Powrót na Lodoss:

Fabuła Record of Lodoss War rozpoczyna się z grubej rury i od początku rzuca nas na głęboką wodę. Naszym oczom ukazuje się więc gromada strudzonych herosów, którzy przedzierają się przez niebezpieczne podziemia. Na ich drodze stają potwory i pułapki, a w krętych korytarzach łatwo jest się zagubić… Walka jest krwawa, ale zwycięska. Widz nie bardzo wie o co chodzi, jednak daje porwać się panującej wśród postaci chemii i strumieniowi akcji. Widać, że zapowiada się ciekawe widowisko.

Fabuła i struktura opowieści:

Record of Lodoss War stosuje rzadko spotykany w anime chwyt narracyjny. Fabuła zaczyna się w dość mocno zaawansowanym momencie, który chronologicznie odpowiada przerwie między odcinkiem piątym, a szóstym odcinkiem. Następnie cofamy się w czasie i poznajemy młodego chłopca z farmy imieniem Parn, który to wkrótce stanie się bohaterem. Przyjdzie nam też śledzić historię wojny, jaką Marno stoczyło o panowanie nad wyspą Lodoss, klęski tego królestwa oraz starcie między Parnem i jego przyjaciółmi, a tajemniczą siłą zwaną jako Szara Wiedźma.

W drugiej połowie serii będziemy oglądać starcie o artefakt zwany jako Berło Dominacji, do którego dochodzi między agentami Marno, a siłami dobra. Berło owo znajduje się w skarbcu czerwonego smoka imieniemShooting Star, tak więc nie jest to łatwa walka.

Szczerze mówiąc druga część historii jest lepsza. Pierwszy łuk, mimo że zaczyna się bardzo dynamicznie okazuje się dość nudny. Drużyna najpierw się zapoznaje, a potem jedzie, odwiedza lokacje, jedzie, potem skręca, a następnie znów jedzie. Czasem też atakują ją gobliny. Większość wydarzeń, dramatów i tragedii dzieje się jednak obok naszych bohaterów, a ci pozostają biernymi obserwatorami, rzucanymi z miejsca w miejsce przez los, jak liście przez wiatr.

Poważnym problemem jest w szczególności Parn, po którym widać, że nie dość iż ma charakter Praworządny Głupi, to posiada również ze dwa poziomy doświadczenia mniej, niż reszta towarzystwa. I że bardzo chciałby zaekspić, w efekcie czego koledzy i scenariusz na okrągło muszą go ratować, albowiem wyczynia takie głupoty, jak samotny atak na zielonego smoka…

W drugim łuku natomiast postacie znacznie bardziej wpływają na wydarzenia, mają coś do powiedzenia, a akcja jest wreszcie sterowana ich czynami, a nie tylko przez nie podziwiana.

Widać, że to było pisane na bazie sesji RPG:

Bo wiadomo, że było. Record of Lodoss War zaczęło jako seria transkrypcji z sesji publikowanych w roku 1986 w jakimś japońskim magazynie o RPG. Z czasem zostało beletryzowane do postaci powieści, podobnie jak Smoki Jesiennego Zmierzchu Tracy’ego Hickman’a i Margaret Weiss, a potem wydanych w Japonii zdobywając sporą popularność. Autor próbował sprzedać też setting TSR, spotkał się jednak z odmową. W efekcie opublikował go więc jako własną grę, czyli Sword World RPG. Gra była dość popularna. Ponoć ogólny nakład wydanych do pierwszej edycji materiałów przekroczył 10 milionów sztuk. W 2008 roku system otrzymał drugą edycję. O jego dalszych losach Wikipedia milczy, jednak japoński amazon wyrzuca wynik Sworld World 2,5 ed, tak więc gra musiała być rozwijana i później.

Tą genezę czuć podczas oglądania. Widać, kto ma pierwszy poziom w drużynie, gdy reszta postaci ma trzeci. Kiedy Mistrz Gry ratuje bohatera, bo Gracz zrobił coś głupiego. Że Szara Wiedźma używa zaklęcia „Magiczny słój” z DeDeków. Że scenariusz nie jest najlepszy, Mistrz Gry prowadzi drużynę za rączkę i sprowadza ją do roli widzów. Że Parn ma za niskie statystyki, by walczyć z wrogami, z którymi się mierzy.

Najbardziej rzutuje to na bohaterów.

Postacie:

Fakt, że TSR nie nabył praw do settingu raczej mnie nie dziwi. Trudno wyrokować na podstawie serii anime, ale prawdę powiedziawszy świat przedstawiony wygląda jak posąg wtórności. Trudno też nie dostrzec paraleli do wczesnych produktów spod znaku Dunegons and Dragons, a w szczególności młodszego o kilka lat Dragonlance.

Przykładowo historia Parna, wzgardzonego potomka zhańbionego rycerza, próbującego zmazać grzechy ojca nosi bardzo wyraźne ślady historii Surma Brightblade, aczkolwiek ta druga była dużo bardziej przekonująca i dużo bardziej tragiczna.

W efekciewiększość bohaterów nie jest niestety zbyt porywająca. Daje się ich opisać jednym („elfka”, „krasnolud”) dwoma („człowiek-złodziej”, „człowiek-mag”, „mroczna elfka”) rzadziej trzema lub czterema („człowiek-wojownik, praworządny zły”, „człowiek-mag, chaotyczny zły”) słowami.

Kibicować im łatwo, bowiem są to raczej uniwersalne archetypy, co więcej nie robią one nic takiego, co mogłoby ewentualnie widza zniechęcić. Niemniej jednak to nie ich charyzma jest siłą napędzającą ten serial.

O technikaliach:

Animacja w Record of Lodoss War nigdy nie budziła mojego zachwytu. Jest dość statyczna, często porusza się tylko jeden lub kilka obiektów, podczas gdy inne tkwią w bezruchu. Dlatego też zdziwiłem się, jak w sumie w niewielkim stopniu się zestarzały. I podczas gdy część anime, które kiedyś dużo bardziej pod tym względem ceniłem (np. Slayers) obecnie mocno odstaje wyglądem od współczesnych standardów, Lodoss nadal trzyma się na poziomie całkiem wysokiej średniej. Broni się właśnie minimalizmem oraz tym, że nigdy nie miała wodotrysków i nie była przekombinowana.

Muzyka jest zawsze tym elementem, o którym niewiele potrafię powiedzieć. Niemniej jednak opening i ending Lodoss zawsze mi się podobały, aczkolwiek wolę je raczej w angielskiej, niż japońskiej wersji. Jeśli chodzi chodzi o sam soundtrack, to składa się on z pewnej liczby podniosłych utworów, z których rzadko który zapada w pamięć. Do tego dochodzi jeszcze obowiązkowa porcja japońskich wrzasków i krzyków.

Ogólnie rzecz biorąc osobiście oceniłbym oprawę tej serii na mocne trzy z plusem. Biorąc jednak pod uwagę, że ocena ta utrzymuje się już dobre trzydzieści lat, to owe trzy jest naprawdę bardzo mocne.

Podsumowując:

Kiedyś, dawno temu wystawiłem w recenzji Record of Lodoss War na Tanuki.pl ocenę 6 na 10. Sprawdziłem tamten tekst na potrzeby tego i zdziwiłem się, jak bardzo adekwatna do moich obecnych odczuć jest to ocena.

Seria ta nie jest zła, aczkolwiek brakuje jej polotu i oryginalności oraz jakiegoś, indywidualnego charakteru, jej oprawa audiowizualna natomiast lekko, lecz nie bardzo się zestarzała. Kiedyś można było ją obejrzeć z pewną dozą przyjemnością, bo po prostu filmów fantasy nie było. Dziś mamy ich już trochę i dostarczają lepszych wrażeń, nawet oglądane tysięczny raz.

Z drugiej strony po dziś dzień jest to chyba najlepsza filmowa adaptacja Dunegons and Dragons lub gry DeDeko-podobnej.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Anime, fantastyka, Fantasy i oznaczony tagami , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

3 odpowiedzi na „Powrót na Lodoss:

  1. Marcin Segit pisze:

    Kroniki Dragonlance to nie są zbeletryzowane zapisy sesji. Powieści powstawały niezależnie od przygód, jako część ogólnego planu marketingowego DL, i miały opowiadać tę samą historię, co moduły (nota bene krytykowane zresztą za liniowość i narzucanie sztywnej historii, co wymuszało manipulowanie graczami i ograniczanie im możliwości wyboru). O ile pewne rzeczy faktycznie z sesji testowych trafiły na karty powieści, to jako całość Kroniki DL są niezależnymi utworami, a nie adaptacją sesji – już prędzej modułów z przygodami.

  2. DoktorNo pisze:

    Ech gdzie podziały się te czasy gdy anime miało coś do zaoferowania fanom SF/F…

  3. O jaka nostalgia 😀 Idę posłuchać OST!

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s