Myśleliście już pewnie: „facet nic w zeszłym miesiącu nic nie przeczytał”, a tu niespodzianka: przeczytałem sporo, bo aż sześć tytułów (co więcej tym razem w diabła grubych). Po prostu miałem urlop i nie chciało mi się pisać o książkach, które przeczytałem, a zamiast tego wolałem robić inne rzeczy (np. pisać o mięsie i złych cywilizacjach). Teraz urlop się kończy i pora wrócić do prozy życia.
Tak więc w w sierpniu udało mi się przeczytać aż pięć książek. A gdyby staranniej liczyć, to wyszłoby, że nawet jedenaście!
Powszechna historia państwa i prawa:
Ocena: 8/10
Stało mi się coś bardzo niedobrego w kolanie, w efekcie czego przez tydzień musiałem leżeć w łóżku. Tak więc czas ten poświęciłem na czytanie książki. Do wyboru miałem: Mrocznych Władców Nocy, z którymi zmagam się chyba od czerwca oraz wielki, gruby i nudny podręcznik do historii prawa z kupki wstydu… Wybrałem ciekawszą lekturę. I to nie dlatego, że jestem masochistą. Po prostu Mroczni są znacznie nudniejsi…
Ale wracając: mamy tu do czynienia z jednym z najważniejszych podręczników do historii ustroju. Jest on trochę już przestarzały, przez co pojawiają się w nim koncepcje i pojęcia, co do których współcześnie mamy już pewność, że nigdy nie istniały. Niemniej jednak stanowi wartościowy przewodnik po historii prawa, a w szczególności obcych państw (temat Polski jest pomijany). Skupia się głównie na Francji, Anglii, Niemczech i Rosji, jako państwach najważniejszych dla obecnego wyglądu Europy.
Lektura, wbrew wszystkiemu była dość interesująca i znacząco poszerzyła (czy raczej: odświeżyła, bowiem miałem z nią już do czynienia na studiach) moją wiedzę. O tym, jak bardzo pouczająca była to lektura świadczyć może fakt, że zrobiłem z niej 52 strony notatek…
A czytałem jedynie rozdziały o starożytności i średniowieczu.
Pieczęć Robaka:
Ocena: 8/10
Ostatni tom cyklu „Cienie pojętnych”, w którym zbiegają się wszystkie wątki, dochodzi do ostatecznej oraz ostateczniejszej konfrontacji, a świat wchodzi w nową erę, z nowymi problemami.
Ogólnie niestety „Cienie pojętnych” byłyby znacznie lepszą lekturą, gdyby zamiast 10 tomów miały ich pięć. Skorzystałyby też, gdyby tomy owe były trochę krótsze. Powieść toczy się w steampunkowym świecie, gdzie liczne rasy ludzi, czerpiących moc od owadów obaliły inne rasy owadoludzi, które posługiwały się magią i zbudowały techniczną cywilizację. Jedni z nowych panów tego świata: Osowcy zaczęli jednak erę podboju, a na drodze stanęło im miasto pokojowych kupców zwane jako Kolegium. Jedni i drudzy nie są jednak świadomi pradawnej grozy, która przeżyła upadek świata magii…
W tomie tym, jak nie trudno się domyślić dochodzi do ostatecznego starcia z siłami Osowców. Jednocześnie Pradawna Groza wychyla swój łeb.
Jak chyba już wspominałem: wątki steampunkowe w tej książce są wyraźnie lepsze, niż wątki fantasy. Tak więc, o ile te pierwsze czyta się naprawdę dobrze (tym bardziej, że autor wreszcie nie traci miejsca na lanie wody w opisach starć, tylko prowadzi je dynamicznie), tak wątki magiczne czytało mi się wyraźnie źle.
Fajny jest też motyw ze zmianą warty i wysunięciem się na przód nowego pokolenia polityków oraz bohaterów, którzy zajmują miejsce starych, w większości zbyt stetryczałych, by przewodzić lub poległych w boju.
Ogólnie: była to dobra lektura, ale dałoby się z niej zrobić lepszą.
Amber: Pięcioksiąg Corwina:
Ocena: 9/10
Tak, to wydanie z okropną okładką.
Jest to trzeci raz, gdy czytam Amber (czwarty, jeśli liczyć podejścia nieskuteczne). Mimo wszystko, po entym czytaniu książka okazuje się ciut słabsza, niż ją zapamiętałem.
W zacisznym szpitalu psychiatrycznym na Ziemi przytomność odzyskuje książę Corwin, potomek rodu królewskiego Amberu i (przynajmniej we własnej opinii) prawowity dziedzic jego tronu. Jako, że władca krainy, król Oberon wiele lat temu zaginął, Corwin będzie musiał stanąć do walki o schedę po nim, mierząc się zarówno ze swoimi krewniakami, jak i mrocznymi siłami wypełzłymi z Cieni. A walka toczyć będzie się o wysoką stawkę. Amber jest bowiem platonicznym ideałem, pierwszym i jedynym, prawdziwym światem. Wszystkie inne są natomiast tylko jego odbiciami.
Lektura dostarcza nam tego, co najlepsze w fantastyce: niezwykłych światów, dziwacznych stworów, tajemnych mocy, spisków, walk, postaci o złożonych motywach i skomplikowanych, choć nakreślonych często tylko z grubsza charakterach.
Wadą książki jest natomiast fakt, że niestety jest to pięć powieści zebranych w jednym tomie. Tak więc nie należy się dziwić, że autor średnio co 150 stron rekapituluje i streszcza wcześniejsze wydarzenia. Co nie jest najbardziej fascynującym fragmentem książki.
Era lotnictwa wojskowego:
Ocena: 8/10
Książka kupiona nawet nie z powodu zainteresowania wojną, a raczej dlatego, że mam już pełną bibliografię tego autora na półkach. Dokupiłem więc ten tytuł do kolekcji. Okazał się jednak całkiem interesującą lekturą.
Książka jest wędrówką po historii lotnictwa, począwszy od jego początków i eksperymentów z balonami obserwacyjnymi za czasów Napoleona i Wojny Secesyjnej, niekoniecznie najbardziej udanych, kończąc na konfliktach współczesnych, jak Wojna w Afganistanie.
W odróżnieniu od większości autorów Craveld nie wyznaje wiary w dominującą rolę lotnictwa, zwraca uwagi na jego problemy, w tym w szczególności trudności w zastępowaniu utraconych samolotów (jego zdaniem straty poniesione w wyniku bitwy, w której dwa państwa pierwszego świata musiałyby użyć całego swego potencjału powietrznego odbudowywane byłyby przez 10 lat) i nie zawsze dużą skuteczność.
Powoduje to, że spojrzenie jest świeże, odmienne od dominujących przekonań.
Tajlandia: przewodnik Michelin:
Ocena: 8/10
Mając odłożoną całkiem ładną sumkę pieniędzy zacząłem zastanawiać się na co by je wydać, tak, żeby zaznaczyć swój status. Postanowiłem więc, że zakupię drogą wycieczkę zagraniczną. Wybór był oczywisty: Azja. W grę wchodzą trzy kierunki. Po pierwsze: Japonia, gdzie jest najładniej, najciekawiej, ale i najdrożej. Po drugie: Tajlandia, gdzie jest prawie tak samo ładnie, za to dużo taniej, ale niestety nie jest to miejsce, gdzie samotny mężczyzna przed czterdziestką może pojechać i nie wzbudzić plotek. Oraz Wietnam, Laos i Kambodża, gdzie jak słyszałem jest jeszcze taniej, niż w Tajlandii, ale bez stygmatu społecznego.
W celu ułatwienia sobie wyboru destynacji zakupiłem trzy przewodniki turystyczne. Niestety Wietnam, Laos i Kambodża odpadły już na etapie wstępnej lektury, gdy okazało się, że panuje tam straszna bieda, drogi nie mają nawierzchni, domy nie mają ścian, autobusów prawie nie ma, za to panuje tam ogromny bandytyzm, a wszystko co się da jest zaminowane.
Tak więc odstawiłem tamten przewodnik na półkę i zabrałem się za Tajlandię.
Jak się okazuje istnieją cztery możliwe kierunki: pogranicze z Birmą, czyli Złoty Trójką, raj handlarzy narkotyków, gdzie turyści czasem są zabijani przez lokalnych kuzynów Pabla Escobara lub policję. Pogranicze z Kambodżą, gdzie oba państwa pokłóciły się o zabytki oraz wpływy z ruchu turystycznego i niekiedy trwają walki. Co więcej kambodżańscy bandyci czasem porywają turystów dla okupu. Pogranicze z Malezją, gdzie islamscy rebelianci często odpalają bomby. Oraz Tajlandia centralna i miasta-burdele…
Ogólnie książka sprawia wrażenie kompetentnej, jest w niej dużo zdjęć, planów miasta, spory rozdział o zwyczajach turystów, oznaczono też gdzie są jakie atrakcje, które warto odwiedzić, które nie, co zjeść, czego nie ruszać. Na jej podstawie udało mi się skonstruować całkiem porządny plan zwiedzania, który można zanieść do biura turystycznego.
Nie podoba mi się natomiast hipokryzja, z jaką autorzy podchodzą do tematów w rodzaju barbarzyńskich plemion okaleczających kobiety, turystyki seksualnej i tym podobnych rzeczy. „Tak, tak, to okropne! Dlatego też każdy odpowiedzialny turysta unika takich zakątków jak (tu wpisz dzielnica i ulica) gdzie odbywa się najgorsza Sodoma i Gomora”.
Tulloriad:
Ocena: 8/10
Przez pomyłkę zacząłem lekturę od drugiego tomu…
Ziemia szczęśliwie odparła inwazję obcych, a niedobitki wrogiej rasy wycofują się kosmos, w nadziei na znalezienie miejsca, gdzie będą mogły zregenerować siły przed ponownym starciem z ludźmi. W tym czasie na Błękitnej Planecie ktoś wpada na pomysł, że tym, czego potrzeba Posleenom, jest Bóg. W kosmos wyrusza więc gromada księży z zadaniem ochrzczenia ludożerczych krokodylo-centaurów…
Taaaaak…
Pomysł jest tak idiotyczny, że jestem w stanie uwierzyć, że ktoś by postanowił to zrealizować.
Zresztą, idea zaserwowania iluś tam wojen religijnych agresywnym obcym wcale nie jest złym sposobem ich eliminacji.
Ogólnie: typowy przejaw fantastyki militarnej, tym razem mniej skupiony na wojnie i walce, a bardziej na społeczeństwie i analizie tego, jakie wartości leżą u jego podstaw. Fajna lektura, aczkolwiek niezbyt mądra.
Pomysł dywersji w postaci podania obcym religii jest zaskakująco sensowny. Po pierwsze, jest bardzo ludzki, bo drugie, ma mocne oparcie w historii. Przypominam, że mongołów wykończyła w dużej mierze właśnie religia.
Ale oni to zrobili z dobrego serca…
Jak rozumiem, z dobrego serca wylądowali na ich planecie, zbombardowali ich domy, wytłukli w walce ich synów i poburzyli pomniki ich bogów? Złote chłopy.
„Przypominam, że mongołów wykończyła w dużej mierze właśnie religia”
A mógłbyś rozwinąć temat?
„Lektura, wbrew wszystkiemu była dość interesująca i znacząco poszerzyła (czy raczej: odświeżyła, bowiem miałem z nią już do czynienia na studiach) moją wiedzę. O tym, jak bardzo pouczająca była to lektura świadczyć może fakt, że zrobiłem z niej 52 strony notatek…”
Czyli możemy się spodziewać, iż z owych notatek narodzi się jakiś rozbudowany artykuł (seria artykułów?) na temat wspomnianego zagadnienia?
P.S.
Wracasz powoli do pisania tej swojej książki?
oraz czy
Planujesz w najbliższych tygodniach kontynuację cyklu: „Piszemy książkę” ?
1) Nie. Nie wszystkie książki czytam dla notek, a notatki najczęściej sporządzam po to, żeby nie zapomnieć.
2) Jak skończę wrzucać zdjęcia (została mi jeszcze końcówka lipca, sierpień i wrzesień).
3) W najbliższych tygodniach nie.
„Nie. Nie wszystkie książki czytam dla notek, a notatki najczęściej sporządzam po to, żeby nie zapomnieć”
No ale temat wydaje się ciekawy. Sam wszak zauważasz, jak dużo wyciągnąłeś z tejże lektury. Skoro więc masz już gotowych tyle stron notatek na podstawie tej pozycji, mógłbyś przecież zrobić z nich użytek również i na blogu. Sam wszak nie raz przyznawałeś się, że czasem nie masz pomysłu na to, o czym pisać. Więc nawet jeśli nie było to twoim pierwotnym celem, kiedy przystępowałeś do lektury tejże książki, to nic nie stoi na przeszkodzie, ażebyś po prostu wykorzystał materiał, który zebrałeś.
No chyba, że obawiasz się, że po prostu nie podołasz zadaniu przedstawienia tego tematu w zrozumiały sposób. Wszak nie od dziś wiadomo, że często masz problemy ze sformułowaniem swoich myśli tak, by czytelnik wiedział, o co ci się właściwie rozchodzi. ;P