda inna, mała, niezależna gra”.

Oczywiście istnieją gry, które wyglądają, jakby ktoś wypełniał tabelkę.

Jednak są to wypadki przy pracy. W grach, w odróżnieniu od literatury rozrywkowej nie ma sytuacji, gdy ludzie doszli do wniosku, że w zasadzie to nawet nie tyle nie należy się starać, co wręcz staranie się jest niewskazane.

A niestety w książkach, po asortymencie księgarni oraz najbardziej reklamowanych tytułach widać coś takiego. Dziś nie mamy do czynienia z taką sytuacją, gdy na rynek trafia grafoman, wstrzeliwuje się w nie zajętą przestrzeń lub staje się głośny i odnosi sukces. I pisze najlepiej jak potrafi, czyli raczej kiepsko.

Mamy sytuację, gdy wiele książek pisanych jest z założeniem, że staranie się najlepiej, jak się potrafi w zasadzie jest szkodliwe.

W grach komputerowych jest trochę inaczej. W prawdzie był czas, gdy negowano wartość fabuł, twierdząc, że „pełni taką rolę, jak w filmach porno: niby jakaś jest, ale nie jest ona na pierwszym miejscu”. Był też bardzo długi spór między Ludologiści (ci, co uważają, że na pierwszym planie jest „rozrywka”) vs. Narratologiści (ci, co uważają, że na pierwszym planie jest fabuła). Obecnie spór ten jest martwy, żyje tylko w najbardziej skostniałych strukturach korporacyjnych i na peryferiach fandomów, dowiedziono raczej definitywnie, że nie ma jednego rodzaju „rozrywki”, ludzie są różni i ludzie czerpią ją na różne sposoby.

Natomiast tworzenie gier, które nie mają fabuły, albo mają kiepską fabułę, podobnie jak takich, gdzie fabuła niszczy gameplay po prostu zmniejsza grupę klientów, którzy się nią zainteresują.

Przejdźmy jednak do zakończenia.

Czy to podaż czyni popyt, czy też popyt podaż?

To jest kwestia nad którą mądrzejsi ode mnie ludzie łamią sobie głowy od pokoleń. Czy jest tak, że ludzie kupują to, co im się podepchnie pod nos? Czy raczej tak, że rynek reaguje na potrzeby klientów? Czy też tak, że potrzeby w klientach się tworzy, jak chce trzecia opcja?

Nie będziemy dziś tego rozstrzygać.

Ale co, jeżeli niskie czytelnictwo w Polsce jest pokłosiem tego, że wydawcy (oraz system edukacyjny, bo ten też ma sporo za uszami) wytresowali już klientów do tego stopnia, że ci uznali, że w książkach nie ma czego szukać, bo nie ma szans, by dostarczyły im rozrywki intelektualnej na miarę Dooma czy Mortal Kombat (to nie jest argument ad absurdum, naprawdę uważam, że co najmniej niektóre gry z tych serii miały naprawdę fajne fabuły)?

I zostały dwie kategorie: ludzie, którym taki stan rzeczy odpowiada oraz tacy, którzy mieli szczęście odpowiednio wcześnie trafić na dobre, pasujące do ich gustu książki?

A pozostali uznali, że nie mają czego w książkach szukać?

Ten wpis został opublikowany w kategorii Książki i oznaczony tagami , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

10 odpowiedzi na „A może to wydawcy sami są winni niskiemu czytelnictwu?

  1. DoktorNo pisze:

    Przypominam sobie jak kiedyś doszedłem do wniosku że filmy klasy B (i C) wymarły w powszechnym obiegu ponieważ zostały zastąpione przez gry.

    Z książkami widzę jest podobnie.

  2. VAT23 pisze:

    A może, taka naprawdę straszna i heretycka myśl, tych powodów, źródeł i przyczyn jest… wiele? Po stronie wydawców, po stronie autorów, po stronie czytelników, po stronie działów marketingu, po stronie prawnej, po stronie ekonomicznej, po stronie czynników społecznych i także po stronie czynników historycznych i jeszcze kilkunastu (a może i kilkudziesięciu) „dużych” powodów, które mają swoje kolejne „mniejsze” powody wewnętrzne. I całość tego galimatiasu tworzy wzajemnie się zazębiający mechanizm, napędzający niskie czytelnictwo.
    Ot, taka szalona myśl rodem z teorii spiskowych.

    Odnoszę wrażenie, że coroczny tekst o tym, dlaczego czytelnictwo leży i kwiczy jest takim zapychaczem czasu i miejsca, za każdym razem starannie skupiając się na jednym, jedynym wątku, żeby było o czym pisać za rok. No ale to to już prawdziwa teoria spiskowa, więc jak nic muszę być szalony.

    • Znając tryb pracy instytucji muzealno-bibliotecznych, to pewnie tak jest. Po prostu publikują jakieś badania, żeby było, że coś robią.

      Zwłaszcza, że tak naprawdę te dane są bez sensu. Książki traktowane są po prostu jako książki… Tym czasem horrory i czytanki dla dzieci albo słowniki to w zasadzie totalnie odmienny segment.

  3. VAT23 pisze:

    Zaglądam tu raz na parę miesięcy, zawsze te same pierdolety i użalania się, za każdym razem wywołujące taką samą reakcję. Może więc nie pisz tanich baitów? Bo tym jest tak naprawdę ten blog: stekiem baitów, żeby ktoś ci mógł odpowiadać i z tobą się wykłócać.

    BTW – ciągle czekam na te zapowiedziane szumnie rozkminy o JG i polskim światku RPG. No wiesz, twój ostateczny bait w dziedzinie, w której jesteś goły i wesoły, ale i tak piszesz, bo co innego tak sprowokuje ludzi jak jawna i otwarta ignorancja.

    • Zaglądam tu raz na parę miesięcy, zawsze te same pierdolety i użalania się, za każdym razem wywołujące taką samą reakcję.

      Strasznie mocne słowa jak na kogoś, kto tylko w tym roku napisał ponad 200 komentarzy, a żadnego wartościowego.

      Może więc nie pisz tanich baitów?

      Wiesz, że możesz zablokować wyświetlanie strony? O tak: https://youtu.be/eWelDBIqgwc

      Bo tym jest tak naprawdę ten blog: stekiem baitów, żeby ktoś ci mógł odpowiadać i z tobą się wykłócać.

      Jak widać skutecznym.

      BTW – ciągle czekam na te zapowiedziane szumnie rozkminy o JG i polskim światku RPG. No wiesz, twój ostateczny bait w dziedzinie, w której jesteś goły i wesoły, ale i tak piszesz, bo co innego tak sprowokuje ludzi jak jawna i otwarta ignorancja.

      Dużo nudnej analizy nudnego tematu, tylko po to, żeby wykazać coś, co jest oczywiste i co w zasadzie nikogo nie obchodzi.

      • VAT23 pisze:

        „N-nie no, co ja tam będę pisał, jeszcze wyjdzie, że gówno wiem”
        Sam rzuciłeś wyzwanie i sam nie potrafisz mu sprostać. Brawo.

      • Po pierwsze: to ty je rzuciłeś. Choć akurat to, że zmieniasz zeznania nie jest zaskoczeniem. Po drugie: jest to prawie tak samo nudne, jak twoja osoba.

        Sorry, nie będę rzucał wszystkiego, żeby napisać specjalnie dla Ciebie tekst, który przeczyta 10 osób.

      • Żeby było jasne: kazałeś mi sprawdzić, co w Magii i Mieczy pisali o Warhammerze i ile z tego to teksty mroczne. W tym celu muszę najpierw to wszystko przeczytać. W posiadanych przeze mnie numerach Magii i Miecza jest łącznie 147 tekstów dotyczących Warhammera, zajmujących łącznie 470 stron. Połowa z nich jest formatu A4, połowa upchnięta czcionką 6-8 punktów. Siłą rzeczy to musi zajmować czas, tym bardziej, że większość z tych tekstów to potworna, nic nie wnosząca grafomania.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s