Jest pewne anime, posiadające bardzo ważny status, nie tylko dla polskiego, ale i światowego fandomu. Nazywa się ono „Sailor Moon” i dla wielu osób z mojego pokolenia było pierwszym oraz najważniejszym kontaktem z japońską animacją, od którego to kontaktu wszystko się zaczęło.
Wielu młodych fanów, przyciągniętych legendą próbowało się z nim zmierzyć. I wszyscy polegli.
Zajmiemy się dziś fenomenem „Czarodziejki z Księżyca”, jej kultowości oraz tym, czy jest to rodzaj klasyki, który, będąc młodym fanem anime, warto zgłębiać?
Trochę o naturze „Sailor Moon”:
Podstawowy problem z Czarodziejką z Księżyca polega na tym samym, co z prozą Moorcocka w literaturze fantasy. Otóż: dzieła przełomowe nie zawsze są dobre. I często, po upływie czasu, gdy ich przełomowość zostanie zaadoptowana przez mainstream, trącą myszą…
Nie inaczej jest z tym anime. Tytuł ten opowiadał i grupce dziewcząt, które, dzięki posiadanym magicznym mocom walczą ze złymi siłami zagrażającymi całemu światu. Większość odcinków miała strukturę typu Monster of the Week. Bohaterki poznawały jakąś nową osobę, miał miejsce krótki epizod obyczajowy, po tym atakowały siły zła, które były zwyciężane po krótkiej, acz zazwyczaj żenującej walce.
Co kilka epizodów miały miejsce odcinki fabularne, które posuwały wydarzenia do przodu.
Trochę osadźmy to w epoce:
Nie brzmi to jakoś bardzo porywająco, ale należy zauważyć, że Sailor Moon wyemitowane zostało w czasach, które, przynajmniej w Polsce były zupełnie inną epoką.
Po pierwsze, był to okres, gdy w naszym kraju dostęp do telewizyjnej rozrywki był znacznie niższy, niż obecnie. Nie pamiętam już dokładnie, ale wydaje mi się, że mieliśmy wtedy chyba 4 czy 5 kanałów telewizyjnych (TVP 1, TVP 2, Polsat, Polonia i chyba jakiś drugi kanał związany z Polonią, RTL-7 i TVN otwarto kilka lat później). Wbrew pozorom zwiększało to ich siłę oddziaływania. Dzisiaj, gdy kanałów jest kilka setek po prostu nawet fenomenalne rzeczy giną w szumie informacyjnym.
Po drugie: o ile wyżej wymienione kanały dysponowały dużą ofertą dla młodego widza, tak tak naprawdę, brakowało sensownej oferty dla nastolatków. Większość programów młodzieżowych, czy bo „bajek” czy innych celowana była do widza w wieku 3-12. Wyjątek stanowiły amerykańskie kreskówki takie jak Starcom, GI Joe, He-man, Exosquad, Conan: The Adventurer, Spiderman, Batman, Motomyszy z Marsa, Wojownicze Żółwie Ninja. etc. Te celowały do grupy 10-14. Natomiast grupa 14-18 pozostawała nieobsadzona. Co więcej większość z wymienionych produkcji była bardzo trudna do strawienia przez widza dorosłego.
Co więcej: zdecydowana większość z tych produkcji celowała raczej do chłopców. Bywały produkcje wycelowane do dziewcząt, jak Kucyki Pony, różne kreskówki o Lalce Barbie czy Starla i Jeźdźcy (aczkolwiek ta produkcja była amerykańską odpowiedzią na popularność Czarodziejki Z Księżyca i pojawiła się później niż one) aczkolwiek było ich mniej. Co więcej, nie przypominam sobie, by – za wyjątkiem Starli i Jeźdźców – którakolwiek z nich była emitowana była w którymś z głównych pasm dziecięcych.
Mocne strony Czarodziejki z Księżyca:
Na owe czasy czarodziejka z księżyca miała kilka, przełomowych elementów. Tak więc: bohaterami uczyniono dziewczęta w wieku od 14 do 18 lat, żyjące w naszym świecie i co bardzo ważne: toczące normalne życie oraz mające normalne problemy. W odróżnieniu od Wojowniczych Żółwi Ninja czy Motomyszy Z Marsa, gdzie postacie były w podobnym wieku, bohaterki musiały więc chodzić do szkoły, słuchać się rodziców, uczyć do klasówek, wyjeżdżały na wakacje i tak dalej i tak dalej. Czyniło to je postaciami bliskimi widzowi.
Cechą, która bardzo mocno odróżniała Sailorkę od bajek amerykańskich był brak patosu i dydaktyzmu. W bajkach takich jak Conan the Adventurer, Starcom, Pirates of Dark Water czy Exosquad ten pierwszy obecny jest aż w nadmiarowych ilościach, w efekcie czemu starszemu widzowi trudno osadzić hak niewiary. Przykładowo odcinki nierzadko otwiera narrator, który podjaranym głosem oznajmia, że oto spotkał nas zaszczyt obejrzenia kolejnego, ekscytującego odcinka epickiej serii.
Co więcej ich bohaterowie zachowują się w sposób daleki od prawdziwych ludzi. Zawsze są więc najmądrzejsi, najsprawniejsi, najprzystojniejsi, uprawiają dużo sportów i zdrowo się odżywiają. Działają wyłącznie bezinteresownie, kierując się współczuciem i wewnętrznym poczuciem sprawiedliwi. Ich przeciwnicy odwrotnie: są głupi, brzydcy, mają niskie pobudki i przewracają się o własne nogi. Przez to trudno się z nimi identyfikować. Po prostu każdy musi widzieć, że mimo wszystko nie posiada zręczności cyrkowca, siły kowala, empatii anioła i inteligencji geniusza.
W Sailorce obie strony są znacznie bardziej ludzkie. Wrogowie mają swoje motywacje, inne poza złośliwością. Same bohaterki natomiast nie są aż tak posągowe. W szczególności tytułowa bohaterka, Usagi, jest niedoskonała aż do przesady. Kiepsko się uczy, jest słaba w sportach, wywraca się o własne nogi, często płacze, jest chciwa, nierzadko egoistyczna, leniwa i je zbyt wiele słodyczy.
Co równie ważne: Sailorka mimo wszystko posiadała spójną fabułę, mającą zawiązanie, początek i koniec. Ta była też momentami dość dramatyczna. Postacie odnosiły często obrażenia, a czasem też ginęły (co było dużą nowością). Pojawiały się poważne motywy romantyczne, anime mówiło o miłości, rozłące, tęsknocie, tematach, które inne programy dla młodego widza omijały.
Nie bez znaczenia był też fakt, że bohaterkami uczyniono dziewczęta, których było aż pięć i miały bardzo zróżnicowane charaktery. Z jednej strony, co oczywiste, dzięki temu anime miało dużą siłę oddziaływania na inne dziewczęta, które miały z kim się identyfikować. W tamtych czasach bajki wycelowane do płci pięknej bowiem nie były częste. Owszem, jak pisałem były różne Kucyki Pony i Starle, ale na każdy jeden taki tytuł przypadało pięć Exosquadów i Starcomów.
Exosquadów i Starcomów też nawiasem mówiąc nie było dużo. Serie tego typu trafiały się może raz na pół roku.
Ale wracając do tematu. Co po latach też wydaje się oczywiste, ale wtedy nikt jakoś tego nie zauważył: na chłopców z grupy 14-18 kobiece bohaterki w tym samym wieku też miały dużo większą siłę oddziaływania niż pomnikowi mięśniacy.
Recepcja w tamtych czasach :
Należy zauważyć jedną rzecz: odbiór Czarodziejki z Księżyca w latach 90-tych wcale nie był jednoznaczny. Oczywiście to był fenomen popularności, który zaskoczył wszystkich i zjednał sobie tysiące fanów obojga płci. Jednak na każdego miłośnika Sailor Moon przypadał jeden zajadły wróg serii.
W zasadzie problemy były dwa. Po pierwsze: walki. Walki w Sailor Moon były kiepskie i było to raczej winą zabiegu artystycznego, który się nie udał, niż przypadku.
Walki polegały na tym, że przychodził Zły i albo zmieniał jakichś, losowy przedmiot (np. odkurzacz, nożyczki) w demona, albo też traktował w ten sposób jakiegoś biedaka, w efekcie czego więc bohaterki ganiał np. demoniczny odkurzacz, one wrzeszczały, ciskały w niego różne zaklęcia, ale nic nie działało. Wówczas zjawiał się męski pomagier panienek, rzucał demona różą, wygłaszał jakąś naiwną sekwencję, te zbierały się w sobie i przywalały mu jakimś zaklęciem, które, zależnie od sytuacji: niszczyło go albo uzdrawiało.
Walki te były tak żenujące, że ponad nerwy mojej, podówczas 11 letniej siostry, która w ich trakcie zwykle zmieniała kanał.
Po drugie: bardzo słabym punktem była główna bohaterka: Usagi oraz tej jej fagas Mamoru. Jak pisałem: Sailor Moon zrywała z patosem i doskonałymi postaciami bohaterów, będącym raczej przykładem dydaktycznym, niż ludzkim charakterem, ale jednocześnie robiła to w bardzo niewyważony sposób. W efekcie otrzymywało się postać, która miała masę ludzkich słabości i niewiele ludzkich zalet. Usagi trudno było lubić, bo po prostu była głupia. I płakała z byle powodu.
Mamoru natomiast stanowił płaskiego, nudnego i drętwego męskiego bohatera, w jakich anime obfituje.
Czy będąc młodym fanem warto oglądać Czarodziejkę Z Księżyca?
Obejrzenie kilku odcinków prawdopodobnie nie sprawi, że oczy Wam wypadną, a być może się wciągniecie. Jednak Sailor Moon ma kilka poważnych problemów, które zapewne utrudnią wam seans.
Pomijając to, co już pisałem oraz combo mocno już niedzisiejszej kreski i drewnianej animacji, to do tych należy zaliczyć w pierwszej kolejności narracje monster of the week. Powiedzmy sobie szczerze: to nie jest anime, w którym trzeba śledzić wszystkie odcinki. Pierwszy sezon składa się z 46 epizodów, z czego tak ze 12 to odcinki fabularne, a resztę dziś nazwalibyśmy fillerami. Odcinki te mają bardzo prostą strukturę: bohaterki spotykają jakiegoś nowego znajomego: dajmy na to mechanika samochodowego, rysownika, fryzjerkę i zaprzyjaźniają się z nim. Nagle okazuje się, że Zło wybrało go sobie na ofiarę. Rodzi się konflikt interesów, Zło wzywa demona, bohaterki go pokonują. Kończy się scena obyczajowa. Następny odcinek.
Po drugie: o ile nie ma chyba obecnie anime, które cieszyłoby się tak szaloną popularnością, jak Sailor Moon w latach 90-tych, tak jest wiele może nawet nie lepszych, co bardziej wyspecjalizowanych. Tak więc: są lepsze romanse, lepsze serie akcji, lepsze serie dla dzieci i młodzieży, lepsze serie dla dziewcząt i lepsze serie dla chłopców, chcących na dziewczęta popatrzeć. Te wszystkie potrzeby, które zaspokajała, czy może raczej: kreowała Sailor Moon obecnie są już obstawione.
Tak więc nie spodziewajcie się, że będzie to seans, który wbije Was w siedzenia.
Sailor ma jeszcze dwie rzeczy, które go mocno wyróżniały:
1. Para dziewczyn z tej paczki była parą. Lesbijskie tematy w bajce dla dzieci to było totalne novum.
2. Postaci dorastały wraz z widzem tj. inaczej niz w south parku, który zamroził wiek bohaterów, sailori przechodziły z klasy do klasy, a potem nawet dorastały do roli mam. Główna bohaterka wraz z Mamoru miła chyba nawet córkę.
Zdecydowanie w latach 90tych byłem hejterem tej bajki, moja siostra oglądała to namiętnie.
Mam ponad 30 lat a w podstawowce wychowalem sie na tym anime. Po prostu cudo, ktore zapoczatkowało moją trwającą do dzis fascynację anime, mangą i szerzej japońską kulturą. Na szczęście po latach udało mi się dorwać całą serię wraz z filmami kinowymi i odcinkami specjalnymi na ebay.