Nie-klapa, którą można nazwać także nie-sukcesem jest ciekawym zjawiskiem biznesowo-kulturowym, któremu warto się przyjrzeć choćby z tej przyczyny, że w niedługim czasie zapewne zobaczymy ich więcej. Polega ono na tym, że pojawia się jakiś produkt kultury, zazwyczaj film albo gra, który okazuje się jednocześnie klęską jak i sukcesem. Nie-klapa, w odróżnieniu od obiektywnej klapy odnosi sukces i generuje całkiem duży dochód. Obiektywnie jednak zarobione przez nią pieniądze są zbyt małe, by pokryć związane z nią nadzieję.
Obiektywnymi przykładami nie-klapy mogą być filmy „Zabójcze maszyny” oraz „Król Artur: Legenda Miecza” . Obydwa miały być początkowymi epizodami dłuższych cykli. Obydwa zarobiły duże pieniądze. Za małe jednak, by podtrzymać późniejszą sprzedaż. Inny przykład to „Han Solo: Gwiezdne Wojny – historie” (Uwaga! Errata na końcu tekstu).
Zrozumienie zjawiska ważne jest też z punktu widzenia różnych, internetowych kłótni na na zasadzie „Film X okazał się porażką, bowiem zarobił tylko kwazylion dolarów” / „No prawda! Co to jest kwazylion dolarów! Nie warto się schylać!”
Modele finansowania firmy:
Zacznijmy od jednej rzeczy: gry to biznes. Filmy to biznes. Książki też są biznesem. O ile autorzy być może zajmują się nim z powodu wyższych pobudek, tak wydawcy i producenci robią to dla zysku.
Aby mieć zyski, trzeba jednak najpierw wyłożyć na dzieło pieniądze. Te pozyskać można na trzy sposoby:
-
wykładając gotówkę
-
dzieląc firmę na małe części zwane „akcjami” a następnie sprzedając dokumenty ich własności na giełdzie
-
biorąc kredyt
Następnie nasze dzieło, dalej nazywane „produktem” trafia na rynek i przynosi pieniądze, które nie tylko powinny pokryć koszty produkcji, ale też pokryć koszty działania naszej firmy (bo niezależnie od tego, czy akurat coś produkujemy, czy nie najprawdopodobniej musimy płacić czynsze za budynki, rachunki za prąd i ogrzewanie, wynagrodzenie serwisowi sprzątającemu i sporą pensję sobie jako prezesowi, bo przecież z głodu nie chcemy umrzeć). Jeśli finansujemy firmę z kredytów, to musimy też spłacać odsetki. Co więcej: chcemy zarobić duże pieniądze. Bo gdybyśmy zadowalali się małymi, to trzymalibyśmy pieniądze w banku, a średnimi: gralibyśmy na giełdzie. Chcemy też powetować sobie ryzyko (dobra inwestycja giełdowa może przynieść nam jakieś 100 procent zysku w ciągu roku, zła: circa 60-70 procent strat, we własnym biznesie: możemy mieć nawet i kilka tysięcy procent zwrotu, lub nie tylko stracić wszystko, ale zostać też z długami). Dlatego też zysk powinien być co najmniej kilka razy większy, niż koszty produkcji. Pozwala nam to nie tylko żyć na odpowiednio wysokim poziomie, ale też zabezpieczyć na przyszłe lata działalność firmy oraz przygotować więcej, droższych, więc potencjalnie dających większe zyski projektów.
W efekcie pozwala nam to też:
-
jeśli finansujemy się z gotówki: finansować ambitniejsze i bardziej dochodowe działania
-
jeśli finansujemy się ze sprzedaży akcji: sprzedawać je za większe pieniądze.
-
jeśli finansujemy się z kredytów: spłacić stare długi i zaciągnąć nowe, większe…
Dlaczego nie-klapy to nic dobrego:
Teraz zajmijmy się przypadkiem nie-klapy, czyli sytuacji, gdy zakładaliśmy jakieś zyski, ale zarobione przez nas pieniądze są znacznie mniejsze, niż chcieliśmy, choć ciągle znaczne.
Otóż: w pierwszej kolejności należy rozdzielić dwie rzeczy: koszt produkcji i koszta stałe. Jeśli wykładamy 100 milionów dolarów na produkcję jakiegoś dzieła, to nie znaczy, że nie mamy innych kosztów. Przeciwnie, musimy nadal oprócz tego płacić pracownikom, czynsze, podatki, rachunki etc. Co więcej: koszta te nie zmniejszają się niezależnie od tego, czy coś produkujemy, czy nie. Wynika to z tego, że firmy produkujące dobra kultury mają też, oprócz swoich działów produkcji także całkiem sporo innych pracowników. Tak więc jest dział sprzedaży, dział obsługi klienta, dział HR, księgowość, administracja, prezes, serwis sprzątający… Tych ludzi nie da się zwolnić, bo bez nich firma upadnie.
Oznacza to, że mimo iż wydajemy te 100 milionów na produkcję, to nadal mamy koszta stałe. Powiedzmy, że te wynoszą 20 milionów.
Pytanie brzmi też: ile pochłania nam produkcja jednego dzieła? W grach komputerowych jest to często 4-5 lat. W przemyśle filmowym? Nie wiem.
Wszystko jest w porządku, jeśli nasze dzieło przynosi odpowiednie pieniądze. Jeśli wkładamy w nie te 100 milionów dolarów, a potem nie dość, że nam się zwraca, to dostajemy jeszcze 500 milionów nowych dolarów. Jeśli wkładamy w nie 100 milionów i odzyskujemy naszą kasę i dostajemy 150 to jest nadal dobrze. Jeśli jednak wkładamy w nie 100 milionów dolarów i oprócz zwrotu poniesionych kosztów zarabiamy tylko 80 milionów dolarów, to jest już źle.
Po drugie: nie zarobimy już tak wiele:
Niezależnie od scenariusza mniejsze, niż zakładane dochody oznaczają mniej pieniędzy na wydatki. To znaczy, że nasze następne produkcje będą musiały być siłą rzeczy tańsze, więc siłą rzeczy zarobią mniejsze pieniądze. Rośnie też ryzyko kolejnych klap i nie-klap…
Co więcej: to bardzo poważnie hamuje rozwój firmy. Planowaliśmy wydać 100 milionów i uzyskać 600 milionów zwrotu (koszta i 500 milionów zysku). Za to chcieliśmy stworzyć pięć nowych dzieł (i 100 milionów przejeść). Tymczasem dostajemy 180 milionów…
A co gorsza: konkurencja nie śpi i ma zyski. Oznacza to, że inwestorzy odchodzą, a banki zamiast pożyczać nam, wolą pożyczać im. Bo oni też będą mieli z nich większe zwroty.
Co więcej, jeśli finansujemy się ze sprzedaży akcji to bardzo szybko stajemy się fizycznie biedniejsi. Cena akcji odzwierciedla bowiem ogólnie rzecz biorąc nadzieje naszych inwestorów na przyszłe zyski. Jeśli ci uważają, że szanse są duże: ceny rosną, jak w wypadku CD Project, która to firma musiałaby pracować 230 lat, by wypracować zyski pokrywające jej wycenę.
Jeśli są małe, to kurs zachowuje się jak kurs CI Games po premierze. To jest: spada o 60 procent…
Należy zauważyć, że najczęściej spotykaną metodą jest finansowanie z kredytów:
Tak naprawdę w biznesie bardzo niewiele rzeczy robi się za gotówkę. Podstawowym narzędziem jest natomiast kredyt. Tworzy on wiele możliwości. Po pierwsze: robić rzeczy, na które nas nie stać. Tak więc, jeśli normalny człowiek bierze kredyt, by kupić samochód lub jechać na Karaiby (i potem go spłacać), tak firmy biorą go, by finansować nowe inwestycje.
Dla wielu firm normalnym cyklem działania jest: wziąć kredyt, mieć zyski, spłacić stary kredyt, wziąć nowy, większy, mieć zyski i tak w kółko…
Jeśli mamy duże zyski i spłacamy kredyty zgodnie z umowami, to banki udzielają nam ich raczej chętnie: zarabiają na nas, ich pieniądze są bezpiecznie i mogą je dzięki nam bezpiecznie pomnożyć.
Problem pojawia się jeśli zarobimy za mało. Musimy w tym momencie obsłużyć bowiem trzy typy płatności: koszta projektu, koszta stałe i koszta kredytu.
Co gorsza, nawet, jeśli ten ostatni uda nam się spłacić wraz z odsetkami to rodzi to nowy problem: już więcej nie dostaniemy tak dużej pożyczki. Jak większość ludzi wie, banki zanim udzielą kredytu wyliczają tak zwaną zdolność kredytową, czyli maksymalne zobowiązanie jakie klient może udźwignąć. Jest ona wyliczana także, gdy kredyt zaciąga firma. W szczególności, jeśli ma on opiewać na setki milionów dolarów.
Jak wiadomo przy obliczaniu zdolności kredytowej brane są pod uwagę nie tylko nasze wcześniejsze zobowiązania, ale też dochody. Jeśli ponosimy nie-klapę, to widać, że te dochody nie są takie duże.
Owszem, uda nam się zaciągnąć kolejny kredyt, ale nie będzie on już tak duży.
Czyli ponownie zbliżamy się w bardzo niedobrym kierunku. Mniej pieniędzy będzie oznaczać mniej ambitne projekty, to mniejsze zyski, więc i mniejsze środki na kolejne projekty…
Tak więc: to, że zarobiliśmy małe pieniądze nie jest w prawdzie taką tragedią, jak poniesione straty. Niemniej jednak tej sytuacji nie da się zbagatelizować komentarzami typu „Nie warto się schylać! Ha! Ha!”, „Nie zawsze chodzi o pieniądze!” albo „Skąd ta chciwość!?”. Dla firmy to jest naprawdę zła sytuacja.
Errata:
Zwrócono mi kilkakrotnie uwagę na kiepski dobór przykładów nie-klap i wskazanie jako takie tytułów. Głównym bastionem mojej obrony będzie to, że pisząc tekst posłużyłem się Wikipedią. Ta stwiersza co następuje:
Budżet filmu (Zabójcze Maszyny) jest szacowany na 100 milionów dolarów. W Stanach Zjednoczonych i Kanadzie film zarobił ponad 16 mln USD. W innych krajach zyski wyniosły ponad 67, a łączny zysk ponad 83 milionów dolarów.
Budżet filmu (Król Artur: Legenda Miecza) jest szacowany na 175 milionów dolarów. W Stanach Zjednoczonych i Kanadzie film zarobił ponad 39 mln USD. W innych krajach zyski wyniosły ponad 109, a łączny zysk ponad 148 milionów dolarów
Solo: A Star Wars Story grossed $213.8 million in the United States and Canada, and $179.1 million in other territories, for a total worldwide gross of $392.9 million.[11] With an estimated production budget of $275 million
Z tego, na co zwrócono mi uwagę w wypadku pierwszych dwóch filmów nie ma mowy o „zysku” a „przychodzie” (zysk = przychód po odliczeniu kosztów i podatków). W wypadku Hana Solo natomiast osobno należy liczyć koszt marketingu, który wyniósł prawie drugie tyle, co budżet na produkcje. Faktycznie więc (mimo, że z przytoczonych danych mogłoby się wydawać, że film odrobinę zarobił) film się nie zwrócił.
„Obiektywnymi przykładami nie-klapy mogą być filmy „Zabójcze maszyny” oraz „Król Artur: Legenda Miecza”. Obydwa miały być początkowymi epizodami dłuższych cykli. Obydwa zarobiły duże pieniądze. ”
Że co?! Oba te filmy zarobiły mniej niż wynosił ich budżet. A studio filmowe dostaje tylko część zarobków z biletów. To były spektakularne porażki. Solo też się nie zwrócił.
Eeeeee.. co, jak? Mortal Engines to jedna z największych klap w historii kina, King Arthur tak samo. Obydwa są nawet na liście owych w tak egzotycznym źródle jak Wikipedia. Co do Solo, to według szacunków kosztował Disneya od dziesięciu do kiludziesięciu milionów dolców w plecy. Też jest na liście Wiki, choć z mniej imponującym wynikiem.
W amerykańskim światku filmowym – amerykański światek filmowy ciągle narzuca warunki globalnemu światkowi filmowemu – jest jeszcze jedna kategoria klapy: klapa w Stanach. To, że poza Stanami produkt sprzedaje się świetnie, to jeszcze nie sukces. Chociaż ze wzrostem znaczenia rynku chińskiego to się wydaje zmieniać.
Tablis, Wiron: padło odwołanie do Wikipedii. Tak więc, serwis ten informuje, jak następuje:
O Zabójczych Maszynach:
Budżet filmu jest szacowany na 100 milionów dolarów. W Stanach Zjednoczonych i Kanadzie film zarobił ponad 16 mln USD. W innych krajach zyski wyniosły ponad 67, a łączny zysk ponad 83 milionów dolarów
O Królu Arturze:
Budżet filmu jest szacowany na 175 milionów dolarów. W Stanach Zjednoczonych i Kanadzie film zarobił ponad 39 mln USD. W innych krajach zyski wyniosły ponad 109, a łączny zysk ponad 148 milionów dolarów
Solo: A Star Wars Story grossed $213.8 million in the United States and Canada, and $179.1 million in other territories, for a total worldwide gross of $392.9 million.[11] With an estimated production budget of $275 million
W swoich rozważaniach uznałem trzy rzeczy:
1) nie znam biznesowego angielskiego (bo nigdy nie był mi potrzebny i prawdopodobnie nigdy nie będzie), więc spece z Wikipedii pewnie wiedzą lepiej i skoro piszą o zyskach, to mają na myśli zysk netto. Jak zwrócił mi już uwagę Daerian, na polskiej Wiki jest błąd.
2): jako, że budżet na marketing filmów nie jest podawany, a oszacowanie jego wartości na dwukrotność kosztów produkcji ma charakter plotki, uznałem, że jest to śliski grunt i postanowiłem go pominąć. Być może też należy to potraktować jako błąd.
3) W chwili pisania tekstu przechodziłem zapalenie stawów i każdy dodatkowy ruch sprawiał mi ból. Tak więc dosłownie nie miałem sił wgryzać się w szczegóły.
Nauka na przyszłość – nie korzystać z polskiej wiki.
Chyba w podobnej sytuacji jest Alita. Szkoda.
A mnie zupełnie nie szkoda, ten film to w mojej opinii typowy skok na kasę zrobiony z całkowitym brakiem poszanowania oryginału i dostosowany do strawienia przez przeciętnego trzynastoletniego zjadacza hamburgerów. Trudno tam znaleźć jedną scenę, która nie była by kaleką parodią samej siebie z mangi, a zmiany wprowadzone przez scenarzystów są tak duże, że rodzimy serial Wiedźmin wydaje mi się w porównaniu z Alitą dziełem wiernie oddającym fabułę i ducha książek Sapkowskiego.
Żeby za dużo nie spojlerować podam jeden przykład. Scena, w której bohaterka znajduje dla siebie ciało bojowego cyborga, całkowicie amerykańska inwencja.
Alita razem ze swoim chłopakiem i paczką nastoletnich znajomych jadą w plener za miasto. W jeziorku pośrodku lasu od kilkuset lat leży sobie statek kosmiczny, pozostałość wojny z Marsem. Pada informacja, że złomiarze splądrowali wrak już dawno temu. Bohaterka postanawia zobaczyć to cudo z bliska, wchodzi zatem do jeziora i wpada na pomysł, który nie przyszedł do głowy szabrownikom przez kilkaset lat, mianowicie zanurza się w wodzie i wstrzymuje oddech. Ta najwyraźniej zapomniana w tym świecie technika pokonywania akwenów wodnych doprowadza ją do części wraku nietkniętej ręka ludzką. Technologia w której zbudowano statek budzi podziw, pomimo licznych przecieków zasilanie wciąż działa. W jednym z pomieszczeń Alita znajduje bezgłowe ciało bojowego cyborga, w idealnym stanie, pewnie właściciel zapomniał go jak wychodził. Przy okazji całej tej sekwencji można się zastanawiać, dlaczego właściwie bohaterowie filmu mieszkają w tym jednym wielkim slumsie, jakim jest Miasto Złomu, kiedy kawałek za miastem jest taka piękna dzika przyroda. Ot wykarczować kawałek lasu, zasadzić ziemniaki, postawić zagrodę dla kozy i żyć nie umierać.
W mandze wyglądało to nieco inaczej. Ido dużo wcześniej znalazł gdzieś ciało cyborga bojowego, ale trzymał je pod kluczem, bo bal się dać maszyny do zabijania byle komu. Kiedy jednak wcześniejsze ciało Ality zostaje zupełnie zniszczone w bójce, dochodzi do wniosku, że jego podopiecznej należy się ciało lepiej dostosowane do walki wręcz. A krajobrazy poza miastem przypominały pustkowia z Fallouta.
Zaprawdę powiadam wam, cały film jest w tym stylu, a powyższy przykład nie jest jakoś szczególnie ekstremalny.
Zegarmistrzu, uwaga do Ciebie. Jeśli kiedyś zabraknie ci pomysłu na wpisy to przeczytaj sobie pierwsze cztery tomy mangi, a potem na świeżo obejrzyj film. Inspiracja na wiele stron tekstu gwarantowana.
Piękny wpis. Oglądałem tylko film, mangi nie czytałem, nie wiem, czy jest jakieś anime na ten temat. Film na odstresowanie przy zgrzewce piwa jest idealny – określam takie jako hellfire – odpal i zapomnij. Niemniej mam wrażenie, że napisy końcowe wyskoczyły w połowie. Był moim zdaniem dużo lepszy na reset niż osławiony Avengers – end game, przy którym nie byłem w stanie przyjąć takiej ilości piwa, żeby go bezstresowo obejrzeć.
Jest dwuodcinkowe OAV z 1993 roku.