Przeczytane: wrzesień 2019: Zelazny, Gaiman i niewiele więcej…

Wrzesień był niestety miesiącem lektury bezowocnej. Mimo szczerych wysiłków udało mi się w nim przeczytać zaledwie cztery pozycje i nadgryźć dwie, przy czym jedną powinienem skończyć w trakcie najbliższego tygodnia.

W pewnej mierze wynika to z faktu, że nie była to lekka lektura, a większość pozycji, z jakimi mierzyłem się w tym miesiącu (i na których poległem) to były raczej spore pozycje. W rezultacie udało mi się pokonać jedynie:

Amber: Pięcioksiąg Merlina:

Ocena: 6/10

Największym problemem tej książki jest fakt, że jej główny bohater, Merlin jest skończonym idiotą. Bo jak można nazwać człowieka, który kilkakrotnie zlekceważył zamach na własne życie? I to taki ewidentny, jak podłożona w mieszkaniu bomba lub strzelający do niego snajper?

I niestety, właśnie ta cecha charakteru głównego bohatera bardzo mocno rzutuje na przebieg całej akcji. Merlin chodzi, ufa ludziom, którym nie powinien, ci go zdradzają, potem jeszcze raz ich spotyka, ci przekonują go, by raz jeszcze im zaufał, by ponownie go zdradzić… A wszystko to przy akompaniamencie niekończących się napomnień bohatera, że w Amberze i Dworcach Chaosu nie należy ufać nikomu.

No niestety, fabuła jest dość chaotyczna, w dużej mierze streszcza się do „zabili go i uciekł”, a gdyby nie ufność Merlina połowy zwrotów akcji dałoby się uniknąć.

Powszechna historia miasta:

Ocena: 6/10

Powiedziałbym raczej: skrótowa historia miasta. Jest to krótka, bo licząca zaledwie 250 stron książeczka opowiadająca o dominujących koncepcjach w budowaniu i rozplanowaniu miast, poczynając od czasów najdawniejszych po współczesność. Przechodzimy w niej przez wszystkie epoki i większość, najważniejszych regionów świata: Europę, świat arabski i Chiny. Na krótko zaglądamy też do Mezoameryki, by później na stałe rozgościć się w Stanach Zjednoczonych…

Ogólnie: raczej nie warto.

Dowiedziałem się kilku ciekawostek z kraju i ze świata oraz bieżącej polityki, niemniej jednak nic szczególnie ważnego, czego wcześniej nie wiedziałem.

Mitologia nordycka:

Ocena: 6/10

Neil Gaiman. Kolejny geniusz współczesnego fantasy który rozminął się z Zegarmistrzem…

Jest to trzecia książka (czwarta, jeśli wliczyć Dobry Omen) tego pisarza, którą czytam (po Amerykańskich Bogach i Gwiezdnym Pyle). Zahaczyłem też o komiks Sandman, nad którym tak wszyscy się rozpływali. I jakoś żaden z nich nie wywarł na mnie szczególnego wrażenia.

Nie inaczej było i z tą książką. Mamy tu do czynienia ze zbiorem nordyckich mitów w wersji dziecięcej, bardzo mocno ugrzecznionej i wypranej z wszystkich subtelności oraz dwuznaczności. Do tego stopnia, że „Heroje północy” Jerzego Rosa są przy niej książką dla dorosłego czytelnika.

Razi mnie też poważny rozdźwięk między deklaracjami, a tym jak przedstawiane są postacie. Loki ma być rzekomo taki sprytny, a portretowany jest w zasadzie jako krętacz, któremu powinno się zabronić myśleć, bo jak coś wymyśli, to tylko na szkodę własną i otoczenia. Thor: ma być rzekomo wielce szlachetny, a faktycznie, jeśli głębiej się zastanowić to wychodzi z niego sadysta i psychopata mordujący dla zabawy.

Ogólnie mam takie samo uczucie, jak przy poprzednich książkach Gaimana: nie rozumiem czym wszyscy się tak zachwycają.

Monster Manual: Księga Potworów:

Ocena: 6+1k4 / 10

Ech, gro… Gdzieś ty była 20 lat temu?

Podręcznik, o którym trochę nie wiem, co myśleć. Z jednej strony ucieleśnia on wszystkie moje obawy i powody, z których nie kupowałem podręczników, gdy wychodziły po angielsku (po za jednym: byłem wtedy w diabła biedny, a one w diabła drogie). Z drugiej, jest to pozycja obiektywnie niezła, a przynajmniej wiele lepsza od tej do 3 edycji.

Jak łatwo się domyślić jest to bestiariusz do piątej edycji Dungeons and Dragons. Spotykamy w nim większość, jeśli nie wszystkie, tradycyjne dla tej gry monstra.

Podręcznik ma w stosunku do wcześniejszych, w tym najlepiej chyba w Polsce (a przynajmniej mi) znanej, trzeciej edycji systemu wiele zalet i wad.

Pierwszą z zalet jest dużo lepsza selekcja materiału. Tego jest trochę mniej, niż w trzeciej edycji. Tak więc o ile w 3 edycji bestiariusz liczył 164 hasła przedmiotowe i trzy dodatki, tak tutaj mamy 149 haseł przedmiotowych i dwa, cieńsze dodatki. Z podręcznika wyleciało wiele dziwacznych potworów, typu Przetrawiaczy, Mohrg’ów czy Rastów, oraz kategorie spamujące (jak, Elf, Krasnolud czy Niziołek), którymi i tak nikt nie grał, a wróciło wiele klasycznych, jak Licze (i Demilicze), Banshee, Hakowate Poczwary czy Rycerze Śmierci (oraz kilka dziwacznych klasyków, po których nikt nie płakał, jak Mykanidy). Znacząco przerzedzono liczbę opisanych w podręczniku zwierząt i owadów (ale powiedzmy sobie szczerze: za Ogromnymi, Czarcimi Żukach Jelonkach Rogaczach i tak nikt nie będzie tęsknił), usunięto też Szablony. Przywrócono i wprowadzono do gry natomiast całkiem spory zestaw ludzkich przeciwników.

Drugą z zalet jest dużo czytelniejszy, estetyczniejszy układ tekstu. Opisy fabularne, znacznie bardziej rozbudowane, niż wcześniej, są teraz wyraźnie lepiej rozdzielone od statystyk przeciwników.

Do wad mimo wszystko spamujący charakter niektórych potworów, których obecność wcale nie gwarantuje ciekawych wyborów, jak wszystkie odmiany wężo / smoko / jaszczuroludzi, praworządni źli ryboludzie, chaotyczni źli ryboludzie i tak dalej i tak dalej… Dochodzą też stworzenia, które mocno pokrywają się swoimi funkcjami. Czym bowiem tak naprawdę różni się np. Coathl od Pisklęcia Złotego Smoka? Jakich nowych wyborów dostarcza? Obaj są posłańcami bogów i sojusznikami sił dobra oraz potrafią polimorfować się w ludzi…

Zaletą jest natomiast fakt, że większość potworów została znacznie wzmocniona. Nawet głupie gobliny są niemal dwukrotnie silniejszym przeciwnikiem, niż w trzeciej edycji, a walka z nimi bardziej pamiętna.

Wadą, przynajmniej w moim odczuciu jest jednak fakt, że większość potworów, mimo że ma więcej HP, to jednocześnie ma mniej specjalnych zdolności i niezwykłych ataków (przykładowo smoki nie mają już zdolności używania magii, ale można je nadal w nie wyposażyć jako zdolność opcjonalną).

Ten stos Magii i Mieczy:

Ocena: 5/10

Czytam głównie teksty o Warhammerze.

W zasadzie tą lekturę można podsumować w dwóch słowach: radosna twórczość. Większość tekstów, które przeczytałem w tych numerach była kiepska. Powody są różne. Duża część z nich to dość sztuczne próby rozbudowania systemu, w efekcie których dostajemy opisy nieciekawych bóstw, niewiele wnoszących krain, rozbudowane wersje tła fabularnego postaci, czy też tak wiele wnoszące i wyczekiwane z utęsknieniem, nowe profesje jak Grotołaz, czy Poławiacz Pereł, które na pewno natychmiast stały się najbardziej rozchwytywanymi przez drużynę opcjami rozwoju. Po drugie: większość z nich, w szczególności przygód wypełnionych jest błędami designerskimi, wychodząc z dziwnych założeń, czy zakładając, że bohaterowie zachowają się tak, jak chce autor scenariusza (np. że drużyna, zmylona odgłosami potwora wywołanymi za pomocą czaru „Dźwięki” na pewno ucieknie, porzucając swój ekwipunek, lub też, że osaczeni przez kultystów chaosu bohaterowie poddadzą się im, zamiast walczyć do ostatniego tchu), z wielu z nich aż bije syndromem niespełnionego twórcy…

Z drugiej teksty są pełne takiego, momentami wręcz nadmiernego entuzjazmu, jakże dalekiego od tego, co obecnie można przeczytać na blogach i fanpejdżach poświęconych RPG. To są teksty ludzi, którzy faktycznie znaleźli sobie gry, niekoniecznie wiedzą, jak dobrze w nie grać, ale koniecznie chcą pokazać je całemu światu. Mają też masę pomysłów, jak użyć tego medium, nie zawsze dobrych (jak np. wprowadzić UFO do Warhammera).

Pod adresem „Magii i Miecza” wysunięto w późniejszych latach liczne zarzuty. Wróciłem do jej lektury po blisko 20 latach i prawdę mówiąc widzę głównie dziecięcą wręcz naiwność.

Ten wpis został opublikowany w kategorii fantastyka, Historia, Książki, Przeczytane, RPG i oznaczony tagami , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

2 odpowiedzi na „Przeczytane: wrzesień 2019: Zelazny, Gaiman i niewiele więcej…

  1. slanngada pisze:

    O fajnie, że o mykonidach przypomniałeś. Przyda się.

    Co do mima, wiesz, ja generalnie nie spisuje mocno scenariuszy. Jak zapisujesz scenariusz, który nie jest lochotłukiem (brrr) to tak to wygląda.

    • Tam jest cała masa problemów z tymi scenariuszami. Pomijając te dziwne założenia, które może u kogoś działały, ale u innych nie zadziałają, to są też i inne rzeczy. Wiele scenariuszy to bardziej rozbudowane pomysły na przygody. Przykładowo: jest scenariusz, w których drużyna musi uciekać po lesie przed myśliwym psychopatom, lubiącym polować na ludzi. Masz wprowadzenie i zakończenie, a co do tego, jakie pułapki psychopata będzie zastawiał i jak cała gra będzie wyglądać to autor pisze „zostawiam to twojej inwencji Mistrzu Gry”.

      Zdarzają się tez scenariusze, zwłaszcza do Legendy 5 Kręgów, ale do innych systemów, w których drużyna w zasadzie nie robi nic, prócz patrzenia. Snuje się po jakiejś lokacji, napotyka wydarzenia, mistrz gry puszcza muzykę i opowiada, a wszystko odwalają BN-i.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s